Przejdź do treści Przejdź do menu
czwartek, 21 listopada 2024 napisz DONOS@

Łowcy obrazów ITALIA

Miło jeśli fotografie zapadają w pamięć na dłużej. Łatwiej znależć nadmiar banalnych pocztówek, trudniej zdjęcia intrygujące treścią jak te dwie fotografie z Włoch. Pompeje i Rzym. Chwila refleksji - nad skamieniałym miastem sprzed ponad 2 tys. lat - i nad światłami Watykanu..  Pompeje to tragedia i przestroga ale też triumf archeologii. Jakim cudem przetrwały "niewidzialne" postacie, odtworzone naturalnej wielkości figury, zatrzymanych w ucieczce mieszkańców?  W 79 roku n.e. Pompeje przykryła prawie 6-metrowa warstwa popiołu i lawy z Wezuwiusza, gwałtownie zatrzymując "bieg życia" w miejscu nazwanym później "miastem grzechu", z powodu m.in. fresków ukazujących rozwiązłe obyczaje i rzeźb, znalezionych podczas wykopalisk - rozpoczętych w w 1748 r. Niezwykłym pomysłem było wypełnianie gipsem pustych przestrzeni po ludziach, którzy "wyparowali" działaniem potwornego wulkanu. Archeolodzy "przywrócili" naszym czasom cenne szczegóły i sytuacje, np. uczucia na twarzy lub drobiazgi chwycone na czas ucieczki, może talizmany? Jak wyjątkowośc miejsca podkreślić jednym ujęciem? Widzimy fragment Antiquarium z wykopaliskową kolekcją amfor do wina w tle, a przypadkowym "strażnikiem" zdaje się właśnie chłopiec - właściwie "kształt" po nim, gdy zmęczony ucieczką zastygł oblepiony całkowicie popiołem wulkanicznym. Ileż takich niezrozumiałych "pustych miejsc" w ziemi rozwalili bezmyślnie zarozumiali "bogacze-sponsorzy"  i "archeolodzy-amatorzy" w czasie  pierwszych prac badawczych? Fotograf szczęśliwie ominął rozpraszające szczegóły, np. brzydkie ale solidne metalowe ogrodzenie chroniące magazyn, wciskając aparat między kraty...  Wędrowcy którzy widzą i czują więcej zostaną wzmocnieni obecnością w Watykanie, gdzie przy odrobinie szczęścia zauważą symboliczny znak Trójcy Świętej ułożony przez chwilę w 3 promienie: Ojciec, Syn i Duch Święty. Jak to możliwe, skoro pod kopułą Bazyliki św. Piotra słońce przechodzi przez rząd jednakowych okien, a nie tylko 3-ch? W pełnym oświetleniu Bazyliki, turysta nie zrobiłby tak mistycznej fotografii.. Fragment cudownego listu do rodziny: -"Od razu przy wejściu Pieta (za grubą szybą pancerną). Robi wieksze wrażenie niż na obrazkach, można patrzeć i patrzeć.. Straż przy wejściu odsyła te osoby, które są niewłaściwie ubrane..."  Mimo woli porównujemy człowieczy los -nasz świat też ocenią następne pokolenia. Kolejne przykłady zmian obyczajowych: przerażą czy zdziwią?

Bolesław Deptuła
cz, 23 maja 2024 11:08
Data ostatniej edycji: cz, 23 maja 2024 11:20:24

Anomalia

Pierwszy śnieg w mieście A.D. 2023 potrafił zaskoczyć kwiaty na balkonie. Fotografia dokumentuje także życie niewidzialnych mieszkańców dużego osiedla: pojedynczo czasem przemykających do sklepu. Dawniej widziano tu dzieciaki lepiące bałwana, a na drodze maszerujących rodziców z sankami na Plac Zabaw. Nie wszystko da się zrzucić na konto opinii, że nadmiar w tym pokoleniu emerytów i chorych zablokowanych w mieszkaniach albo za dużo energicznej młodzieży uciekło z miasta, w którym po prostu nie da się żyć (a co dopiero rozwinąć skrzydła aktywności), że zniechęca kumoterstwo i korupcja.  Jak rozmawiać z armią dzieci o mentalności 40-latków - lub odwrotnie? Przeciez "wiedzą  lepiej". Np. nie uwierzą że  w Przyrodzie skoki klimatyczne są naturalne i odnotowane w historii nie raz. Bywało gorzej (w XIV wieku wg kronik, Bałtyk zamarzł 2-krotnie, dla wygody podróżnych stawiano karczmy na lodzie - pisał o tym także Szwed Olaus Magnus w "Historii ludów płnocnych"). Czy wystarczy  normalnej młodzieży zdolnej pomóc w ochronie Natury nie tylko w Parkach Narodowych? Wciąż musimy dostrzegać i szanować zwyczajne piękno wokół nas. Kiedyś kierowano się zasadami prawdy i naturalności. Weszło to nawet w przysłowie: założyć rodzinę, zbudować dom, posadzić drzewo. Ale jeśli przeszkadza zwyczajny śnieg zimą, co się utrwali w świecie na opak? Media polskojęzyczne reklamują postawę: bawić się całe życie, dom za forsę tatusia, wyciąć drzewo u sąsiada (bo liście przeszkadzają). Tragiczne "s-poko.Lenie" 20- 30- 40-latków, leniuchów na utrzymaniu często schorowanych Rodziców, tak było od zawsze, pokazał to po mistrzowsku film "Wałkonie" Felliniego. Życie cudzym kosztem. Kłamstwo ubrane w piękne słowa. Bufonada kryjaca braki w wykształceniu. Rodzi to truciznę, jak informacja młodego sprzedawcy w sklepie ogrodniczym: "Eee, to będzie małe drzewo" na pytanie: "Jaka to sadzonka, jak duże wyrośnie?" .. Dziś, po 30 latach drzewo (na zdjęciu)  już przerasta 3-piętrowy blok.

Bolesław Deptuła
wt, 05 grudnia 2023 15:07
Data ostatniej edycji: śr, 06 grudnia 2023 13:40:51

Teneryfa

Impresje z podróży:  ulga i łzy radości, że dziecko samodzielnie zaplanowało i dotarło (samotnie) na Słoneczne Południe, jak od dawna niejeden student z Polski... i te cudowne listy do Rodziny w Łomży. Najpierw z włoskiej Calabrii:  "KOCHANI MOI ! Pociąg był okropnie zatłoczony. Dojechałam do Reggio z godzinnym opóźnieniem. Pod wskazanym adresem nie było nikogo. Jak dotarłam na uniwerek, to oczywiście wszyscy skończyli już pisać. Myślałam, że mi darują, ale nie. Jestem w grupie z Macedonką, Francuzką, dwiema Polkami, Holendrem, Hiszpanem. W tym roku jest 2 razy więcej studentów z Japonii i Izraela. Byli z Szeszeli, są z Teneryfy. Wszędzie pełno pięknych kwiatów, drzew figowych i opuncji (rosną jak chwasty)".. Kolejny list z wycieczki na hiszpańską Teneryfę: "JESZCZE BARDZIEJ KOCHANI ! Są tu bardzo kamieniste plaże. Ale np. wczoraj poszliśmy na obiad do znajomych Antonia w Santa Cruz i tam na plaży jest ładny, drobny, żółciutki piasek przywożony co jakis czas z Sahary. Na szczęście mają córkę, która zagadywała po angielsku. Facet mnie ubawił, był chyba przekonany że mówię po hiszpańsku, tylko się ukrywam- powtarzał zdania po dwa razy. Jedliśmy padella- ryż, w tym przypadku z owocami morza: małże, ślimaki i krewetki - duże, prawie jak dłoń; czerwone wino Rioja - z okolic, skąd pochodzi gospodarz i Antonio; potem kawa na sposób tutejszy (barahito) ze słodkim mlekiem, likierem 43, odrobiną cynamonu i kawałkiem skórki cytryny. Pychota!". . Wreszcie  obowiązkowy punkt zwiedzania (fot.) na Wyspie Kanaryjskiej: Park Narodowy, okolice wulkanu Pico del Teide. Ozdobą "nieziemskiego krajobrazu" są formacje skalne, tkwiące wśród pól lawy o wielu barwach i w dziwnej roślinności tajinasto rojo (gatunek żmijowca), który osiąga wysokość do 3 metrów, a gdy zakwitnie w połowie roku, to na purpurowo.

Bolesław Deptuła
wt, 26 września 2023 12:35
Data ostatniej edycji: wt, 26 września 2023 12:44:53

... ten cały PRL

Dawnych wspomnień czar : "nie o to chodzi, by złowić króliczka ale by gonić go". To tylko w złych bajkach - "wśród prawdziwych przyjaciół psy zajączka zjadły." W realu PRL niejeden zajączek przeżył, jeśli nie podpadł "władzy ludowej"... którą mógł być Twój sąsiad. Ale on "po prostu" troszczył się o swoje "dzieci bananowe". Czyżby coś się skojarzyło z "Bananowym songiem"? Bo jak wieść historyczna niesie "utwór powstał na przystanku przy budynku Komitetu Centralnego PZPR" (co to za "Dom", już tylko "dzieci resortowe" swoim wnukom wyjaśnią), a jednak niewinny Song jakoś nie zaistniał, aż do czasu festiwalu w Opolu 1979.  Wszystko mogło być zagrożeniem dla ludowej władzy, zanim naczelny komik nie rozbawił kolejnych "utrwalaczy" przymilnym toastem: "Zdrowie Wasze w gardła nasze". Weselej, bo pętle na szyi luzowano (słynna fraza z filmu Barei, więc pamiętamy?: -"Rozmowa kontrolowana", rozmowa kontrolowana!") w całym Kraju, zwanym" najweselszym Barakiem w obozie socjalistycznym". Nad wszystkimi wisiał topór.. zwany "Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk". Im dalej na wschód, tym bardziej diabeł mówił Dobranoc:  czujność Cenzora nie malała. Oto teoretycznie ten portret Narwi, sennego nurtu w Łomży - nie powinien dostać zgody na publikację: łańcuch miał mocno podejrzaną wymowę! a jednak urzędnik potwierdził rzeczywistość (w załączeniu: pieczęć z odwrotnej strony odbitki papierowej złożonej w Urzędzie Kontroli). Cenzor nie skojarzył, że to przy okazji symboliczne pożegnanie Towarzystwa Wioślarskiego, które ostatecznie upadło z braku finansowania... (mimo "słodkich czasów" PRL). "Propagandowo rozkwitający" sport wioślarski uśmiercono, pozostała ruina Przystani Wodnej na działce kupionej ze składek członkowskich ŁTW (!)  Łomżanie pamiętają, że to ziemia społeczeństwa i hańbą byłoby nie odtworzyć w tym miejscu tradycyjnej Przystani. Była kiedyś ostoją polskości i kultury wodniackiej - o ironio! - powstała ponad 1oo lat temu, za pozwoleniem łaskawego rosyjskiego okupanta. Czyżby Gubernator carski w Łomży był  lepszy w "przemeblowaniu" umysłów do takiego stopnia, aby znaleźli się chętni do ostatecznego "złowienia króliczka" i ukręcenia polskimi rękami czegoś: np. pięknej działeczki? - pal licho Tradycję. Oj tam, oj tam, jakiś patriotyzm u Polaków, wiecznie sypiących piasek w tryby "przyjaźni ze Wschodu". Nie doczekalismy się odrodzenia słynnej Przystani Wodnej, "słodzono" czym innym. Modne ciuchy, wczasy w Bułgarii, dostęp do fajnych filmów np. musicalu z 1979 r."All That Jazz" czyli "Cały ten zgiełk", po co więc inne hałasy? Bawcie się towarzysze. Kto chciał ten obejrzał film w czarno-białym telewizorze pyszniącym się na honorowym miejscu ówczesnej "meblo-ścianki" a niejeden przechował video do dziś, w wersji kolorowej na kasecie VHS. I najważniejsze: gdzie te prywatki? Niezapomniane, gdy pilnowałeś  adapteru Bambino, a koledzy oklejali ściany hasłami "Wódka twój wróg - Polak wroga się nie boi". AD 2023 zabawa trwa i na balach charytatywnych np. z mordobiciem w wykonaniu urzędnika miejskiego. Słodka kraino łomżyńskiej wersji "Misia". Spełnia się porzekadło "mądrych inaczej": róbta co chceta.. niby żartem a wzięte przez wyznawców na poważnie. Kultura na pokaz, Tradycja na bok, Ojczyzna poczeka. Bawmy się.

Bolesław Deptuła
śr, 21 czerwca 2023 10:44
Data ostatniej edycji: śr, 21 czerwca 2023 11:02:31

Adiu, Fruziu !

Na wernisażach fotograficznych dominuje raczej tematyka "bezpieczna": bezludne pejzaże, stodoły, opuszczone fabryki.. mało zwyczajnych portretów. Trudno zrobić coś oryginalnego, przyciągajacego wzrok. Tymczasem zaskakujące rezultaty daje portretowanie spontaniczne. Otwiera to chęć kontynuacji motywu przewodniego. Na załączonym obrazku: wieczór, światło żarówki, gest otwartą dłonią. To nie montaż wielu zdjęć - ale jedno naciśnięcie migawki. Jak udało się złapać różne etapy ruchu? Odrobina tajemniczości.  Aparat japoński raczkujący w rewolucji cyfrowej 20 lat temu, oszałamiające 2 MB, dłuższy czas naświetlania. Zabawne, szczegóły techniczne to kolejny "bezpieczny" wątek dyskusji twórczych - a jakoś mało chętnych do zauważenia wizji-przekazu autora lub obrócenia inspiracji w chęć zmierzenia się samodzielnego z trudnym tematem. Zmuszać do aktywności nie warto: Adiu, Fruziu! pozostaje życzliwa dyskusja, choćby jedna z kimś, kto "czuje fotografię", np. czy tytuł przetrwał próbę czasu? Wg autora tak często bywa, że pierwsze skojarzenie jest trafione. Przy okazji obserwacje natury ludzkiej - ego potencjalnych epigonów musi dominować: inni zrobiliby to lepiej (ale im się nie chce, albo nie mają czasu).  Efektów brak, pozostaje: Adiu, Fruziu. Czekamy na ciekawsze czasy? Już są. Świat nie zwariował teraz, od dawna dojrzewały historyczne zmiany. Co pokażemy na wystawach, po czasach pandemii, depresji, ucieczki w izolację, szukaniu zmiany nastroju w kabarecie (gdzie żarty na poziomie klozetu i szargania świętości). Bezradność twórców wobec "sztuki kopiowanej" (bezwstydnie podpisywanej tylko autorstwem kopisty). Jaki rozwój sztuki słowa, gdy dominują potworki językowe: "aczkolwiek - spektakularne - kolokwialne". Po co dorośli naśladują slang młodzieżowy i tolerują modę na wulgaryzmy typu "zaj..ste" lub" wy..dalać"? (zapominając, że to oznaka słabości). Kulturotwórczą i wychowawczą rolę rodziców przejęły migające ekrany, demolując coraz krótszy żywot zniewolony. Za długo trwało odsuwanie "dziedzictwa bardaku" ze  Wschodu. Oto, jaką twórczością nas karmiono: fragment "kultury obrazkowej" u schyłku PRL: na przykładzie Katalogu "foto-żartów". Zgroza, więc tylko subiektywny opis zdjęć pokazywanych 3o lat temu w polskich galeriach.. .Czarno-biały świat "satyry" wg fotografów ZSRR, Czechosłowacji, Jugosławii, RFN, NRD, Austrii, Belgii, Japonii. Aż 10 razy chyba pustka w głowie, bo tyle zdjęć w katalogu zamiast tytułem opatrzono jako: "XXX" lub "Bez tytułu".  Inne zdjęcia mają podpisy "prawilne" (uczciwe, prawidłowe): np."Pierestrojka" czyli zegar, zmuszony chodzić odwrotnie, wg oznaczeń godzin przełożonych w lewo  ..odważne- nie pochwalisz, będziesz podejrzany? (srebrny medal). Kolejne zdjęcie ryzykowne: "U fotografa", gdzie wypięta, gdy zgięta naga modelka nad trójnogiem z aparatu celuje w 3-ch facetów pozujących w ubraniach, 1 siedzi (oj, dwuznaczne), chudszy stoi, ale 3-ci za nimi? pilnuje pionu? Niewinny początek boomu tematów erotycznych? Potem fotografia pt. "XXX" -stół upozowany w 'Ostatnią wieczerzę'- 12 siedzących osób  barman z butelką i 4 skrzynki z napojami czyli  podszczypywanie tematu już AD 2023 w rynsztoku kabaretowym, bo "można obśmiać sukienkowych". Dalej: 2 zakonnice "lornetkujące" teren pielgrzymki, to "Podglądanie Pana Boga". Satyrą zimnowojenną są zapewne: "Współczesne bociany" - zamiast tytułowych ptaków stado odrzutowców,nad głową 2-ch wieśniaków,  wyciętych z obrazu Józefa Chełmońskiego (wg obrazu "Bociany"z 1900 r) oczywiście z pominięciem nazwiska malarza. Na koniec fotografia ze Wschodu: pobocze gęsto zarośniętej drogi -potężny niedźwiedź pręży się jak człowiek, z podniesioną łapą przy słupie przystanku 'A' - tytuł "Jestem z lasu".. Boki zrywać.  Kilka strawnych, a większość ok. 40 zdjęć puśćmy w niepamięć. Jakie czasy cenzury, taka satyra. Jak długo będziemy nasz świat oczyszczać? Mając w pamięci prozę Reymonta: -" Mogą przyjść jeszcze tej nocy, wsadzą do kibitki i adiu, Fruziu.." Niech znakiem nadziei zostaną przepowiednie o. Klimuszki, bo "ludzi dobrej woli jest więcej" -jak śpiewał Czesław Niemen. Odsuwajmy smuty..  Adiu, Fruziu.

Bolesław Deptuła
pt, 02 czerwca 2023 12:49
Data ostatniej edycji: pt, 02 czerwca 2023 13:17:36

Chleb z okruchów

Szef nie sprawdza, co wyrabia się w jego firmie? Jeśli przy krojeniu chleba, połowa każdej kromki zamienia się w okruchy do zjedzenia łyżką, to takie powtarzające się nie raz oszukiwanie klientów ma krótkie nogi: natną się, więcej nie przyjdą - znajdą lepszy chleb gdzie indziej. Tyle, że gnioty nadal będą robione. Dla mniej wybrednych? zbyt przytłoczonych bylejakością wokół? Bywało: konspiracyjny szept: -"Dla rodziny to mam ziemniaki z oddzielnej grządki, przyjdź później". Albo:..-"he,he nalej to ci powiem jakie szpryce wyrabiamy do wstrzykiwania wody w wędliny- woda tańsza". A ile zbędnej "dobroci" zjadamy nieświadomie: -"też masz dzień po wyjściu ze sklepu czarne plamy na marchwi?..-"tak, pewnie grudy chemii na przedłużenie podróży sypnięto w nadmiarze". To loteria, bo na pokaz musi ładnie wyglądać. Dużo zdrowia do przeżycia kontaktu z taką żywnością i cierpliwość do lekarzy: np. znajomy "królik doświadczalny" zaczął podejrzanie chudnąć po serii lekarstw, a kiedy już przypominał szkielet z gułagu, przez telefon pielęgniarz uspokoił: -"to pewnie przez te zielone pastylki - niech pan je odstawi". Pomogło.. Czy zatraciliśmy dobre wzorce rzetelności, wiedzy? Dwie wojny przerwały ciągłość pokoleń, więc lepszym autorytetem Aptekarz albo młodszy Brat, któremu "chciało się" uczyć pilnie? A przedwojenna klasa wykształconych fachowców, pilnujących dobrego imienia firmy: odeszła w zaświaty? Ciekawe jakiej kontroli w latach 60-tych przestraszył się stary cukiernik k. Parku Miejskiego, gdy na jego oczach mój Brat zazgrzytał, znalezioną w ciastku tortowym otwartą zszywką z zeszytu: przerażony Mistrz-cukiernik wręczył Mamie pokaźną paczkę 20-tu różnych ciastek, aby tylko nie zgłaszała tego faktu. Niewątpliwie myślał o utracie klienta, a nam na ławeczce parkowej trafiła się "kosmiczna uczta" - takiej świeżości i pyszności smaku z trudem dziś szukać. Dziś życie mamy jak te "okruchy-kluchy" trzymane w kupie jedynie twardą skorupą, na pozór ładną. Owszem znalazła się solidna piekarnia, u której taki sam chleb a smaczniejszy i da się pokroić. Więc tylko drobne okruszki na dłoń, bo wszystko smaczne , i wspomnieć Norwida: -"Tęskno mi, Panie... Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba / Podnoszą z ziemi przez uszanowanie / Dla darów nieba"... Trzeba uczyć, bo o szacunek coraz trudniej.

Bolesław Deptuła
so, 22 kwietnia 2023 12:51
Data ostatniej edycji: so, 22 kwietnia 2023 13:03:57

Strażnik Narwi

Ongiś szumiała nad Narwią nieprzebyta Puszcza. Świadomi wiedzą, co się z nią stało. Dziś mamy Parki Narodowe ale naukowcy przypominają, że od 20 lat nie powstały następne. Znawcy niepokoją się, postulują zwiększenie ilości naturalnych ekosystemów i skuteczności ochrony starodrzewów. Smuci wizja wymierania lasów, czego efektem będzie m.in. utrata naturalnych siedlisk, zakłócony stan zasobów wodnych, nadmierna erozja gleby i zanikanie jej składników odżywczych. Zaniepokojenie powinien budzić charakter rozproszony polskiej ochrony obszarowej. Zwykły obserwator przyrody widzi np. nadmierną ekspansję ludzką przerywającą szlaki wędrówek dzikiej zwierzyny. Pamiętamy "spacer" żubra przez pola, równolegle do szosy Łomża-Nowogród. Samolubne działania - często bezmyślne eliminowanie drzew, sztuczne "porządkowanie terenu", miejsca przypadkowe pod nową sadzonkę - przyczyniają się bezpośrednio do zamierania drzewostanów. Eksperci uczulają, że nawet po wichurach, kornikach, pożarach przeżyje i odradzi się niejedno drzewo. Gdzie to możliwe, niech pozostanie na miejscu naturalnie przewrócony pień (jak w podłomżyńskim Lesie Jednaczewskim) bo rozpad przez dziesięciolecia to wzbogacenie prawdziwego siedliska. Czy docenimy trwanie tego sędziwego samotnika na brzegu Narwi, jeśli zauważymy go z szosy pod Łomżą ? Wystawiony na gwałtowne zmiany pogody:  od upałów po lodowaty deszcz - smagany zimnem, jakby "uciekał" ukosem z budową kory ochronnej w zacienioną część pnia od strony rzeki, tam chroniąc budowę sił odżywczych. Może już nie istnieje - warto sprawdzić.

Bolesław Deptuła
cz, 23 lutego 2023 13:01
Data ostatniej edycji: cz, 23 lutego 2023 13:13:21

Fałsz

 Do siego Roku 2023? Trudno będzie. Kolejny rok życiowej pokory wobec otaczających nas "niespodzianek", których większość ludzi "nie widzi". Na załączonej fotografii rzadki moment zaistnienia prawdziwej zimy i okazja aby utrwalić kontrast między zdrowiem a chorobą ze świata naszej "cywilizacji". Jakoś nie było protestów, żądania zmian, a przecież wszystkim życie zatruwa, widoczne tu, codziennie sączone tzw. "zabrudzone światło" sodowych lamp ulicznych. Nie czujecie tego? Od lat alarmują, zwracają na to uwagę naukowcy. Świat od końca XX wieku rezygnuje całkowicie z tej "trucizny oświetleniowej", zwłaszcza na reprezentacyjnych ulicach... Swoją drogą - jak rozmawiać z decydentem, któremu "forsa, kasa" ważniejsza? Zdrowie, życie innych jest obojętne i problemu "nie czuje"? Więc skąd ma czerpać psychika ludzka pozytywną energię do lepszej pracy, gdy w drodze do firmy widzi Naturę pozbawioną prawdziwych barw? Zauważmy - z tego zdjęcia emanuje jakiś niepokój... przez dziwaczne oświetlenie, barwiące śnieg upiornym odblaskiem jakby pożogi pomarańczowo-czerwonej. Dopiero lampa błyskowa na I planie "zdjęła" z fałszywej, obrzydliwie "rudej" czerwieni ośnieżone gałęzie - pojawiły się kojące nerwy naturalne kolory, zbliżone do "temperatury barwnej" światła dziennego. Szkodliwość lamp sodowych odczuwa każdy, powiększając sztucznie liczbę rozdrażnionych pacjentów, ale jakoś nie kojarzymy takich źródeł zagrożeń. Urzędowo łatwiej ulatuje z gęby puste hasło: "łatwiej zapobiegać niż leczyć" a jednocześnie brak skojarzeń, że np. bezsenność nie bierze się znikąd, że rośnie liczba samobójców, wypalenia zawodowego już u młodych, rozchwianie psychiczne itd. Taka wyobraźnia... Podobnie lekko traktowano eternit, dziś wreszcie utylizowany przez specjalne ekipy w kosmicznych kombinezonach - aby nie dostał się do organizmu podczas rozbiórki i kruszenia płyt "taniego dachu" jakiś mikropyłek eternitu... kto tam kiedyś kojarzył, że niewidoczny pyłek może być rakotwórczy? Na koniec tych noworocznych skojarzeń: kompozycja fotografii też "wyszła" niepokojąca. Jedno ujęcie a jakby z dwóch części: dolna połówka z trującym oświetleniem lampy, a w górnej  gałęzie uożone jak znak "X"... to kolejne drzewo, które nie dożyje późnego wieku w "chorej Łomży", która nie szanuje zieleni i nie lubi drzew ?  PS. Dopiero rzut oka na miniaturkę zdjęcia, uświadomił autorowi, że kompozycja intuicyjnie ułożyła się w przekaz optymistyczny: obie "pozorne połówki obrazu" zawierają w sobie duży trójkąt, skierowany w dobrym kierunku! Swoisty "znak drogowy" wskazuje prawidłowe (prawe) wyjście z ukazanego fałszu (przy okazji statyczny obraz nabiera dynamizmu). Górnolotnie: w starożytnym Egipcie znak był "personifikacją siły duchowej" a wiadomo, co oznacza figura trójkąta w chrześcijaństwie. Czyli: będzie dobrze. Może przełomowy Rok, w którym "wyjdziemy z ciemności"?

Bolesław Deptuła

 

Bolesław Deptuła
pon, 09 stycznia 2023 22:33
Data ostatniej edycji: so, 14 stycznia 2023 09:45:11

Idzie burza

Mocne. Fotografia nie przeładowana odciągającymi uwagę szczegółami: swoisty "portret" Potęgi Przyrody. Potwierdzenie celnej refleksji Ryszarda Czerwińskiego fotografika z Mazur (zm. 2010), z filmu biograficznego: -"Dlaczego tak dużo słabych fotografii jest ? Bo ludzie chcą mieć na zdjęciu "wszystko" i w dodatku przekolorowane". Tu Zbigniew Biernacki (artysta z Łomży) trafił w punkt, nie przesadzając, nie szukał sytuacji zalecanej przez innego klasyka (z Francji), dla którego nie powstanie dobre zdjęcie, jeśli autor nie będzie dostatecznie blisko .. (o kogo chodzi Koteczku? pisząc Kisielem). Przy okazji - z bezpiecznej odległości (choćby biurkowej) każdy ma "dobre rady": ale tam, w nagłej grożnej sytuacji czy ulegniemy panice? Np."uciekając przed deszczem"- jak chłopiec z filmiku w necie: trafiony kolejno przez 2 pioruny, po 1-ym  uderzeniu wstał, znowu szybko biegnąc, po chwili trafiony przewrócił się, wstał - w jakim stanie przeżył ? Ilu z nas, niepomnych ostrzeżeń - nie przerobiło lekcji pokory wobec Natury? Nagłe zjawiska pogodowe działają jak świadomy podmiot - wysyłając maleńkim ludzikom sygnały: uszanuj i dostosuj się, przyrody nie oszukasz. "Czyń Ziemię sobie poddaną", ale mądrze. Gdzie tam, bezmyślnie ją niszczymy do granic absurdu i po fakcie dłużej przywracamy do życia. Gdzie np. bezcenne miedze na polach? Sprawdzone odwieczne "skarbnice różnorodności": ostoja drobnych żyjątek, od mikroskopijnych po owady, jaszczurki, gniazda ptactwa polnego. Zaorane. Potem dziwimy się, dlaczego tak rzadko słychać pieśń słowika. Spróbujmy świadomie przejechać przez Węgry, gdzie są gigantyczne plantacje słonecznika, wkoło po horyzont: niczym armia groźnej, jednakowej armii. Ta kolejna ciemna chmura, jak z fotografii, może narastać groźnym wirem, gotowym na zniszczenie lub ostrzeżenie: nie ryzykujmy i bądźmy dobrej myśli. Wielki podziw dla Autora, podziękowanie za burzę skojarzeń przywołanych jednym dobrym zdjęciem Natury.

Bolesław Deptuła
pt, 19 sierpnia 2022 06:18
Data ostatniej edycji: pt, 19 sierpnia 2022 06:33:36

Brawo

Wyjątkowe, rewelacyjne - obchody stulecia wzniesienia pomnika Stacha Konwy, przywódcy Kurpiów . Zbyt mało o takich lekcjach historii mówimy - docenimy z upływem czasu? Brawo organizatorzy z gminy Łomża! Trzymajmy kciuki, aby starczyło pomysłów i energii na kolejne spotkania. Tym razem dominowała powaga chwili historycznej: to piękne, że wokół pomysłu Adama Chętnika sprzed 100 lat potrafiono zgromadzić tyle patriotycznych środowisk i dobrych chęci, pod hasłem: Stach Konwa ! Podniosłym i godnym wzmocnieniem stała się Msza Święta i obecność dostojników państwowych, społeczników i służb mundurowych - cieszy przybycie ogromnego tłumu mieszkańców, w tym z Polski i dawnej Puszczy Zielonej. Pomyślano o dzieciach: atrakcje sportowe i edukacyjne w atmosferze "majówki"- a dla starszych coś wyjątkowego: po raz pierwszy w tym miejscu, pojawiła się próba rekonstrukcji postaci Szwedów i Kurpiów sprzed ponad 300 lat. Obecność strzelców kurpiowskich i piechoty szwedzkiej - podkreśliła ogłuszająca salwa, spowita efektownym dymem (patrz fotografia). Minęła ulotna chwila uroczystości ale są wreszcie trwalsze pamiątki: przygotowano druk książeczki w formie komiksowej, ilustrowanej profesjonalnie. Czyli: bawiąc uczyć! Takie wychowanie patriotyczne było właśnie celem działań Chętnika. Czy za rok, we współpracy np. z Muzeum Wojska pojawią się leśne prezentacje wystaw planszowych? Warto byłoby zobaczyć fotokopie uzbrojenia i malarskie przedstawienia bitew Kurpiów z inwazją wrogów Polski. Ciekawe byłyby pokazy strzeleckie w strojach z epoki.  Może wyznaczenie trasy historycznej - z przystankami na odpoczynek ale bez "modnych" zagłuszających ptaki tzw."gadających" ławek betonowych. Dla spokojnego przeżywania np. fragmentów literatury pięknej, lepsze są plansze, które już pojawiły się (ze zdjęciami przyrody) w Lesie Jednaczewskim. Park Podmiejski, jakim stał się ten las - wart zwiększonej ochrony i monitorowania. Przecież to również miejsce pamięci o bohaterskich przodkach: odwadze, poświęceniu, walce o wolność. Doczekaliśmy pod Łomżą urzeczywistnienia idei "żywych obrazów historycznych". Cieszy odnowienie (4-te z kolei) efektownego pomnika - powtórzonego w kształcie sprzed 100 lat ! Zachowajmy naturalne miejsca, aby przyroda rządziła się sama - gdzie Rycerski Kierz trwa w szumie dębów i śpiewie ptaków. Wspierajmy kontynuację spotkań z historią w tak urokliwym otoczeniu.

Bolesław Deptuła
śr, 08 czerwca 2022 22:07
Data ostatniej edycji: cz, 09 czerwca 2022 05:36:03

Nieoczywiste

Czasami nie jest tak, jak się wydaje. W dodatku od lat, mimo wieści, iluż to przybyło nad Narwią milionerów, nadal trzeba wątpić w szanse utworzenia ogródków kawiarnianych w tak urokliwych podwórkach - jak z tej fotografii - przy ul. Dwornej. Może i lepiej - bo skoro niedobór świadomości mieszczańskiej, wielkomiejskiej (nikt nie  wie jak wznieść się ponad mentalność wiejsko-urzędniczą) niejasnych potrzeb estetycznych, za to niepokoju  w stylu: ziomale, powiedzcie jaki biznes założyć? - to niech dalej trwają te pamiątki architektury jak zastygłe inkluzje jantarowe, nie do zdarcia mimo dwóch wojen światowych. Beznadziejna rzeczywistość posowieckiego "bardaku", nieumiejętność przeniesienia sprawdzonych wzorców mimo podróży od wysp greckich po Hawaje a nawet pamięci np. szokującego smaku mrożonej kawy nad Morzem Jońskim. Pomyśleć, że to podwórko "przechodnie" (zaleta także dla turystów) dogorywa w wolnej Ojczyźnie - mimo wydawało się przedsiębiorczości nowych pokoleń. Miejsce cieszy tylko wrażliwych fotografów, w różnych porach dnia: tutaj Autor szczęśliwie ustawił statyw w odpowiednim miejscu i złapał kolejne etapy tajemniczej głębi. Od rozjaśnionego trotuaru, przez Bramę z chłodnym korytarzem,  po okiennice i półokrągłą wieżę z klatką schodową-łącznikiem kamienic. Gdyby odsunąć aparat, wyjaśniłaby się zagadka odrealnionej rzeczywistości. To jednak nie światło słoneczne! a półmrok lamp ulicznych, który przymusił do tak długiego czasu naświetlania (jeszcze na taśmie światłoczułej), że nawet przechodzący ksiądz nie został utrwalony w kadrze. Nadmierne prześwietlenie "na oko" okazało się trafionym eksperymentem, o niezwykłych barwach, które Autor chętnie zaakceptował. Oto odrobina fantazji, "dotknięcie" strony baśniowej, która kryła się w szarej codzienności. Wystarczyły "drobiazgi" - chęć poszukiwań i talent, a przede wszystkim to nieuchwytne "coś" czyli zaleta artystów: "patrzę i widzę". Efekt dla wrażliwych piorunujący. Wydawało się oczywiste: a jednak nie dzienna ale nocna fotografia.

Bolesław Deptuła
so, 12 marca 2022 15:23
Data ostatniej edycji: so, 12 marca 2022 23:57:05

Pod oknem

Plener domowy przez szybę i pod światło? Warto! To dobre ćwiczenie: uważnie "fotografując oczami" wybierać zaskakujące kadry z pozornie znanych miejsc. Może się trafić wyjątkowy moment, jak tym razem. Przecież to noc, z jedną latarnią. Nie zawsze fragment rzeczywistości wydaje się tak wieloznaczny, ale mówić o tym komuś obok - to narazić się na podejrzenie "wody ognistej". (Przypomina się mistrz Wańkowicz, który podobny stan ducha opisał w zachwycie nad przyrodą mazurską: -.."przeżegnaj się i Bogu dziękuj: wódki nie piwszy, pijany jesteś..") Tu pozornie za oknem zwykły plac osiedlowy między blokami - ba! ale na ekranie lustrzanki widać, że to wszystko znikło gdzieś w mroku. Wśród krzaków, odblaski okienne zamieniły się w prześwity nieba nad horyzontem! Gdzie się podziało ciasne blokowisko? Banalny trotuar stał się nieczytelny, a najbliższy krzak wygląda jak dwa solidne drzewa. Wyobraźnię wspiera cyfrowa technologia. Przy okazji potwierdza się doświadczenie wytrawnych fotografów: zbyt ostry obraz, pełen codziennych szczegółów - jest po prostu nudny.. Czasem pomaga lekkie poruszenie cyfrową lustrzanką, przydał się także teleobiektyw 300 mm. Wystarczyło kilka, cyfrowych szkiców ale jak czasem bywa, pierwsze ujęcie okazuje się najciekawsze.. Póżniej oszczędne dopasowanie grafizacji, zamiany kolorów i odwrócenie w negatyw, pokazuje ile odrębnych światów krył jeden kadr: w różnych nastrojach i porach roku. Odpowiedzialny fotograf musi starannie skomponować obraz z punktem głównym, tłem i nastrojem. Przydaje się "cyfrowa kuchnia" wyciągania z najciemniejszych i najjaśniejszych miejsc kadru, ukrytych szczegółów: nie do wiary ile ich tam jest (przykładem II wersja: gdzie w miejscu trotuaru i placu pod oknem - pojawiły się drzewa odbite w tafli jeziora). Oto jak zimę zamienić w upalną wizję lata (1) lub znaleźć jezioro ze szpalerem drzew (2), a nawet wiosenne rozlewiska wśród rozbuchanej zieleni (3) i na koniec (4) przeciwieństwo: groźna powódź jesienna, z grzęzawiskiem i księżycową poświatą. Nasze kochane polskie, czasem kapryśne, odwieczne pory roku. Tyle wrażeń pod jednym oknem - między Wigilią Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem!

Bolesław Deptuła
śr, 29 grudnia 2021 08:10
Data ostatniej edycji: so, 01 stycznia 2022 11:52:48

Latający dywan

"W co sie bawić?"- "gdy możliwości wyczerpiemy ciurkiem?"- jeszcze trochę i pokolenie "komórkowe" nie będzie kojarzyć zgryźliwego autora piosenki. Zwłaszcza, że to co stanowi problem dla starszych i zdziecinniałych:  czyli "zabawki muszą kosztować", najmłodsi rozwiązują bezpłatnie:  samodzielnie się bawiąc, łącząc rozrywkę z nauką (a nawet opieką wzajemną). Przeczytaną bajkę o przygodach Sindbada, kto jak nie siostry najbezpieczniej zrealizują ad hoc ku uciesze ufnego braciszka? Latający dywan zawsze się znajdzie i będzie pamiętany do końca życia, a w kochającej się Rodzinie zwiększy przestrzeń na wyobraźnię i samodzielność. Z upływem czasu miłe wspomnienia z nicią przyjaźni, umocnią serdeczne więzi podczas takich "lotów przez życie". Można też liczyć na dyskretną pomoc lub kontrolę. A że w każdej bajce ziarno prawdy, są przestrogi przed "rozbójnikami" czyhającymi na złodziejskie okazje. Tu dorośli sie przydadzą, by bronili młodszych przed chciwością cyników, bawiących się cudzym kosztem. Tacy skupieni wyłącznie na maksymalnym zysku, nie myślą o rozpaczy dziecka otwierajacego pudełko z fałszywą zabawką. Jak w karygodnej reklamie sugerującej mobilność zabawek - poprzez "efekty komputerowe" z udziałem nieruchomych figurek. Podobnym wabikiem kosztowne zabawki mechaniczne, zamiast prostych elementów do rozbudowy. U kogo rodzice ćwiczą wyobraźnię, ten z klocków zbuduje pałac. Wspomniany Wojciech Młynarski śpiewał: "chleba dosyć, lecz rośnie popyt na igrzyska". Siermiężna refleksja z czasów PRL - bo w dzisiejszym  świecie obecna od zawsze potrzeba zabawy ulega wynaturzeniu. Niedowiarki niech wczytają się w zabójczą nową grę światową: dalekowschodni pomysł puszczony w tv "Net"-itede, a jak pożoga rozsyłany przez ekrany nastolatków fragmentami. Pochwała zabójstw w układzie "strażnik-ofiara", masowe odtwarzanie na boiskach - jeśli wierzyć "zasadom gry"- zastrzelenie imitowane uderzeniem w głowę (ile będzie bezmyślnych urazów oraz narastania agresji u "rozbawionych" uczestników?) Czas luzu będą dawkować nadzorcy: a kto pilnuje "strażników"? Takie przyzwolenie dla czerwonej zachłanności, dowolność wypierająca wolność - szybciej zniszczy nas czy autorów tej zabójczej gry? Czy pamiętamy przepowiednię słynnego o. Klimuszko, który miał wizje milionowych ofiar? (Szczególnie wokół Polski, która przetrwa i będzie wzorem dla innych narodów). Oby wizje skończyły się na masowej pandemii - jako ostrzeżenie. Przed zaczątkami nowych "zabaw" propagujących śmierć.

Bolesław Deptuła
so, 23 października 2021 12:24
Data ostatniej edycji: pon, 15 listopada 2021 02:25:47

Jubilat jak wino

Energią może obdzielić wielu, a osobistym urokiem i żartobliwym podejściem przełamuje dystans podczas zdjęć reporterskich. Rozpoznawalny i swojski nad rodzinną Narwią, więc nawet ulubione bociany pozują cierpliwie. Już nic nie musi udowadniać: z automatu przeskoczył etap ulubionej kurpiowskiej nobilitacji "z krzoka na pnioka". Doszło do tego, że lud kurpiowsko-łomżyński widząc kogoś z aparatem przy oku sądzi, że znowu pojawił się GABOR LORINCZY - to anegdota sprawdzona: płynę otóż kajakiem nieśpiesznie pod prąd do Łomży - od Nowogrodu wciąż puste brzegi Narwi. Wreszcie żywa istota, wędkarz... pozdrawiam i mijam fotografując miłe miejsca - nagle słyszę, że do 'rybołowa' podchodzi kolega: -"Kogo przyniosło?" Wędkarz rzecze na to: -"Gabor Lorinczy robi zdjęcia".. I to już wejdzie do przysłowia, bo choćby ćwiczył "skromność" to naturalnej przebojowości mu nie zabraknie. U reportera jedno i drugie mile widziane więc nasz Gabor potrafi zastrzec kolegom, chociaż im już lustrzanki "za ciężkie": -"Te uschłe drzewo pełne ptaków, widoczne z szosy przed Drozdowem - TYLKO MOJE!!" Jak przetrwa epidemię pstrykających smartfonów? Zdjęcia autorstwa Gabora Lorinczy będą rozpoznawalne nawet po wprowadzeniu chipów, do masowej sesji wyzwalanej mrugnięciem lub myślą, gdzie pocieranie nosa uruchomi potok hologramów do wyboru najlepszych ujęć. Szczęśliwie ma dystans do siebie i nieustajace poczucie humoru. Na wystawie jubileuszowej z racji 80-lecia, widzimy Go z zaciśniętą pięścią - gestem powtórzonym z pomnika bohaterskiego Stacha Konwy w Łomży, w kierunku kiedyś kontrowersyjnym a wiadomym dla wtajemniczonych... Wraz z Ojcem, artystą - malarzem, Autorem pomnika, wkroczyli przebojem do historii, nie tylko łomżyńskiej kultury. Mistrzu znad Narwi: może czas na złowienie słowami obrazów fruwających w Twojej głowie? Ewentualnie w gronie życzliwych "poławiaczy" co smakowitszych wspomnień. Na okładkę mam Twój portret "grającego na nosie" lub z podobnym gestem nowego etapu życia.

Bolesław Deptuła
wt, 10 sierpnia 2021 10:32
Data ostatniej edycji: śr, 11 sierpnia 2021 21:06:01

Zawód po francusku

To była cudowna podróż. Z mazowieckiej równiny pod samiutkie Pireneje... i tylko jeden na pozór drobny szczegół położył sie cieniem. Otóż wyobraźnia nasycona widokiem pocztówkowych palm na Lazurowym Wybrzeżu narosła oczekiwaniem, że skromnie po polsku oczekując, może nie na całym gorącym południu, nie w każdym mieście ale trochę tych egzotycznych palm ustrzelę obiektywem. Calutką podróż w gotowości, z lustrzanką gotową na wszystko - natrzaskałem setki sympatycznych ujęć i reporterskich sytuacji.. tu piękna damska kreacja po francusku.. tam finezja lub banał jak wszędzie i gdzie te palmy? Może nie przegląd gatunków, ale chociaż jedna. Bóg się nade mną ulitował  i wreszcie pod koniec podróży, po drugiej stronie ulicy w jakimś przelotnym mieście, teleobiektywem zdążyłem ustrzelić, jakby wstydliwie schowaną za jakąś szarą ścianą, na prywatnym podwórku: palmę królewską. Jedną jedyną, przez taki kawał Europy. No piękna, ale jakiż zawód przeżyłem. Nie  jestem tym pojedynczym (jaki mi los dał) strzałem zmieszany, ale lekko wstrząśnięty owszem. Już mnie na fotograficzne safari, na Południe nie ciągnie.

Bolesław Deptuła
śr, 02 czerwca 2021 08:45
Data ostatniej edycji: śr, 02 czerwca 2021 08:53:57

Światłem malowane

Gdy za oknem nieciekawie, wyjściem może być szukanie aktywności poprzez fotograficzną "martwą naturę". Zbyt rzadko mierzymy się z tym uniwersalnym tematem. Zachęt wokół mnóstwo: choćby kwiaty, fragmenty codzienności, pamiątki rodzinne. Jak na załączonym obrazie z fotografią w nastroju malarskim. Wazonik z lat 60-tych i zasuszona 30 lat temu wiązanka. Niemożliwe? Dziwi przetrwanie kruchości, gdy tyle mocnych rzeczy dawno znikło. Jakie "martwe natury" upolowali inni łowcy ? Chyba nadmierna ucieczka w samotność utrudnia kontakt twórców nadających na tych samych falach - co już dawniej było niełatwe. Doszły fale pożegnań starzejącego się społeczeństwa i mutacje chińskiego wirusa: przyśpieszone znikanie znajomych twarzy. Jednak czym innym "samooczyszczanie się" odwiecznej Natury (nie będzie nas - powróci las) a czymś gorszym, nienaturalnym jest barbarzyńskie niszczenie pracy rąk ludzkich i dorobku kultury wszędzie, gdzie słabsza ochrona. Okazuje się, że do powstania "martwych stref" nie trzeba wojny, wystarczy buta nowych pokoleń oraz stary wirus wschodniej urawniłowki. Mowa o szokującym poniżeniu kultury AD. 2021 w Łomży: usunięcie "Polskich orłów" w holu d. Urzędu Wojewódzkiego, bez pytania mieszkańców o zgodę, chociaż z ich podatków. Podczas "remontowania bez końca" siedziby Filharmonii Kameralnej. Jeśli i ten akt przemocy przemilczymy, będzie to oznaczać rozrastanie się krajobrazu skamieniałych serc. Jakby ktoś próbował urządzić nam Ojczyznę w nastroju obrazów Beksińskiego, z przewagą czerni. Karmimy klątwę niedouczonego pokolenia? Nie dajmy się zdołować, moc przetrwania odnajdziemy w nieśmiertelnych, światłem malowanych dziełach dawnych mistrzów. Nie brak tam zdrowego życia, myśliwskich trofeów, budujacych wspomnień. Jest przesyt i skromność wysokich lotów: gdy Cezanne maluje piętrowe kompozycje barw "z owocami, draperią i dzbankiem" albo gdy największy z czeskich fotografów Josef Sudek odnajduje w czarno-białym ujęciu, piękno światła przenikającego pojedynczą szklanicę. Co zostanie po chaosie naszych czasów? Ukrytą kamerą: buszowanie w mega-sklepie + migawki zapuszkowanej żywności upolowanej obiektywem telefonu? Takie"Martwe natury" wzorem puszek Andy Warhol'a, mogą w przesycie zniechęcić nawet zdolnych epigonów.

Bolesław Deptuła
śr, 03 marca 2021 10:34
Data ostatniej edycji: pon, 09 stycznia 2023 22:53:53

Widok z okna

Starannie wyszukana kompozycja kontrastów - plam, lini i kresek, bieli i szarości - połączonych w dynamiczną całość ukosami smug śniegu. Zgrabnie uchwycony ruch śnieżycy to kontrast dla uziemionych samochodów, przypominających klawiaturę czekającą na wirtuoza obrazu. No i mocniejszy akord: Autor poczekał na dwa auta - co spostrzegawczemu widzowi daje możliwość rozbudowania narracji. Te skierowane do siebie auta to wrażenie zamrożonego na chwilę ruchu wewnątrz obrazu. Nie przeszkadza brak sylwetek ludzkich, bo skoro wypatrzymy, że na końcu ścieżki jest jakieś wejście, to w domyśle spodziewamy się obecności życia. Z kolei ktoś dopowie, że kierowca z lewej mógł rozpędzić się i zagapić albo ma samobójcze myśli. Tak łatwo szukajace sensacji media zakodowały w umysłach nadmiar kraks i aut w rowach, że skoro niektórzy lubią zrzucać całą winę na drzewa,  to inni zapewnią, że widzieli, jak drzewa atakują tych wspaniałych posiadaczy "wygodnych foteli z kierownicą"... Już niech lepiej zima kojarzy się z szukaniem zdrowia na spacerze i beztroską aktywnością, a chwilowo uziemionym w domu życzyć należy dużo urozmaiconych widoków za firanką, oprócz radości z bezpiecznego oglądania znajomego pejzażu. Ale widzianego inaczej - co twórczo zauważył potrafiący patrzeć, fotograf z Łomży.

Bolesław Deptuła
so, 30 stycznia 2021 13:15
Data ostatniej edycji: pon, 01 lutego 2021 21:18:25

Przetrwały

Fascynujaca nietrwałość bombek i wszelkich ozdób choinkowych: jednak wracają co roku. Lubimy je, choć powstają nowe wzory. Dziwna kruchość zaciekawia małego odkrywcę - wnuczka, a bywa że syna marnotrawnego przyciągnie, gdy skruszony prozą życia wraca śladami beztroskiego dzieciństwa. Świąteczne cacka mogą być unikatami sprzed 50 i więcej lat - bo mimo produkcji masowej, stały się rzadkością jak dawne lampy naftowe. Jeśli gdzieś przetrwały, warto podzielić się nimi z najbliższym Muzeum, aby świadczyły o różnorodności naszych zwyczajów. Bywały zaskakujące wzory i kształty (jak na fot.) Odpowiedniki Gwiazdy Betlejemskiej w głębi bombki lub "oszronione" białą farbą szklane szyszki, sople, miniaturowe Mikołaje itp. chucherka. Okazją do spotkań i zacieśnienia więzi domowych, jest od zawsze "produkcja" papierowych łańcuchów. Specjalne zeszyty Papierów Kolorowych z gotowym podklejeniem do łączenia na mokro, plus wyobraźnia dają też w efekcie zachwycające sylwetki wielowarstwowe w strojach ludowych. Zanim wymyślono sztuczne lampki plastikowe - do pachnącej lasem choinki przypinano w metalowych uchwytach smukłe świeczki - zapalane oczywiście pod czujnym okiem dorosłych. W półmroku takiej rodzinnej przestrzeni, oczekiwanie na pierwszą gwiadkę w misterium Bożego Narodzenia było wzbogacone zapachami: igliwia, sianka, świeczek i wybuchających nagle iskier "zimnych ogni". Rodzice mieli pewność, że takie "nie wychuchane" pokolenie dostało prawdziwe lekcje odpowiedzialności. Nowym pokoleniom AD.2021 będzie trudniej? Napewno ciekawiej, bo nadal obowiązuje zasada "twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna sie moja" Od kultury zależy, kto spróbuje narzucać siłą obce normy lub zakazywać radości przeżywania rodzimych obyczajów Polakom u siebie. Było i będzie perfidne odwracanie znaczenia odwiecznych wartości, czego przykładem absurdalne nazywanie "wolnymi i niezależnymi" polskojęzycznych mediów w obcych rękach na terenie Ojczyzny. Wciąż testowana jest pozornie krucha polska solidarność, niezmiennie pielęgnująca staropolską gościnność i odpowiedzialność. Robimy swoje, dbając o pielęgnowanie pamięci. Symbolem wielowiekowej mocy i bogactwa duchowego są kolędy, piękno wspólnego śpiewu: tego łatwo wpadającego w ucho, dzięki mistrzom ludowym - po mistrzowstwo wielkich artystów koncertowych. To co skromne i najlepsze, nieugięcie trwa.

Bolesław Deptuła
nie, 03 stycznia 2021 13:00
Data ostatniej edycji: nie, 03 stycznia 2021 13:15:04

Rozdzióbią ?

Mistrzowskie "Rozdzióbią nas kruki, wrony" Stefan Żeromski napisał zaledwie 125 lat temu, a ponad 30 lat od upadku Powstania Styczniowego. Pisarz brutalnie z niezwykłym naturalizmem wstrząsa czytelnikiem i podkreśla brak solidarności społecznej. Dziś trudno sobie wyobrazić ówczesne lata zaborów, przemocy i dehumanizacji. Jesienny spacer pod Łomżę przywodzi na myśl tamten nastrój. Nie sposób zachwycić się tylko pięknem przyrody i ulotną kompozycją nieograniczonej swobody przelotu, gdy piętrowo narasta niepokój i opada od jasności po czerń: tylko gasnąca zieleń daje tu nadzieję na odrodzenie. Przenikajace się pasma czterech poziomów obrazu: Niebo-Ptaki-Drzewa-Ziemia pulsują z głębi życiem - trwaniem, uzupełniając się nawazajem. XXI wiek niesie dominację Dobra, ale nadal aktualne są słowa Żeromskiego o stałym zagrożeniu, które: jak "plugawy lichwiarz, bierze w szachrajską rękę bezcenne klejoty ludzkiego ducha i drwi z ich wartości". W pozornym chaosie stada zawsze znajdzie się osobnik, który ma "największy zasób energii, żądzę odznaczenia się" lub "po prostu namiętne odczuwanie interesów własnego dzióba i żołądka". Niszcząca siła dojrzewa nad pustką przestrzeni "w szalonym głosie wiatru", który tylko na chwilę "wstrzymuje postęp trupojadów". Słowa Żeromskiego, przypominajacego wysiłek Powstania Styczniowego trzeba przypominać tym, których życie zbyt wolno uczy. Ostatecznie do głosu dochodzi siła wyższa, zmuszająca do pokory wszystkich, np. nieprzewidywalna, światowa zaraza - dotykająca bez wyjątku każdego. Czy to jej ofiary przeczuwał zakonnik o. Klimuszko, wizjoner zmarły w 1980 roku? Szukający wzmocnienia pocieszają się jego słowami o tym, że Polska ucierpi najmniej i mimo kolejnych wielu ofiar - przetrwa. Ten znany franciszkanin pisał w jednej z książek, że gdyby miał żyć dłużej i do wyboru w dowolnym kraju - bez wahania wybrałby jedynie Polskę, bo mimo nieszczęśliwego położenia "nie widzi nad nią ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości".

Bolesław Deptuła
so, 28 listopada 2020 14:56
Data ostatniej edycji: so, 28 listopada 2020 15:07:01

Harmonia

Jak pozory mylą? Intrygujace - dziwaczne, nieoczywiste, ostre cienie i światła: fotografia jakby w oświetleniu słonecznym. Nieprawda. W tę czeluść korytarza słońce nigdy nie dociera - bo gdyby się pojawiło, to z prawej strony uliczki Farnej, ale to wiedzą tylko mieszkańcy Łomży. Arkady zawsze ukryte w miłym półcieniu co się docenia zwłaszcza gdy słońce praży. Zmyłka: to jednak nocna fotografia, nawet w głębi wyjście prowadzi w czerń ulicy Giełczyńskiej - więc co tak silnie zmieniło podcienie: reflektory? Powstał intrygujący w swym chaosie światłocień i efekt obrazu jakby w negatywie - surrealistyczny żart Autora. Swoją drogą podcienie kamieniczek łomżyńskiej Starówki, wydają się wciąż wielu ludziom "starodawne", a tymczasem powstały po II wojnie światowej - wg projektu Urszuli i Adolfa Ciborowskich z Warszawy (on znany bardziej z kierowania w imieniu ONZ programem odbudowy stolicy Macedonii - Skopje, zrujnowanej trzęsieniem ziemi 1963 r.) Miasto nad Narwią dostało sympatyczne "echo dawnych czasów, polskiej świetności", łatwe do zapamiętania przez turystów. Gdy watahy hitlerowskie i stalinowskie zrujnowały ok. 70 % przedwojennego, spokojnego miasta - wydawało się, że poza Katedrą nic wartościowego nie przetrwało. Senna Łomża AD 2020 dostała skarb, ale chyba nie w pełni go doceniła - zachowany cudem w ziemi, w sercu królewskiego miasta: czekające pół tysiąca lat na czułych gospodarzy, oryginalne fundamenty staropolskiego ratusza, wg przekazów ze szczerozłotym jeleniem w herbie na wieży! I co? I nic - może inteligencja, której na czymś jeszcze zależy, stała się taką mniejszością, że nie jest w stanie wymusić szybkiego i troskliwego zabezpieczenia bezcennego odkrycia? Atrakcja turystyczna - pięćset lat historii staropolskiej będzie rozpadać się bezgłośnie i coraz szybciej, w rytm "harmonijmej bezradności". Naprzemian deszcze i silne mrozy rozsadzą cegły-palcówki... równie delikatne co dawny układ przestrzenny, bezdyskusyjnie wart stałej ochrony konserwatorskiej. Czy był  tu w średniowieczu "gęsty park chaszczy" dla uciechy czerwononosych chudopachołków po libacjach? Czy potrafimy wyobrazić sobie to tętniące życiem, kupieckie i administracyjne centrum miasta, dawniej "drugiego po Warszawie"? Przetrwały w Polsce inne perły: czy Starówkę w Zamościu mamy zapchaną drzewami "dla ochłody"? Może krakowskie Sukiennice toną w zieleni, bo tego żąda większość - która nie upilnuje stada obszczymurków? Przymróżmy teraz oczy: łatwiej zobaczymy równie "porąbaną harmonię" linii i cieni pod Arkadami. Intrygującą tylko przez chwilę, co zauważył i zdążył uwiecznić wrażliwy artysta-fotograf, zanim ulotne światło znikło. Pod nogami PRL-wski kobierzec niechlujstwa, dobitniej: dowód przekrętów. Kto żyw "kombinował", więc podczas wyrobu płyt chodnikowych, znikały "na lewo" worki cementu i tzw."polska robota" szybko kruszyła się - pewnie winni byli przechodnie, korzystajacy nieumiejetnie z dobrodziejstw miejskich i oczywiście z harmonijnego rozwoju "socjalizmu", co udowodniono zamianą nazwy uliczki na "Ks. Piotra Ściegiennego"- rewolucjonisty w habicie. Niedaleka ulica Polowa stała się w PRL-u "Ulicą Armii Czerwonej" ale to już inna bajka tej "harmonii".

Bolesław Deptuła
śr, 28 października 2020 11:44
Data ostatniej edycji: so, 31 października 2020 15:58:54

Bananowe - teflonowe

Wbrew ponurakom, rośnie pokolenie wspaniałych „dzieci z gwiazd”, oby liczne bo już nas oswojono z możliwością podróży na Marsa. Więc Kosmiczny Dzieciaku ćwicz wytrwale - skoro w wieku paru miesięcy robisz takie pompki, to skarby Kosmosu przed Tobą ! Ciarki przechodzą wobec Twoich głębokich, uważnych spojrzeń: drobinko, ledwo pojawiłeś się na świecie, a jakbyś pracę naukową obmyślał? Rozwijaj to - wzmacniaj słabszych swoją witalnością, uporem, przebojowością. Nie będziesz miał lekko: zamiast prosto - Ziemianie działają prostacko; zamiast przeciąć węzeł gordyjski Zła - Ziemianie wycofują się; gdzie trzeba edukować na nowych zasadach - biorą przebierańców ze starego systemu; ponadto napastnik i złodziej ma więcej praw niż ofiara przemocy! Tego nie można przenieść w inne światy i zainfekować Kosmosu ziemskimi wadami, zarazkami agresji, nieuctwa, bufonady, przerostu ego. Jeszcze zbyt wolno zmienia się mentalność współczesnego pokolenia z garbem dokuczliwych zwyczajów bananowych poprzedników, wykształconych nuworyszy i chamowatych nowobogackich, jednakowo rozpasanych w fałszywej „równości bez zobowiązań”. Straty wojenne przerywające naturalny rozwój, ograniczyły siłę intelektualnych autorytetów na rzecz następców z teflonową odpornością na wiedzę. Życie nie znosi próżni, w miejsce Ostatnich z przedwojennym, solidnym wykształceniem w herbie - weszli prostacy a nawet cwaniacy gotowi dla najwyższych stanowisk zataić przed wyborcami brak dyplomu, empatii, zdrowego rozsądku. Ogniska pracowitości wygaszają zblazowani celebryci, propagujący martwe pola wygodnictwa i samozniszczenia. Nie bierz przykładu z tych, którym honor pozwalał kiedyś pierwszy milion ukraść, a dziś wziąć „dla zabawy” na chybił trafił z 3-ch możliwych odpowiedzi. Bądź lepszy, ciekaw świata i wiedzy zdobytej ciężką pracą.

Bolesław Deptuła
wt, 04 sierpnia 2020 12:46
Data ostatniej edycji: śr, 05 sierpnia 2020 09:51:32

Czas wyboru

Znowu głoszą polskojęzyczne media: "mimo że 500+ to niezły krok.. ale 2 województwa wyraźnie w tyle: podlaskie i małopolskie”, gdzie nie tylko ubóstwo, także niskie płace. Odkrycie? Nie od dziś to wiemy: ukrywano przepaść porównując „ścianę wschodnią” z resztą Polski, pomagano dorywczo, niesprawiedliwie. Ale przecież była szansa „8-letniego dobrobytu”? (Okazało się: dla wybrańców Królika, wg przyjaciół Sowy.) Zamiast wsparcia - rozszarpywanie ziemi i dobicie osłabionych  firm polskich, ponieważ „polskość to nienormalność”. Dopiero tuż przed wyborami w Polsce, pojawiają się cudotwórcy bez poważnego programu. Gdy mówią polskojęzyczne tuby, kaleczące polski język, to podkreślanie zacofania wschodniej części naszej Ojczyzny jest szczytem obłudy. Przecież media, nawet na  poziomie magla - mogły już dawno piętnować żenująco niskie płace polskiej obsługi w zagranicznych mega-sklepach.  A porównanie tych samych towarów: za granicą i u nas? Ujawniono, że do Polski kierowano gorszą jakość - przy dziwnie wyższej cenie. Teraz dokuczanie Polakom, to ujawnienie niechcący tajemnicy zaniedbania 8-u lat jaskrawej biedy „wschodniej ściany”. Szczycący się inteligencją - „europejczycy inaczej” liczyli na krótką pamięć Polaków. Kto bezczelnie w oczy powtarzał: „Pinińdzy nie ma i nie będzie”? A z jaką dumą głoszono prywatyzacje na chybcika za 1 zł - po kryjomu zaśmiewając się z wymiany dorobku pokoleń na „kamieni kupę”? Zamiast wspierać krajan wpuszczano potok, głównie obcych interesów. Potem kpiono z „watahy” niedorżniętej (straszne w ustach kogoś pozującego na Brata Łatę). Czy to nie ostatni dzwonek na szukanie prawdziwych nauczycieli i godziwe uposażanie wizjonerów wskazujących drogę i zagrożenia? Stwierdzenie stanu trwogi to za mało, w dobie ścieku internetowego trzeba szkolić na faktach nowe pokolenie i bez patosu uczyć myślenia. Zbyt wielu zdrajców wypchało kieszenie srebrnikami Moskwy lub Brukseli na zgubę Ojczyzny. Czy trzeba spisać zakres jawnej i ukrytej zdrady, może ustanowić kary finansowe lub banicję aby ukrócić wirusa nienawiści u chorobliwie niepoprawnych „pseudo autorytetów”? Czy to mniejsze zło, wobec długofalowych szkód psychicznych, pedagogicznych, finansowych itp. jakimi stale i bezkarnie bombardują dewianci umęczone rodziny nad Wisłą? Jaką postawę najchętniej głoszą pogrobowcy czerwonej zarazy ze Wschodu? Resztkom ubeków marzy się zastraszanie, wsadzanie do więzienia, jak to robili w PRL-u za niewinne żarty. Ich sposób myślenia przejęło resortowe pokolenie zdziecinniałych lemingów, które nie odróżnia wyborów pod sowieckimi bagnetami od demokratycznych wyborów w wolnej Polsce. Niestety wybujałe ego dając za wzór młodzieży, bezsilnie wolność wykorzystują do wulgarnych określeń, klozetowych dyskusji i porównań.  W czasach Stańczyka, który wyszedł do ludzi z obandażowaną głową - najwięcej pojawiło się „lekarzy”. Dziś miałby pewnie nadmiar dziwnych „polityków”, przekonujących że wolność równa się dowolność. Fotografia cz-b. sprzed 50 lat ma dodatek: symboliczne wychodzenie ze stanu czerwonej niewoli. Dziś w miejsu drewnianego, mamy betonowy most Hubala, a furmankę zastąpiło luksusowe auto terenowe, do przewozu ziemniaków na targ - ale co zmieniło się na gorsze? Utraciliśmy wolną przestrzeń w naturalnym krajobrazie. Obecnie na pastwiskach i łąkach, krzaczory przydusiły polne kwiaty a w zakłóconym świecie przyrody najlepiej rozwinęły się kleszcze. To nowe zniewolenie: zapewne efekt długotrwałego nadmiaru chemii m.in. z nawozów. Mamy więcej zagrożeń niż lekarstw. W podobny sposób nasze życie ustawiono na opak: Suwalszczyznę, Mazowsze Kurpiowskie i Mazowsze Łomżyńskie bałamutnie określając jako Podlasie. Zbyt dużo do naprawy? Kiedy wybierzemy większą aktywność?

Bolesław Deptuła
wt, 07 lipca 2020 00:44
Data ostatniej edycji: cz, 09 lipca 2020 21:01:40

Mistrz i uczeń

Przygoda z fotografią zaczęła się w wieku15 lat. To pożyczony aparat od najstarszego Brata i samokształcenie metodą prób i błędów. Łatwiej działać pod krytycznym okiem profesjonalistów, więc w 1973 r. wysyłka kilku prac do "Oceny nadesłanych zdjęć" w ogólnopolskim miesięczniku "Fotografia". Wśród odbitek wykonanych samodzielnie - portret z 1969 roku, z Mazowsza Kurpiowskiego, pt. "Opowiada Anna Kordecka". Nastrojowa chwila podczas dokumentacji mistrzowskich wycinanek i haftów, to rozmowa Twórczyni z uczennicą. Oświetlenie: dodatkowy reflektor, 2 mleczne żarówki od strony podłogi. Tak sobie radzono bez lamp błyskowych - ruskie szybko się psuły, a na droższe nie było pieniędzy... Szczęśliwie ocenę zdjęć w miesięczniku prowadził krytyk fenomenalny: Jan Sunderland. Mówiono o Nim, że jeśli dostrzegł iskierkę talentu, to ją wyciągał umiejętnie na wierzch: zachęcał, wychowywał, uczył. Z zapartym tchem biegaliśmy do kiosku „Ruch” i najpierw szukało się Jego „Ocen” - bywało, że wydrukowano zdjęcie kolegi albo kogoś z okolic. Nie mieliśmy szerszej informacji, dopiero teraz z internetu okazuje się, jak wyjątkowy ekspert wskazywał nam drogi rozwoju: już w latach 1931-39  jako jedyny krytyk pisał recenzje fotograficzne do warszawskiej „Gazety Polskiej”, a po wojnie publikował w doskonałych wydawnictwach artystycznych typu Arkady "Świat Fotografii", "Fotografia" i w końcu "Magazyn Foto". Od roku 1958 w dwu ostatnich czasopismach znowu recenzował fotografie (odsyłając autorom zdjęcia, każde pracowicie opatrzone wnikliwą analizą!) i tak przez 2o lat: ocenił ponad 23 tysiące amatorów. Niejeden z nich stał się uznanym artystą i uważa się za Jego ucznia, jak pisano we wstępie do Jego książki „Estetyka i sztuka fotografii” (Kraków'79). Gdy w 1973 r. piszący te słowa otrzymał list, przekonał się, że każda zwrócona odbitka ma komentarz, czytelnie wystukany na maszynie do pisania. Uwagi Sunderlanda w miesięczniku „Fotografia” dodawały energii twórczej: -”Ładnie opowiada! Piękna, jakby wyrzeźbiona twarz staruszki, która się jeszcze nie pogrążyła w starości zgrzybiałej, nie straciła żywej styczności z otoczeniem; której ręce pełne są ekspresji bez przesadnej emfazy... Zdjęcie wartościowe jako dokument etnograficzny, a zarazem psychologiczny. Powinno się znaleźć w muzeum kultury kurpiowskiej, jeśli dotychczas w nim nie jest. Dolna część jest przeczerniona. Należało uczynić ją czytelną za pomocą dodatkowego, a niezbyt silnego światła. Zresztą można ją odciąć nieco niżej od najniższego palca. Zanim się pożegnamy z tym zdjęciem, jeszcze jedna uwaga: jak ładnie, jak właściwie skupiony wyraz twarzy ma słuchaczka i jak trafnie autor ograniczył ostrość do jednej tylko z tych dwóch postaci - do tej ważniejszej, czynnej ...” Ciekawe, jak ten współzałożyciel Związku Polskich Artystów Fotografików oceniłby dziś jazgot informacji, odruchowe pstrykanie "inteligentnym telefonem" - byle ostro i kolorowo, do przesytu w tysiącach podobnych, niestrawnych ujęć. Na takim tle miło wspomnieć fundamentalne dokonania wychowawcze Sunderlanda: także prawnika, malarza, miłośnika turystyki tatrzańskiej. Jeszcze w 85 roku życia starał się bywać na wernisażach chętnie dzieląc się uwagami - przyjechał też na wystawę fotografii łomżyńskiej, nad Narew.

Bolesław Deptuła
so, 13 czerwca 2020 13:48
Data ostatniej edycji: so, 27 czerwca 2020 12:37:20

Pogromca

Ziarna patriotyzmu rozsiewał nieoceniony Adam Chętnik niestrudzenie. Mimo świadectwa miłości do rodzinnej ziemi Łomża nie potrafi odwdzięczyć się pomnikiem: do naśladowania, budzenia dumy. Pustkę wypełnia więc niechciana dominacja: obojętności wobec własnych choćby obyczajów, a większa ciekawość dla obcych, zwłaszcza napływowej popkultury lemingów. W tle niezabliźnione rany ostatniej wojny światowej i smutne braki serdecznego wykształcenia domowego. Dzieła Chętnika czekają na odkrycie, przypomnienie, wyniesienie na wyżyny. Np. w skansenie w Nowogrodzie trwa wzór - kopia pomnika Stacha Konwy, bo zdarzała się nieobecność oryginału w Lesie Jednaczewskim pod Łomżą. Jak pokazuje fotografia z 1987 roku postawiono pomnik od nowa w miejscu domniemanej śmierci bohatera - Kurpia. Skromna społeczność Łomży miała okazja do wzruszeń, dzięki harcerzom z pochodniami. A jak wyglądało odsłonięcie w czerwcu 1922 roku ? Inicjator, Adam Chętnik ocenił ilość przybyłych na 10 tysięcy, w tym Mazurów i Kurpiów zza kordonu pruskiego. W tym samym roku wydał w Nowogrodzie książkę „Stach Konwa, wielki patriota ziemi łomżyńskiej, pogromca Szwedów, Sasów i Moskali”. Przypominał o Konwie wcześniej, np. w artykule „Z puszczy kurpiowskiej” Zorza, 1911 r. a dwa lata później pisał wprost: - ”Być może, z czasem, kiedy lud puszczański dojrzeje /../ nie zapomni i o Konwie. Może postawi mu w lesie pomnik, może zbuduje kopiec, któryby wskazywał, że lud puszczański kocha swój kraj i czci pamięć zmarłych bohaterów”. Łomża nie pozostała obojętna i już w 1920 roku miasto zmieniło nazwę ulicy Wasilewskiej na Stacha Konwy. Chętnik otrzymywał wsparcie: np. w kwietniu 1922 „Gazeta Łomżyńska” donosiła o wpłatach na rzecz mogiły. Wiadomo też o wydawanym przez Chętnika czasopiśmie „Gość Puszczański”, który rok wcześniej apelował o nadsyłanie pieniędzy na planowany pomnik pamięci „Rycerza w sukmanie”. Czas zweryfikował obietnice podjęte w natchnieniu, o czym pisała Gazeta Łomżyńska” w artykule „Poświęcenie pomnika Stacha Konwy” 1922: - „Postanowiono w obliczu Stacha Konwy, że co rok w pierwszą niedzielę po św. Janie lud Puszczy zbierać się będzie w lesie Jednaczewskim, przy pomniku na swoje święto, święto prastarej Puszczy.”

Bolesław Deptuła
pt, 17 kwietnia 2020 15:50
Data ostatniej edycji: pt, 17 kwietnia 2020 17:41:40

Piękno chwili

Potężna siła polskiej sztuki ludowej i tradycji: nawet z banalnego masła - czuła, zapracowana Gospodyni, choć w kościach skrzypi a głowa rozbolała - z miłości do Rodziny, dla chwilowej frajdy dzieciaków przy Wielkanocnym stole, potrafi wyczarować takie miniaturowe cudeńko. Dlaczego baranek? Przyjdzie czas że dzieciak zapyta, albo sam trochę tajemnic Wiary odkryje, a tymczasem myśli że zabawka specjalnie dla niego, więc dumny i taką chwilę zapamięta do końca życia. Tego się nie kupi w żadnym sklepie. To akurat dzieło Zofii Bastek z Wyżegi, niedaleko słynnej (z konkursu na najpiękniejsze palmy) wsi Łyse. Kurpiowska Puszcza Zielona. Pozornie proste do wykonania, ale  jeszcze oprócz smykałki artystycznej różne Gospodynie mają swoje sposoby, np. z czego kożuszek na baranku? Nie ma jednakowych, jesli wygląda jak nastroszone, w jaki sposób masło wyszarpywano? Inny baranek cały okryty niby mini kawałeczkami makaronu, a to (zdradzamy sposób) masło przeciśnięte przez firankę. Czort wie, czy Gospodyni gada prawdę skoro śmieje się przy tym. Już ulotne piękno znikło - tylko na fotografii udokumentowane - bo trafiło na stół, albo rozpuściło się: po obejrzeniu przez Komisje Konkursową. Takie skarby pojawiły się we wsi Łyse, przy okazji pierwszych konkursów podtrzymujących tradycję palm wielkanocnych. Poczynając od 1969 roku żona Adama Chętnika, Jadwiga - kierowniczka Muzeum w Łomży realizowała testament słynnego etnografa: a każdemu konkursowi palm towarzyszył dodatkowo mały konkurs m.in. na wycinankę, tkaninę lub drobiazgi obrzędowe. Stąd obok byśków z ciasta, kołatek, gaików z kogucikiem itp. pojawiło się kilka baranków wielkanocnych. Czy po 50 latach od zainicjowania konkursów wielkanocnych, coś z tych zwyczajów zanikło? Czy jeszcze pojawiają się gdzieś urocze cudeńka z masła?

Bolesław Deptuła
nie, 12 kwietnia 2020 01:44
Data ostatniej edycji: nie, 12 kwietnia 2020 01:52:42

Diabeł nie śpi

Dla świętego spokoju, wolimy diabła widzieć jako dobrodusznego wesołka. Wiadomo, ze strachu można ducha wyzionąć. Uparcie więc wybieramy zafałszowaną rzeczywistość dla łatwiejszego życia: diabła chcemy sympatycznego. Takiego zauważył pod Hamburgiem łomżyński podróżnik-fotograf, zwiedzając Lubekę. Chociaż dzieło nie najwyższego lotu, (szatan maczał w tym palce) to jak odmówić sobie foto-pamiątki z podróży do Niemiec? Rzeźbę z brązu (1999 r.) miejscowego artysty Rolfa Goelera, znajdziemy przy potężnej gotyckiej świątyni Najświętszej Marii Panny, w centrum miasta, niedaleko ratusza. Na wszelki wypadek co ostrożniejsi wolą się zakumplować i wygłaskać jego rogi - stąd lśnią jak złoto (co widać na zdjęciu). Na tablicy opis legendy. Robotnicy wmówili diabłu, że wznoszą karczmę, więc mógłby pomóc w budowie, skoro zgarnia z takich miejsca wiele dusz. Pomagał chętnie, aby budowla jeszcze wyższa szybciej powstała, ale zorientował się, że został oszukany. Chciał wielkim głazem zburzyć mur świątyni: uspokoił się po zapewnieniu, że piwnica z winem zostanie zbudowana po sąsiedzku. Upuścił więc głaz obok ściany kościoła, gdzie leży do dziś: ze śladem diabelskich pazurów. Turyści zadowoleni i czort już oswojony. Czy mniej groźny? Daliśmy się zmanipulować, kamraci diabła, mniej mili zacierają łapy: nie zabraknie oszustów i leniwych drani, bo wesoły diabełek stępił czujność dobrych ludzi. Problem odwieczny, a zaczęło się ponoć już 800 lat temu, gdy zmierzyli się z lenistwem mnisi, malując na ścianach świątyń innego diabła: tak zaistniał tajemniczy Tutivillus. Obrzydliwy ale pożyteczny. Malowano go, zaczajonego z pergaminem i ptasim piórem w ręku: ten czort wszystko zobaczy i wciągnie na swoją piekielną listę każdy nasz grzeszek. (Na załączonym obrazku: tak go sobie dawniej wyobrażano.) Ciekawe, wizerunek Tutivillusa odkryto niedawno w Polsce, w Porębach Dymarskich - w kącie kościoła, zachował się ten unikat. Wg legendy tego diabła wykorzystano w kościele do pilnowania dawnych mnichów zaniedbujących liturgię, którym za ciężko było odprawiać mszę świętą raz dziennie. Słabość natury ludzkiej: nie wszyscy wytrzymywali ascezę i dyscyplinę, a diabeł tylko na to czekał. To cóż dopiero wierni, którzy zamiast uczestniczyć w mszy świętej myśleli o niebieskich migdałach? Od razu budzili czujność Tutivillusa: nadstawiał ucha i notował... Zmienna moda ukryła dawne malowidła pod tynkiem, o czym dowiemy się przy okazji remontów. A jeśli Tutivillus istnieje w jakiejś świątyni, tylko umknął naszej uwadze? Wart przypomnienia i zadumy. Ku przestrodze: diabeł nigdy nie śpi.

Bolesław Deptuła
wt, 03 marca 2020 17:40
Data ostatniej edycji: nie, 08 marca 2020 06:49:28

Znad Mekongu

Autor otwarty na poznawanie świata, z sympatią do ludzi, wyzwala uśmiech życzliwości u turystów. Czy sądząc po geście zmęczenia emeryci szukają w smartfonach najkrótszej drogi do hotelu? Może jednak dalszych atrakcji - przecież jak widzimy kolejna grupa turystów czeka na słoniach. Czy to właśnie Mekong w tle? Najdłuższa na Półwyspie Indochińskim Matka Wszystkich Rzek, płynąca przez Chiny, Laos, Kambodżę i Wietnam?  Choć pozdrawiasz „milczących nygusów”, to my nad Narwią jednak niezmordowanie trudzimy się nad likwidowaniem marzeń o spokojnym życiu: tworzymy gigantyczne koszty obrotu śmieciami, fundujemy młodym parę tysięcy ale pod warunkiem że na stałe wyjadą z rodzinnego miasta w poszukiwaniu pracy albo udajemy że korupcja to nie zło- tylko dobro-dziejstwo, co przynosi wspaniale efekty: w największym Portalu Regionalnym, w Mini sondzie największym powodzeniem cieszy się hasło „Uciec stąd” !!! Czy to rozwiązanie „problemu młodych kandydatów na samobójców” może atrakcja turystyczna: podglądać jak wśród resztek dzieci, kobiet i staruszków zdezorientowani „dobrodzieje” szukają ofiar wg zasady, że kapitalizm to „pierwszy mln, który trzeba hmm.. skombinować”. Dla ukojenia mamy wieczorną porcję tv-niusów o „braku sznurka do snopowiązałek” (sorry kanał Historia się włączył) oczywiście: kto komu dał łapówkę, Państwo w państwie, nadzwyczajna kasta stoi ze świeczkami, zamknięty układ, silne Państwo bo guzika nie oddamy ale sąsiadowi zabierzemy i w sądzie go załatwimy oraz nie mamy pańskiego płaszcza w szatni i co nam pan zrobi? Sam aktywny możesz nas nie znaleźć po powrocie, gdy nieleczona a unieruchomiona w domach, pokaźna populacja w tym samym wieku po prostu nagle opuści miasto. Już wyglądamy jak te słonie, a Ty jakim cudem niezmordowany, jakoś wdrapałeś się na wysokość nieosiągalną dla głodnych drapieżników czyhających wśród wysokich traw?  Mowgli z Księgi Dżungli chyba wszedł na podstawioną nogę, trzymając się potężnego ucha i wsparty trąbą wskoczył na grzbiet olbrzyma.. będziesz miał co opowiadać: jakim sposobem Ci się udało?

Bolesław Deptuła
pon, 13 stycznia 2020 08:14
Data ostatniej edycji: śr, 15 stycznia 2020 05:14:32

Hejnał

Kochany Kraków -pierwsza stolica Polski, obowiązkowy punkt odniesienia dla rodaków na całym świecie, miejsce warte wielokrotnych odwiedzin. Nieśpieszny spacer, obok zastygłych warstw czasu w pomnikach i architekturze - a odczujesz dzieje Narodu w pigułce. Spoiwem symbol: Hejnał grany na żywo od ok. 600 lat, co godzinę z najwyższej wieży w mieście, z Kościoła Mariackiego. Przysiądź na murku, czekając na hejnalistę, teleobiektywem 600 mm tak jak na tym zdjęciu, może uchwycisz jego występ. Tłum od strony Bramy Floriańskiej zastyga na chwilę: oklaski turystów bo trębacz gwałtownie przerywa i przez okienko wystawia rękę - szerokim pozdrowieniem kreśląc trąbką w powietrzu złote zawijasy. Kto zechce odnajdzie legendę, wg której melodia tak nagle zostaje przerwana. To nie przypadek, że na 4 strony świata grają hejnał: dla króla w stronę Wawelu, w stronę Magistratu, na koniec dla kupców, ale trzeci raz właśnie dla Gości nadchodzących od strony Barbakanu. Komu serce mocniej zabije - czuje się wyróżniony i zaproszony znowu. Potem gdziekolwiek jesteś, uśmiechasz się słysząc w południe Hejnał przez radio: mrużysz oczy... przez chwilę jesteś w Krakowie.

Bolesław Deptuła
wt, 19 listopada 2019 13:27
Data ostatniej edycji: cz, 21 listopada 2019 04:45:52

Przeloty

Wspomnienie lata… Coraz mniej  tych ptaków, choć pod ścisłą ochroną.. Jak twierdzą encyklopedie, rycyk zwyczajny najczęściej spotykany jest na Bagnach Biebrzańskich oraz w dolinach Narwi, Bugu i Liwca. To średniej wielkości ptak lubiący podmokłe łąki, torfowiska a w przelotach brzegi wodne i zalewowe. W połowie roku wyprowadza jeden lęg. Gniazdo na ziemi wyścielone suchymi liśćmi. Rodzice wysiadują jaja na zmianę. Pisklęta po 4 tygodniach zdobywają zdolność lotu i wtedy cała rodzinka przemieszcza się stale między oczkami wodnymi - a we wrześniu odlatują na zimowiska. Dlaczego populacja systematycznie spada? M.in. osuszanie łąk jest powodem coraz mniejszej ilości miejsc lęgowych. Na początku XXI wieku szacowano całkowitą liczebność na nie więcej niż 7 tysięcy par… Fotografia powstała ok.1960 r. Autor wybrał technikę fotomontażu, aby uzyskać mocny efekt końcowy. To były czasy ograniczonych dostaw filmów negatywowych, więc kto nie potrafił działać oszczędnie tego życie w PRL „przymuszało” aby jednym strzałem robił dobre zdjęcie. Tutaj przez teleobiektyw fotograf  w ułamku sekundy przewidywał odpowiedni ruch skrzydeł do zamrożenia w kadrze. Potem do wmontowania ptaka musiał dobrać dużą chmurę widzianą pod tym samym kątem - czyli z „perspektywy żabiej” zrobić standardowym obiektywem drugie zdjęcie środowiska naturalnego. W ciemni podwójne naświetlanie papieru fotograficznego pod powiększalnikiem: najpierw pejzaż, potem ptak - na tle białej chmury niewidoczna stawała się granica łączenia 2 obrazów. A dalej wywołanie i utrwalenie papieru w półmroku czerwonej lub oliwkowej lampy, w oparach chemicznych odczynników. Tak powstawała jedna z wersji artystycznej wizji, pracochłonne rękodzieło - odpowiednik pracy malarza na płótnie. Oczywiście od początku mistrzowie pędzelka czujący się zagrożeni nowym wynalazkiem chętnie kupowali fotografie jako szkice do własnych malowideł, ale mistrzów  obiektywu  lekceważyli, pomniejszając ich wysiłek twórczy pomówieniami, że „aparaty same robią zdjęcia automatycznie” - choć to równie idiotyczne co przekonanie, że wystarczy pędzel do stworzenia obrazu. Na świecie przywrócono godność  fotografom, ale nie w ubogiej Polsce. W efekcie mamy śladowe aukcje fotografii, nieliczne galerie i mało kształcenia na poziomie. To pokolenie nie potrafi oprzeć się polskojęzycznym mediom oraz przeładowanej chemią żywności przetwarzanej na Zachodzie - na razie wystarczą kolorowe papierki z byle czym w  środku. Wyrwę kulturową zapełnia zalew disco-polo i nadprodukcji obrazkowej klasy B. Kto ma olej w głowie,  ten próbuje samokształcenia, poszukiwań własnej ekspresji twórczej. Nawet bajki są ciekawsze, jeśli sytuacje są prawdopodobne ! W tym pokoleniu to się nie zmieni, więc zajmijmy się twórczością, nie bójmy się eksperymentów. Złośliwcy niech obnażają własną zazdrość mówiąc o przeszkodach przy obróbce surowego materiału wg zamysłu Autora albo co można używać do montażu. Kiedyś braki materiałów wymuszały oszczędzanie z pożytkiem dla sztuki, dziś nadmiar zwłaszcza informacji cyfrowej zmusza do trudnej „sztuki wyboru”. Ciekawe czasy, z możliwością odkrywania na nowo  niedocenianych lub nieznanych dokonań  twórczych, jak to ciepłe  wspomnienie lata: fotografia publikowana po raz pierwszy !

Bolesław Deptuła
wt, 29 października 2019 16:16
Data ostatniej edycji: wt, 29 października 2019 16:55:34

PRL-u czar

Prześmiewcza, nowatorska sesja mody w ujęciu bardzo zdolnego fotografa - łowcy naturalności, z Łomży. Piorunująco skontrastowana elegancka młodość na tle oceanu szarości, eksploduje całą siłą przekazu. To sztuka uchwycić rzeczywistość i tak mocno podkreślić gargantuiczny problem, dojrzewający dziesięciolecia pod gustownym daszkiem z rakotwórczego eternitu: śmietniki z bezwstydną ekspozycją w centrach blokowisk. Łomżyńska prekursorska sesja jawi się ciekawiej niż późniejszy foto-pomysł w zachodnim magazynie mody, aby modelka w eleganckiej kreacji utknęła w ciasnocie półtusz krwistego mięsa zwisającego z haków w rzeźni - czy tamta szokująca fotografia w poukładanym zachodnim społeczeństwie dała większy efekt od dreszczyku emocji przy porannej kawie? Łomżyńska sesja mody dla takich celebrytów to raczej omdlenia. Dla Polaków nie, my zahartowani - żaden decydent nic nie stracił, zwłaszcza apetytu, ani chęci do pracy, co udowodnił serial "Alternatywy 4": takie śmietniki to zwyczajne miejsce pogawędek i zebrań lokatorskich. Udało się wyhodować bezradność społeczną nie do wykorzenienia na kolejnych etapach oswajania horroru śmieciowego. Fotografia czytelna dla każdego - przetrwa dalszą próbę czasu, bo nowatorskie zderzenie ironii z dokumentalnym kontekstem społecznym okazało się ponadczasowe. Ciekawe: zabytkowe pojemniki po 4o latach mają te same kształty (za to kolorowe i z plastiku, który w ziemi nie rozpadnie się przez kilkaset lat). Zawartość tak samo fruwa wokół lub klei się do butów - a jeśli uniesiesz ciężką i lepką od brudu pokrywę, zarazki przenosisz dalej: na klamkę sklepu, auta, mieszkania. Chroniczny brak chęci do szukania logicznych rozwiązań, to już nawyk czy odejście od prymatu rozumu (jeśli był używany). Może ktoś czeka na wzorce światowe, co równie przyszłościowe jak praca „nurka śmieciowego”. A.D. 2019 nadal tkwimy w kleszczach bezradności. Dlaczego nie wprowadza się masowo butelkomatów, po obiecujących testach? Nawet w siermiężnym PRL-u długo działały punkty skupu butelek, co utrwalało odruch nie wyrzucania, bo za zwrot były - skromne - ale pieniądze. Zamiast rozszerzyć wachlarz skupu różnych materiałów, zlikwidowano te ważne punkty skupu, co owocuje wciąż wywożeniem, bo najprościej - do lasów. Koszty oczyszczania lasów (nierealne) a pokazówki np. podwodnych akcji lub z Panem Prezydentem RP zbyt rzadkie i kosztowne - czy nie lepiej premiować punkty skupu jako darmowe Szkoły Wyrabiania Dobrych Nawyków Oczyszczania Polski? Czy objawi się cudotwórca z pomysłem np. zamiast karania coraz wyższymi cenami utylizacji raczej nagradzania za tworzenie oaz czystości z udowodnionym programem rozszerzania najlepszych rozwiązań w czasie i przestrzeni? Wątpliwe, śmieciowego węzła gordyjskiego nie można po prostu przeciąć, podobnie jak sprawy nieleczonych zębów - które łatwiej wyrwać po zniszczeniu śmieciowym jedzeniem. Szczerbaty naród da sobie wmówić kolejne uszczęśliwienie w częstym wyszczerzaniu nowych szczęk. Kolorowe reklamy wspierają sukcesy różnych firm „oczyszczających pola działania” czyli nasze jamy gębowe - podatne na faszerowanie sztucznymi barwnikami, chemią i przedawkowaniem cukru. Czai się czarna dziura sentymentów do PRL-u, wciągająca nas bardziej niż akcyjność (spóźniona) ratowania Ojczyzny, choć nadal wierzymy w przekaz Niemena, że w tym dziwnym świecie „dobrych ludzi jest więcej i świat nie zginie dzięki nim”. Słabnie Ziemia, a raczej Planeta Wody przesycona zabójczymi drobinami plastiku. Czy Mars też pozwoli się zaśmiecić? A może kobiety zechcą zawstydzić agresywnych facetów i wyemigrują na Wenus, aby dać przykład idealnej cywilizacji?

Bolesław Deptuła
pon, 30 września 2019 07:00
Data ostatniej edycji: pon, 30 września 2019 07:19:38

Ostatnie skarby

Kto umie patrzeć - zobaczy je choćby w okolicach Łomży, gdzie świetnie przetrwały nawet zabójcze dla ludzi upały i siarczyste mrozy, ulewy i susze. Co jakiś czas wraca świadomość wyjątkowości i niedoceniania tej tajemniczej różnorodności - kwiatów, które rzadko chorują i są mało wymagające. Nie do podrobienia, więc najmilsze unikalne dywany barw polnych i łąkowych: maków, chabrów, rumianków, dziurawców, dzwonków i różnych bylin. Oby nigdy nie trafiły na listę ginących atrakcji turystycznych te poletka pod lasem, miedzą, zagajnikiem, samotną kępą zarośli. Hołubimy je na dłużej tylko w pamięci, bo bezmyślnie zrywane zwiędną, oklapną zanim doniesiemy. W miarę rozwoju „cywilizacji” czyli niszczycielskiej ekspansji człekokształtnych, ten cały koncert barw Natury i zapachów polnych przesyłanych z wiatrem, ma coraz mniej przestrzeni do oddechu. Choć uważane za pospolite, nie są masówką dla przytępionej uczuciowo watahy letników lub gromady wesołków dla zgrywu wskakujących z buciorami, a łatwo zamienić w klepisko delikatny dywan kwiatów. Aby hodować podobne w miastach, trzeba znać ich wymagania i potrzeby, oczywiście przed wysiewem starannie czyszcząc stanowisko z chwastów. Nie wszystko się przyjmie, więc trzeba cierpliwości wielu lat. Do takich działań potrzeba odpowiedzialności jednej osoby - wyczulonego specjalisty, a nie zbiorowe nieobowiązujące decyzje (od lat wołanie na puszczy o przywrócenie stanowiska Ogrodnika Miejskiego!). Dla spragnionej atrakcji publiki, powinny być miejskie poletka kwiatów polnych - daremny trud, jeśli nie zabezpieczonych od lekkomyślnych zniszczeń. W dawniej Łomży cały Ogród Miejski Wagów miał solidne, murowane ogrodzenie - dlaczego taki murek z metalowymi prętami istnieje w Paryżu, w Ogrodzie Luksemburskim? Cóż, powstał przed 300 laty, więc tradycja mocna - w Łomży parkanu wokół Ogrodu Miejskiego już nie odtworzono, czyżby wspomnienie wojny z hołotą paraliżowało? Może polskie dusze zatruły wpływy bolszewickie bardziej niż sądzono - wpojeniem fałszywej „równości” leminga analfabety z wykształconym geniuszem? W efekcie bezkarność urzędowa, bo nie uczymy sie odróżniać mądrości od głupoty. Autorowi złych decyzji nie grozi uderzenie po kieszeni, a stado lemingów nie kojarzy, że  wypracowuje miliony marnowanie potem lekką ręką. Jak po wypaczonej nauce młode pokolenie ma być samodzielne, twórcze, pełne energii oraz miłości do stron rodzinnych - nie na pokaz? Kto się dobrze czuje u siebie, ten ceni skarby polskich łąk i pól. Wie, że przetrwały dzięki polskim miedzom, których coraz mniej. To one gwarantowały różnorodność i współzależność kipiącego bogatym życiem siedliska mikrokosmosu flory i fauny - swoisty bank wytrzymałych nasion, zaczyn nowych dywanów barwnych. Jeśli gdzieś w Polsce zanika tkanka różnorodności łąkowej i polnej - to Bogu dzięki nie w okolicach zasiedziałej i przywiązanej do ziemi drobnej szlachty mazowieckiej, gdzie jeszcze trwają, czasem ostatnie poletka skarbów Natury - zagrożone nowoczesnymi próbami nadmiernej zamiany na farmy wielkopowierzchniowe.

Bolesław Deptuła
cz, 15 sierpnia 2019 20:02
Data ostatniej edycji: cz, 15 sierpnia 2019 20:21:56

Może hulajnogą ?

Trwa kolejna „mała stabilizacja”, pozorna bo wśród wojen prawdziwych - u sąsiadów i medialnych - u nas. Na razie przegrywamy bitwę o śmieci, tych które rosną spokojnie w lasach lub płoną na składowiskach w rytm bogacenia się kolejnych warstw „nieuconych” i nadal nie umiemy stawiać foto-pułapek ani utworzyć armii detektywów do wyśledzenia wandali. Przegrywamy też wychowywanie decydentów, więc sobie bezkarnie utrzymują armię bezradnych urzędników-wyborców, którzy jednak chcąc usprawiedliwić swoje istnienie doskonalą się w mnożeniu niepotrzebnych papierów-nieprzeczytanych-niesprawdzonych i tak się tworzą nowe fronty: walk, podjazdów, bojów o nowe etaty. To się dzieje naprawdę – wezwany do dużego urzędu w Łomży petent poproszony został o przypomnienie sobie czy w roku 2015 wystawił rachunek tu i tu? Co?? Mamy szybciej umierać, aby urzędasom odjąć "nadmiar pracy”? -pyta zdumiony delikwent, rozglądając się po stosach papierów na biurkach wokół - a po co macie komputery? Aaaa, zaległości, brak ludzi- doszliśmy w kontroli do rok 2015. Więc klątwa spokojnego ludu rolniczego w niespokojnym położeniu geograficznym?? Otoczeni przez wrogów, tworzymy nowych? Racja: wciąż żyją weterani spotkań towarzyskich czyli „Gdzie te „prywatki..” z piosenki śpiewanej w Opolu, a to „młodzież rocznik 1950”: oni już wtedy w prywatnych mieszkaniach urządzali „niezapomniane” pod tą nazwą „potańcówki” i na ścianach własnej roboty afisze o treści: „Alkohol Twój wróg - Polak wroga się nie boi”. Z takim doświadczeniem, co tam kolejny kolejny przeciwnik typu rower miejski lub elektryczna hulajnoga z wypożyczalni, porzucone w poprzek drogi. Lawinowo rosnąca moda nie dojdzie do miast, gdzie diabeł mówi „dobranoc”? Czekają nas przeszkody nie tylko dla niewidomych, zabawki naprawdę niebezpieczne - już są ofiary śmiertelne na polskich ulicach. Rozpędzone, nieznane zagrożenie czai się za rogiem? Eee tam, brak regulacji prawnych wykujemy na gorąco, po trupach. Dopiero nadmiar krwi na jezdni wymusił dodatkowe oświetlenie, większą kulturę jazdy: już odruchowo kierowcy zatrzymują się przed bojaźliwym staruszkiem dochodzącym do pasów. Lepiej późno niż wcale, bo miasta typu Łomża wyludniły się przygnębiająco jeśli coś dominuje to raczej puste łby, puste autobusy, puste ulice i czas umierania - staruszkowie odprowadzają na cmentarz coraz młodszych kolegów. A co tam -hurra. Będzie więcej przestrzeni dla elektrycznych gangów na hulajnogach w odmłodzonym pokoleniu. Będziecie zaskoczeni i nieprzygotowani jak armia urzędników.

Bolesław Deptuła
wt, 25 czerwca 2019 07:27
Data ostatniej edycji: wt, 25 czerwca 2019 07:45:04

...no i któregoś dnia...

Jaki ten świat niesprawiedliwy. Ciągle myślimy o jedzeniu, ale nie bój się kobieto, nie jestem z tamtych,  które chętnie by cię zadziobały - daruję życie, bo jestem z tego szlachetnego rodu, który gęganiem ocalił Rzym!  Miło byłoby zobaczyć w klatce raczej ciebie, ale polubiłem czułość, z jaką co dnia wynosisz mnie na łyk rześkiego powietrza. Tylko czemu coraz uważniej obserwujesz? Skoro przyszło nam żyć w Azji - zjedz psa, to humor ci się poprawi. Zostaniemy przyjaciółmi?… Brawa dla podróżnika-fotografa ! Świetnie podpatrzona scenka uliczna z zażywającym ruchu przyszłym daniem pieczystym, mimo pozowania naturalna, bo reporter poczekał na moment, w którym nie czuje się jego obecności. Efektem przewrotnym wrażenie bliskości nadmiernej: jakby widz zbliżający twarz do fotografii zainteresował białą, pierzastą damę i teraz to on jest przez nią obserwowany. Spojrzenie-oskarżenie: musicie tyle jeść? Zanim zdziwisz się „po europejsku” obejrzyj Mondo cane -„Pieski świat” szokujący film dokumentalny z 1962 r. z przeglądem naturalnego pożywienia sprzed rewolucji chemicznej.  Gdy z innego kręgu kulturowego klient wybierze sobie psa do zjedzenia - jeszcze kręcącego się w klatce przy stoliku, to dla turystów potworne. Dla nich zwyczajne: posiłki świeże, różnorodne i smaczne, powstające na oczach widza w precyzyjnym pośpiechu ulicznych handlarzy-kucharzy. Oni tolerują zdziecinniałe celebrytki z Europy, na pokaz chętne do wykupienia „najładniejszego” stworzenia, by dać mu chwilową wolność. Ciekawe co by powiedzieli o kolorowych postaciach znad Wisły, uważających się za inteligentniejszą część społeczeństwa, gdzie nie wiadomo, kto bardziej dziwny? Polityk oddający do schroniska psa, dotychczasowego przyjaciela: z powodu zmiany metrażu na mniejszy czy komentator z internetu sugerujący oddanie domowników do Domu Starców i Domu Dziecka: bo tylko to radykalnie zwiększy przestrzeń życiową takiego polityka? Obojętne kto kogo zje, świat pozostanie niesprawiedliwy.

Bolesław Deptuła
wt, 28 maja 2019 10:28
Data ostatniej edycji: pt, 17 kwietnia 2020 15:58:15

Starorzecze

Wiosennie rowerem parę km za miasto. Jeszcze przetrwały takie miejsca z dostatkiem starorzeczy w szerokiej dolinie Narwi. Na jak długo dla nas? Naszym wnukom jak duże minimum zostawimy? Głośno o budowie  autostrad, mostów - zapewne rozważono zagrożenia dla przyrody, łącznie z losem ostatniego błąkającego się żubra między Łomżą a Nowogrodem, któremu przypomniał się prastary szlak migracyjny. A czystość powietrza? Zapomniano skąd najczęściej mamy wiatr, a kierunek stały: z Ostrołęki wyczuwalny zapaszek celulozy kiedyś - a nadmiaru spalin może w przyszłości. Zanim elektryczne auta wyprą kopciuchy to pokolenia się zmienią na akcjach typu „zmieńcie piece i auta, bo to wy psujecie powietrze” - nie macie za co? To lepiej pracujcie! Inne możliwości: niech Łomża jeszcze bardziej się wyludni, a pozostałym przydzieli się darmowe maseczki antysmogowe, jak darmowe autobusy pełne tlenu - pod warunkiem, że doczołgają się do Urzędu po papierek stwierdzający że są starzy. Młodzi mają nadmiar zdrowia, więc będą reagować tylko na ostatni krzyk mody: najładniejszy kolor i kształt maseczki. Bo to ogólnoświatowy ‘trynd” spod znaku pieniądza: budować szybko, ewentualnie potem naprawiać - to już tradycja. Żadne znaki nie budzą czujności, bo zgodziliśmy się na adrenalinę Cywilizacji Pośpiechu: jeszcze tylko jakaś świątynia stoi tysiąc lat? -„dzięki” przyzwoleniu na drobne „wypadki losu” powstanie szansa na zmiany przeznaczenia, „w imię równości”. Kto z podróżników pamięta kościół na Litwie zamieniony na Muzeum Ateizmu? Doceniajmy póki czas, co do końca nie zniszczone w ramach tzw. Cywilizacji. Pewien znajomy Węgier zauważył, że tak pięknych chmur jak w Polsce, on u siebie nie widzi. Szczerze zazdrościł nam  zakamarków przyrody pozostawionych w Polsce, jak kępy drzew, zagajniki, a na polach miedze. U niego: coraz częściej ogromne farmy z kukurydzą lub słonecznikiem, dookoła po horyzont - i brak drzewa do pocieszenia oczu. Czy Polacy z możliwością „bycia mądrym przed szkodą” zdołają przedyskutować zagrożenia nadciągające coraz szybciej? Czasem dopiero podróże po świecie i okazja do porównań budzą szacunek dla praojców-założycieli naszej Wspólnoty, za wybór tak wyjątkowego miejsca na Gniazdo.

Bolesław Deptuła
pt, 03 maja 2019 09:43
Data ostatniej edycji: pt, 03 maja 2019 09:52:40

Wesołych Świąt !

Gdy chaos przerasta możliwości na dorobku, cóż pozostaje? Ci zmuszeni tolerować bałagan „spotęgowany przez epokę słusznie minioną” są bardziej skłonni do żartu. Choćby w przysłowiach: „Ale macie Meksyk - ogarnijcie się” lub „Kto wam zrobił taki Sajgon?” Ciekawe jak w lustrzanej sytuacji mieszkańcy tych miast poprawiliby sobie humor? Może to tylko nasza przypadłość, by na widok polskiej dzielnicy w Stanach udawać stroskanego: „Czy już cała Łomża się przeniosła?” Jednym ze źródeł powiedzonka „o robieniu Sajgonu” jest bezsilność wobec braku wyobraźni, od góry do dołu: decyzyjnej - wykonawczej? Trudno w przeciwstawnej zbiorowości przebić się wybitnym jednostkom, skromnie pracującym dla innych - za to buzują „roszczeniowe kolektywy”. Od Meksyku po Sajgon: „wesołym” przykładem upiorna ilość kabli na wielu ulicach. Sajgon jest przeludniony, co ilustruje świetna fotografia podróżnika z Łomży. To proste: gdy nawali prąd, łatwiej dołożyć nowy niż szukać zepsutego kabla do wymiany - prawda? Czy tylko Polacy „po przejściach” historycznych widzą śmieszność tej „aberracji lewicowej”?  Wspólna zaradność typu „jakoś to będzie”. Sajgon w Socjalistycznej Republice Wietnamu jest miastem galopującego kapitalizmu, przyzwyczajenia z innej epoki zostały. Jak nad Wisłą, gdzie przywraca się nazwy ulic z PRL lub nad Narwią, gdzie „czerwoniaki” wożą powietrze na koszt podatników, czyli ok. 5 pasażerów na 40 siedzeniach. Sympatyczny Wietnam pielęgnuje pamięć o Wujaszku Ho, wciąż obecnym na banknotach i w urzędach. To na cześć tego komunistycznego rewolucjonisty, jeszcze w 1975 roku zmieniono nazwę stolicy na Ho Chi Minh, bo podobno nazwa Sajgon zbyt kojarzyła się z Amerykanami. Oczywiście mieszkańcy nie stronią od starej nazwy, rozpoznawalnej na świecie.  Zdumiewa zaradność wietnamskich fachowców. W tym nadmiarze - dają radę. Obserwujmy tę szybkość wychodzenia z biedy, otchłani bałaganu. Mamy swojskie sposoby, inne kable: tymczasem jest prąd i będą radosne Święta Wielkanocne !

Bolesław Deptuła
so, 20 kwietnia 2019 07:36
Data ostatniej edycji: nie, 21 kwietnia 2019 18:17:53

Wiatr, chmura i kałuża

Gwizdać chciałoby się na kaszel, choć z wiekiem nie wypada. Młodych dręczy leczony 6 dni, nieleczony tydzień - ale już emerytów uziemia na dwa tygodnie. Za to potem wypuścić się można w najmilszy las - podmiejski park. Szukając soczystej trawy, dla pewności za parkingiem - długi spacer skrajem, cienistą ścieżką obok rozświetlonej panoramy łąk. Słońca coraz więcej. Zazwyczaj fotografa korci skok w bok, by przekornie zrobić zdjęcia pod światło - bo są trudniejsze. Tak kiedyś przy badaniu koron drzew, trafiła się pokaźna, na wiele metrów szeroka kałuża. Niespodziewana woda bez wędrowania do odległej Narwi, to gratka na ciekawą fotografię. Tyle, że bezruch słonecznego, sennego dnia przypominał „Rejs” w ocenie duetu Maklakiewicz-Himilsbach, coś „Jak w polskim filmie - nuda”. Daremne spacery po owalu gładkiej tafli - i nic. Nagle woda ożywa. Ostre dotąd słońce muskane niewielkimi chmurkami, teraz odbija poblask stalowy, narastają błyski rozhuśtanej mocniej fali. Rzut oka w niebo: pokaźna chmura odsunęła gwałtownie pogodną światłość, zrobiło się dziwnie groźnie. Ogrom czerni wiszącej nad głową i jednocześnie tańczącej pod nogami. Fotograf ma ułamki sekund na przegląd arabesek i złapanie kilku w kadrze. Czyżby kształt jakiejś postaci? Skąd niepokój? Podczas uwodzicielskiej zabawy, woda migotliwie odsłania głębię - dużo większą niż złudna powierzchnia sugerowała.

Bolesław Deptuła
śr, 06 marca 2019 16:24
Data ostatniej edycji: pt, 08 marca 2019 20:48:10

Zima wróci

Globalne ocieplenie może uśpić czujność, ale „w marcu jak w garncu” i jeszcze kapryśna pogoda zaskoczy. Czy starsi pamiętają rok potężnego śniegu zbieranego na chodnikach do wysokości człowieka? Gospodarze urządzali sannę i konikiem z dzwoneczkiem wjeżdżali do Łomży, jak na załączonej fotografii - do lekarza albo w odwiedziny do latorośli, „nowożeńców” może uczniów? Chyba nigdy nie zdarzało się w Łomży, że osadzanych „nowych-miastowych” kiedyś pieszczotliwie nazywano wzorem Stolicy „słoikami”? Jeszcze przy Szosie Zambrowskiej istniała Remiza Strażacka, spod której zrobiono to zdjęcie. Powroty śniegu mieliśmy pamiętne, zdarzył się np. lekko ubrany spęd 1-Majowy, nagle w gęstym śniegu - najgorzej miał dziecięcy zespół baletowy -też jakaś życiowa lekcja, którą przetrwaliśmy. Nie byli za to zaskoczeni -ciepło ubrani - uczestnicy pochodu, brodzący po mocnym śniegu z barwnymi Palmami wielkanocnymi, podczas Kwietnej Niedzieli na Kurpiach. Cokolwiek Natura nam przygotuje będzie piękną przygodą, której inne narody Polakom zwyczajnie zazdroszczą.

Bolesław Deptuła
śr, 20 lutego 2019 22:10
Data ostatniej edycji: śr, 06 marca 2019 18:08:04

Razem aż do końca

Piękna kompozycja i wieloznaczność tematu - a to zawsze najlepsze recepty na udane fotografie. Zanim rozszyfrujemy to nieuchwytne „coś” w zdjęciu, zauważmy tajemniczość miejsca. Co przyciąga uwagę widza? Nie każdy zdaje sobie sprawę z mocy kręgu - tego odwiecznego kodu kulturowego stale obecnego i zrozumiałego na całym świecie: od pierwotnego kultu Słońca po kurhany pogrzebowe. Czyli od znaku życiodajnego po znak pożegnania. Autor zdjęcia to zauważył i wewnątrz kadru umieścił zarys jakby owalnej ścieżki, gdzie śnieg dłużej się utrzymuje. To jak dobre opowiadanie z początkiem i zakończeniem a wypełnione intrygującą treścią. Bo w centrum walczą o przeżycie dwa istnienia: splecione drzewka , gdzie jedno w lepszej sytuacji stało się wsparciem dla podobnie słabowitego - co choć „na chwilę” dało szansę wypuszczenia dodatkowych gałęzi. Autor wzmocnił przekaz tytułem przywodzącym na myśl zachowania ludzkie. To naturalne zjawisko antropomorfizacji jak doszukiwanie się uśmiechu u kota. Nierzadkie, często nieświadome jest szukanie  w chmurach kształtu przyjaznej twarzy, ale świadomie szukamy i znajdujemy rogatego diabła w płomieniach nowojorskich dwu wież albo skamieniałe kształty ludzkie i zwierzęce na Marsie. Najmilsze jest to co pomaga przetrwać w niezrozumiałym okrutnym otoczeniu, więc z zadumą ale i pogodą ducha przypisujmy ludzkie cechy chociażby swetrom, które „grzeją”.

Bolesław Deptuła
śr, 23 stycznia 2019 07:56
Data ostatniej edycji: śr, 23 stycznia 2019 08:02:14

Mniej znaczy więcej

Lepiej późno, niż wcale - czy także nad Narwią? Łomża mogła stać się liderem już wiele lat wcześniej i pokazać jak reagować - zwłaszcza na apele miłośników zwierząt. Narastająca co roku ilość kanonady podczas „zabawy z fajerwerkami” jest oczywistą torturą dla naszych czworonożnych przyjaciół, a taki stosunek do zwierząt miarą naszego człowieczeństwa. Dopiero problem smogu obudził czujność urzędników? Wiele miast w Polsce AD 2018 ogłosiło rezygnację z pokazów sztucznych ogni sylwestrowych, którym towarzyszy coraz bardziej widoczne zatruwanie powietrza- zwiększanie problemu - a z tym podobno „walczymy”. Jak pokazują fotografie, sylwestrowe zadymienie przypomina „wojenny obraz płonącego miasta”- niczym rekonstrukcję niemieckich nalotów  w 1939 roku. Źle się bawią duże dzieci, kosztem spokojnej części społeczeństwa przekroczono umowną granicę i ta „zabawa” trwa, zanim mniejsze machiny urzędnicze ruszą śladem większych miast. Jak z bonifikatami przy prawie własności? Po fakcie najłatwiej zareagować obietnicą „darmowych maseczek antysmogowych” a obietnicę „darmowych autobusów”, wożących po kilka osób - przebić obietnicą elektrycznych minibusów, które zmniejszą widoczne marnotrawstwo? Mimo wszystko: wiara czyni cuda. Największy cud przed nami: moc truchleje!  Nie ilość, a jakość - czas lepszych rozwiązań. Wesołych Świąt i więcej szczęścia w Nowym Roku!

Bolesław Deptuła
pon, 24 grudnia 2018 09:15
Data ostatniej edycji: pon, 24 grudnia 2018 09:26:14

Wizyta

Przejazdem wracając z Warszawy, zajechała nad Narew studentka-turystka. Ze Wschodu. Jak nakazuje tradycja miejscowy wędrowiec przyjął ją gościnnie, po staropolsku. Każdy talerz zupy "fotografirowała" do fejsa - bo takich jeszcze nie jadła, a pstrykanie to forma grzecznościowego uznania. Zwiedzanie Łomży: -A ten na koniu namalowany to kto? -Józef Piłsudski, pod tą datą 1918 odzyskaliśmy wolność, zabraną także przez was.. (może jakąś naukę z podróży wyniesie?) -A nas w szkole uczyli, że Polsza była częścią Rosiji... (i wsio, krótko skomentowana bolesna historia otrząsania się z krwawych zaborów... brak ciekawszych refleksji, nic ponadto, że np. wiem więcej z domu - tyle cierpień wam zadaliśmy, przykro mi...) Pada pytanie: -Co u siebie lubicie zwiedzać? - No, Gruzję na przykład, to najpiękniejsza część Rosji. (!?) Łomżyńskiego muzeum nie była ciekawa, za to podzieliła się od niechcenia info, że np. w Jekaterynburgu otwarto bardzo interesujące Muzeum Jelcyna za ileś tam tysięcy $, wzbogacone o historię Rosji -otwieraną przez samego Putina. Niestety w polskim necie akurat gruchnęła ważniejsza, bulwersującą wieść, że dwie miłośniczki selfi wlazły w tym mieście na ściankę wystawową w Galerii, przewracając i uszkadzając obrazy (Goja oraz Dali). Nieco urażona wizytatorka Polszy komentuje, że tam pokazywano tylko obrazy wirtualne - wyświetlane... Net pokazał co innego: filmik z przewracaną ścianą. Cóż, pozostaje pozazdrościć, że dzieła światowej sławy docierają do miasta, bardziej sławnego z piwnicy, gdzie bolszewicy na rozkaz Lenina zamordowali ostatniego cara Mikołąja II, z rodziną. Sympatyczna skądinąd turystka zapragnęła nauczyć się trudnego języka polskiego, może coś dobrego z tego wyniknie? Warto zaprosić kolejnych turystów: ścian bloków z patriotycznym (niejednym) muralem łomżyńskim nie da się przewrócić podczas pstrykania selfi.

Bolesław Deptuła
so, 10 listopada 2018 20:30
Data ostatniej edycji: so, 10 listopada 2018 20:42:58

Razem czy osobno

Niby po szkołach a w głowach pustawo, więc może ze szkoły życia coś wynieśli? Owszem „wynieśli” jak ci zwyczajni chłopcy z ulicy: -”Wysoki Sądzie, wynieśliśmy trochę, bo dom wydawał się opuszczony”. Tyle było lekcji - szkoda że nie dobrego wychowania, za to do przesytu w mediach przykłady śpiesznego „nachapania się” („z czego to Koteczku?” -jak mawiał Kisiel). Odkręcać teraz bez groźby pracy w kajdanach, niełatwo. Szarlatani zamieszali w głowach „prywatyzacją i przedsiębiorczością w stylu PGR-ów za złotówkę”, więc społeczeństwo tolerowało choćby „plan 8-letni” czyli afery i prostactwo. Ile lat naprawczych wymaga takie ośmioletnie psucie? Może czas na wnioski: powrót do lepszego nauczania, a więc podniesienie poziomu wychowawców ale z wyższą motywacją finansową, bo inaczej wyjadą. Na razie tkwimy w traumie, bo bardziej przeżywamy odkrywaną prawdę o II wojnie światowej, a tymczasem obok bobruje towarzystwo „pokojowych szabrowników”: dla których Ojczyzna „wydaje się opuszczona”. Długo trwało wskazywanie kierunku banicji lemingom-celebrytom nadąsanym z powodu utraty wpływów, więc powtarzającym że „polskość to nienormalność”. Tego się nie przerwie bez odnowionego nauczania i to jednocześnie dwóch pokoleń, bo inaczej co w głowie dziecku się wyprostuje, to w domu znowu „autorytet rózgi i wrzasku” wykrzywi. Nasi praojce wypracowali np. Szkoły Rycerskie dla hartowania najlepszych charakterów, zdolnych udźwignąć odpowiedzialność za Kraj i miliony słabszych istnień. Nie jest za późno sięgać po inspirację do źródeł, czeka wiele niezamulonych, ożywczych, by uzdrowić zagubionych niewolników od wszelkiego nadmiaru lub złagodzić nałogi, złudzenia. Pewien dyrektor dziwił się kolegom nuworyszom, chorym na chciwość: -”Jak to oddzielicie od siebie? Każecie pochować razem z kilkoma trumnami pieniędzy?” Znowu nie wymyślono medialnej formuły, aby rok wcześniej zmusić potencjalnych kandydatów do ujawnienia możliwości krasomówczych:  gdy coś własnymi słowami palną publicznie - niech społeczeństwo ma szansę oceny i skasowania ich przed wyborami. Cóż nam po fakcie dobrodziej udający się „do Bydgoszczu”, albo inny chętny „dożynać watahę” czy chronić „zdrowe drzewo przed szarańczą”. Obłęd w oczach i afery jako objawy zdrowia? Dziś kandydaci chytruski milczą - kompletnie nieznani z umiejętności wysławiania się, nawet tydzień przed wyborami tylko portreciki publikują. Obrzydliwi są liczący na „krótką pamięć” stołkowicze, byli samorządowcy - nieroby chętne do powrotu, znowu „modlą się pod figurą, a diabła mają pod skórą”. Dinozaury rodem z PRL na tym samym poziomie, co młode nieloty pełne wody sodowej. Głupota pozostanie głupotą, ubarwia życie, tylko czy musimy tolerować jej aż tyle i w każdej dziedzinie? Urzędy pełne urzędników-wyborców same się nie oczyszczą z głupoty. Prostactwo zbyt wolno wymieniamy na prostotę i wygodę w życiu codziennym, poprzez solidną pracę i chęć budowy  mądrych fundamentów na wzór świątyń, do której błądzący „z rozumem tylko pod koniec żywota” niech na koszt prywatny a nie podatników z płaczem wracają. Masowo starzejące się społeczeństwo zasługuje na większe grupy tych gotowych wspierać Ojczyznę z pokorą, szczerze: nie dla zaszczytów, chwały czy nagród ale dlatego, że tak trzeba! Chylące się spróchniałe płoty są malownicze, jak te z fotografii przy Narwi w Czarnocinie, ale wymagają odnowienia w tym zwyczajnym pięknie, a jeszcze długo wobec nadmiernego zepsucia moralnego - będą potrzebne. Pamiętajmy, że kiedyś na wędrowca czekały drzwi bez kłódki, na stole dzban chłodnego napoju i pajda chleba przykryta białym ręcznikiem - odchodząc zostawiano porządek dla Rodaków. Wzór dla obcych.

Bolesław Deptuła
wt, 16 października 2018 12:11
Data ostatniej edycji: śr, 17 października 2018 06:33:20

Wyobraźnia

Ludzi z wyobraźnią jest mniej, a mniejszości się nie słucha. Zawsze tak było a szczególnie tam gdzie "czerwonołebce" zostawiły w głowach więcej sieczki. Jesteśmy ofiarami mody na udawanie, że każde zbiorowisko ma rację. Gromady albo kupy, choć w czasach Zagłoby do czego innego prowadziło zawołanie „Kupą mości panowie”. Naturą grupy jest anonimowość: jeśli coś nie wyszło, to przecież „pytano o zdanie” w jakichś mało znanych ulotkach i na męczących wrzaskliwych zebraniach. Tak było podczas rzucania pomysłów na Halę Targową w Łomży - kto mądrzejszy ten zakrywał dłonią bezradny uśmiech - czego efektem ochrona na miarę Wawelu prostackiej konstrukcji, która w ogóle nie powinna powstać w reprezentacyjnym sercu Starówki. To miejsce na rekonstrukcję staropolskiego Ratusza, pręgierza a zwłaszcza pomnika Księcia Prawodawcy (najlepiej na tle fasady Klasztoru oo. Kapucynów, w linii najczęściej odwiedzanej trasy wędrówek z Katedry przez kawiarenki) ale nie w koronie, bo to nie król - pomyłka w gipsowym projekcie - jak również miecz na kolanach zamiast rulonu deklaracji z ciężką pieczęcią. Cóż, jakie umysły taka architektura będzie. Kto się nie szanuje, tego nie będą szanować turyści. Wyobraźnię wyłączyło zbyt wielu. Przecież "Hala bunkier”- forma obca w centrum staropolskiego założenia przestrzennego - zwyczajnie odstrasza normalnych ludzi. Podobnie odfajkowano pozorne „konsultacje” przy zagospodarowaniu narożnika  ulic Giełczyńskiej i Dwornej „kontrolowanym” chaosem. Niejeden dumny mieszkaniec z rezygnacją mówi po cichu, że nie przemyślanymi do końca decyzjami trwonimy resztki tradycji, z której Łomżą słynęła. Pośpiech 600-lecia to  słaby pretekst do przesunięcia jednego z niewielu w Łomży wartościowych pomników. To jak usunięcie gruntu spod nóg - nieuszanowanie 100-letniej lokalizacji postaci Chrystusa dźwigającego krzyż. Lepsza byłaby przerwa w murze w dawnym miejscu i postawienie 2 ławek dla emerytów - żywych ozdobników takich miejsc zadumy. Efekt: mamy zamiast poprawki rewolucję grupową przesunięcia i odwrócenia figury tyłem na sporym odcinku, co nie sprzyja należnej refleksji. W dodatku ustawienie pomnika  pod słońce nie zachęca do podnoszenia wzroku. A jeszcze hałas skrzyżowania, gdzie zwiększony ruch aut i chmura spalin na przejściach dla pieszych - naturalny odruch to jak najszybciej stąd odejść. Gorzej: zbyt mało przewidziano miejsca, więc zatrzymanie się przed rzeźbą tamuje ruch wzdłuż muru, a cóż mówić o ławkach? Przykra wpadka: gdzie nazwiska pierwotnych fundatorów? Uhonorowano dzisiejsze nazwiska - nie powtórzono tekstu z zabytkowej tabliczki, która została z tyłu pomnika. Dopóki starsi pamiętają? Starzejące się szybko społeczeństwo stało się kłopotem, czymś mniej ważnym? Na koniec: turyści wychodzący z pobliskiego Muzeum nie zobaczą swobodnie jak dotąd, zabytkowej dzwonnicy. Na I plan wysunięto pomnik: jaka jest skala ważności zabytków: 100-letnia figura, czy 500-letnia świątynia? Na tle wyniosłej dzwonnicy Katedry zmalał pomnik do wielkości znaczka pocztowego: czy taki efekt wyobrażono sobie, projektując zagęszczenie chaosu estetycznego w przestrzeni ulicznej? Mówi się, że drzewa umierają stojąc, ludzie jednak wolą uciekać z miejsc, gdzie coraz trudniej o pewność rzeczy, dotąd jak sądzono nienaruszalnych. Czy następne w kolejce do usunięcia będą cmentarze? Młodym nie zechce się protestować, gdy jakiś nowobogacki leming sypnie groszem na budowę kolejnego marketu, pod warunkiem zwolnienia miejsca, więc: przeniesienia „strasznego cmentarza” i zbędnych 500 zabytkowych nagrobków  do jakiegoś lapidarium poza miastem - „po konsultacjach” z jakąś grupką oczywiście.

Bolesław Deptuła
pon, 10 września 2018 05:58
Data ostatniej edycji: śr, 19 września 2018 08:58:09

Normalność

Trudno oczekiwać, że ktoś zniewolony sztucznością doceni piękno spraw zwyczajnych, naturalnych. Jeśli nie znajdzie chęci do przerwania leniwego rytmu codzienności na rzecz kontaktu z przyrodą, jego strata. Tyle, że zbyt często straszeni grozą żywiołów, Naturę wolimy w telewizorze. Ograniczeni do murów miasta jak często przejmujemy się fragmentaryzacją lasów i przerwaniem bezpiecznych szlaków wędrownych dzikich zwierząt, czy myślimy o skali niszczenia naturalnego środowiska zwierzęcego? Jak trudno zmienić przyzwyczajenia - choćby zostawianie opakowań papierowych, rozpuszczalnych w skali kilku lat, co przeszło od kwestii estetycznej do katastrofy, bo już plastikowe opakowania zapaskudziły świat na ok. 300 lat, a połykane przez zwierzęta zwiększają ich cierpienie. Zmieniamy nieodwracalnie środowisko a jak na ironię wolimy myśleć o sklonowaniu mamutów? Czekamy, aż naturalność stanie się luksusem dostępnym dla najbogatszych, oazy normalności będą na sprzedaż za coraz wyższą cenę ale w kolorowym opakowaniu? Traktowanie Natury jako przedmiotu do usunięcia lub bezmyślnego ograniczenia - widoczne, ale co dziwne nie mobilizuje do mądrych inicjatyw. Skąd to zniechęcenie, by np. zaszczepić wszędzie, gdzie to możliwe - wzorem choćby Krakowa - jeszcze bliższego kontaktu ze zwierzętami? Nie doceniamy konieczności przywracania równowagi i odbudowy poznawania - normalnego traktowania środowiska naturalnego. Taką próbę podjął przed kilku laty Kraków - świetny pomysł, godny naśladowania jak Noc Muzeów, którą wzorem Zachodu Polska powtórzyła dopiero po 6 latach. Chodzi o sezonowy, swobodny wypas koni, owiec na Błoniach krakowskich - w centrum miasta. Dzieci zachwycone, odpadła konieczność koszenia trawy - zwierzęta robią to lepiej. Nie każdy może wyjechać z miasta, aby spotkać tak piękne konie, jak te z fotografii wykonanej w okolicach Bronowa. Może i do Łomży ta moda dotrze, np. na teren tzw. Muszli?

Bolesław Deptuła
pon, 11 czerwca 2018 08:04
Data ostatniej edycji: śr, 13 czerwca 2018 07:05:46

Pomnik na kółkach

Studenci z Białegostoku robią łaziki kosmiczne, więc pewnie trzeba ich ładnie poprosić, żeby w końcu zmajstrowali Wehikuł Czasu. A jeśli już taki powstał? Czasem wydaje się, że Wehikuł działa i właśnie trwają eksperymenty na nieświadomych łomżyniakach. Zwłaszcza na łomżynianiątkach. Bo chyba pojawili się „podróżnicy w czasie”, jakby urwani z choinki z lat 50-tych, z tego tłumu który trwa na kawałku foto-papieru, odbitki 6x4 cm, znalezionej w szufladzie. Widziano Zygmunta Dudo z małym aparacikiem na wieży ratuszowej. Niektórych wtajemniczonych cieszyło, że potem obrazki powstają po ciemku, w magiczny sposób na pustym papierku - z niczego. Oni też ożywają w ciemnościach i blednącą czerwienią ust szepczą, że nie rozumieją tego świata, bo widzą lewicę w Łomży reprezentowaną 1 Maja tylko przez jedną dentystkę ze zwiniętym czerwonym sztandarem. Mimo to chcą zostać w tym dziwnym opustoszałym mieście. Czują się tu swojsko przy zalatującej moczem Hali dzieciństwa - towarzysze zewrzyjmy coś tam i zachowajmy Halę, nie żałujmy milionów z kieszeni podatnika i z naszych składek zwróconych nam z Unii. Towarzysze - naszym celem wyludnienie „tego kraju” i wprowadzenie naszych umiłowanych kochających mamonę, z całego świata. Różowe i tęczowe zombii unijne popierają nas sankcjami, dzięki naszym donosom. To piękna perspektywa nowoczesności, jak toksyczne wykwity na ścianie Hali, w narożniku szaletu miejskiego, niczym dzieła-abstrakcje prezentowane przez wiele lat gościom z okien ratusza. W drugim narożniku Hali pamietamy rzewnie wspominaną Restaurację podziemną, z tym samym odorem buchającym po otwarciu drzwi - miłośnicy herbaty w szklance od progu zawracali, ale miłośnicy 50-siątki Czystej z Czerwoną Kartką parli odważnie do otwartego sedesu na prawo lub bufetu w klimacie Dworca Kolejowego, w przelocie po lewej. Upiorna pocztówka z Łomży po wsze czasy w pamięci! Więc Podróżnicy z lat 5o-tych mają satysfakcję że trwa robotnicza surowość tandetnej Hali Targowej i dominuje nad bryłą Ratusza. Jakby na stałe urągowisko. Czy może być lepszy dowód maskowanego zwycięstwa robotniczej prostoty nad jakąś zawiłą burżujską architekturą zamożnych i wykształconych? Bo taki „wykształciuch” tylko by marzył o świątyniach, pałacach i dworach pełnych pamiątek staropolskiej kultury! Chciałby to to odtwarzać kosztem głodnych dzieci? Niedoczekanie. Zapomnieli jak bracia wyzwoliciele słusznie używali ich staropolskich książek do skręcania machorki? Jeszcze targów z normalną żywnością im się zachciewa. Nie po to załatwialiśmy pod stołem hiper super spędowiska, gdzie mają kupować kolorową chemię - ten tłum ma żyć krócej i kropka. Może jeszcze rozgłoszą, że w takim Paryżu w 60 miejscach dzaiałają normalne targi pod gołym niebem mniejsze lub większe, które do wieczora szlauchem spłukiwane nie zostawiaja śladów dla spacerowiczów?!! Cicho sza towarzysze, bo i w Polszy tak zrobią - ludzie zdrowsi są niebezpieczni. Apelujemy towarzysze, gdzie się da zostawiajmy po sobie lub ulepiajmy ruiny w stylu łomżyńskiej Hali. Zaprzyjaźnieni podróżnicy w czasie jeśli chcą się przysłużyć minionej epoce - niech proponują np. pomnik prawodawcy Księcia Janusza na kółkach. Już to zrobili? Brawo, znaczy potrafią naśladować klasyka, który stwierdził że "polskość to nienormalość" i na tym wjechał do Brukseli, tak jak my wjechaliśmy do Moskwy. Teraz wiele lat można pisać wnioski o unijne wsparcie, aby ten pomysł rozgłosić w zaprzyjaźnionych demokracjach, gdzie też mają niezłe kółka.

Bolesław Deptuła
śr, 16 maja 2018 12:00
Data ostatniej edycji: śr, 16 maja 2018 12:13:30

Wyobraźnia

Świetne zdjęcie, niestety kolejne nie podpisane z łomżyńskich plenerów: może praca przestanie być anonimowa jeśli autor rozpozna swój styl i udowodni negatywem? To prawdziwy obraz przemian społecznych po roku 1980 - sądząc po modzie, otoczeniu i pamiętając, że w tamtym okresie rozkwitała pasja lokalnych fotoamatorów. Zachowana odbitka papierowa, choć słaba technicznie dużo „mówi” po oczyszczeniu cyfrowym.  Choćby drogowskaz: w lewo Olsztyn 107 km, a w prawo Ostrołęka 19. Z kolei furmanka doczepiona do traktora zmieściła 13 osób plus 3 w kabinie -  odświętnie ubranych, więc do kościoła. Nieupozowana - najlepsza sytuacja. Przykład zaradności twardych ludzi, żyjących z ciężkiej pracy na roli. Minęło ponad 30 lat, furmanki ustąpiły pola mercedesom, wsie wyglądają jak przedmieścia, tylko miasta chociaż powoli rosną coraz bardziej przypominają...? Jak nazwać - zwłaszcza bidulkę Łomżę z gigantycznym długiem? Jesteśmy świadkami rozziewu: jak w Afryce gdzie pęka ziemia po horyzont i pogłębia się rów odsuwający część kontynentu. Czy podobny proces tylko społeczny - pogłębi izolację, osuwanie się pustoszejącego miasta w stronę dużej wsi? Elektorat jest wystarczający do utrzymania tego, jak niektórzy mówią: „status kwa, kwa, kwa”. Jak ktoś dorwał się do szklanki, to po co więcej się starać, pozostaje mieszać? Gorzej: „My nie ucone” - więc na chybił trafił bierzemy „nauczonego”, kto powróci tu i z tej sytuacji nas wyciągnie? Tymczasem przebiera nóżkami „towarzystwo żmijowe” chętne do wykorzystania innych, tylko czeka by niewolnicy poprosili, ukorzyli się i przyjęli wersję historii żmij. Jak to było w Kabarecie Starszych Panów: ogrodnik, uczyniony na siłę Królem, na każdy problem miał odpowiedź „A w moim ogródku..” Ruszmy wyobraźnię, jeśli ktoś ją ma: do jakiego szczęśliwego końca zmierzamy? Kto palcem nie kiwnął w obronie łomżyńskich miejsc pracy: Bawełna, Meble itd. - przecież nie robotnicy i nie oni przejęli za grosze co zostało. A kto dominował w exodusie do miast i zagranicę dziesiątki lat: za chlebem lub karierą? Ilu zostało po drodze - w miastach, zahartowani biedą przeżyją leniwych „robotniczo-mieszczuchów”. Ich dzieci podjęły trud podróży, tylko aby poznać świat - ale większość nie wraca rozleniwiona zamożnością obcych krajów, nie zniszczonych wojnami. Na kogo teraz czekamy, wciąż nie dopuszczając do głosu lub ośmieszając niedobitki inteligencji „pracującej” - której to pogardliwe określenie wpisywano do akt osobowych? Potrzebny ktoś z wyobraźnią, aby dokończył godzenie ognia z wodą.

Bolesław Deptuła
so, 21 kwietnia 2018 09:30
Data ostatniej edycji: so, 21 kwietnia 2018 09:49:39

Tego nam trzeba

Szukanie wiosny. Okazało się, zrozumiano i chętnie wykorzystano decyzję przywrócenia wolnej niedzieli większej grupie zapracowanych Rodaków, aby mogli w spokoju „tradycyjnie dzień święty święcić” a potem wyciszyć się uciekając z Łomży na łono przyrody, która już zaczęła się budzić. Pierwszej niedzieli z zakazem handlu więcej niż dotąd spacerowiczów na Grobli Jednaczewskiej przez lornetki i teleobiektywy podziwiało ptasie przeloty, aż do zachodu słońca. Część Teatru Natury udało się złapać na fotografiach obiektywem 600 mm między Narwią a Jednaczewem: żurawie w przeciwną stronę niż dzikie gęsi, które zapewne za cel obrały sobie Bagna Biebrzańskie. Załamywanie się i rozrywanie kluczy nie dziwi, wszak te na przodzie mają najtrudniej z przebijaniem oporu powietrza, znienacka ustępując następnym chojrakom w kolejce. A swoją drogą: „mamo, tato -skąd one wiedzą gdzie lecieć? - pewnie nie jeden brzdąc ma tę wątpliwość. Długo oczekiwane ciepło słoneczne, niezmienna cykliczność żywiołów - dobre tło do refleksji: ile jeszcze wolności musimy odzyskać aby zlikwidować duszenie naszej energii codziennym, urzędniczym kieratem i wymuszoną gonitwą w oparach absurdów? Kto wreszcie uwolni przedsiębiorczość, ograniczanie lub niszczenie pomysłów na lepsze życie? Kto zatrzyma zbyt dużą emigrację, te wymuszone rozstania z Ojczyzną - ucieczki do miejsc, gdzie diabeł nie mówi dobranoc? Dlaczego tracimy wciąż coś najważniejszego: np. nie umiemy łączyć zniewolonych ubóstwem rodzin, bo „służby” zamiast zastrzyku finansowego wolą większe koszty tracić w nieludzkiej „procedurze” zabierania dzieci do schronisk - biologicznym rodzicom! Zbyt dużo wstrętnych wzorów przyjmujemy z zachodniego "raju". Było oczywiste, że zakaz handlu w święta potraktują wrogo wielkie sklepy opcji zachodniej, co dowodzi jak bezduszny kapitał szanuje dobro społeczności, w której pozwolono mu działać. Niemal od razu media polskojęzyczne przypuściły atak, przekręcając znaczenie tradycyjnych przyzwyczajeń Polaków i sugerując zachowania z innej bajki lub z marginesu - całemu narodowi. Jakiś celebryta wyładował złość na swoim telefonie, gdy hiper-super-sklep pod nosem mu zamknęli - pewnie by zginął z głodu ale podobni mu poradzili szukanie małego sklepiku w okolicy. Nie musi teatralnie czołgać się do drzwi sąsiadki „po cukier” - obrażony niech sprawdzi przejazdem choćby we Francji, że i tam duże sklepy są zamknięte w niedziele. Na szczęście kontakt z przyrodą uwalnia wszystkich od tego fałszu i sztuczności, może i do Łomży przylecą „mądrzejsze ptaki biznesu” albo powróci więcej dzieci? Przecież „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.

Bolesław Deptuła
pon, 19 marca 2018 07:24
Data ostatniej edycji: pon, 19 marca 2018 07:41:16

Pan i sługa

Nasz świat normalnieje, choć nierównomiernie co oczywiste. Jeszcze tkwimy w niewolnictwie: chamstwa, prostactwa, biedy, zwichniętej mentalności i dominacji syndromu „sprawca-ofiara”- pozostałości okupacji „wojennej i pokojowej” burżujów zachodnich i jeszcze gorszych proletariuszy wschodnich. Tu nerwy nic nie zmienią, od wieków lepszy pieniądz wypierany był przez nadmiar fałszywego - więc dlaczego i hołoty też ma nie być więcej? Teraz trzeba wzmocnić ochronę dziedzictwa i poszerzanie lepszej części świata, chociażby u nielubianego sąsiada - dla równowagi  duchowej i piękniejszego otoczenia. Cóż po tym, że normalni ludzie dostaną kręćka od nadmiaru głupoty i niesprawiedliwości - zniecierpliwienie i złość „na wszystkich” cieszy tylko warstwy złodziejskie i wszelkie „kolektywy, komuny, kołchozy sowieckiej maści”, które gigantycznym zalewem opłacanego „z góry” fałszu podsycają skłócanie Polaków, za pośrednictwem obcych choć polskojęzycznych mediów. Ustępując tchórzliwie lub wdając się w pyskówki stylem narzuconym przez jawnych wrogów, tracimy coś cenniejszego - oprócz zdrowia: czas. Żal ginących na naszych oczach dosłownie ostatnich skarbów kultury staropolskiej: ile jeszcze zostało np. takich willi w stylu dworkowym - bywa, że w centrum miasta? Ten cudowny przykład rodzimej architektury z fotografii zdolnego Kolegi - piękny w swej prostocie i bliskości z Naturą - ilu widział łomżan chętnych do ochrony? Czy przetrwał? Próbować uczulać dziś np. milionerów - daremny trud? Namnożyli się ale prędzej odwiedzą salon Merca dla satysfakcji nowobogackiej małżonki niż podźwigną z ruiny jeden dworek lub dwór, pałac aby służył rodakom -przecież zdobiony imieniem fundatora- jako Biblioteka, Archiwum, Lecznica itp. To praktyka w krajach, gdzie nici kultury nie zostały przerwane wojną - tam funduje się Uniwersytety, Instytuty, Muzea - bo stabilny rozwój umysłowy i nie rwana ciągłość pokoleń. Mądrzejsza część Polaków,  choć nie chce być „Sługą” obcej mentalności, jeszcze długo będzie się uwalniać z nadmiaru „smartfonów, mało fajnych booków” u zniewolonej większości - która nie wie jak albo nie chce stać się „Panem” własnego polskiego losu.

Bolesław Deptuła
so, 20 stycznia 2018 12:02
Data ostatniej edycji: so, 20 stycznia 2018 12:25:20

Sławojka

Chichot historii. Zasiano Zło i teraz pokolenia mnożą je pod hasłem „Czy się stoi, czy się leży -nam się należy” bo: „Żołądki mamy jednakowe”. W tej grupie: patrzenie tylko w przyszłość i empatia na opak. Nie talent, wiedza, doświadczenie, dokonania -bardziej „znajomości”. Utrwalenie przez kolejnych okupantów systemu układów, czepianie się klamki „kogoś wyżej”. W porę nie reagowano. Zresztą naiwność ludzka nie zna granic wobec mimikry utajonego wroga - ten bez skrupułów zmienił nazwisko, ubiorem upodobnił się do ciebie i wykorzystał gościnność, wysłuchał sekretów życiowych i „zgodnie z prawem” zamienił cię w biednego lub bezdomnego. Jako „pożyteczny idiota” nie wyczułeś, że „przyjaciele” o mentalności sowieckiej uprzejmość europejską traktują jako słabość? Niejednego zmienili w „rzecznika kultury okupantów”. Pewien aktor-bufon, bez żenady grający w rosyjskim filmie „historycznym” o czasach „polskiej okupacji Kremla”, wystrzelił opinią: „chcecie zburzyć Pałac Kultury, zróbcie to samo z Koloseum”. Wg tej logiki można zrównać nieporównywalność wysokiej cywilizacji z chodnikową kulturą proletariatu. Wiele serc zatruto obojętnością więc godzą się mieć w Warszawie za wizytówkę Ojczyzny budynek z obcego świata, zwany „Pałacem” -zresztą w prześmiewczym stylu, bo takich zimnych brył pełno w miastach Związku Sowieckiego. Bezmyślne? Raczej celowe naigrawanie się z milionów ofiar polskich od Katynia po Syberię - tchórzliwie zabijanych i męczonych w niewolniczej pracy dla „braterskiego narodu sąsiadów”. Jak się pozbyć tego „zabytku”, aby przerwać naigrawanie się z naszych uczuć? W Łomży jest podobny „pomnik proletariatu”, który urąga wysokiej kulturze, zwłaszcza  staropolskiej: prostacka bryła Hali targowej. Zniszczono układ przestrzenny Starówki ogromną formą użytkową, którą od początku należało postawić na uboczu. Dziś nawet zasłonięcie nie zmieni definicji: to „wrzód” dominujący nad centrum miasta. Przez dziesiątki lat ulubione miejsce zapijaczonej gawiedzi. Zrozumiałe, że ktoś wychowany w chacie drewnianej widzi w tym „pamiątkę dzieciństwa”- tyle miłych skojarzeń z mięsem tam kupowanym i słodyczami: stąd apele aby chronić „zabytek siermiężnych czasów”, czego symbolem zostanie mimo zamiany na „Halę kultury”. Mamy Teatr w miescu remizy strażackiej, Muzeum w dawnej szkole - oby siłą bezwładu ta „hala -perła architektury” nie zmieniła się w „Ruinę Kultury”, gdy tłumy nie dopiszą w opustoszałym mieście. Dla potomnych i zabłąkanych turystów to echo komuny i „nowa świecka tradycja” z filmu Barei. Nieważne stają się ślady najstarszego Ratusza, choć okazja raz na 500 lat aby prawdziwą atrakcję podnieść z ruin na Starym Rynku jako rekonstrukcję. Jeszcze czas na skorygowanie planów: zatrzymać topienie pieniędzy w prowizorkę i przywrócić godność miastu z pięknymi tradycjami. Wystarczy dziwnych decyzji, jak ta z likwidacją pod pretekstem złej demografii blisko 100-letniej Szkoły Drzewnej - zniszczono historyczne miejsce zmiast przeczekać choćby w formie Domu Kultury, aby łatwiej było przywrócić potrzebną i piękną Szkołę -przecież będzie boom porodów 500+ !! Ale urzędnik ma rubryczki: zlikwidować najłatwiej. To wszystko zostawia ślad w dziejach na przestrogę - jak ze sławojką, w opisie mistrza reportażu Melchiora Wańkowicza: otóż minister II RP. gen. Sławoj Składkowski, z zawodu lekarz nie tylko wymusił masową budowę po wsiach przybytku, nazwanego jego imieniem -osobiście kontrolował stan higieny, a nawet „przyciśnięci z góry wojewodowie zaglądali gorliwie do ubikacji”. Kiedyś generał z całą świtą zjechał do laureata gminnego konkursu czystości: „Klucze się zagubiły”- A po co zamykacie, gospodarzu? -A  jeszcze by kto tam za potrzebą poszedł... Jednak klucz się znalazł i ujawniono prawdziwą przyczynę: „kmiotek po otrzymani nagrody, spokojnie zamienił sławojkę w suszarnię serów”… Przydałby się dziś w Łomży lekarz-generał, aby przeciął „Węzeł Gordyjski z Tandetną Halą” zbudowaną w miejscu „dawnego ratusza ze „szczerozłotym herbem” o którym piszą kroniki. Historia skrzeczy: „sławojka” w „Hali Kultury” ma być przeniesiona, aby jej nie było widać jak obecnie z okien Ratusza. Ech, cywile - staropolską ulicę Radziecką w ramach dekomunizacj chcieli zlikwidować, a pod nosem nie zauważyli potwornego symbolu? Zbyt wiele mieczy zmieniono na łopaty, więc trudno o odwagę? Jeśli „mentalność „dyktatury proletariatu” mocniejsza, to wiadomo kto otworzy kolejnego szampana.

Bolesław Deptuła
so, 02 grudnia 2017 14:20
Data ostatniej edycji: pt, 12 stycznia 2018 00:31:34

Mania Mani

Każdy ma swoją manię: ja lubię ludzi - opowiada Pani Mania - więc z uwagą obserwuję to ludzkie mrowisko i usiłuję zrozumieć, choć z biegiem lat coraz mniej rozumiem. Za czym tak gonią? Oby szukali prawdziwego sensu życia, bo wtedy poważne kłopoty przyjmą z godnością, bez załamania. Czy nie lepiej wszystko powolutku celebrować? Podróże? Wiadomo, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Zakupy? Do licha, ileż można kłaść na siebie? I tak po kolei pewnie uznamy, że sensem istnienia jest odnalezienie bratniej duszy.  Ostatecznie szukamy kogoś naturalnego, kto będzie sobą mimo przeciwności losu. Czasem desperatom zerkającym w lustro może się wydawać, że wreszcie znaleźli... Potem niektórzy myślą, że zmiana lustra coś zmieni?.. Tu przerywa swój monolog, bo nagle za rogiem wpadamy w inny świat. Co za szczęśliwy traf na drodze uważnego fotografa !  Gwałtownie podrywam aparat i „strzelam z biodra” aby jak najszybciej złapać ulotną sytuację, potem jeszcze raz - a jednak nie ma reguły: drugie ujęcie jest lepsze! Co tam pojawiło się za szybą, jakieś rarytasy? Chyba coś fascynującego, bo świata wokół nie widzą: sympatyczna modnisia i czworonożny przyjaciel naśladujący wiernie zachowanie swojej Pani. Czyli nie zawsze z uporem maniaka  trzeba trzaskać tysiące zdjęć, aby wybrać jedno dobre? ...- Pani Maniu, też lubię ludzi, zwłaszcza w tak nieupozowanej chwili.

Bolesław Deptuła
so, 30 września 2017 21:50
Data ostatniej edycji: wt, 03 października 2017 10:12:50

Ostatni będą pierwszymi

Rewelacyjny przykład „strzału fotograficznego w 10.” rasowego reportera. Z takim „darem bożym” dla nielicznych, można się tylko urodzić i to właśnie ma jeden z najlepszych fotoreporterów w Polsce, a nad Narwią żyjąca legenda - Gabor Lorinczy. W dodatku często potrafi trafić w sedno jednym ujęciem, jak tu - za co otrzymał nagrodę w Konkursie Polskiej Agencji Interpress (III miejsce) - agencji prasowej istniejącej od 1967 do 1991 r. Po  latach widać ponadczasowość kadru. Fantazja ułańska, ale już nie „koledzy tratują” ale „Felek stój przy mnie murem, wskakuj na murek, nie daj się zepchnąć z rampy”. Jakoś umiłowani przywódcy nie potrafili zorganizować sprzedaży, raczej wnioski porządkujące „sól tej ziemi” to barierki szerokości jednej osoby, dziś nadal widoczne np. na tzw. Dworcach PKS. Zdjęcie odpowiednio do czasów PRL musiało nosić tytuł: „Nawozy Azotowe kondycją polskiego rolnictwa” - na rewersie odbitki papierowej. Dziś nadal kipi emocją ten dokument obyczajów „przodującej warstwy Narodu”, po plecach której wspiął się do kariery kapitalistycznej niejeden „towarzysz” zza biurka, łechcący się dziś nawzajem tytułem „Barona” - może to bardziej „robotnicze” od Lorda, ale skąd te "burżujskie" ciągoty? Symboliczny obraz zamiany cywilizacyjnej: wczoraj boso, dziś w garniturze, a jutro…dogonimy świat?

Bolesław Deptuła
nie, 20 sierpnia 2017 07:40
Data ostatniej edycji: nie, 20 sierpnia 2017 07:50:30

Efekt motyla

Prawdziwi łomżanie z Łomży wciąż nie mogą ochłonąć! Wg teorii chaosu, narastanie nieprzewidywalnych zdarzeń to proces zwany „efektem motyla”: jego machnięcie skrzydłami - gdzieś daleko wywoła burzę. Uczeni nie wzięli poprawki na specyfikę Wschodu: choćby cała Warszawa machała rzęsami w stronę Łomży, to powstanie tylko „efekt ślimaka”. Dowodem zdjęcie dorodnego winniczka sunącego w stronę Ratusza i podium Międzynarodowego Festiwalu „Walizka” AD'17. Ktoś litościwy zamienił mu bieg życia pod nogami na donicę z kwiatkami - ale czas pójść za ciosem ślimaka. Trzeba uprosić Towarzystwo Naukowe aby opracowało „Studium wykonalności i szans miasta w programie Cittaslow" (kto dobrze życzy poprze wniosek o grant). Znakiem idei jest właśnie uroczy ślimak. Warunek przystąpienia do stowarzyszenia: 50 tys. mieszkańców, nie jest stanowczy. A możemy zyskać: dodatkowe fundusze i stopniowe wychodzenie z chaosu w stronę działań przyciągających turystów - głównego czynnika przetrwania Łomży. Poczytajmy w necie: ok. 10 lat temu powstała w Polsce sieć miast, które działają w tym międzynarodowym ruchu powolnych miast Cittaslow (pomysł z Włoch) a celem: polepszanie jakości życia mieszkańców z odrębnością kuchni, wytwórczości itp. Jeśli jednak wolimy udawać gospodarność, to dalej działajmy niepoważnie: szukajmy winy naszej nieudolności u innych, zaciągajmy kredyt na spłatę odsetek od kredytów oraz skupmy na fajerwerkach i disco. Jeszcze doskonalmy się w zatrudnianiu 20-latków z deklarowanym 40-letnim doświadczeniem. Propagujmy huragan „motylej młodości” czyli stawiania życia łomżan na głowie - kosmicznym przykładem genialny hmm...happening? - polegający na rozebraniu chodnika przed Teatrem Lalek w gorącym momencie trwania Międzynarodowej „Walizki”. Ośmiu  robotników z kierownikiem, pod afiszem z wyraźnym terminem Festiwalu (!) jakby żyli w równoległej rzeczywistości. Pokaźny odcinek chodnika rozebrali, nim po alarmowym telefonie do ratusza, pracowicie zaczęli odtwarzanie dawnego chodnika, pod nogami zdumionych uczestników Festiwalu. Gościom pokazaliśmy Starówkę, gdzie bezwstydnie wycina się resztki założeń staropolskich, a nad wszystkim dominuje wizytówka miasta: ruina- HALA OBCIACHU -”pomnik brzydoty i bezradności urzędniczej”. Hańbiący dowód zaniku wyczucia estetycznego, którego w szkole nie wyuczą – bo z tym „czymś” człowiek się rodzi albo nie. Wrażliwi artystycznie więc walą głową w mur obojętności urzędniczej albo uciekają z miasta ustępując przestrzeni gangom, lemingom i kulturze krawężnikowej. Na siłę wpisywano niedawno Halę do rejestru zabytków, tylko aby uzyskać niewielkie fundusze niestarczające na remont – co miałoby sens po wcześniejszym jej  przeniesieniu np. za trybunę robotniczą na „zambrowskim rynku”: idź fałszywe złoto do”złota wstydliwej historii Łomży”. Jednocześnie pokazano gdzie „w poważaniu” miejscowa kasta urzędnicza ma NAPRAWDĘ CENNE architektonicznie kamienice- bliskie katastrofy budowlanej -przy zapomnianym Parku Miejskim na dole ul. Polowej (dp niedawna Armii Czerwonej - nazwę zmieniono ale mentalność pozostała na kilka pokoleń). Na razie Łomża wysyła w świat przyjazny sygnał: ratunku! Pomóżcie zmienić wizerunek miasta! Bo dominuje motyla noga, ślimaka ucho.

Bolesław Deptuła
pon, 19 czerwca 2017 08:03
Data ostatniej edycji: wt, 20 czerwca 2017 11:56:25

Pterozaury

Nareszcie coś nowatorskiego, ożywczego pojawiło się w Łomży - warte poświęcenia uwagi dłuższej niż czas trwania wystawy fotograficznej w Galerii Pod Arkadami. Chodzi o Symetriale - nazwa też wymyślona przez Autora polonistę i tak nieoklepana, że aż w zaproszeniu wydrukowano ją błędnie. O tempora, o mores! A tu gwałtowne powściągnięcie wodzy rozpędzonych koni mechanicznych naszego durnowatego pośpiechu i obezwładniającego chaosu - irytujących znaków obecnych czasów. Jedno generuje drugie lawinowo, a rozumne głosy ledwo słyszalne w narastającym szumie, gdzie normą równorzędne prezentowanie badziewia i pereł. Na tym tle objawieniem wystawa „Symetriale” z przyrodą zamiast artystowskich podrygów w stylu „Hej ziomale dajcie namiary na opuszczoną fabrykę lub chałupę, to zrobię artystyczne zdjęcia”. Dla Autora prezentowanej fotografii Natura jest źródłem najlepszych inspiracji artystycznych. Szeregiem zaskakujących odsłon pokazał nowe bogactwo tajemniczych światów tam, gdzie inni choć patrzą, widzą tylko monotonne szuwary i rzekę. Nuże epigoni - to nic zdrożnego naśladować. Sęk w tym, że wcześniej wypada pomyśleć - zdziwić się dotychczasowym upartym patrzeniem na świat jednowymiarowo. Punktem wyjścia jest „lustrzane odbicie w wodzie”, ale nie wszystko  się nadaje i trzeba wiedzieć kiedy obrócić obraz o 90 stopni. Nagle pojawią się np. pterodaktyle, dla innych latające smoki, o których legendy „mówią” od tysięcy lat, znane w postaci szkieletów odnajdywane na pustyniach. Latające gady z historii mówionej pierwotnych plemion w resztkach dżungli naszej „globalnej wioski”. Znane też młodzieży jako Nieznany świat z powieści sir Artura Conan Doyla. Na łomżyńskim podwórku pokazane w Katedrze w postaci smoka-szatana, pod nogami św. Michała - obok ołtarza głównego, tu z uczłowieczoną odmianą, więc nie tak straszną (?) jak szatan zwierzęcy - uskrzydlony smok unicestwiany przez św. Michała na obrazach średniowiecznych.

Bolesław Deptuła
pt, 07 kwietnia 2017 07:17
Data ostatniej edycji: pt, 07 kwietnia 2017 07:23:16

Lepsze wrogiem dobrego

Nieznana fotografia Starówki: w miejscu ruin II Wojny Światowej budowa kamieniczek i sterta gruzu - jeszcze  brak przejścia pod arkadami. Staranna kompozycja z widocznym Ratuszem - reporterskie uchwycenie spotkania kumoszek w porannej grze światłocieni. Jeszcze serce Łomży oddycha przestrzenią staropolskiego układu przestrzennego - zanim zacznie się durny korowód rewolucyjnych pomysłów i komunistycznych eksperymentów z przemianą odwiecznego Rynku na Park Ratuszowy z pijacką meliną pod drzewami. Wszystko co proletariat wskazał do wykonania, po upiorną betonową fontannę, wykonano w stylu odpowiednim do koszmarnej Hali Targowej. Ciekawe: tego potworka architektonicznego z lat 30. ominęły bomby - kolejny raz potwierdzając odwieczną klątwę: „gorsze zawsze będzie wypierać to co lepsze”. Zdumiewające: na fali oczyszczania z pozostałości komunistycznych zabrano się do wyrzucenia dawnej nazwy (Radziecka) ulicy rajców, nazwy nie związanej z sowieckim b. Związkiem Rad, ale pozostawiono inne komunistyczne pamiątki i bałagan w głowach, podsycany przez „życzliwe lobby białostockie” tak, aby w Łomży wszystko co możliwe zaprojektować na opak, ośmieszająco. Stąd książę zamiast zbroi spod Grunwaldu miałby na pomniku nosić łachmany i cyrkiel geodety, przykłady można mnożyć - po próbę zamiany zabytkowej przestrzeni przed Ratuszem na Wesołe Miasteczko z kolekcją fontann hałasujących w rytm „światła i dźwięku” zapewne z myślą o niewyspanych okolicznych mieszkańcach. Na razie dobra wiadomość: pomnika księcia nie będzie, czyżby zwycięstwo postu rozwagi nad karnawałem durnych zmian? Czas na przywrócenie historycznej rangi Starówki łomżyńskiej poprzez konkurs ogólnopolski, na zachodzie Ojczyzny warto szukać inspiracji do mądrego powrotu tego co najlepsze i zgodne z tradycją mazowiecką.

Bolesław Deptuła
cz, 02 marca 2017 06:42
Data ostatniej edycji: cz, 02 marca 2017 08:23:17

Walka postu z karnawałem

W co się bawić? W policjantów i złodziei -zbyt duża konkurencja, w emerytów udających demonstrację studentów -niemodne, intelektualistów bez książek -smutne, w empatycznych urzędników -niemożliwe, a może w znikających mieszkańców? -tak, to hit z coraz większym wyborem masek karnawałowych. Patriotyczne hasła kontra gest Kozakiewicza kolejnym polskim urzędnikom apelującym  w angielskich mediach: Kochani wracajcie! Ojczyzna daje 500+ i w ogóle. A ci hardo” nie wrócimy i za 1500+ Specjaliści tym bardziej, skoro dostali w Anglii lepsze warunki do godnej pracy i rozwoju. „Poprzedni sort” przebalował 8 lat aferami, bez refleksji że może warto przed zmianą warty, machnąć  swoje 500+ dla przedłużenia karnawału. Tzw. ”przyjazne” re-sortowe media straszą końcem świata, zamiast analizować pustkę po swojej  upadłej idei-fix, z korowodem weteranów pędzących po równi pochyłej do Krainy Wiecznych Łowów, na wózkach, o laskach. Opatrzność jednak czuwa, choć  z tego kipiącego bigosu wyłonił się Bal Maskowy, gdzie samozwańczy Król Całości  sam się degraduje na przewodnika Dzielnicy choćby Ulicy, aż zostanie sam. Nowa odmiana Robinsona Miejskiego, jako przysłowiowy „ostatni co gasi światło” miałby przetrwać, przemykając pod ścianami Miasta Duchów? Obyś dożył ciekawych czasów, mawiano kiedyś i masz ci los: są. My na peryferiach łudzimy się równaniem do bogatszych miast – faktycznie też maja rosnące długi a żyją. Nie rozwijamy się jednakowo, a końcówka balu może być bardziej bolesna. Kto to ogarnie, że już 30 lat temu niektóre zachodnie miasteczka mogły zadziwić pustką na ulicach  - jak to, z jakiego powodu? Np. w bogatej Belgii przez kwadrans przejazdu i postoju wycieczka z Łomży widziała może 2 osoby ale niewielu przeraziło się wtedy: przeczuwając co nas biedniejszych czeka, gdy się obrośnie w dostatek jedzenia, rozrywki oraz emerytów bez opieki? Spokojnie - nie tak szybko, w Polsce nie raz pusto bywało: jak nie pomór, to najazd wojsk, a teraz „unijna jedność”. Zobaczmy piękną fotografię sprzed pół wieku - też czujemy niepokój? Jedna z głównych ulic. Gdzie tu zakochani albo tłum „elity” robotniczo-chłopskiej? Dziwne, bo przecież z lewej jest wejście do rozrywkowej, popularnej kawiarenki - jak się nazywała? Łomżyniacy pamiętają, łomżanie chyba mniej. Wnętrze 2-poziomowe, czy na pięterku rżnęła kapela w smokingach? A gdzie zwyczajni mieszkańcy? Raczej zaszyli się w swoich miejscach konspiracyjnych - aby uczyć się jak przystało skromnym przedstawicielom „inteligencji pracującej” (w zamyśle ówczesnej władzy określenie piętnujące „element niepewny” np. nauczycieli). Groźna klasyfikacja znikła, ale uprzedzenia komunistyczne w głowach zostały, także u ludzi niby nowoczesnych. Co tam, bawmy się. Pewnie dziś mądrzej, „albo inaczej”: jak mawia rumuński znawca Sześciu Króli. Czy ratunkiem dla wyludniającego się miasta nie powinna być wiedza wiedza, premiowane samokształcenie i szacunek dla dorobku? Nie wycinanie zdrowych drzew, nie likwidacja a podtrzymywanie  edukacji - ale nie takie jak przykład zdumiewający Szkoły Drzewnej z tradycjami, co jest groteskowe w regionie stałego „głodu” drewna i fachowców  (Skansen w Nowogrodzie i Muzeum Wsi w Białymstoku). Jeśli w starciu z ascezą rozumu wygrywa karnawał myśli, to efektem będą braki sił fachowych  i rosnące koszty w sprowadzaniu choćby cieśli z innych stron. Na tle różnych materiałów drewno zawsze wygrywa jako zdrowsze i szlachetne. Jeśli nierozważnie przebalujemy to co mamy najcenniejsze - pozostanie nam karnawał ale w smutnym zabetonowanym  mieście, coraz szybszych aut niczym rzeka podczas powodzi

Bolesław Deptuła
pt, 03 lutego 2017 07:19
Data ostatniej edycji: pt, 03 lutego 2017 07:21:16

Zamienniki

Był czas, gdy apteki same proponowały zamienniki drogich leków zagranicznych na polskie, tej samej jakości ale tańsze (pierwszy odruch zdumionego klienta: hurra, swojski kapitalizm). Wpadliśmy z kretesem w spiralę zamienników, kuszą nas coraz tańsze ale czy lepsze? Może przy stole rodzinnym poszukamy podpowiedzi,jak wyszukiwać mędrców z powodzi głupkowatych celebrytów? Gdy robią rewolucje pajaców to przynajmniej bawią, ale jeśli w nadmiarze zdominują życie codzienne - pracowici i przedsiębiorczy zwyczajnie wyjadą. Nauka z trudem przychodziła leniwym myszkom-agresorkom, ostatni z Atlantydy Rozumu wciąż czekają ugrzecznieni, bo jak na Kurpiach: z wesela głodni wychodzą, jeśli nie ma zachęty. Tymczasem w Łomży jedyne co najlepiej wychodzi to Festiwal Zmian. Najstarsi bartnicy wiedzą, że za kradzież miodu złodziej tracił życie ale przyszła Sanacja i ten kto zepsuł odwieczny układ przestrzenny Starówki nie został choćby wypędzony za postawienie potworka budowlanego w najbardziej reprezentacyjnym punkcie Łomży. Hala Targowa stała się wstydliwą wizytówką dotychczas dumnego ze swojej historii miasta. Do głosu doszła „dyktatura proletariatu” z falą zamienników. Tandetna Hala robotnikom nie przeszkadzała, za to chętnie zamienili Kino Mirage na Dom Partii - to był hit stulecia rozebrać perełkę architektury która przetrwała dwie wojny światowe - dla nędznych cegieł. Okupację czerwonoarmijców i kagebistów nazwano przewrotnie wyzwoleniem, sądy zamieniono na „walkę z bandami”. Strzały z rąk obcych, tchórzliwie w tył głowy, padały obok LO przy ul. Bernatowicza w domku jednorodzinnym, zamienionym na miejsce kaźni patriotów polskich. Zastraszeni Polacy tkwią w traumie i potulnie do dziś nie reagują na PRL-kie „zamienniki”. Czy śmiech z próby zamiany nazwy ul. Radziecka na „poprawną politycznie” - to kres naszych możliwości intelektualnych? Może po prostu cierpimy na brak wiedzy o miejscowych skarbach godnych obrony, a z kolei „krótka ławka” po stronie samorządu skutkuje „konsultacjami” gdzie jak na targu kto głośniej krzyknie ten ulży sobie: np. przywrócić drzewa przed ratuszem !! (zobaczcie w necie, czy las rośnie na Starówce w Poznaniu, Zamościu) albo fontanna choćby kiczowata, jaka była!! (a śmiejący się w kułak białostocczanie na zasadzie „zrównoważonego rozwoju”dają Łomży 10 tys. a sobie 10 mln, więc stać ich na fontanny typu „światło i dźwięk”). Niewiele w Łomży budowano dla prestiżowych instytucji, poza siedzibą Sądu przy ul. Polowej, Urzędu dla upadłego Województwa łomżyńskiego lub nowego Ratusza, którego dziwaczna obłość tematem obśmianym na portalu studentów architektury z B-stoku. Dominują wizytówki z odzysku, stąd w przewodnikach po Polsce: Remiza Strażacka - zamieniona na Teatr, Szkoła Podstawowa - na Muzeum, Domek Pastora - na zbieraninę Turystyki i Kultury do ustalenia, Szpital obok Alei legionów - na Bibliotekę i Liceum Plastyczne, niedoszła siedziba upadłej Partii Robotniczej przez „Solidarność” wywalczona na Szpital, ostatecznie zamieniona na siedzibę Starostwa, Wieża Ciśnień wielu przeznaczeń od Kawiarenki po Obserwatorium Kosmiczne i wreszcie koroną tego „królestwa na pokaz” ma być Hala Targowa, arcydzieło proletariackich marzeń, dziś Miejsko-Wiejskie Centrum Kultury, gdzie drzwi się nie będą zamykały od nadmiaru gości, tyle mamy tej nieznanej Kultury co udowadnia raz w roku Noc Muzeów. Zejdźmy z Kosmosu na Ziemię. Kamieniczki „staromiejskie” to powojenne dzieło architekta Alfonsa Ciborowskiego i chwała Mu za to. To jasny punkt w tym oceanie walki z brzydotą Łomży od Sasa do Lasa. Czas myśleć o rekonstrukcji znanego z dokumentów Ratusza - w miejscu ob. Hali Targowej, która nadaje się do przeniesienia na Plac Niepodległości, za trybunę (gdzie planowano budowę kolejnego Centrum Kultury). Przecież warszawskie kamieniczki wzniesiono z ruin II w. światowej a dziś w randze Dziedzictwa wpisane na Listę UNESCO. Łomżyński Ratusz stał frontem do Narwi, zwieńczony zdobieniami niczym ten znany z filmu „Ojciec Mateusz”. Oczywiście kształt ustalony przez ogólnopolski zespół fachowców, a nie gminnego architekta np. od nadbudówki oszpecającej Dom Chodźki przy ul. Zjazd. Po przenosce Hali (takie operacje są robione w Polsce) i odkorkowaniu historycznego układu przestrzennego otworzy się miejsce na rekonstrukcję Pręgierza (wzór u Glogera), oraz 2 pomników najważniejszych postaci: Ks. Janusza i A. Chętnika - czyli rycerza z Grunwaldu, który nadał Łomży prawa miejskie i twórcy unikalnych muzeów. Obydwaj symbolami dzieł epokowych, wyróżniających tę część Mazowsza, dzieł dających poczucie ciągłości, sens życiu, łączności zrozumiałej - jak muzyka - bez względu na różnice językowe. Pogubiliśmy się szukając prawdziwych wartości, czy musimy mnożyć zamienniki do wielokrotnego, więc wskutek przeróbek zbyt kosztownego użytku? Próbujmy projektować przemyślane dzieła więc na dłużej i lepszej jakości. Czy chcemy bez opamiętania brnąć w pułapkę sztucznej „taniości”?

Bolesław Deptuła
cz, 22 grudnia 2016 14:36
Data ostatniej edycji: pon, 03 kwietnia 2017 09:47:28

Bez śmieci

Taki widok - bez prostackich pojemników ze śmieciami - każdy normalny człowiek chciałby pod powiekami zachować po wizycie na cmentarzu lub uwiecznić na fotografii. Dlaczego tłum zwyczajnych, inteligentnych ludzi nie protestuje, nie mówi o dewastacji chronionego pejzażu? Ba! brakiem reakcji uwiarygadnia wieloletnią haniebną dominację obskurnych pojemników w sąsiedztwie cennej bramy, co pomniejsza rangę zabytku. To może wystawmy też klozety z gustowną kotarką przed wejściem do biblioteki, muzeum, urzędu - na dowód, że znamy takie urządzenie. Bidetu nie! bo wyjeżdżając za granicą nie wiemy do czego służy , np. młodzi piorą w nim skarpetki. Wystarczy jeden mega-bidet przy ławeczce Bielickiej. Tak ze zgrozą między sobą powtarzają bezradnie, niedobitki dobrze wychowanych łomżan. Zgłaszanie tego decydentom nic nie zmienia - a przecież swoich śmieci domowych nie wystawiają przed drzwi, na powitanie gości? Jak się ratować przed kompletnym blamażem: najpierw przenieść pojemniki za mur cmentarny, potem rozważyć maskujący kolor i szpaler zieleni? Zanim coś się zmieni na lepsze: turysta-bloger ma temat do obsmarowania Łomży za brak kultury i nieobecność Plastyka Miejskiego. Dlaczego nie ma Plastyka? Może przyzwyczajenie do chaosu odsuwa szukanie etatu na poprawę wizerunku miasta, ważniejszy kolejny doradca? Wolimy od lat akceptować „wystawkę” pojemników ze śmieciami - w tak znaczących miejscach, które cywilizowani ludzie uważają za wizytówki miasta. Może urzędników za dużo i większy zrzuca winę na mniejszego? Nie rusza ich sumień tablica przed zabytkową Kaplicą Śmiarowskich: „Tu się kończy wielkość świata”- bo ciąg dalszy napisu zasłania stos śmieci z pojemników metalowych na gustownych kółkach, dosuniętych do drugiej Bramy. Jeśli coś nowego powstaje w Łomży, to zwykle myśl w głowach kołacze się dopiero po fakcie. Jak z kosmicznym klozetem-stodołą, który szerokim frontem .. zasłonił spacerowiczom Teatr Lalek. Nie wystarczyło, że pewien aktor z Wa-wy, w internecie pokazał rzeczywistość łomżyńską: pamiętacie klozet z filharmonii? - już ma kolejny temat do obśmiania Łomży. W świat pójdzie wiele selfi: wyolbrzymiona szerokokątnym obiektywem bryła ubikacji jak stodoła z pomniejszonym teatrem w tle. Nowa reklama  miasta. Na drugi plan zejdą ostatnie, wyjątkowe zabytki jak urokliwa naturalnością, rozjaśniona w zieleni trzyczęściowa Brama Triumfalna do innego świata. Skoro Łomża ma cmentarz po Powązkach jeden z najstarszych w Polsce - tym bardziej nie psujmy pierwszego wrażenia u gości, zadbajmy o wspomnienia z Łomży. Problem nie jest nowy: pamiętamy słynny ogólnopolski cykl telewizyjny „Piórkiem i węglem” prof. Zina, gdzie jako przykład niszczenia przestrzeni zabytkowej opisano budowę bloku ZMS (Związku Młodzieży Socjalistycznej), inwestycji forsowanej przez działacza PRL, późniejszego prezydenta Łomży. Blok postawiono na środku drogi z cmentarza, przez wycinkę sędziwych drzew niszcząc urokliwą Aleję zabytkową - na koniec u wylotu tak oślepionej drogi postawiono  murowany śmietnik. Załamał ręce prof. Wiktor Zin nad zbrukaną tradycją. W rezultacie protestów przeniesiono śmietnik - na bok, ale pozostała bryła stacji trafo, nieudolnie 'zasłonięta” rachitycznym kwiatkami na drewnianej kratownicy. Ten kolejny potworek architektoniczny istnieje do dziś, każdy esteta wychodzący z najstarszego cmentarza czuje się zbrukany ”pomnikiem kultury komunistycznej” zamykającym Aleję Cmentarną. Blok młodzieżówki socjalistycznej zasłonił ul. Armii Czerwonej, której w końcu przywrócono dawną nazwę: Polowa. Nikt nie poszedł po rozum do głowy, aby zasłonić gęstymi krzewami dwa murowane potworki w zniszczonej przestrzeni zabytkowej. Oto nastrój tego miejsca przed masakrą zieleni. Piękne ujęcie, które wytrzymało próbę czasu. Ciekawa kompozycja - Autor z wyczuciem uznał, że temat główny nie musi być w centrum kadru. Umieszczenie z boku Bramy Trójdzielnej dało oddech przestrzenny i podkreśliło „tłum” jesiennych liści, odpowiednik innego tłumu: tysięcy istnień obok, za tym murem - oczekujących naszych odwiedzin i stałej pamięci. Zachęta do spaceru i refleksji nad przemijaniem, naszym udziałem w korowodzie dziejów - upadków lub wzniesień człowieczeństwa.

Bolesław Deptuła
so, 05 listopada 2016 13:04
Data ostatniej edycji: so, 05 listopada 2016 13:23:54

Trofeum lata

Zbyt krótkie lato - zostało na fotografiach. Koi skołatane nerwy sam widok miniaturowego piękna, tu -  w rewelacyjnym kadrze uzdolnionego artystycznie Autora. Oprócz umiejętności miał szczęście - nie spłoszył ważki, w ułamku sekundy przesunął się pod światło, znalazł niebanalną kompozycję i ciemne tło z nadmiaru zielonego chaosu, przechylił aparat tworząc scenę jakby lądowiska, a przedtem był przygotowany z właściwą przysłoną, wybraną czułością i czasem naświetlania. Proste? To dlaczego tak rzadko widzimy prawdziwe artystyczne loty? Czy na twórców aż taki wpływ ma siermiężność środowiska? Bez złudzeń: lepszych czasów w tym pokoleniu już nie będzie - czeka nas los ważki. Bo np. ważniejsza jest kasa fruwająca do kieszeni tych, co wolą łzawą akcyjność zamiast systematycznej edukacji. Nie umiemy też odciągnąć ludzi sprzed ekranów: więc rozkwita podglądactwo i brak aktywności. Pustki w lasach: nie potrafimy cieszyć się pięknem naszej przyrody? Aż tak bardzo ciążą wojenne straty inteligencji? Nie ma też sposobu na zatrzymanie emigracji młodych sił, które wykształcenie zdobyte w Ojczyźnie oddają lekką ręką za bezcen obcym krajom - za ułudę lepszego życia. Wreszcie w dużych miastach zaczęły demonstrować Biblioteki i Muzea z hasłem „Dziady Kultury”, które za głodowe pensje (po kilkaset zł) pilnują narodowych skarbów ze srebra i złota. Komuś służą martwe przepisy „chroniące” zabytki ale nie nerwy tysięcy nielegalnych poszukiwaczy z legalnie kupionymi wykrywaczami. Media wolą opisywać nowy garnitur zębów za 40 tys, zł, u jakiegoś podskakiwacza wyszczerzonego bez względu na sytuację. więc bierne społeczeństwo skupia większą uwagę na grasujących drapieżnikach. Ważki, też drapieżne - okazują się postaci larwy już nie takie „ładne”.Oczywiście - to nie ma znaczenia dla prawdziwych naukowców. Czy zdajemy sobie sprawę z istnienia niezwykłego środowiska badaczy Odonatrix, które cieszy się z każdego odkrytego w Polsce gatunku ważki, nowego stanowiska i zasięgu występowania. Mają chętnych do pomocy w obserwacji i badaniach, jak opisuje portal wiedzy pt.: Ważki. Zdumiewające - odonatolodzy z Łotwy wypuścili w sierpniu oznakowane osobniki ze stacji nad Bałtykiem, w celu poznania migracji tych owadów - w tym celu na prawej parze skrzydeł umieszczono barwne plamy. We wrześniu wypuszczono je z Litwy - ten projekt będzie kontynuowany w 2017 r. Może kiedyś napotkamy takie okazy podczas spaceru? Badacze odnotowują ilość gatunków widzianych w Polsce, a znawcy mają przywilej  uzgodnienia polskiej nazwy gatunku. Na świecie doliczono się ok. 6 tys. gatunków na wszystkich kontynentach, a w Polsce potwierdzono obecność aż 73 gatunków ważek. Pasjonaci także w tej dziedzinie będą pracować rzetelnie, choć tak jak ważki mogą być nieobliczalni. Te potrafią, co nie jest rzadkością, nagle emigrować, np. wg Kuriera Warszawskiego odnotowano ich masowy przelot w pobliżu Warszawy np. w 1933 r. oraz 1956. Także w 2016 r odnotowano jesienne, wielkie przeloty nad Wybrzeżem Gdańskim.  Pasjonująca radość obserwacji prawdziwej Natury wokół nas. Może dlatego, że nasze życie - jak ważek, jest zbyt krótkie?

Bolesław Deptuła
wt, 27 września 2016 12:49
Data ostatniej edycji: pt, 28 października 2016 07:15:41

Groch o ścianę

Nikomu to nie jest dziś potrzebne? W społeczeństwie o dużych aspiracjach, niechby minimalnej ilości tęgich głów, takie sprawy są przedyskutowane i po wybraniu najlepszego pomysłu - dawno zrealizowane lub w opracowaniu. Zbyt wielu miłośników Łomży straciło cierpliwość i woli kochać z oddali miasto swojego dzieciństwa, takie ze starych fotografii. Nie wszyscy jednak mogą machnąć ręką na to zamierające między Ostrołęką a Zambrowem excuse - moi, zadupie. Trzeba stale przypominać utraconą normalność i punktować dla przyszłych pokoleń skarby do przywrócenia. Jak groch o ścianę, od lat zgłaszane są pilne do wykonania wizytówki miasta - z każdym dniem zwłoki (nomen omen) trudniejsze do ożywienia: m.in. zarastające drzewami GRODZISKO - kolebka miasta, które Pani Natura zamienia w Park Podmiejski im..(może konkurs, kogo uhonorować); DOROŻKA konna (przed wojną było ich w Łomży wiele, ale niech pojawi się 1 „zaczarowana” dla zakochanych lub emerytowanych); PRĘGIERZ wg wzoru z Glogera (wkurzeni miejscowi ulżą sobie wieszaniem fotografii „zasługujących” na jaja lub pomidory, a turysta maniak-selfi po wrzuceniu monety odblokuje  tzw. kunę); KWIACIARKA przy kamieniczkach, z nieustannym pokazem wicia kwiatów z bibułki (w strojach lokalnych: na zmianę kurpiowskim i łomżyńskim). Boże, widzisz i nie grzmisz: „tylko” czy „aż tyle"? A jeszcze problemy postawione na głowie to FONTANNA zamiast np. w połączeniu z pomnikiem w centrum - są na uboczu „na odczepnego” za niemałe sumy (od ulicznego bidetu pijanym gołębiom po większy obiekt zagubiony między blokami) albo NIEME KINO (od Chaplina po Pana Tadeusza z 1928 r. - obśmiane propozycją umieszczenia legendarnego Mirage w Hali Targowej - potworku architektonicznym do rozbiórki); CIUCHCIA (zlikwidowana przez „łomżyńską komunę”, a np. w Kolnie dziś przywrócona jako pomnik:) wreszcie WIEŻA CIŚNIEŃ (kosmiczna nieudolność komentarza nie warta). Nagle AD. 2016: urzędniczy „cud na rzeką”! Jednak można zwieźć parę wywrotek piasku i postawić „kokosowe parasole” aby lud poczuł „smak” plaży z Wysp Kanaryjskich (tam przywozi się, to nie żart, drobniutki piasek aż z Sahary) ! Na deser przypomnijmy - jeśli właściciele kamieniczek Starego Miasta sami nie zadbają o stylowe szyldy „jak dawniej bywało” - to nikt im nie pomoże. Mógł ratusz już dawno powołać Plastyka Miejskiego, aby uciąć po omacku prywatne badania, czy pojedynczy projekt będzie kiczowaty czy artystyczny. Horror estetyczny nie tylko łomżyńskich ulic: zalew tandety, nieczytelnej i znoszącej się nawzajem. W latach 60. - jak widać na załączonych fotografiach - jeszcze byli ostatni esteci „przedwojennej szkoły”. Potrafili cudownie zaakceptować amatorskie, miłe oku wycięte szyldy z drutu - aż pięć fantazyjnych w tym: magiel i krawiectwo - które najdłużej trwały? Jeszcze dziś mogliby odtworzyć echo dawnych lat łomżyńscy plastycy, choć prawdziwych coraz mniej. (Słyszycie ten tajemniczy skrzyp na wietrze malowanej deski z nazwą tawerny piratów z „Wyspy skarbów” - tylko: ilu dziś książki czyta?) Nie przybijane płasko na ścianę, więc niewidoczne - ale zachęcające z daleka różnorodnością stylów i epok. W/w „cuda przedwojennej Łomży” ponad siły umysłowe nowego poko-lenia (leniwych-pokemonów) zapewne odtworzą nasze wnuki. Chyba im ciągłość tradycji będzie bardziej potrzebna.

Bolesław Deptuła
nie, 07 sierpnia 2016 16:39
Data ostatniej edycji: cz, 22 września 2016 08:35:16

Resuscytacja

Była sobie dzika Narew i Łomżyńskie Towarzystwo Wioślarskie - założone przez żywioł polski jeszcze za cara.  Oto fotografia sprzed 100 lat: Przystań ŁTW tętniła życiem, sportem wodnym. Wodniacy organizowali wyścigi i tradycyjne wianki, gościli załogi wioślarskie m.in. W-wy i Płocka, urządzali rauty i wieczorki towarzyskie a zimą turnieje towarzyskie i koncerty.  Chociaż ŁTW przetrwało dwie wojny światowe, w PRL-u upadło, a miasto odwróciło się od Narwi na dziesiątki lat. Jeszcze chwila, a nawet resuscytacja nie pomoże. Dlaczego to zamarło w czasach „komuny”? Chociaż wszyscy wtedy „chcieli dobrze”(wszyscy dla wybrańców lewicy), do głosu nie dopuszczano Rozumu i Zdrowego Rozsądku.„Potworka betonowego” jako bulwary - o których budowie gadano mieszkańcom prawie 40 lat PRL - zrealizowano dopiero w celach politycznych. Zanim „towarzyszy” fala dziejów zmiotła, wynosząc sztandar zdążyli zmajstrować babiloński Port w stylu „nowych ruskich”. Chyba myśleli o efektownej stypie, a nie o przywróceniu Łomżyńskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Powstała wizytówka: jak się okazało bulwarowej kultury, z marzeniami o butelkach chłodzonych w Narwi i kopiowaniu przedszkola ale niezgodna z Naturą i tradycją małego miasta. Dziś Bulwary wyglądają jak kupa milionów utopiona w topornym betonie. Smutnym akordem „kolektywnego myślenia” było wywiezienie jachtów z potężnego „Doku Portowego”, przez kilku nowobogackich żeglarzy obrażonych na niski poziom Narwi i brak luksusów. Kto wymyślił tak potężny betonowy falochron w Łomży ?- tu sztormów nie ma. Za to na koszt społeczeństwa zrobiono ogrodzony parking dla paru wypasionych jachtów. Jak teraz nawiązać do tradycji wodniackiej, do początków i wolnej Polski XX wieku? Gdzie są fachowcy - pasjonaci nie od gadania, ale praktycznej budowy nowego środowiska. Kto na miarę Wiesława Sielskiego obudzi w nas wiarę we własne siły, rozkręci i przyzwyczai do samodzielności, do systematycznego działania, szkolenia i rozwinięcia kadry sportowej? Lepiej nam idzie z propagowaniem tradycji rzecznych, ale dlaczego nie morskich - nie cieszy nas dostęp do morza? Tego się nie odrobi ot tak sobie, ale zacznijmy wreszcie od grupy tych paru przytomnych osób. Otrząśnijmy się z widma „sowieckiej niemocy”. Już w 1989 r. ogłoszono „koniec komunizmu” dziś autorka tego hasła uzupełnia:-„ale nie komunistów”. Było do przewidzenia, że zostawią na Wschód od Warszawy symbol zniewolenia umysłów, pamiątkę równie trwałą co „Pałac Kultury im. Stalina”- symbol zniewolenia Ojczyzny, czyli- „tego kraju” -jak chcą lemingi. Warszawa jednak zakrywa „potwora PRL” wieżowcami, tymczasem Łomża chce ciągnąć betonowe plany, obce polskiej tradycji opartej na drewnie. Zapomniano już jaki opór stawiała Łomża likwidacji Szkoły Drzewnej? Jedna z piękniejszych rzek Polski zasługuje na mniej ohydnego betonu na brzegach, odejścia od nastroju mini Leningradu lub Moskwy.  Cóż, urzędnicy działają wolno, ale w tym przypadku nawet lepiej aby radzić się długo specjalistów spoza miasta. Ile zostało polskiego krajobrazu do zmasakrowania wg testamentu minionego ustroju? Wybierając pośpieszną drogę „do sukcesu"- będziemy osamotnieni i napiętnowani przez Historię. Wodniacy są wystarczająco wkurzeni lekceważącą postawą poprzedników. Sprawa wygląda beznadziejnie, bo rozpadło się środowisko ostatniej Przystani Wodnej. Czas zmienić nastawienie roszczeniowe do którego przyzwyczajono pokolenia, ale też gadające głowy powinny nauczyć się zauważać i doceniać jednostki twórcze i samodzielne. Wciąż aktualne: nie przeszkadzać- a będzie to odebrane jako prymitywna, ale jednak „pomoc”. Już parę lat temu pojawiła się nadzieja i parę świetnych pomysłów rzuconych na Forum internetowym. Bez echa, skoro nie uwzględniono np. zamknięcia prawego brzegu rzeki dla aut, na rzecz ścieżki spacerowej i oazy ptasiej - do obserwacji z brzegu miejskiego. Wciąż można zmniejszyć ilość betonu na rzecz kładek drewnianych wzorem Narwiańskiego Parku Narodowego. Są głosy artystów łomżyńskich gotowych zaprojektować m.in. ławki o wzornictwie wodnym, w kształcie odpowiedniej flory i fauny: np. ryb. Przede wszystkim warto zostawić jak najwięcej naturalnego brzegu w obrębie dawnej Przystani Wodnej, której teren jako szczególnie chroniony powinno się odtworzyć i zachować w duchu odrębności lokalnej, bo beton jednakowy w każdym mieście niewielu przyciągnie. Trzeba często rozmawiać, aż pojawi się cudotwórca. Czujący naszą Ojczyznę. „Z tego kraju” już byli.

Bolesław Deptuła
pon, 06 czerwca 2016 06:03
Data ostatniej edycji: so, 11 czerwca 2016 14:32:39

Światło

Potrafi płatać figle, zwłaszcza trzaskającym lampą błyskową bez opamiętania - efekt dobitny to zdjęcie z lewej. Zbyt dużo informacji odciąga uwagę - nie od razu zobaczymy, jak łatwo przez pośpiech zepsujemy naturalny kształt portretowanej osoby . Dopiero porównanie po czasie, boleśnie ujawni nasze lenistwo chyba że od razu zrobimy drugą wersję, z oświetleniem bocznym, jak na zdjęciu z prawej. Fotografię rzeźby da się powtórzyć bez afery, ale w przypadku groźnej Cioci następnym razem może nie być smacznych ciasteczek. Zaskakująca różnica, jakby chodziło o dwie różne twarze: jedna spłaszczona użyciem lampy błyskowej na wprost i ta sama w świetle witrażowym, wyłowiona z półmroku łomżyńskiej Katedry, przy ul. Dwornej, gdzie od pół tysiąca lat budzi szacunek wiernych, pamiętających o budowniczym świątyni księdzu Janie Wojsławskim. Festina lente czyli „Śpiesz się powoli” jeśli chcesz zachować tajemnicze nastrojowe światło, najlepszą pamiątkę z wyprawy odkrywczej. Gwoli sprawiedliwości pierwsze zdjęcie też jest ciekawe, zwłaszcza dla konserwatora zabytków, jako lista zabrudzeń, przebarwień i ubytków w płycie nagrobnej szacownego proboszcza.

Bolesław Deptuła
wt, 26 kwietnia 2016 11:56
Data ostatniej edycji: wt, 26 kwietnia 2016 20:00:15

Lód wielkanocny

Nawet zimy w PRL były lepsze, dowodem ta fotografia. 45 lat temu nie tylko przodownikom pracy „chciało się” pracować. Nie było bezrobotnego, chyba że bumelant. To był patriotyczny obowiązek, a nie tylko adrenalina z balansowania na krze lodowej. Jak kierownik kazali wyjść na świeże powietrze, to się szło nawet w tzw. gumakach (boć przeca - jak się mawia nad Narwią - na cieplejsze gumofilce trzeba zasłużyć). Zawsze było coś na rozgrzewkę, choćby parę razy łomem między gumaki. Trzeba się było wykazać krzepą, bo saperzy nie zawsze mogli przyjechać. Chyba, że lód napierał na most drewniany - przeprawę do Kalinowa, o to musowo wtedy należało parę razy metodą wybuchową udrożnić naszą kochaną Narew pod Łomżą. Zdjęcie z akcji spławiania lodu, zrobione przy okazji spacerów wielkanocnych wyszło ponadczasowe, wprost nie do wiary po upływie pół wieku. Piękny pejzaż, dokument i reportaż. Zaledwie w jednym pokoleniu - kto zechce, ten zobaczy - gigantyczne zmiany w Naturze, przyśpieszone nie do końca przemyślanymi działaniami „człowieków jak mrówków”. Oczywiście ogląd świata jak zwykle kończy się na czubku własnych nosów. Projektujemy najczęściej krótkowzrocznie, bez chęci przewidywania skutków. Sam siebie przemądrzały człowieku niszczysz, gałąź na której siedzisz przecinasz samodzielnie swoimi rękami - chyba że ktoś szybszy, ktoś obcy utnie ci coś innego. Oczywiście jak zabraknie wody pitnej, jak wyschną studnie a głębinowe wiercenia staną się bardzo kosztowne wtedy wbije się w Niebo kolektywne zawodzenie i pretensje. Dopiero wtedy. „Ludu mój ludu, cóżem ci uczynił”…

Bolesław Deptuła
so, 09 kwietnia 2016 15:43
Data ostatniej edycji: so, 09 kwietnia 2016 15:53:42

Wszystko widzi

Świetna kompozycja. Zdolny fotograf wychwycił i podkreślił co się dzieje gdy nie potrafimy przewidzieć, jak bezlitosne warunki atmosferyczne zmieniają rzeźby. Masakra estetyczna widoczna po latach. Zapiszmy na plus, że nie udało się sfabrykować postumentu z jeleniem nad Narwią, ani pomnika Księcia Janusza na starówce. Tym bardziej, że białostoccy (dlaczego łomżyńskim nie zlecono?) artyści-projektanci otwarcie zademonstrowali swoje szczere uczucia wobec Łomży forsując postać rycerza spod Grunwaldu jako łachmaniarza-mieszczanina, dając mu cyrkiel geodety za wskazówkę zegara słonecznego (skoro nie miecz, to lepiej miotłę - byłoby bardziej proletariacko.) Bez wątpienia tym rozjechanym pomysłem wtopimy się idealnie w ruinę „Hali byłej Targowej” którą planuje się przemalować na „Halę nowej Kultury”. Najsmutniejsza na tym tle będzie tablica wyliczeń unijnych funduszy - kosztowny chichot lewizny, która rozpływając sie w nicość nie wpadła na myśl otwarcia w tym miejscu Muzeum Diabła (choć eksponaty istnieją). Jeszcze na emeryckich posterunkach tkwią funkcjonariusze PRL-u hojnie podkarmiający gołębie, aby na bogato po europejsku pstrzyły środek miasta, gdzie na razie nie ma planowanej szklanej piramidy. Tego najbardziej żal, bo trudno usuwalne pamiątki po gołębiach tak pięknie lśniłyby w słońcu tęczowymi smugami. Pomyśleć, czego to nie wymyśli się za pieniądze, które - oczywiście nie śmierdzą. Czy tym razem jakiemuś dygnitarzowi starczy odwagi na jubileusz 600-lecia Łomży, by okryć się kocykiem z misia, imitującym szlachetne szaty książęce, a czy w roli „bujdy na resorach” znowu pojawi sie landara, niczym dynia z bajki ? Jeśli nie zdążymy z pomnikiem jakiegoś zająca z brązu, można przygotować pomnik z lekkiego gipsu, ruchomy - takie rozwiązanie ujrzała przed laty wycieczka z Łomży na Litwie. Było to szokujące spotkanie z popiersiem Lenina przed pałacem Tyszkiewiczów. Co prawda stał tam jeszcze robociarz z antenką na berecie, ale nie wyglądał na szybkiego. Chyba usłyszał język polski, bo chwila-moment pomnik zniknął. Ile to trwało? Trzy kroki na postawienie plecaka, wyciąg aparatów, trzy kroki nazad (jak mawiamy nad Narwią), a tu zonk! - po Leninie ostał się jeno pusty postument. Bardzo praktyczne dla Łomży, można zdążyć przed gołębiami. Dawniej w herbach mieliśmy szlachetne symbole, teraz najłatwiej nadąć balon własnej lub cudzej wielkości eksponując lenistwo (oj! bywa tak, bywa) i bezradność wobec natrętów-petentów z miasta, marnotrawstwo na koszt innych oraz lokalną beztroskę, jak z planowaniem w ramach Funduszu Obywatelskiego zabawy na grobach. Bo tam gdzie za 14o tys. ma być kolejny Park (Miniatur Zabytków), lepiej sprawdzić dokumenty albo przeprowadzić sondaż i ekshumację, jeśli mamy taki gest. Zaorać można inne „niepotrzebne naszym sumieniom” zapomniane cmentarze - będą nowe działki. Czy gdzieś planuje się konkurencję najbardziej zapyziałych miast? Bóg wszystko widzi, w miejscowej skali rolę kary boskiej pełni chyba oglądanie takich przypadków - tylko dlaczego zamiast winowajcy, muszą cierpieć esteci?

Bolesław Deptuła
wt, 15 marca 2016 22:22
Data ostatniej edycji: nie, 27 marca 2016 06:58:23

Krzaczory

Kiedy znudzeni łomżanie i łomżyniacy marudzą, że nie ma co fotografować na tym zadupiu prowincjonalnym, zawsze ktoś z westchnieniem kończy: -„Pozostają krzaczory”. Oto instruktaż ugryzienia tematu:  jak w załączonej fotografii mogą być dwa całe (oby nie centralnie, to chorobliwa maniera) i dwa pieńki (bo to takie nowoczesne: jeszcze tyle zostało do zerżnięcia superpiłą mechaniczną) w tle resztki śniegu, co budzi tęsknotę za wiosną (i odrodzeniem, a wtedy…tą piłą!) Kulminacja oryginalności: zróbmy inaczej niż wszyscy - tu Autor zastosował technikę solaryzacji.  No i temat pozornie o niczym, a taki treściwy i krwisty. Więc do dzieła: to trudny temat. Krzaczory obłażą co się da i zasłaniają. Choć nie wszystko - coraz częściej widać normalne drzewa przycięte do rozpaczliwych pieńków albo kikutów: do uschnięcia. Twórzmy dokumentację tych resztek szlachetnej zieleni, ulegającej w opinii fachowców spoza Łomży, nieokiełznanej działalności „rzeźników drzew”. Skoro raczej nie ma nadziei na czyściejsze powietrze, liczyć musimy na oazy drzew (na początku - bez dzikich krzaczorów). Dlatego z rezygnacją kibicujemy wieściom, że z naszych podatków urzędnicy wyszarpną parę mln na utworzenie nowego Parku w Łomży (i znowu kredyt, w tym jesteśmy dobrzy). Więc zgodnie z przysłowiem „do 3x sztuka” - będzie uzupełniony niekompletny obraz dwóch Parków Miejskich jeszcze istniejących (raczej dogorywających w zapomnieniu: jeden z nich był nawet ogrodzony za Cara, więc z kosztownymi sadzonkami, a drugi Ludowy tętnił życiem gimnastycznym -nawet z kortem tenisowym). Po uroczystym przecięciu nowej wstęgi miasto „wzbogaci się” o zakątek nie do ogarnięcia, gdzie strach - sorry, przyjemnie - będzie zaglądać. Zobaczymy, jakie tłumy będą zwożone autokarami „za darmo” - czy te, które nie mieszczą się w Parku Jakuba Wagi? Nie ma tam tłumu? Ciekawe dlaczego, skoro tak bezpiecznie i Komenda Policji blisko. Z kolei przy planowanym Parku jest Kościół co gwarantuje odpowiednie do kontemplacji pustki w części promieniujacej Sądem Bożym dla miejskiej dominacji lewicowej. Inny zakątek, przy Basenie zamienionym na tropikalny Park Wodny, może liczyc na zakochanych więc ślepych na monitoring. Na kamery pod każdą ławkę weźmie się oddzielny kredyt i już w sprawozdaniu można planować oszczędności, bo zamaskowanie kamer gwarantują darmowe samosiejki krzaczorów łomżyńskich.

Bolesław Deptuła
wt, 16 lutego 2016 13:56
Data ostatniej edycji: wt, 23 lutego 2016 22:08:39

Narciarz

Rewelacyjne ujęcia zawsze przetrwają „próbę czasu”. Przykład mocnej fotografii reporterskiej z dawnej „szkoły analogowej”, z ograniczoną ilością klatek negatywu w aparacie (przypomnijmy: było 36 na rolce - dla bezmyślnego pstrykacza to „tylko” 36 ujęć). Tak zmotywowany do samodyscypliny fotograf, wolał przemyśleć każdy planowany strzał, a doświadczenie podpowiadało gdzie znajduje się najlepsze miejsce do obserwacji, które zwiększy szanse na super ujęcie. Potem spokojne czekanie na ten jeden właściwy, przewidziany moment, który po utrwaleniu nie da się sprawdzić od razu. To były dodatkowe emocje. Zwykle wystarczała jedna klatka negatywu, a jeśli na wszelki wypadek robiło sie powtórki - o dziwo, pierwsza klatka okazywała sie najlepsza. Efekt pleneru w Olecku, a po raz pierwszy pracę pokazano w Łomży, w Galerii Jednej Fotografii.

Bolesław Deptuła
pt, 05 lutego 2016 06:48
Data ostatniej edycji: so, 06 lutego 2016 07:04:37

Poczytaj mi Mamo

Dobra Mama wie, że odwrócenie uwagi a nie krzyki, najlepszym sposobem na rozbrykanie potomka, Atomka i nie tylko Tomka. Szczęśliwa Mama, która daje dziecku tyle wolności na ile pozwala czuła i czujna kontrola. Kochająca się Rodzina to najlepsze warunki do rozbudzenia bogatej wyobraźni ułatwiającej życie. I tylko żal wielu umęczonych, którzy nie znajdują sposobu na małego terrorystę-psychologa-samouka. Bywa błaganie matki o ciszę, co tylko nakręca pretensje, jest też zgoda na twierdzę z krzeseł. Kiedy nadmiar energii rozładowany, są obietnice wpólnych przygód wg obrazków z ulubionej książki. To np. wtajemniczenie w świat dinozaurów i obłaskawienie wszelkich potworów, które jakoś Mamie nie są straszne. Jak najwcześniej podsunięte dziecku kolorowe książeczki najpierw będą „przeczytane” w strzępy, sprawdzone „bezzębnie” i oby to były „dzieła utwardzone”, nie-chińsko-toksyczne. Później przyzwyczajone do tych kształtów rączusie, same przyniosą to coś ulubione, choćby jedyne obok kolekcji kryształów rodzinnych. Przy okazji: pewnie tylko Dziadkowie znają jeszcze sprzed rewolucji cyfrowej barwne, kilkustronicowe książeczki z serii pt. „Poczytaj mi mamo”? Choć słabej jakości druk, godne były podziwu odręczne rysunki, gdzie czuło się energię różnych autorów. Niejeden Dziadek za bohaterską wizytę u dentysty dostawał od swojej Mamy taką książeczkę „Poczytaj mi..”i przeżywał łatwiej straszny dźwięk (!) borowania lub wyrwanie zęba. Dentysty się nie pamiętało, tylko głośne nazwiska rysowników, do dziś ulubionych. Teraz świat zalała tandeta gładkości cyfrowej, ulegliśmy „urawniłowce”- powtarzalności anonimowej z komputera rodem. Nawet słynna Myszka stała się obślizgłą karykaturą dawnej Postaci, kiedyś z pełną mimiką. Cóż, ludzka ręka drży - automat sprawniejszy. Choć odręczne rysunki są cenniejsze i milsze, już wielu z nas tego nie rozumie, nie czuje. Docenimy dopiero gdy każdym szczegółem naszego życia zaczną kierować zimne automaty-potwory. Szybciej niż myślimy. Dobranoc, karaluchy do poduchy - co za potwór to wymyślił, Mamo?

Bolesław Deptuła
so, 09 stycznia 2016 18:10
Data ostatniej edycji: so, 09 stycznia 2016 18:16:21

Halny

Pamiątka z łomżyńskiej wyprawy górskiej: czapki z głów! Zauważyć tak wieloznaczny motyw i mimo zmęczenia w podróży znaleźć ten jeden właściwy kadr: brawo! Przymróżmy oczy a zobaczymy jakby pochyloną pod naporem wichury postać starca, którego sylwetka zanika w zadymce śnieżnej: zamarzł, już dalej nie ma siły walczyć o życie. Wydaje się czymś wielkim, tajemniczym. Porównanie śladów pod drzewem zbija widza z tropu. Pozornie wysoki, solidny świerk jawi się miniaturką chudą, zdolną ugiąć się i przetrwać najgorszy wiatr halny. Zbyt często wieje na tym stoku, skoro drzewo zastygło jak uciekająca przed wiatrem postać, na dodatek w soplach w locie zamrożonego mokrego śniegu. Zwykle przydaje się w fotografii nieco wolnej przestrzeni dla „oddechu” przed każdą postacią - tu brak nie razi bo za to jest nadmiar pustej przestrzeni za plecami, w domyśle: zadymki przygniatającej ciężarem „białej śmierci” spętaną mrozem postać. Nadmierna „plama bieli” jest równoważona po ukosie z „plamą przestrzeni” na dole: wolnym miejscem do upadku. Zgrabną kompozycję fotograf zamknął innymi smrekami -„biegnącymi postaciami w kapturach”, które stopniując głębię perspektywy przydają wielkości głównej postaci mroźnego dramatu w górach.

Bolesław Deptuła
pon, 28 grudnia 2015 00:04
Data ostatniej edycji: pon, 28 grudnia 2015 00:13:24

Rzeźba nocy

Warto być cierpliwym, upartym w dążeniu do dobrego celu, nawet jeśli dla kogoś ograniczonego jest to „waleniem głową w mur obojętności”. Można uczynić wyłom w postrzeganiu świata wokół, wreszcie dotrzeć do kogoś przytomnego - uwolnić i przywrócić wiarę w sens naszego istnienia i pracy dla innych. Nie trzeba być specjalnym znawcą, aby poznać się na dobrej robocie, jak w tym przypadku - fotografa, z pleneru na delegacji -bo przy odrobinie dobrej woli każdy wyczuje co jest wartościowe. Wytrawni odbiorcy dzieł sztuki znajdą powody aby wzrok tu zatrzymać na dłużej. Instryguje choćby efekt jakby połączenia negatywu z pozytywem na ścianie warszawskiego Barbakanu. Dla dociekliwych: tylu wśród nas odkrywców a ilu od razu znajdzie punkty przyciągające wzrok, aktywizujące widza? Pozorny nadmiar szczegółów w kompozycji, fotograf uporządkował w szereg stopni prowadzących w głąb obrazu - od konturów pierwszego planu po otchłań nocy. Łączniki: podwójne blanki murów, ciemne i w II szeregu oświetlone, więcej, te blanki mają odpowiedniki w środku kadru, jakby „echo”: to ciemne piony dachu z jasną przerwą okna w III szeregu. Oby piękno Starówki warszawskiej inspirowało nie tylko artystów, niech dociera do rozumnych decydentów obojętnie patrzących na masakrowanie resztek zabytkowej substancji w innych miastach. Nad Wisłą style różnych epok połączono ze smakiem. Nad Narwią to nieważne? Kicz oblepia Starówkę łomżyńską - jaskrawym przykładem zamiana w trakcie remontu oryginalnego kształtu dachu kamienicy na dziwaczny, o kształcie wieka trumny. Turyści to zauważą, znowu miasto będzie „sławne”. Ileż trzeba cierpliwości.

Bolesław Deptuła
nie, 06 grudnia 2015 23:45
Data ostatniej edycji: nie, 06 grudnia 2015 23:54:40

Mimo samotności.

„Decydujący moment”- taką dewizą kierował się mistrz fotoreportażu XX wieku, Henri Cartier-Bresson. Nad Sekwaną takie arcydzieła szybciej trafiają do obiegu - to naturalne, że nad Narwią tej klasy fotografie własne, łomżyńskie muszą czekać na odkrycie, na swój czas. Musi pojawić się świadomy odbiorca, doceniający ponadczasowe dzieła sztuki fotograficznej. Autor posiada umiejętność, którą tak celnie opisywał Bresson: „Albo masz dar, albo nie. Jeśli go masz, to jest odpowiedzialność. Musisz pracować”. Wzruszający portret gospodyni spod Łomży, to przykład solidnej pracy fotografa, wykonanej intuicyjnie, wg zasady: być jak najbliżej w centrum wydarzeń, nie odciągać uwagi sobą, nadmiarem sprzętu, nie burzyć zastanej rzeczywistości i kierować sobą tak aby tło najlepiej dopełniło temat podstawowy. Jeśli zdjęcie będzie po latach elektryzować widza tak jak Autora, wtedy docenimy naturalność sytuacji, bogactwo uczuć samotnej gospodyni wśród różnorodności hałaśliwych, współczujących istot wokół niej - zrozumiały stanie się tytuł nadany przez Autora. Dla takich chwil warto żyć.

Bolesław Deptuła
wt, 17 listopada 2015 09:10
Data ostatniej edycji: wt, 17 listopada 2015 09:14:09

Mazowieckie

Mało które drzewo ma tyle ukrytej energii. To jak spotkanie z żywą istotą. Podłomżyńskie wierzby z fotografii emanują mocą i fantazją kształtów, pięknem gwarantującym poprawę nastroju. Czasem, widząc dawny obraz lub szablę mówimy, że mają w sobie coś nieuchwytnego, więc są to „przedmioty z duszą”. Czujemy, że pamięć z nimi związana wciąż istnieje podnosząc wartość, niekoniecznie materialną. Tym bardziej wzrusza żywe "drzewo z duszą”. Takie szczególnie pamiętamy juz od dzieciństwa, kiedy z obawą spodziewaliśmy się czegoś ukrytego w spróchniałym wnętrzu wierzby (efekt bajki o żołnierzu przez wiedźmę namówionym, aby odnalazł w drzewie skarb ukryty). Albo jak AD.2015 sympatyczny obrazek ze spaceru: widok zakonnika o. Jana z przymuzealnego Klubu Historycznego w Łomży (z koleżeństwem zwiedzającego Narew między mostami), który filuternie sprawdził przytulne, niewielkie wnętrze wierzby na wypadek deszczu. Zmieścił się! - sytuacja obfotografowana na dowód poczucia humoru, nic nie umniejszającego postaci godnej szacunku. Wierzby, ciche przerywniki lub łączniki krajobrazu, pełnią wartę i są ozdobą spinającą wstęgi pól malowniczą kępą lub krótkim ściegiem na miedzy (w przelocie obiecujemy sobie powrócić w to miejsce, zauważone na horyzoncie - w różnych porach roku). Pojedyncze sędziwe okazy na rozstaju dróg lub długie szpalery (jak przy drodze do Narwiańskiego Parku Narodowego). To wreszcie stale coś obecnego, dzięki natchnieniu Chopina. Jego wierzba z mazowieckich równin stała się symbolem romantycznej natury Polaków i szczególnie bliskim znakiem dla uczestników Konkursu Chopinowskiego z całego świata -"globalnej wioski" z muzyką jako uniwersalnym językiem i swojsko-egzotyczną Naturą.

Bolesław Deptuła
so, 24 października 2015 12:14
Data ostatniej edycji: pon, 02 listopada 2015 11:25:49

Miły portret

Niełatwo złapać portret dziecięcy, tak aby „modelka” zachowała naturalność. Tu fotograf schował się za taboret, aby wywołać ciekawość dziecka i szczery uśmiech. Udało się bez zakłócenia proporcji a spojrzenie z tzw. „perspektywy żabiej” umożliwiło wyolbrzymienie postaci. Co ciekawe, tu wystarczyło jedno ujęcie - jedna klatka negatywu na taśmie światłoczułej: a były to czasy oszczędzania filmowej taśmy, zawierającej tylko 36 klatek do naświetlenia, co zmuszało fotografa do samodyscypliny. Dobrze jeśli doświadczenie podpowiadalo, że trafiło się za pierwszym razem - choć  dopiero po wywołaniu można było sprawdzić efekt. Ryzyko? Trochę adrenaliny, np. czy ręcznie nastawiana ostrość odpowiednia, ale ogląd całości w ułamku sekundy upewniał - tak jak w tym wypadku - że nie trzeba kolejnych zdjęć. Dziś w dobie "cyfrowego nadmiaru" pewnie każdego korciłoby zrobienie wielu zdjęć „do wyboru” i tu już wątpliwe, czy energiczna „modelka” utrzymałaby filuterne ogniki w oczach. Moment silnego słońca przy oknie wygubił niepotrzebne szczegóły tła w tajemniczym zaciemnieniu, a rozświetlił włosy i przypadkiem odbijając się od jasnych powierzchni, dodał łobuzerskiej buzi dziwacznego efektu - który dzieci uzyskują chcąc się nastraszyć - podświetlaniem twarzy latarką. Wobec tylu punktów optymistycznych, może widz zechce wybaczyć miękkość obrazu, pewnie rażącą dziś dla „cyfrowych maniaków wyostrzania”?

Bolesław Deptuła
cz, 24 września 2015 23:24
Data ostatniej edycji: śr, 30 września 2015 07:54:45

Plac budowy

„Czy się stoi, czy się leży, to wypłata się należy” - mawiano w PRL, czyli systemie robotniczo-chłopskim „słusznie minionym”. Byle jak, a forsa leci - zabawne? Nie bardzo.  Ze ściśniętym sercem prawdziwi Polacy oglądali takie obrazki na wielu placach budowy. Marnotrawstwo i odczłowieczanie za fasadą lukrowanej, kłamliwej propagandy. Porażająca codzienność, którą pod bacznym okiem funkcjonariuszy z Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (państwowej Cenzury) czasem udało się przemycić choćby w obrazach „satyrycznych”, niechętnie widzianym „wentylu bezpieczeństwa” dla rozładowania wybuchowych sytuacji. Jednak kto miał stale socjalistyczny bałagan przed oczami, tego nie śmieszyły komedie filmowe typu „Miś”. Ile można było udawać, że mieliśmy „najweselszy barak w obozie komunistycznym”, albo że facet w bereciku z antenką nadawał się na dygnitarza, a prostackie obyczaje warto celebrować, jako „dziedzictwo nowej kultury proletariackiej”? Jak się czuli oszukani głodni koledzy na widok obrośniętego w piórka bezwstydnika z toastami, typu: -„Zdrowie wasze, w gardła nasze!”. Rzeczywistość, to jak plac budowy kolejnego osiedla w Łomży:  upiorna utrata zdrowia robotnika, trzeźwiejącego „ludu pracującego miast i wsi”, w bydlęcym błocie zamiast w hotelu robotniczym. Być wtedy odstawionym do specjalnych Izb Wytrzeźwień, to pech, czy szczęście: bo rósł dług „za usługę” ale na starość perspektywa mniejszych kosztów leczenia. Dziś po 35 latach, syta armia lemingów zatrudnionych „wg znajomości” beznamiętnie przyjmuje szokującą wiadomość, że słynne Postulaty Solidarności nadal czekają na realizację. Jak będzie za późno, dopiero usłyszymy dzwony na trwogę? Ktoś po fakcie będzie apelował o więcej edukacji? Pilne nauki patriotyzmu, to także drobiazgi - perły składające się na budowę godziwego życia: gospodarność, oszczędzanie, szacunek dla pracy innych, porządek itd. Przykład: kiedyś sobie a muzom, puszczono w tv obrazek z placu budowy w Japonii: samochód ciężarowy pod groźbą kary musiał mieć obmyte strumieniem wody wszystkie koła, aby błota nie wynosić poza bramę. W Polsce? Plac budowy można poznać po koleinach błota przed bramą.

Bolesław Deptuła
śr, 02 września 2015 23:28
Data ostatniej edycji: cz, 03 września 2015 18:29:38

Dwa w jednym

Piękny strzał reporterski: brawa dla Autorki za spostrzegawczość i czułe wyławianie smakowitych tematów z chaosu otoczenia. Nieco melancholijny obrazek z centrum Łomży. Swojska zaradność - ileż dystansu i optymizmu. Upiększamy otoczenie nieomal jak w Sienie we Włoszech. Choć nie do końca te klimaty: media przekazały, że tam rada miasta pilnuje harmonii stylistycznej - wszelkie plomby budowlane między zabytkami Sieny muszą nawiązywać do otoczenia. Wynalazki typu anteny satelitarne nie mogą psuć widoku turystom, więc Włosi dopuścili w starej części miasta tylko TV kablową. Koniec i kropka. Czy dałoby się nakazy w stylu włoskim połączyć z ułańską fantazją? Nie dla nas podobne rygory, ważniejsze jest zdrowie, zwłaszcza gdy trzeba przeżyć serię kosztownych tortur wyborczych. Rodacy muszą śmiechem odreagować czasy odchodzących sfer aferalnych (sfor?), które butnie zapewniały w mediach, że w „tym kraju”(!) „wszystko chodzi jak w zegarku”. Przeszliśmy w Ojczyźnie niezłą szkołę cierpliwości, jak z tym balkonem: zepsuł się duży - zmajstrowano mniejszy. Niech ten obrazek bardziej łączy niż dzieli: tych z sytej "partii miłości" którym "wszystko" rozkwita - z tymi, którym przypisano prostackie, wyborcze hasło „wszystko w ruinie”. Łączyć powinna nadzieja na zmiany. Jeśli większość zechce prawdziwych zmian, to wymusi utworzenie i umocnienie klasy średniej - normalnej (nie aferalnej). Trzeba inteligentnych decyzji, aby zmniejszać dewastacje: moralne, zdrowotne, demograficzne, emigracyjne, zadłużeniowe, oświatowe - z tych ważniejszych, naprawdę zrujnowanych spraw, a lewizna umysłowa niech sama pilnuje się aby nie wpaść w nicość. Ile lat jeszcze? Które pokolenie podniesie polskie Starówki, tak łaciate jak łomżyńska , do poziomu zamożnych miast na Zachodzie? Kiedy Łomża będzie miała wszystkie elewacje zadbane i przeraźliwie czyste, świadomie skomponowana w każdym szczególe? Jak przestaniemy się szarpać od ściany do ściany i zapanuje poziom sterylnej, więc nudnej wizytówki w sercu miasta - być może ktoś zatęskni za odrobiną szaleństwa: wtedy niech ta fotografia będzie mu wzorem wolności. Oby nie za cenę niekończących się komisji, zezwoleń, kontroli, procedur, nakazów i wielu pieczątek -a po prostu w oparciu o zwykłe zaufanie wśród mądrej, wykształconej większości.

Bolesław Deptuła
śr, 05 sierpnia 2015 06:09
Data ostatniej edycji: pt, 21 sierpnia 2015 07:51:09

Potworki łomżyńskie

Staropolski układ przestrzenny przetrwał na Starym Rynku długo. Niestety, w latach 30. XX wieku, jacyś lokalni pomyleńcy uznali, że na niewielkim placu przed Ratuszem zmieści się Hala Targowa - niezbyt urodziwa budowla użytkowa. Pewnie dopiero następne pokolenie pomyśli nad przeniesieniem tej nieszczęsnej Hali Targowej w inne, mniej widoczne miejsce. Oby wtedy ktoś rozsądny przywrócił jej pierwotną funkcję: kontakt z naturalną żywnością, przywożoną bezpośrednio od wytwórców. Niewielki Rynek w sercu miasta zatkały bardziej działania lobby handlowego czy lewizny umysłowej? Masy robotnicze kiedyś uznały, że to odpowiednie miejsce do demonstracji 1 majowej - na tym unikalnym zdjęciu widzimy jedną z nich. Dość upiorna budowla, znośna gdzieś na uboczu - całkowicie zmasakrowała bezcenną przestrzeń Starówki. Zaspokoiła za to żądanie wygód dla "nowych-miastowych”: pod dachem znalazły się Jatki Handlowe i Szalet Miejski - ten od strony Ratusza akcentował dziesiątki lat swoją obecność liszajami wilgoci. W Łomży rozum na długo ustapił miejsca Dyktaturze Proletariatu - nie na darmo „przyjaciele ze Wschodu” przynieśli bolszewię na bagnetach. Bagnetów nie ma, ale strach przed myśleniem pozostał? Zaświtała za to jutrzenka nadziei: wreszcie widać, że wyraźnie odstajemy od innych. Jeszcze nad Starówką pojawiła się „dominanta architektoniczna” nazwana przez mieszkańców piszczotliwie „trumną”: dziwny dach, który zmasakrował piękną zabytkową kamienicę i otoczenie. Na nic fale jałowych dyskusji „wyborczych” - ujawniły tylko brak odwagi do rozwiązań zdecydowanych i dla miasta ożywczych. Kiedyś deliberowano nad magazynami pruskimi k. Cmentarza i planowano tam przenieść Biuro Wystaw Artystycznych, w końcu zabudowano widok na magazyny - „plombą sądowniczą”. Hali zasłonić się nie da, chociaż...? Nie zdziwiłoby pojawienie się gustownej stodoły-supermarketu, skoro były nawet krzaczki i drzewa, za którymi tęsknią "prawdziwi łomżyniacy i łomżanianki". Ciekawe kiedy powrócimy do staropolskiej tradycji.

Bolesław Deptuła
pt, 03 lipca 2015 06:57
Data ostatniej edycji: cz, 16 lipca 2015 14:38:54

Ból istnienia

Przed każdymi wakacjami, mocniej przeżywamy powody do strachu. Chcemy aby zwłaszcza najmłodsi odpoczęli od narastającego hałasu egzystencji, dominacji lemingów, kleszczy. Będzie dobrze. Damy radę, nawet w zetknięciu z resztką drutu kolczastego, to diabelstwo poczujesz w piasku, trawie - dopiero po nadepnięciu. Załatwi ci rower lub o zgrozo narty porysuje, gdy wybierzesz góry zamiast plaży. Nie da się przewidzieć - gdzie jeszcze się czai? Zdumiewajace, jak sobie nasi przodkowie radzili do tej pory bez tego amerykańskiego wynalazku z XIX wieku. Jak my opanujemy narastające wokół zło? Jakoś wszystko w pewnym momencie obraca się przeciwko Bogu ducha winnym. Przykra świadomość, że rozrastający się bez opamiętania gatunek dwunożny widzi, ale nie potrafi opanować dokuczliwości nadmiaru, narastania wszystkiego, co najgorsze. Kiedyś ten balon pęknie. Nadmiaru agresji, ekshibicjonizmu, głupoty, nadmiaru chemii w jedzeniu, braku chemii między bliskimi ... jak u desperata przed pożegnaniem, kolejność obojętna. Autor fotografii nie zważając na to, co powie jakiś lekkoduch, dostrzegł źródło emocji w miejscu, które inni obojętnie mijali. Widzi okazję do poszukiwań człowieczeństwa wokół, wśród słabszych. Widzi okazje do współczucia, refleksji nad kruchością istnienia i zbyt częstym brakiem myślenia: znowu ktoś wściekły na złodzieja lub bydło włażące w szkodę potraktował drzewo zbyt instrumentalnie. Jak niejeden dwunożny najbliższe sobie istoty.

Bolesław Deptuła
pt, 12 czerwca 2015 07:16
Data ostatniej edycji: pt, 12 czerwca 2015 08:19:47

Wiosna w Starej Łomży

Fotografia jest lepsza, gdy oszczędna kompozycja. Tu trzy elementy sygnalizują: rojne ule, wybuch zieleni na wiosnę i gniazdo rodzinne. Jak wspomnienie dzieciństwa i zasłyszane przysłowie o „Krainie mlekiem i miodem płynącej”. Sielski obraz, z miłą dla oka bliskością pasieki i chałupy. Jeszcze trochę a obraz wyjątkowy lub utracony, bo publikatory skutecznie wtłaczają do głów inny styl życia: zniechęcanie do wędrówek poprzez straszenie groźną i niebezpieczną przyrodą. Uważaj - kleszcze atakują w lesie a kto uczulony może umrzeć od jadu pszczoły. Jesteś bezpieczny tylko przed szybą ekranu. „Nie odchodź od TV”. Jak się zmieniło nasze rozumienie pracy pszczelarzy? Są nieobecni. Chyba Nie popularyzujemy w atrakcyjny sposób miłośników pszczół, a kolejne pokolenia na pytanie skąd się bierze miód - będą odpowiać szczerze: z hipermarketu. Coraz głośniej sami pszczelarze mówią, że w Polsce spożycie miodu jest bardzo niskie. Jakoś tego nie zmieniają jednorazowe akcje lub kiermasze, na które nie dojedzie starzejące się społeczeństwo, a do pozbawionych aut - nie chce dojechać żaden bezrobotny z obwoźnym kiermaszem. Na potrzeby wyborcze Prezydent RP - „tego kraju” jak mawia syta część społeczeństwa - podpisał ustawę zezwalającą rolnikom na bezpośrednią sprzedaż swojej produkcji. Dopiero? A kiedy obłożenie podatkami zachodnich super-extra-lux-marketów? Zanim umęczona głupotą nasza Ojczyzna doczeka możliwości urzadzenia w każdej dzielnicy mini targów pod otwartym niebem, wzorem krajów cywilizowanych, może jakiś rolnik, na początek w Łomży urządzi  obwoźny handel, zwłaszcza z miodem? Ciągle Dziki Wschód? A tu chwila i dościgniemy „Dziki Zachód”, gdzie jak doniosły media: pszczelarstwo XXI wieku, to obecność pszczół np. na dachach (Londyn w 2012 r.- ponad 3 tys. pasiek, a Nowy Jork - 400 pasiek). Ilu rodaków obejrzało dokument filmowy o pracy pszczelarza na dachu Opery w Paryżu? Ilu pomyśli z sympatią o naszych pszczołach, także ze Starej Łomży?

Bolesław Deptuła
cz, 14 maja 2015 07:05
Data ostatniej edycji: cz, 14 maja 2015 12:45:30

Kwiecień z mostu

Cyklicznie znikająca plaża miejska. Niekonieczna dla odważnych, samotnych pływaków hartujących się w zimnej wodzie. W leniwym nurcie dzikiej Narwi - znowu bujna trawa plażowa. Dla wielu najmilszy jest widok, gdy rzeka w naturalny sposób rządzi się sama, a ludzie dostosowani do rytmu przyrody. Oczekujący wygód liczą, że ktoś im urządzi rajską plażę, a na razie jak zwykle potulnie rozłożą kocyk na podsuszonym bajorku. W powietrzu wisi przygniatająca wszystko ogólna niemoc. Co roku bezsilne czekanie na gospodarza. Zmusić się do egzotycznego wyjazdu czy tylko pomarzyć o Wyspach Kanaryjskich? Tam wiadomo, wyspiarzom kapitalizm całkiem namieszał w głowach i opłaca się im przywozić mięciutki piasek prosto z Sahary, do przykrycia zbyt kamienistych, ciemnych plaż. Oblatani w świecie zadziorni łomżyniacy z łomżyniankami oraz stateczni łomżanie, chyba powinni dopytać jak rozwiązali problem rozwożenia tego złocistego skarbu stateczni kanarianie, a jak kto woli kanaryjczewiacy lub swojsko: zadziorne kanaryjczewiaki? My zadłużeni i na dorobku możemy myśleć o użyciu taczek - a jaki to byłby światowy nius dla wszelkich TeraMyTV, tuż po: gdzie kto kogo - rozjechał na zielonym lub okradł oraz ile przeleciało trąb - w ramach codziennych, pogodnych wiadomości. Może rozpylali z powietrza - gdy brakło silnych wiatrów, które naprawdę już przenosiły grube warstwy piachu z Sahary. Chyba nie rozwieźli metodą łomżyńską, bo nie słychać o głębokich koleinach do samego Oceanu? Na kogo można więc liczyć? Regionalni milionerzy mają etap przewożenia pojedyńczych siedzeń na w/w Kanary. Są jeszcze na horyzoncie „autostrady w budowie” gdzie błyszczą  góry piachu, ale w ramach reklamy żadna Wysoka Dyrekcja  nie ofiaruje paru wywrotek, a nawet pewien jeszcze Wyższy Naczelnik Łomżyński rozłożył ręce bezradnie, pytany o możliwość skierowania trochę żwiru na podwyższony nadnarwiański brzeg przy moście. Ten stopień plażowej trudności jest nie do pokonania, chociaż gustownych opon chyba starczyłoby do wyłożenia drewnianych schodków nad Narew? Mamy więc plażę jak Wspólnotę - cyklicznie nieobecną.

Bolesław Deptuła
wt, 21 kwietnia 2015 13:25
Data ostatniej edycji: śr, 22 kwietnia 2015 10:14:29

Matera

Był rok 2002. Zastanawiałem się, jak sfotografować to wyjątkowe miejsce, czym ożywić bryłę starej Matery, z warstwami domków jakby przylepionych do skał? Nadarzyło się odpowiednie światło i w tym momencie pojawił się gołąb na balustradzie widokowej - połączył oba plany zdjęcia. Stałem na skraju „nowego miasta” z nie mniej fascynującą architekturą, ale to właśnie tzw. Sassi -„kamienna dzielnica”- była najciekawsza. Żałowałem, że jestem zbyt krótko aby w najstarszej części Matery zagłębić się w plątaninę uliczek, gdzie mieszkalne groty to często jednoizbowe domy drążone w skale, mające jedynie murowane fasady. Pamiętałem że w 1993 r. Materę wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Przed wyjazdem kupiłem na pamiątkę lokalną gazetę i… na głównej stronie przykuł mój wzrok portret Mela Gibsona - zapowiedź jego wizyty w mieście. Byłem nieświadom tego, co tu się będzie działo, ile rozgłosu na cały niemal świat, przyniesie kręcenie przez ok. 2 miesiące słynnej i kontrowersyjnej „Pasji”. Z czasem okazało się jak wielką odwagą wykazał się znakomity aktor, który podjął się reżyserii niezwykle realistycznej, pełnej przemocy wizji Drogi Krzyżowej w głośnej „Pasji” - filmie który rozsławił miasto. Wg mediów Gibson zachwycił się Materą od pierwszego wejrzenia, od razu uznał że jest idealna. Teraz jedno z najstarszych miast na świecie znowu kusi: do ponownych odwiedzin. Szlakiem filmowej „Pasji”- w naturalnej „scenerii” skalnej, niczym u progu naszej ery.

Bolesław Deptuła
so, 04 kwietnia 2015 15:41
Data ostatniej edycji: so, 04 kwietnia 2015 23:03:45

Pod dachami Łomży

Samo skrzyżowanie z dachu wystarczająco intrygowało nie opatrzonym punktem widzenia, było jednak zbyt pusto, sucha dokumentacja tworzyła przygnębiający obraz wyludnionego miasta. Dopiero autobus ożywił kadr, pojawiając się wśród pudełek domów jak energiczny aktor na scenie. Co jakiś czas słychać głosy o podrzucenie super tematów „artystycznych”, adresów. Zbyt rzadko doceniamy urok tego co mamy pod ręką, myślimy o dalekich wyprawach, zaniedbując systematyczne dokumentowanie otoczenia, które się najlepiej zna i lubi. Po uwiecznieniu wszystkich wyludnionych wsi i opstrykaniu opuszczonych fabryk - co zainteresuje wymagających fotoamatorów ?

Bolesław Deptuła
so, 07 marca 2015 06:21
Data ostatniej edycji: pon, 09 marca 2015 17:38:57

Samson i niewiasty.

Dlaczego tylko nieliczni są obdarowani umiejętnością: patrzę = widzę? A jeszcze potrafią to w szczególny sposób utrwalić i przekazać innym. Jak Autor, który opowiadał: -„ Zobaczyłem cały  lodowy świat w cieniu mostu nad Narwią - z postaciami, budowlami, zamkami itp. Zrobiłem w ciągu 4 dni kilkadziesiąt zdjęć. Nigdy potem takie warunki się nie powtórzyły. Tamtej zimy woda była wysoka, zamarzała kilkakrotnie. Odwilż, znów zamarzało i tak powstały piętrowe warstwy lodu, a między nimi utworzyły się te figury. Dodajmy: niełatwo pokazać coś tak niepozornego w odpowiednim kontekście emocjonalnym i koniecznie z niższego punktu widzenia, a więc „wyolbrzymiając” miniaturowy świat, dodając dostojeństwa. Pomysł „spaliłby na panewce” bez „wyjęcia figur” z tła, przecież o jednakowej tonacji i ostrości. Dopiero użycie teleobiektywu rozmyło drugi plan, skupiając uwagę na tym co najważniejsze. Teraz dopiero umysł zgodnie z naturą człowieczą włączył zabawną „skazę” antropomorfizacji, zgodnie z którą we wszystkim dopatrujemy się cech ludzkich, na podobieństwo swoje. Zaczyna się wtedy nadawanie zjawiskom lub jakimś rzeczom ludzkich motywów postępowania. Może jest w tym odruch obronny: oswajanie świata? Mówimy sobie: żaden złowieszczy znak - nic strasznego, wokół „sami swoi”. Autor widzi tu atletycznego Samsona i niewiasty w powłóczystych sukniach, u jednej dziecko w ramionach. Ktoś przekorny będzie mieć skojarzenia zaskakujące: może to raczej przestępca? Z takimi dawniej rozliczano się na miejscu, poprzez oblanie smołą i obsypanie pierzem. Z kolei para z dzieckiem wygląda jak uciekinierzy z Sodomy lub Gomory, nawet pojawił się za nimi czerwony element krajobrazu niczym rozżarzony kamień wyrzucony siłą wybuchu z płonącego miasta - im już nie pomożesz, nie oglądaj się, bo zamienisz w słup soli niczym żona Lota! Zadziwiająca natura umysłu ludzkiego, wykształconego w kręgu kultury antyczno-biblijnej i odwiecznych skojarzeń ze zmaganiami Dobra i Zła. A więc: szukajmy po swojemu, jest tyle możliwości dookoła. Choć mówimy „wszystko już było”, wciąż można zobaczyć „to samo - inaczej”. Wszak każdy ma swój oryginalny, wyjątkowy świat - tylko sztuką jest odkryć ten skarb umysłu - najlepiej ćwicząc i ucząc się na błędach. Czyż nie w każdym pokoleniu kryje się odrębna i bezcenna świeżość widzenia tajemnic wspólnoty?

Bolesław Deptuła
pon, 09 lutego 2015 07:55
Data ostatniej edycji: pon, 09 lutego 2015 08:03:46

Na grzyby w styczniu

Choć kolejna zima kusi długimi wiosennymi przerywnikami - w malowniczych lasach pustki. Jak łatwo ulegamy nowym przyzwyczajeniom: w miejsce zdrowego spaceru - bezruch przy migającym ekranie. Tymczasem przy odrobinie wysiłku można odnaleźć wyjątkowe piękno - niedaleko nas. Jak w tym miejscu, gdzie strzelistość sosen i głębię perspektywy podkreślił prześwit leśnej drogi prowadzącej do Narwi. W nagrodę za trud, przy odrobinie szczęścia spotkamy grzyby, często maleńkie ale piękne w swej różnorodności kształtów i barw. Jednak prawdziwą sztuką jest odnalezienie zimowych okazów, nieznanych o egzotycznych nazwach: boczniaki ostrygowate, zimówki aksamitnotrzonowe i uszy bzowe.

 

Bolesław Deptuła
śr, 21 stycznia 2015 23:53
Data ostatniej edycji: pt, 23 stycznia 2015 10:11:29

Dziury

Gdy opadł pył po walce wyborczej, ujrzeliśmy wyraźniej podziurawioną rzeczywistość wokół - w spadku po czasach „słusznie minionych”. Od dziury budżetowej itd. itp. aż po bardziej przyziemne, jak przedziurawiona balustrada mostu Hubala nad Narwią. Ta odkąd pojawiła się w sierpniu AD 2014, przeraża jakością pordzewiałych, żałosnych resztek balustrady i rokuje poszerzeniem dziury do szerokości kapryśnej rzeki. To jednak marność wobec przypomnienia sobie płynu Lugola (zapewne zaopatrzenie nie będzie dziurawe?), skoro kolejna elektrownia atomowa na Ukrainie zaczyna mieć kłopoty - zimą. Za to najsłynniejsze Czarne Dziury mamy z głowy: podobno nie istnieją - właśnie po 50 latach badań ogłosiła to pewna uczona, co stawia pod znakiem zapytania teorię Wielkiego Wybuchu. Kosmos nam na razie odpuścił. Zaświtała jutrzenka nadziei na powrót do normalnej pracy, bez której jak wiadomo nie ma kołaczy. Teraz kto rozpocznie walkę z nawykiem bylejakości, łatwizny pt. „wszystko po najmniejszej linii oporu”? Czy jest pomysł na wciąż pączkującą „większość” myślących inaczej, która grozi, że „zawsze ma rację” a zbyt polubiła słodkie życie, jednak nie drogą kupna-sprzedaży ale rwącego potoku „kombinacji pod stołem”. Kto ukróci wymyślanie znoszących się nawzajem przepisów, procedur, wykazów, nakazów bez pierwszeństwa zasady „zdrowego rozsądku”? Jak zachęcić do podwinięcia rękawów? Przede wszystkim kto zalepi dziurawy system „niby kontroli” - począwszy od solidnego wy-cho-wy-wa-nia, młodych i starych? Najlepiej jednoczesnej nauki (szkoła i kursy) tych samych spraw i stałego przypominania o obowiązku uczciwości i rzetelnej pracy. Dziurawy system oświaty i wychowania jest początkiem każdego narastającego nieszczęścia.

Bolesław Deptuła
śr, 03 grudnia 2014 17:12
Data ostatniej edycji: cz, 04 grudnia 2014 12:48:27

Wyjazd z Polski

Jaki obraz zostaje w oczach zmuszonych do zarobkowej emigracji? Szacuje się liczbę kolejnej fali na dwa i pół miliona, z czego większość już nie wróci. Podróż prosto w słońce, z nadzieją zmian na lepsze - u obcych. Skoro świt, bo czas goni. Świetnie uchwycona migawka z drogi głównego kierunku - do Niemiec. Niepokój ogniskuje się w centrum kadru, wzmocniony dominującym kolorem. Autor złapał chwilę przecięcia kadru inną nitką autostrady, umieszczając jakby sygnał usprawiedliwienia się: "zawsze jest możliwość powrotu?”. Kula światła wysyła echo w kierunku widza (odblask na szybie auta? w dobrym momencie) - nie zapomnij wrócić, tu Twoje miejsce! Ilu myśląc o zagrożeniach „fotografuje oczami” ulubione fragmenty rodzinnego pejzażu, ta chwila pozostanie zadrą w podświadomości. Wyskoczy, zaboli w chwilach zwątpienia, gdy zawiedzie oczekiwany raj. Spóźnione refleksje: uciekam z tchórzostwa czy tak przerosły mnie trudności biurokratyczne w rodzinnych stronach? Usprawiedliwiam się, że jest trudniej dla tych ze wschodu Polski, gdzie straszy jeszcze mentalność najgorszego zaboru, ruskiego: z trzech dawnych „jeźdźców apokalipsy” ten wyniszczający najbardziej moralnie i psychicznie. Zakodowane w pamięci resztki feudalnego prostactwa, konieczność przełamywania tej mieszaniny bierności i strachu. To się jednak zmienia: pokojowo odwracamy dołujące nas złowieszcze proporcje Zła i Dobra. Pokonywanie trudności nas zahartowało: czas na odtruwanie umysłów i pracę od podstaw. Chcemy normalnej pracy, na uczciwych fundamentach. Czas przerwać potok emigracji. Nie warto wyjeżdżać na stałe, w Ojczyźnie jest ciekawiej - tu czekają prawdziwe wyzwania, większe emocje. Teraz od siły polskich rodzin zależy dobra przyszłość.

 

Bolesław Deptuła
pon, 17 listopada 2014 11:55
Data ostatniej edycji: pon, 01 grudnia 2014 08:12:34

Wataha

Osiedlowa codzienność Łomży. Niekończąca się saga śmieciowa i wataha, tu odmiana miejska. Weterani chcą pamiętać PRL tylko poprzez doraźne przyjemności: oranżadę w proszku, gumę Donald i wyroby czekoladopodobne. Przecież dało się żyć wśród odpadków? W kolejności więc najpierw psia „większość” dopiero potem babcia z wiaderkiem śmieci. Czujna obserwacja watahy: gdzie ustawiły się usłużnie spuszczone uszy, kto tam podkulił ogon a kto jest „przewodnią siłą” ze sterczącymi uszami? Mieszkańcy - drudzy w kolejności do śmietnika - uformowani przez strach, musieli siedzieć cicho i służyć władzy, której przedstawicielem był robotnik fizyczny. Skoro ten obłudnie zwany „pupilem” klasy rządzącej, nie odstawiał pustych pojemników na śmieci pod daszek, to widocznie nie musiał. Każdy się z nim liczył, a inteligencik zamiast narzekać, mógł zabrudzić rączki i wepchnąć śmieci za murek - proste, bo drzwi nie było. Nie chce tam wejść w urynę? A gdzie lud pracujący miast i wsi miał się odlewać, skoro szaletów 2-3 na całe miasto? Przez długie lata wystarczyło hasło dyscyplinujące „A co, może się wam ustrój nie podoba?” Milczano, pamiętając o strzałach w tył głowy przeciwników, o czym głośno dopiero od niedawna. Dzieci nie uwierzą, że urządzano też w PRL tzw.„czyny społeczne” zwłaszcza w niedziele, aby "uczyć pracy", pośmiać się z mieszkańców śpieszących do kościoła i lepić sztuczny mur: „nowocześni” (homo sovieticus) kontra „ciemnogród". Podobno dziś bylibyśmy na poziomie Danii, Szwecji, gdyby nie narzucony Polsce model sowiecki - piszą media AD 2014. Ale z tego „wzorca” nie możemy się otrząsnąć, bo znów w kolejce do „wybrania” jakby nic podnoszą się weterani, którzy chcą dokończyć, wygładzić „błędy” i namaścić dziedziców „władzy”. Tymczasem pół wieku po rządach jedynych nieomylnych, śmieci dalej wysypują się z pojemników. Bardziej czystych, kolorowych plastików - o, to już sukces starej upudrowanej mentalności. Weterani udają, że to problem nierozwiązalny więc normalni ludzie muszą „dopłacać do śmieci”, zarobić na tym może tylko aferzysta na stanowisku. Jak przywrócić wytępionych wszelkich „prywaciarzy”- w tym handlarzy szmat, butelek zwyczajnie, jak dawniej, wspierających oczyszczanie naszego krajobrazu? Wolimy upadlające zjawisko "nurków śmieciowych"? Natura nie czeka: podsyła do miast nowe watahy: dziki buszujące w śmietnikach Warszawy i w mediach długo, aby radni zauważyli problem - oraz niedźwiedzie zaglądające do śmietników w Zakopanem, może szybciej uziemione bo pokazane w wiadomościach TV. Które z dzikich zwierząt (oprócz jenota w sklepie) zadomowią się w śmietnikach Łomży?

Bolesław Deptuła
wt, 28 października 2014 11:49
Data ostatniej edycji: wt, 28 października 2014 12:05:53

Czerwony autobus

Wzdychamy czasem: „Boże, widzisz i nie grzmisz?”(cytat z „Ogniem i mieczem”). Przyzwoici ludzie wiedzą że kara za nadmiar bezczelności w końcu nadejdzie i będzie to widowiskowa lekcja, dla przestrogi. Kiedyś uczono, że albo robimy coś dobrze albo wcale - bo tak uczciwość nakazuje. Jednak nastąpiła zmiana: testuje się nadmiar jawnego marnotrawstwa. Bylejakość kwitnie. Rozbudowano „świecką tradycję”: od nieprzytomnego sypania milionami na nowe budowle choć w ruinę staczają się pustostany - po dbałość o „wizerunek partyjny” na pokaz i cudzym kosztem. Coś tak dziwnego, jakby chodziło o testowanie cierpliwości coraz bardziej wkurzonych ludzi. Pojawiła się np. propagandowa  książeczka, której nie warto reklamować, bo wstyd dla miasta. Powiedzmy tylko, że spłodził ją ratusz, z popiersiem „miłościwie urzędującego jeszcze”. Od razu widać niechlujstwo: na okładce wydrukowano datę: 2104. Zabawne, że „zdążono” przed wyborami samorządowymi AD 2014, które „przypadkiem” za chwilę. Z czyjej kieszeni ten „druk niewyborczy”: nieświadomych podatników czy tylko wiernych urzędników? Naciągana okazja to nieokrągła rocznica 45-lecia uruchomienia „czerwoniaków” w mieście. Jakiż to „głębszy” związek mają zdjęcia MPK (Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji) ze zdjęciami Łomży XIX wieku albo jak się ma czerwony autobus do religii, wojska, sportu lub Narwi? Pod takie hasła powtykano żenującą zbieraninę wielu miłych zdjęć. które aż się proszą o dopracowanie i pozbawienie propagandy. Powstało coś ni przypiął, ni wypiął - bez jakiejkolwiek chronologii, za to z naruszeniem praw autorskich. Może autorzy fotografii mają być wdzięczni za wiekopomny druk i milczeć? Pewnie zapracowany urzędnik nie miał głowy do jakiś honorariów, czyli jak w PRL: „nagrodziliśmy Was publikacją wybranych prac”? Kto zakończy na Ziemi Łomżyńskiej ten PRL-bis z przejściowymi Towarzyszami, mimo trudności budujących własną odmianę „kapitalizmu bez twarzy”? Cóż za niepojęte lekceważenie: choć pokaleczone gazetową jakością druku, to jednak fotografie należało ponumerować i powtórzyć numer przy każdym nazwisku, dla łatwiejszego odnalezienia źródła. Należało też dopracować literacko podpisy - bo są infantylne i błędne. Efektem niechlujstwa jest np. brak nazwiska Janicki, pod zdjęciem „ostatniej dorożki” - na pewno Autorowi jest przykro a wątpliwe by urzędnik odwiedził go z przeprosinami. Innych autorów określono tylko „właścicielami zbiorów”. Jakby nadal obowiązywał kołchozowy styl dusznej aury „robotniczo-chłopskiej”, gdzie prym wiodą eksperci i znawcy układów, załatwiania, kombinacji. Bez strefy normalnego rozwoju. To chore. Niby wiadomo, że jest źle, a wciąż brak mądrych do naprawy takich sytuacji. Podpatrujmy przynajmniej jak odnotować dla potomnych ten chory układ, bo młodzi nie uwierzą: to jakiś rodzaj Skansenu Wspólnoty Socjalistycznej „Z ludzką Twarzą”? Pomysł na przedsiębiorstwo atrakcji turystycznych „Nasz PRL”? Tu ważą się opcje: prostacy nieświadomi własnej głupoty na tropie cyników wręczających przysłowiowej małpie brzytwę? Ilu gotowych do przemalowania czerwonego autobusu na niebiesko, czeka w napięciu aby dorwać się do worka pieniędzy i władzy?  Śmietnik Historii litościwie czeka. W którym momencie piorun strzeli?

Bolesław Deptuła
so, 18 października 2014 11:10
Data ostatniej edycji: pon, 20 października 2014 23:47:05

Projekt

Intrygujące zdjęcie konkursowe z autoportretem, projekt plakatu oświatowego. Niezapomniany dr Bolesław Czyżewski na własnym przykładzie poprzez zdobywane nagrody ośmielał miłośników dobrej fotografii, zachęcał do aktywności nowe środowisko. To dzięki Niemu przy Szpitalu Powiatowym - naprzeciwko Szkoły Drzewnej - powstał klub twórczy, najpierw złożony z lekarzy potem przyjmujący chętnych z miasta. Wciąż za mało takich wyjątkowych ludzi, którzy zakładają i utrwalają bezcenne, ważne stowarzyszenia artystyczne lub ochronne - od strażackich po charytatywne - jak było zawsze i powinno być nadal. Wartościowy impuls zwykle szedł od wybitnych samouków, zwłaszcza z kręgów wykształconych: lekarzy, prawników, nauczycieli itd. Ale jak działać w społeczeństwie świadomie ogłupianym, uwięzionym w jeszcze powojennej mentalności?  Zbyt wolno rozliczana rzeczywistość - ułomna i okaleczona przez sowieckie obyczaje. Przetrwaliśmy, bo ochronione zostały  zasady i wartości ponadczasowe - nie „dzięki PRL” ale obok PRL i w opozycji do jej agresji, alkoholizmu, kombinatorstwa, nepotyzmu itd. Także dzięki odtrutkom środowisk prześmiewczych, wzorem prawdziwych Kabaretów, choćby Piwnicy Pod Baranami gdzie z namaszczeniem odczytywano spłodzone przez „jedynych nieomylnych” teksty urzędowe, dla publiki pokładającej się ze śmiechu. Ziemia Łomżyńska miała mniej szczęścia - zbyt mało przebojowych, mądrych ludzi. Tym bardziej wartościowych jeśli ze środowisk pamiętających przedwojenne solidne wychowanie, o innej kulturze współpracy - jak dr Bolesław Czyżewski. Do świetlicy w Szpitalu, potem do Klubu w Domu Kultury - na spotkania z Doktorem przybywano chętnie bo obudził nadzieję i potrafił zjednoczyć światłych ludzi aktywnych, z różnych środowisk - zwłaszcza ze szkół, bibliotek i muzeum. Kiedy po śmierci założyciela Towarzystwa Fotograficznego większość zdobyła młodzież, nie tyle „zapomniała o kulturze” co wdrożyła w życie zwyczaje dominującego „wschodniego wychowania”: nieważna stała się ciągłość tradycji a doraźne korzyści (darmowe materiały i poczęstunek piwny). Po skłóceniu twórczej grupy każdy chciał być prezesem bez obowiązków. W miejsce niepotrzebnego stowarzyszenia powstał klub i kolejne podziały, w imię fałszywej „równości” prowincjonalnego niebytu, gdzie trudno wybić się zdolniejszym. Dziwne, że jest tak mało nowych pomysłów i grup twórczych, niezależnych choćby niewielkich. Wsparcie nie pojawia się ze środowisk szanowanych i wykształconych, a mogłoby szczególnie ze środowiska Doktora Czyżewskiego. Wytyczył szlak, aby ktoś nowy, wzorując się na pięknej tradycji, połączył kiedyś zerwaną nić.

Bolesław Deptuła
nie, 05 października 2014 15:07
Data ostatniej edycji: śr, 08 października 2014 13:54:00

Diabeł w szczegółach

Prawie pół wieku minęło od powstania fotografii - co się zmieniło? Wizytówka beznadziei: liszaje, zacieki - dominuje szarość. Historia zatoczyła koło, ale nie zmiotła do końca śmieci i stróżów starych układów. Bałagan po PRL trwa. Ciekawy przypadek, gdy tak duże miasto potulnie czeka jak zahipnotyzowane, aż beton posowiecki sam się wykruszy. Dlaczego np. tolerujemy wulgarne i bagniste wypowiedzi z Forum 4Lomza - echo sowieckiej sieczki w głowach „gminnych polityków”? Bez cenzury ale wychowawczo można sądownie piętnować rynsztok wypowiedzi. Już sama możliwość ujawnienia „pożytecznych idiotów” ograniczy obrażanie kultury polskiej, fundamentów wiary i tożsamości. Można też żądać komisji śledczej do publicznego rozliczenia dziwnych decyzji, zwłaszcza nieprzytomnego zadłużenia miasta. Długo jechano na sowieckiej metodzie kłamstw, przekręcania faktów i utajniania, aby mieszkańców „przyzwyczaić do kłopotów” choćby z internetem, autobusami, finansami, planowaniem itd. Zatruto umysły, pokrętnie małpując mądrzejszych. Utrwala sie bezprawie, lawinę niegospodarności oraz prymitywne powiązania kolesiów. Dookoła życie 50 lat do przodu, a w Łomży w kółko remonty tych samych dróg. Pokłosie bolszewickiej czkawki, dziś polskojęzycznej, wciąż obcej. Dlaczego „salon klakierów” nie piętnował „gospodarza” za kpiny w mediach o dręczącym go „nieudolnym” CBA - czy urzędnik może wpływać na skuteczność kontroli? Komu podoba się buta zastępcy, wymuszającego działki „tanio kupione od staruszki’ i bezmyślnie wyznającego dziennikarce, że.. musiał, bo nie chciał być pośmiewiskiem kolegów? Zaradni cudzym kosztem, nieukarani - upiorny wzór dla młodych. W tej atmosferze diabeł zaciera łapki. Przykładem Starówka. Dopiero w ramach wyborczej gorączki „odfajkowuje się” jakieś spotkanie z obietnicami na pokaz - dla ratowania „wizerunku”. Od lat to samo, niewykorzystany początek kadencji z falą ożywienia społecznego. Czekamy na zielone światło dla małej architektury! Znaczne ulgi wyłącznie dla Starówki pobudziłyby właścicieli do współfinansowania: kolorowe elewacje, rzeźby sławnych osób w narożnikach kamienic, rekonstrukcje ozdobnych lamp naftowych, szyldy przestrzenne i mnóstwo innych „drobiazgów” nie „made in China” a potwierdzonych przez historyków, na zlecenie Ratusza. Najważniejsze projekty wyłącznie w konkursie ogólnopolskim. Niestety, nawet to można spaprać. Klasyczny symbol oszpecenia Starówki: zamiast tradycyjnej fontanny - jakiś „bidet dla gołębi”. Lekceważenie wyjątkowego miejsca. Albo chaos nieczytelnych reklam. Dopiero gdy Łomża została oblepiona byle czym, na odczepnego ogłoszono potrzebę „uporządkowania estetyki przestrzennej” ale przedtem ktoś wydawał zgodę na potok kiczu ulicznego? Od dawna tylko „mówi się” o przywróceniu stanowiska Plastyka Miejskiego - oczywiście to musi być artysta na miarę Wiesława Sielskiego, bo urzędnik nie zapanuje nad zharmonizowaniem wnętrza miasta! Szyld to niby drobiazg, a jaki ogromny wpływ ma na całość. Poprawia, nawet przemeblowuje otoczenie, wyznacza odrębność, informuje, zdobi - wzmacnia nastrój miejsca. Kiedyś bardziej widoczna forma przestrzenna, bo huśtana wiatrem - dzięki lokowaniu nad chodnikiem. Jak te na fotografii. Jeszcze tu widać bodaj 5 takich szyldów: jabłko, nożyce, szpulę nici itp. Póki żyło przedwojenne pokolenie niezależnych właścicieli kamieniczek - pamiętano o takich szczegółach staropolskich. W czasach spolszczonej komuny nastała moda masowego wieszania tablic tekstowych widocznych raczej z przeciwległej ulicy - więc z daleka czyli mniej czytelnych. Chcemy uroczej Starówki? Przywróćmy szyldy w dawnym stylu ! Dziś pewien miłośnik lewicy, ot taki szczegół, ocenił z piorunami  własny beton partyjny: -„A idźcie wy sobie zanim jeszcze coś bardziej sp…e, kupa betonu zamiast bulwarów a Starówka z ostrą kostką urywającą obcasy - wystarczy, niech was wreszcie diabli wezmą”. Koniec świata?

Bolesław Deptuła
wt, 02 września 2014 14:38
Data ostatniej edycji: wt, 16 września 2014 17:49:24

Na otrzeźwienie

Może od samego patrzenia komuś zimno się zrobi? Udane zdjęcie młodego fotografa, dla większości niewykonalne: bo najtrudniej chcieć:  pojechać i wdrapać się na Pałac Kultury aby zachwycić widokiem lodowiska z lotu ptaka. Dobry kadr, z niejednym skojarzeniem, co zwiększa atrakcyjność obrazu. Niestety, takie cuda tylko zimą, bo „sorry, taki klimat” jak mawiała klasyk(-czka) Ministerka. O wyższości zimy nad latem świadczą fale gorąca zbyt często wyłączające myślenie, co widać po tabunach totalnych lemingów „robiących” za maskotki w mediach. Drobne objawy lemingozy zdarzają się każdemu, niejeden ze świecznika pacnie coś pięknego, a otoczenie oddycha z ulgą: „nie tylko mi odbiło”. To jak z pewnym mąciwodą, niestety profesorem, który komplementował słowem „wybitny” znanego księdza za to, że ten potrafił obrazić Kościół na Przystanku W-sztok. Nazwa adekwatna do imprezy, odkąd jej Opiekun i Wzór dla młodzieży znalazł  sponsora, w postaci dużego browaru. Młodzi chętnie zachowują się jak lemingi - dla zgrywu, ale to samo w przypadku urzędnika owocuje totalną katastrofą. Upał, gorąca atmosfera na salonach i przeświadczenie o bezkarności - ważniejsza oglądalność  i wizerunek niż cierpienie zwykłych podatników. W naszym Kraju zapewne niezbędne są całoroczne lodowiska, ważniejsze jednak kręcenie lodów przez rodziny urzędnicze (najlepsi Wyborcy). Ot, Stadion Narodowy „musi zarobić na siebie” jako największe zadaszone lodowisko w Polsce, ale na rosnące długi niech sobie narzekają gdzie indziej. Za panią Ministerką mamy chwalić polskie autostrady, wszak dogoniliśmy europejskie standardy: „gdzie bramki, tam korki”. I tu wreszcie partyjny fenomen został wytłumaczony przystępnie. No przecież latem jest ciepło - a zimą zimno. W ten klimat świetnie wpisuje się Łomża: nic lepiej nie schłodzi narastającej rewolucji, jak szeroki uśmiech weterana socjalistycznego, na stołku gospodarza. Trwa skansen małego komunizmu, gdzie konserwuje się receptę: „wszystko utajniać”. Gdyby nie krecia robota niezależnych mediów, lud robotniczy dowiedziałby się „o błędach gospodarza”- po wyborach, niestety teraz trzeba wstydzić się za wszystkie kary co rusz spadające na miasto - ładnie tak denerwować Towarzyszy i Towarzyszące? Jeszcze któreś skojarzy, że np. 700 tys. złotych kary, które dostał ratusz za „nieprawidłowości przy zakupie autobusów” to: - „mój kumie - ponad pół miliona !! Ile głodnych dzieci za to Pan Prezydent by nakarmił, a chociażby  jedno lodowisko całoroczne zbudował. To jak, wybieramy go jeszcze raz? No nie dadzą żyć te wredne kapitalisty, a tu jeszcze upał mąci: czym my się ochłodzim, Narew daleko, darmowe autobusy tam nie kursują, chodźwa na majdan przed blok, do cienia, to ochłoniem przy piwku, kulturalnie”.

 

Bolesław Deptuła
śr, 06 sierpnia 2014 15:59
Data ostatniej edycji: śr, 06 sierpnia 2014 23:55:03

Łyk i end

Prawdziwy obraz PRL - kontynuatorki ucieczek w alkoholową wolność „przez chwilę”. „Łomża czy Nakło… nie, tego nam  nie zabraknie…” Wchodzimy w kolejne świętowanie: ale sowa już nie jest znakiem mądrości, a „Przyjaciele utrzymywani z naszych podatków” nie płacą z własnej kieszeni za alkohol. Weszliśmy w XXI wiek bez pomysłu na ograniczenie otchłani, wciągającej całe pokolenia w nicość. PRL w pigułce - zilustrowany na tej wymownej fotografii - miał na odczepnego esperal wszywany pod skórę, PRL bis to zapowiedź czipów, które tak samo desperaci będą wycinać kozikiem. Pół wieku temu towarzysze odpoczywali pokotem w Parku Ludowym, po 5o latach od tej fotografii przenieśli się na ławki przed Ratusz - dopóki istniały tam drzewa i cień. To był postęp społeczny: wdzięczny lud pod przewodem tolerował proletariat XXI wieku, aż… wprowadzili się z noclegiem do toalet Ratuszowych. Kolejny przystanek to ławeczka przed Katedrą łomżyńską, potem..? Nie tylko w Łomży chorobę alkoholową "leczy się" bez przekonania, bo trwa psychiczne perpetuum mobile: podtrzymywany skutecznie stan nieważkości „dzięki” ważnej „gałęzi”, na której dynda postronek do podczepienia ważnej części gospodarki narodowej - spirytualiów. W zamieszaniu ktoś szykuje sznur na edukację. Jeszcze nie robimy z tego powodu majdanu - sorry: rabanu. Cierpimy wychowując „duże dzieci” w cierpliwych Rodzinach Polskich - to najskuteczniejszy lek na zagrożenie alkoholowe. Ratuje naród miłość rodzinna - obok dyscypliny szkolnej, ale.. szkoły właśnie likwidujemy, zamiast nadmiar nauczycieli przekierować do świetlic, bibliotek. Na razie zawłaszczone przez ufoludki Państwo robi eksperymenty wysyłając fale emigrantów: polskie do niewolnictwa u Obcych, a przyjmując roszczeniowych Obcych do stratowania Polski na Pole Do Igrzysk, trwają przymiarki do wynajęcia. Czeka nas horror jak Stadion Narodowy, czyli: a niech „zarobi na siebie”. Co z tego, że „upojnie” jest wszędzie, Polska może i ma szansę być liderem przemiany stada Baranów w Owieczki trzeźwości. Chorobę dla niepoznaki „zwalczano” Klubami AA - to sukces w porównaniu do peerelowskiego horroru Izb Wytrzeźwień (póki są w pamięci, załóżmy Muzeum choćby Izbę Pamięci pod hasłem: „Chopin gdyby żył..” a może nowocześniej , łikendowo spolszczone hasło: „Łyk i end”? Idealne zakończenie się nie uda, ale koniec tortur nam się należy. Mamy już nie gierkowe „Przyśpieszajmy Obywatele” a zastępczo sympatyczny uśmiech I Sekretarza w Łomży. Czy obrócą się koła młyńskie tragedii mielące lokalną „wolność chwilową” i na dobry początek wyzwolą od nadmiaru upiorów przeszłości i alkoholu? Powinniśmy uczyć kultury picia, a zwłaszcza „Ograniczajmy Obywatele !!!”


Skrzydła

Przykład wnikliwego spojrzenia  Autora wielu mocnych obrazów, tym razem „portretującego” wiatrak. Kikuty skrzydeł „resztkami sił” zakreślają - wskazują przestrzeń, którą omiatały w czasach świetności.  Jak zauważyć i podkreślić w czytelny sposób ten trwający dramat? Autor wie i zostawił kolosowi „oddech” w miejscu, gdzie pracowały śmigła. Konstrukcja typu Holender z 1838 r. niedaleko Łomży - z obrotową wieżyczką - pozwalała ustawić skrzydła do najsilniejszego wiatru. Tak na Ziemi Łomżyńskiej jeszcze trwa i woła o pomoc „olender”- dziś zabytek, ale nadający się do uruchomienia. Inne drewniane wiatraki i młyny wodne, choć przetrwały nawet wojnę, zostały skazane na ruinę - jako niepoprawne politycznie dla komunistycznych zarządców, wdrażających mentalność kołchozową. Dziś historia zatoczyła koło i ci, którzy zwalczali „prywaciarzy” stali się pierwszymi kapitalistami, najgorliwszymi "prywaciarzami". Właścicielom wielu utraconych, podobnych arcydzieł konstrukcyjnych lub ich potomkom nie powiedzą nawet „przepraszamy” albo: „wdrożymy program odszkodowań i wsparcia”. Nikt nie widzi w takich miejscach atrakcji turystycznej, ani szansy na aktywizację kolejnych grup młodzieży, przedsiębiorczych Polaków szykujących się do emigracji. Obraz gorzkiego, wymownego symbolu „wolności” gospodarczej - pomniejszanej propagandowo, prawdziwej „parady” różnych grup społecznych. Oni rozwiną skrzydła - gdzie indziej.


Pa ta taj

Główna ulica Łomży, widok z kamienicy naprzeciwko Parku Ludowego. Rewelacyjny reportaż - opiekun gdzieś poszedł, tak zaaferowany że aż laskę zostawił, a na koźle utrudzony drogą drzemie dzielny syn Mazowsza. Pilnuje wozu, lejce na ręku, z wyczuciem. Tak ówczesną młodzież życie hartowało. Chociaż w latach powojennych wołg lub warszaw nie było za dużo, nagłe pojawienie się auta mogło spłoszyć konia i nieszczęście gotowe. Kompozycja ukośna wzmaga dynamizm spodziewanej, niebezpiecznej sytuacji - wcale nie razi brak w kadrze łba zwierzęcia - całą uwagę przyciąga mały woźnica. Jest też świetna dokumentacja egzotycznych „kocich łbów” oraz głębokich rynsztoków. Wyobraźmy sobie udrękę jazdy po ówczesnej ulicy „Gen. Świerczewskiego”. Dziś Aleja Legionów ma w tym miejscu asfalt - co kilka lat naprawiany - ale którym wreszcie do Europy „dojechaliśmy”, chociaż bardziej uważający na lekcjach wiedzą, że byliśmy w niej od zawsze. Nawet podczas obcych zarządów - przetrwaliśmy i jeszcze potrafiliśmy zasiewać w innych narodach przechowane zasady i wartości. Na nic zatruwanie umysłów - pamiętamy, że od wieków istnieliśmy zgodnie i wielokulturowo, jeśli w nasze życie nikt się nie wtrącał. W rodzinach wielopokoleniowych panował solidny rygor wychowawczy, a jeśli bywało ubogo to starczało wyobraźni by jakimś patykiem zastąpić kosztowną zabawkę. Niejeden z okrzykiem: Patataj! biegał po podwórkach - zapomniane słowo ocalało jeszcze w wierszu Marii Konopnickiej. Gdy dorośli - szybko zaczęły się podziały - teraz ujeżdżają „kobyły historii” jako cyniczni gracze kontra patrioci liczący straty. Zbyt szybko skończyła się prawdziwa solidarność - zadręczani długie lata, oswobodzeni z pęt muszą po zamianie ról przełamać w sobie odruch ciemiężycieli. Przed długą drogą która nas czeka, ilu z nich zadba tylko o limuzyny dla siebie a innym każe powrócić do furmanek?

Bolesław Deptuła
so, 14 czerwca 2014 17:49
Data ostatniej edycji: pt, 20 czerwca 2014 07:02:49

Wieczorem

To rzadkość natrafić na taką perełkę wśród talentów fotograficznych. Warto śledzić jej rozwój plastyczny, samodzielny i oryginalny. Większość dużej sesji wieczornej z lalką jest równie dobra jak to ujęcie - od razu gotowe, bez konieczności przycinania kadru. Godna zazdrości intuicyjność właściwego wyboru, także ciekawych tematów. Strona warsztatowa bez zarzutu, nic nie przeszkadza skupić się na treści, a te budzą wiele skojarzeń i niepokojących pytań - zbyt „dojrzałym spojrzeniem”- jakby przeczuwaniem zagrożeń za szybą. Chciałoby się rzec Autorce zaledwie kilkunastoletniej: jeszcze masz czas, niech cię omijają problemy albo zostaną w oddali - ciesz się beztroską dzieciństwa. Wykorzystaj w pełni jasne strony życia, zwłaszcza gdy masz kochających ludzi wokół siebie. Jednak taka zdumiewająca świeżość spojrzenia może być dzwonkiem alarmowym dla dorosłych, którym czasem potrzebne jest wyraźne wskazywanie potrzeb, lęków, tęsknot, nastroju, zainteresowań. Różnimy się i to bardzo. Starsi raczej nie czują skali zagrożeń w epoce przyśpieszenia obiegu i nadmiaru informacji a dla nowych pokoleń to pasjonujące doświadczenie - gotowi są na badanie granic możliwości. Dobrze być razem w tym badaniu blasków i cieni życia, oznaczaniu granic bezpieczeństwa i wspólne budowanie  tarczy psychicznej na ewentualne zderzenie z szarością dorosłych kłopotów.

Bolesław Deptuła
so, 17 maja 2014 11:22
Data ostatniej edycji: so, 17 maja 2014 11:35:20

Apokalipsa

Oto buszujący w mleczu, właściwie mniszku lekarskim - zapowiedź miodu, jednego z najzdrowszych - wg znawców. Fotografujmy pszczoły póki są, bo giną masowo! Na całym świecie. Od lat bez efektu podnoszony jest alarm. Niejeden macha ręką: oj tam, takie są koszty „rozwoju cywilizacji”. Czy rzeczywiście sytuacja jest wszechstronnie badana i pod kontrolą? Z podobną ufnością w imię wygody, eksperymentujemy na sobie coraz mocniej faszerowaną chemicznie żywność - oby tylko była jak najtańsza. Tolerujemy też ataki na resztki dzikiej Natury ograniczonej do „parków narodowych”- za dziwaków mając żyjących w zgodzie z przyrodą. Lubimy żarty z „kmiotów” i ciągłe reklamowanie kolorowego życia w „błyszczącej” rewolucji przemysłowej. Czy obudzimy się dopiero, gdy pracodawcy nas -niedoskonałych- zastąpią przez „bioroboty”? Czy zreflektujemy się dopiero gdy zdominują nas automaty odporne na postępujące skażenie powietrza i wody? Na razie lekceważymy fakt, że pszczoły giną. Na wielką skalę. Jesteśmy  świadkami narastającej apokalipsy - nagłej zagłady nie tylko pszczół, przy okazji wielu innych stworzeń znikających cicho, niezauważalnie. Jak to możliwe? Wg naukowców nie ma jednej przyczyny ale do najgorszych należą: zniszczenie przyrody nadmiarem środków chemicznych, ingerencje genetyczne oraz zakłócenia środowiska naturalnego falami np. telefonii komórkowej. Czy zbyt kosztowne są działania osłonowe - może pszczoły muszą ginąć, bo zakłócono im powrót do pasieki? Nie wiadomo, ale na pewno: gdy ważniejszy jest zysk wtedy wyłączane jest myślenie perspektywiczne. A miód można sobie sztuczny kupić, prawda? Co najwyżej urządzi się polowanie na ostatnią pszczołę, do sklonowania. Już są miejsca na świecie, gdzie pszczoły wyginęły całkowicie, mimo to nie mówi się o środkach zaradczych. A nasze dzieci nie uwierzą, że kiedyś wystarczyło przechodzić obok miododajnej lipy aby przestraszyć się niebywałym szumem - którego dziś nie ma!  Cudowne wspomnienie gwałtownych przelotów skrzydlatej armii, która - Polsce kiedyś z tego dumnej - wypracowała miano „krainy miodem i mlekiem płynącej”. Żal tej braci w „porteczkach”, jak zachwycone dzieci określały obciążone pyłkiem kwiatowym odnóża podglądanych pracownic. Pozostaną fotografie? Więc które bardziej będziemy pamiętać? Te z rewolucji cyfrowej - niewolnictwa nadmiernej pstrykanki, jednakowo gładkiej jak meble z politurą, czy odwrotnie – zdjęcia w dawnym stylu „pozornie niedoskonałe”, ze szlachetnością umiaru?  Kto się wychował na fotografii analogowej - ten pamięta działanie z dyscypliną i namysłem. Wiedziano, gdzie czyhają pułapki przesytu anatomicznych szczegółów.  Dbano, aby przyciągnąć uwagę widza wyostrzeniem wybranych partii obrazu. To zostawało na całe życie. Cóż - pozostaną więc zdjęcia. Tylko czy przeżyje ktoś chętny do ich oglądania - w bezdusznym świecie automatów?

Bolesław Deptuła
śr, 23 kwietnia 2014 21:36
Data ostatniej edycji: pon, 28 kwietnia 2014 19:38:09

Duża rodzina

Barwną, radosną procesję Niedzieli Palmowej poprzedza domowa, nie mniej wesoła krzątanina całych rodzin. Wykonanie wielometrowej palmy trwa ok. miesiąca. Zajęcie mają wszyscy - wnuczek, synowa, krewni i babcia - pod okiem dziadka z Biblią w ręku, jak u Niedźwiedzkich we wsi Baba na Kurpiach.
Wielopokoleniowy zespół twórców ludowych wpisał się w historię regionu głównie dzięki seniorce rodu Stanisławie: znanej też z tradycyjnych pisanek i wycinanek. Przez szereg lat zdobywała I nagrody, a synowa II miejsce w Konkursie na najpiękniejszą palmę w sławnej dziś wsi Łyse. Konkurs znany nie tylko w Polsce kontynuuje Muzeum ostrołęckie - już po raz 45, ale trzeba było odwagi by w czasach PRL podtrzymać  zanikającą tradycję -podjęło się tego Muzeum w Łomży. Zezwolono wtedy na konkurs sztuki ludowej pod warunkiem, że odbędzie się w szkole podstawowej: Muzeum zaczęło od wysłania pracowników celem wykonania zdjęć twórców i przekazania barwnej bibuły do palm i papierów na wycinanki. Kierowniczka Jadwiga Chętnikowa realizowała marzenia męża: „Pragniemy by życzenia założyciela Muzeum w Łomży spełniły się i co roku do Łysych zjeżdżały rzesze turystów - by podziwiać olbrzymie, sięgające niekiedy 5 m wysokości puszczańskie palmy, wykonane z ziela leśnego”. Na pierwszym konkursie w 1969 r. nagrodzono 11 palm spośród 25 zgłoszonych. Rok później było 95 palm, w kolejnym roku już 191 - sławne stały się także procesje kościelne w parafiach: Lipniki, Zbójna. Nie byłoby to możliwe bez dużych rodzin kurpiowskich, niosących przez pokolenia odrębność i różnorodność ludowej kultury. To pasjonujący temat: gdzie i jak bardzo odchodzimy od tradycyjnych rodzin wielopokoleniowych? Czy nie za łatwo lansowane jest  przekonanie, że taki model rodziny jest „charakterystyczny dla krajów uboższych lub słabiej rozwiniętych”? Już nawet w USA od lat powraca „moda” na duże rodziny. Trzeba myśleć o zagrożeniach, sposobach obrony - doceniając polski model dużej rodziny złączonej miłością i skarbami tradycji.

 

Bolesław Deptuła
so, 12 kwietnia 2014 12:03
Data ostatniej edycji: pon, 14 kwietnia 2014 09:51:03

Bez żarcia nie wracaj

Długi tytuł - żartobliwy pomysł Autora, jest przeniesieniem cech ludzkich na bociany. Kadr do pozazdroszczenia, ciekawa, świetnie uchwycona scenka. Zwykłe podglądanie gniazda od dołu stało się banalne - wreszcie dynamiczna chwila widziana z poziomu ptaków. Z sympatią myślimy o bocianiej wierności, tym milszej, że jak twierdzą znawcy: co czwarty bocian na świecie „jest Polakiem”. Szczególnie duże zagęszczenie gniazd w północno wschodniej Polsce, może tutaj uśpić czujność mieszkańców: skoro jest ich tak dużo - były i będą zawsze - nie myśli się o zagrożeniach. Tymczasem w XXI wieku - polskie bociany masowo są rozstrzeliwane „dla sportu” podczas przelotu nad Libanem…Wolimy się łudzić, że wszyscy je lubią i szanują, jak my. Kiedyś Polaków wychowywał Adolf Dygasiński, który pięknie opisywał zwyczaje bocianie lub Zygmunt Gloger z nie mniejszym sentymentem. W książce Glogera „Dolinami rzek” z 1903 roku: „Siedlisko bociana przy domu…to charakterystyczne znamię naszej słowiańskiej zagrody. Bocian, to prawdziwy przyjaciel domu, powracający corocznie z rozkosznych krain wiecznego lata pod chmurne i chłodne niebo polskie…W pojęciach staropolskich „sprowadzić bociana” czyli założyć mu starą bronę lub koło wozowe pod gniazdo, na strop strzechy lub wiąz czy lipę, znaczyło sprowadzić szczęście do domu”.

Bolesław Deptuła
wt, 01 kwietnia 2014 00:33
Data ostatniej edycji: cz, 03 kwietnia 2014 14:33:24

Przedwiośnie

Na przekór depresyjnym nastrojom, szukajmy siły spokoju w przyrodzie budzącej się do nowego życia. Najlepiej nad Narwią - ona mimo kaprysów niezawodna w odwiecznej obecności. Wciąż zaskakuje, za każdym razem inaczej. Popatrzmy oczami mistrza pejzażu fotograficznego - a nad Narwią jednym z najlepszych jest Stanisław Andruszkiewicz z Łomży. Kiedy zachwycony widz wykrzykuje: „Znowu jesteś artystą!”, pyta skromnie: „Gdzie?” Chwalebne, gdy w dążeniu do ideału Autor nie pozbywa się wątpliwości. Tym chętnie słucha argumentów, których jest więcej, ale chociażby: celnie wyważone proporcje. Oto biel nieuchronnie ustępuje miejsca energii zieloności, choć jeszcze śnieg w niemałej ilości. (Jak nie rymować - wiosną?) Potem zakręt: mocny punkt w centrum obrazu - zastanawia nurt, jakby stracił tu impet w okowach lodu. Przekornie taki punkt widzenia dodaje dynamizmu - burzy ustalony porządek czytania obrazu z lewa na prawo. Jeszcze pokierowanie uwagą patrzącego, aby w takiej kompozycji mocniej odczuł urodę chwili przełomu: walki ciepła z zimnem. Wreszcie brzozy w głębi, przyciągają wzrok nostalgią, zgrabnie łącząc pierwszy i drugi plan. Tyle na pierwszy rzut oka można wyczytać. Dlaczego inni artyści nie rozpieszczają nas nadmiarem dobrych zdjęć przedwiośnia? A jest coraz trudniej, bo klimat ulega gwałtownym przemianom - zanikają okresy przejściowe. Może nowe pokolenie będzie jak „bajki o żelaznym wilku” słuchać gawęd Ojców o dawnej, bajkowej atmosferze przedwiośnia? O magii różnorodnych pór roku? O bogactwie zwyczajów, czasem zapominanych? Nie traćmy ciągłości, w tradycji szukajmy natchnienia. Jak artyści fotografii, także Autor w ulubionych stronach Tykocina patrzy na świat poprzez arcydzieła malarstwa. Przecież solidni mistrzowie tej klasy co: Fałat, Wyspiański, Witkiewicz, Stanisławski i wielu innych, na przekór kłopotom, w Ojczyźnie czy na emigracji -  wzmacniali nas obrazami staropolskiego, wielokrotnie opiewanego motywu „Przedwiośnia”.

Bolesław Deptuła
pt, 14 marca 2014 06:59
Data ostatniej edycji: so, 15 marca 2014 08:14:50

Świadek historii

Klasztor Braci Kapucynów na początku Jubileuszu 250-lecia obecności w Łomży, może liczyć na jeszcze większa sympatię, nie tylko wiernych. W tej pokornej i uduchowionej społeczności widać znowu szczególną energię o. Jana Bońkowskiego, który powrócił do rodzinnego miasta i dziś chętnie dzieli się doświadczeniem całego życia w habicie, w tym 20-letniej posługi kapłańskiej na Białorusi, gdzie pozostał harcerzem. Teraz mocniej wracają wspomnienia, część udaje się o. Janowi wydać drukiem. Sędziwy zakonnik zgodził się na intrygujące, dokumentalne zestawienie swoich portretów - dzisiejszego oraz w mundurze harcerza łomżyńskiego z 1953 roku, na 90% z firmy fotografa Kochanowskiego. Dla życzliwych ważne jest, że potrafi łączyć dar ciekawej rozmowy z umiejętnością przerzucania pomostów poprzez czas. W tych opowieściach często poświadcza dramatyczne przeżycia swojej rodziny w carskiej Rosji. To co wielokrotnie Mama przekazywała jemu jako zwyczajne perypetie młodej dziewczyny, było osadzone mocno w historii. Dziś jej bohaterską postawę lepiej widać: w groźnej sytuacji mimowolnego obserwatora Rewolucji Październikowej - nie stchórzyła i zgodnie z patriotycznym wychowaniem postąpiła zgodnie z własnym sumieniem. A działo się to w kościele św. Katarzyny w Petersburgu. Odważna Józefa z Pociejewa nad Narwią, trafiła nad Newę jako niania dzieci notariusza z Łomży. Był to czas bolszewickiego prześladowania wszystkich wyznań i aresztowania księży, w tym najwyższego przedstawiciela na całą Rosję - biskupa Cieplaka oraz proboszcza Budkiewicza, właśnie kościoła św. Katarzyny - gdzie przerażone tysiące wiernych zgromadziły się w intencji uwolnienia księży. Wśród nich Józefa. Nie zawahała się w obliczu zdrajcy - Polaka z pistoletem w garści, który wtargnął do świątyni. Na odchody rosyjskich przekleństw z ust bolszewika przetykane czystą polszczyzną: „Zachciewa wam się arcybiskupa”? - zareagowała: chwyciła renegata za klapy i strąciła ze schodów. Może zawstydził go rechot krasnoarmiejców „Ma dziewczyna charakter”, bo skończyło sie na uderzeniu. Mogła stracić życie chwilę później, ale zdołała uciec z tłumu wiernych prowadzonych do więzienia, skąd wkrótce ich zwolniono po zgodnym zeznaniu wobec „bolszewickiej władzy” że ludzie byli w kościele aby dowiedzieć się, gdzie można zanieść żywność aresztowanym księżom. To był głośny międzynarodowy fragment ówczesnej rewolucji - obu w/w skazano na karę śmierci za szerzenie zabobonów i szpiegostwo. Ówczesna Europa zamarła w niedowierzaniu. Ks. Konstanty Budkiewicz mimo interwencji wielu rządów - w 1923 r. został rozstrzelany, arcybiskupowi Janowi Cieplakowi zamieniono karę śmierci na 10 lat łagru - po nieustępliwych interwencjach zwolniony rok później. Jak to przyjmujemy dziś AD 2014 - ilu rodaków uważa, że już nie trzeba bronić patriotyzmu i wolności? Gdzie jeszcze mentalność bolszewicka nie zamierza ustąpić w obliczu prawdy? Kto z tego pokolenia będzie świadkiem niezłomnym?

 

Bolesław Deptuła
so, 15 lutego 2014 12:26
Data ostatniej edycji: so, 15 lutego 2014 21:51:59

Słoń łomżyński

Aby Polak poczuł się lepiej, powinien gdzieś wyjechać. Niestety, do odwiedzin egzotycznych krajów typu Tajlandia trzeba mieć zdrowie i odwagę, choćby łomżyńskiej studentki - autorki tej fotografii. Oto ulica w Bangkoku - swoją drogą reporterska perełka: być może obyło się bez mandatu za wyrwane trąbą kwiatki? Ci którzy nie dadzą się oderwać od łomżyńskiej skarpy, mielą przekleństwa lub usiłują poprawić swój los dywagacjami w nieustającym cyklu: Słoń a sprawa polska. Ot choćby, dlaczego nad Narwią - nie możemy się dorobić choćby 1 słonia, sorry: jednej porządnej dorożki? W Tajlandii słonie darzy się wyjątkowym szacunkiem - bo to skarb narodowy. A jak Łomża traktuje tradycję? Lekko - a tubylców obdarza kpiną dopuszczając w sezonie do użytku „jako dorożkę”, chyba na odczepnego, jakiś wóz w stylu cygańsko - pionierskim z Dzikiego Zachodu. Zaiste - wciąż pionierskie czasy, a to już 60 lat po Wojnie Światowej, przed którą w Łomży było dużo normalnych dorożek. Dlaczego mieszkańcy zbiorowo nie walczą o powrót minimum zdrowego rozsądku? Ze strachu przed utratą jakiś „przywilejów” czy bardziej z lenistwa czekamy aż ktoś za nas „to zrobi” samotnie ale w naszym imieniu? Nawet krótka lista zaniechań budzi zdumienie. Jak brak wyobraźni w kwestii małej architektury - na początek w obrębie Starego Rynku chociażby! Czy bezradność wobec cudownej wieży ciśnień, której inni nam zazdroszczą - bo nie w każdym mieście jest - w dodatku tak oryginalny, punkt obserwacyjny. Albo hańbiąca afera z Zieloną Dzielnicą, gdzie właścicielowi na własnej ziemi uniemożliwiono utworzenie Muzeum Narwi, a „elicie lokalnej” to nie przeszkadza! Choć te żenujące wpadki na trwałe już wpisały się w historię miasta - jeszcze można je komisyjnie rozpatrzyć i zakończyć, chyba że mają pozostać szyderczą atrakcją turystyczną... Uwaga! Uwaga! Tuż przed Ratuszem - proszę wycieczki - chcieliśmy mieć pomnik Księcia Janusza w zbroi rycerskiej jak przystało na uczestnika bitwy pod Grunwaldem: dumna postać wsparta o miecz (miecz jako wskazówka zegara słonecznego!) - ale urzędnicy za plecami mieszkańców i za ich podatki zamówili projekt księcia w stroju rozmamłanego geodety z cyrklem (czy dlatego, że pewien prezydent był geodetą?) … a tam miała być słynna wieża w roli „Muzeum wodociągów i Kawiarenki non stop” zamiast obecnej Ruiny Mózgów Urzędowych … jeszcze mieliśmy zwiedzać unikalne eksponaty Muzeum Narwi w otoczeniu Ogrodu Botanicznego ale Dla Dobra Społecznego urządzono tam Pustynię Betonowo - Asfaltową Aferzystów Ratuszowych... Mieszkańcy Łomży obudźcie się - czy na ulicy widzicie słonia, sorry: prawdziwą dorożkę chociaż jedną?  Wyobraźmy sobie: aż tyle uda się naprawić przed Jubileuszem 600-lecia królewskiego grodu - w 2018 roku. Dzięki śmiałym decyzjom nowego Prezydenta Miasta?

 

Bolesław Deptuła
so, 11 stycznia 2014 15:04
Data ostatniej edycji: so, 08 lutego 2014 10:38:30

Grobla

Jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc w Łomży - grobla przy dawnym moście drewnianym i drogą do Kalinowa. Trudne zdjęcie pod światło - ciekawsze dzięki użyciu filtra przyciemniającego niebo dla uchwycenia grozy nadciągających chmur burzowych. Po latach grobla do mostu - już betonowego - straciła niepowtarzalny urok wskutek nadmiernej wycinki. Kolejni „władcy biurek” nie zadali sobie trudu, aby dostosować się do Natury. Tak było wtedy - tak jest nadal. A przecież pełnią rolę służebną wobec społeczeństwa, które na próżno protestuje! Losy drzew przypominają los mieszkańców. Nie chcemy widzieć dziwnej przycinki do gołych pni? Dla „dobra drzew” oczywiście czyli aby szybciej uschły. Jednocześnie głoszenie haseł o potrzebie pielęgnacji zieleni - przypomina dbałość o nasze zdrowie i emerytury. Już nawet media spokojnie przyjmują z zachodniej Europy idące przyzwolenie na eutanazję, w wykonaniu ludzi nazywanych „lekarzami”. Większość prasy podobnie interesuje się „jakimiś tam starymi” drzewami. Wycinanie to długoletnia „świecka tradycja”. Kontynuowana właśnie…. przed Bożym Narodzeniem AD 2013, przy ulicy Sikorskiego w Łomży - obok wieży ciśnień chylącej się do ruiny. Ludzie ludziom czynią takie „eleganckie” prezenty pod choinkę, równie „na poziomie” co niedawne ogłoszenie o przystąpieniu - tuż przed Świętami! - do wywłaszczeń pod kolejne ulice. Jedynie co dobrze rozkwita nad Narwią - to specyficzna kultura papierkowa, nie licząca się z niewolnikami systemu a tym bardziej ich uczuciami w coraz bardziej opustoszałym mieście. Jak hulający wiatr nad zabetonowaną nadmiernie rzeką, w Porcie niedaleko wspomnianej Grobli. Dalajlama stwierdził niedawno, że światu braknie kultury współczucia, ale korzystanie z siły, nie liczenie się z nikim - ulega zmianie. Pewnie tego nie doczekamy, więc Wesołych Świąt !

Bolesław Deptuła
pon, 23 grudnia 2013 08:19
Data ostatniej edycji: pon, 23 grudnia 2013 08:30:48

Siódme przykazanie

Ograbiono nagrobek pioniera archeologii na Ziemi Łomżyńskiej, słynnego Alfonsa Budzińskiego. Kto odnajdzie skradzioną żeliwną tablicę? Czy ktoś przeszukuje skupy złomu - bo może tablicę zerwał miłośnik „pół litra”? Czyim obowiązkiem jest łapanie sprawcy na gorącym uczynku - np. za pomocą mini kamer? Przecież przestały być nowością. Skoro już na wyrębach leśnicy montują kamery i złodzieje drewna są wyłapywani - tym bardziej na cmentarzu policja mogłaby jedną kamerką ocalić wiele pomników najstarszych i wzmocnić poczucie bezpieczeństwa. XIX- wieczny pomnik pioniera archeologii przetrwał bez szwanku dwie wojny światowe. Do dziś. Doczekaliśmy Polski, w której coraz więcej wolności mają bezkarni złodzieje. Kategoria „niskiej szkodliwości czynu” zostawi naszym dzieciom w spadku zubożenie kulturowe i spustoszenie moralne. Swoistą zachętą jest z kolei niedokończone lapidarium - bez solidnego ogrodzenia i bez kłódki: złodziej nie musi szukać daleko, zgromadzono mu ciekawe rzeczy w jednym miejscu. Już tylko podczas plenerów fotograficznych miłośnicy Łomży bezsilnie dokumentują puste miejsca po kolejnych kradzieżach - zniknął np. unikalny zabytek: nagrobek o kształcie gotyckiej świątyni. Co się stało z Rodakami? W Łomży na mur obojętności trafia od dziesiątków lat próba założenia Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Kiedyś jeszcze czuli się potrzebni Społeczni Opiekunowie Zabytków - dopóki działał śp. Wiktor Grochowski, bezinteresownie wizytujący m.in. cmentarze, alarmujący w mediach w razie zagrożenia. W dobie dzikiego kapitalizmu bardziej liczy się „ochrona papierkowa”, urzędowa, co zawsze owocuje chorymi efektami - w stylu zabierania dzieci, biednym ale biologicznym rodzicom. Czekamy na wytyczne, procedury, nakazy czy sami mobilizujemy młodych, aby działaniem ochronnym przypominali o siódmym przykazaniu - kto szybszy?

 

Bolesław Deptuła
śr, 30 października 2013 10:21
Data ostatniej edycji: cz, 07 listopada 2013 08:23:54

Abstrakcja

Długo fotografia walczyła o należne miejsce w panteonie sztuk pięknych. Nie brakowało niechętnych artystów starszych dziedzin pokrewnych, jakby przestraszonych nadmierną konkurencyjnością nowego medium. Doszukiwano się minusów w mechanicznej rejestracji światłoczułej. Potem próbowano dzielić i wykluczać, deprecjonowano np. fotografię za odejście od reportażu w stronę grafiki. Na szczęście, wśród pionierów artystycznej fotografii mieliśmy wielu zdolnych Polaków, badających granice wyobraźni. Podpatrywali twórców ze świata, jak: Man Ray, Laszlo Moholy-Nagy i starali się być oryginalnymi kontynuatorami: np. od końca lat 50. Fortunata Obrąpalska, Stefan Wojnecki, Zbigniew Dłubak, Zdzisław Beksiński czy inni, z których Bronisław Schlabs wydaje się być najbliższym duchowo - Autorowi prezentowanej fotografii, tworzącemu nad Narwią w latach 1970- 80. Władysław Mścichowski jest nieobecny w dzisiejszym życiu artystycznym Łomży. Tym bardziej wart przypomnienia jako przedstawiciel lokalnej „awangardy fotograficznej”. Niedoceniony w pełni także jako malarz. Twórca poszukujący - osobny i niespokojny tak jak w tej pracy: intrygującej kompozycyjnie i w przesłaniu zadziwiającej. To abstrakcja nie tyle dekoracyjna co przedstawieniowa - dzięki różnym możliwym znaczeniom, przypominającej choćby wyobrażenia kosmosu lub wizję narodzin życia.

Bolesław Deptuła
śr, 16 października 2013 11:28
Data ostatniej edycji: wt, 22 października 2013 10:27:39

Oczekiwanie

Zwykle wolimy obrazy jesieni przeładowane szaleństwem barw, jakby dla odczarowania dominującej o tej porze lepkiej szarości. Tu Autor przekonuje, że „mniej znaczy lepiej.” Więcej siły zawiera jeden mocny punkt: nieskazitelna biel w centrum fotografii - zapowiedź dalszych obłoków w czystym błękicie. Pięknym dodatkiem, swoistym obramowaniem dla ulotnej chwili - są niechętnie ustępujące ołowiane chmury i gęstwina kontrastów leśnych, w nagłym ostrym słońcu. Autor miał szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu ale też z talentem wybrał bez poprawek najlepszy kadr „jednym strzałem”. Obraz pozostaje pod powiekami na długo. Warto ćwiczyć oko, w oczekiwaniu podobnych chwil - tylko nam danych.

Bolesław Deptuła
śr, 18 września 2013 11:13
Data ostatniej edycji: pon, 30 września 2013 06:14:56

Jak to się robi w Łomży.

Tych bajkowych drzew z fotografii już nie ma, miały być ozdobą Muzeum Narwi w Łomży - przy bezczynności Ratusza wyciął je „nowy inwestor”, chociaż właściciel działki już rok temu prosił, by ostatecznie uregulować bałagan „scaleniowy”, bo nigdy nie zgadzał się na zmiany własnościowe i nie przyjął zamiennej działki - dlaczego Ratusz jej nie przydzielił „ inwestorom”? Ile trwa odzyskiwanie posiadłości prywatnej, przydzielonej „nowym inwestorom” drogą kombinacji urzędniczych, bez zgody i powiadamiania zainteresowanych? W Łomży 20 lat nie wystarcza. Nadal można uratować honor Łomży wprowadzając alternatywne rozwiązanie: domy w miejsce niepotrzebnych dziś domków gospodarczych. Zamiast  merytorycznej decyzji uparty właściciel dostał w odpowiedzi groźby karalne. Dlaczego urzędnik woli zaniechanie, zamiast przedstawienia sprawy radnym do wspólnego rozwiązania? Urzędnik bezdusznie odsyła do sądów, znanych z koleżeństwa ze sprawcami - co udowodniło zbiorowe zrzeczenie się udziału w sądzeniu b. prezydentów miasta. Łomża z winy bezczynnych urzędników coraz częściej „gości” w mediach ogólnopolskich. Czy te hańbiące i niepotrzebne tzw. „scalenie” też ma tam trafić? Rozbicie działek rozpoczęto w 1993 r, a więc mamy niechlubny, okrągły Jubileusz przekrętu w Zielonej Dzielnicy. Pamiętamy wizyty urzędników, ich „porady”: „Nie róbcie nasadzeń w ogrodach, wszystko będzie wyrwane” - to jak nóż w serca przerażonych gospodarzy. Nie oddamy ziemi! - takie słowa dziennikarze wytłuszczali w tytule lokalnych mediów. Zimno ripostował w Gazecie Współczesnej zastępca prezydenta - „Już tylko kilka osób nie chce oddać ziemi miastu”. Prywatną własność „oddać”? Kto obliczy, ile kosztowało podatników wieloletnie, w złej wierze przymierzanie się metodą prób i błędów, do zniszczenia Zielonej Dzielnicy, określanej „rejonem P-2” niczym numeracja w gułagu - przez trzy „ekipy prezydenckie”? Kto odpowie za stwarzanie ciągłego zagrożenia, psychiczne maltretowanie,  niewyobrażalne straty finansowe właścicieli? Wbrew licznym protestom, obojętni na argumenty Żelechowski, Turkowski,  Brzeziński, aż 20 lat przesiewali przez palce cenny czas - nie pomógł też obecny prezydent miasta, który jakoś nie ma czasu na przerwanie tego chocholego tańca. Na razie nikt nie rozlicza z urzędu celowej dewastacji własności prywatnej i lekceważenie ustawowego obowiązku wspierania kultury. (Wystarczyło nie przeszkadzać to już byłaby pomoc.) Tymczasem niszczeje prywatna posesja, a stan zawieszenia przekreśla starania o dotacje europejskie dlla Muzeum Narwi. Już sam fakt podziału na 4 części działki zabudowanej ( a więc ustawowo nie podlegającej scaleniu) , w dodatku pozostawienie tego bałaganu po nazwą „scalenie” świadczy o bucie i całkowitym poczuciu bezkarności. Świadomie rozbito świetnie działający przez pół wieku zwarty układ przestrzenny, a niepokornych ukarano przesunięciem granic o 5 m aby nie mogli ogrodzić odsłoniętych posesji. Na pokaz fałszywa uprzejmość, a wobec niewygodnych - chamskie wywyższanie się, psychiczne tortury i niszczenie majątku - tak się niszczy Polaków „procedurami, przepisami, nakazami”. Kto skończy z obłudą oficjalnych zapewnień, typu: „Nie można wprowadzać utrudnień dla obywateli, nie mając ku temu solidnych i nie budzących wątpliwości podstaw”? Inny zawstydzający przykład dobijania się Hospicjum przez ponad 20 lat do sumień ratuszowych urzędników, pokazał, że to nie pojedyncze „błędy” ale stała praktyka.

Bolesław Deptuła
nie, 01 września 2013 21:57
Data ostatniej edycji: wt, 03 września 2013 16:34:35

Wspólne więc niczyje

Mocna fotografia, świetna kompozycja. Znakomite, malownicze oświetlenie ponurej ruiny promu. Narew i wieczorne niebo w jednej tonacji, dzięki wersji czarno-białej uwypuklają motyw główny. Pogodna wielobarwność budziłaby nadzieję, ale nie tym razem. Temat ma zmusić do myślenia. Ciekawe ilu z nas zauważy szerszy problem? Wrażliwych obraz przerazi - wielokrotnie przyciągnie wzrok: jak do tego mogło dojść? Czy zabrakło kozła ofiarnego, aby za groszowe wynagrodzenie czuwał i szybko reagował, może w społeczności ceniącej własność prywatną nikt nie kwapi się do zabezpieczenia wspólnego promu? Czy kołchozowo-prywatny problem rozwiąże się naprawą ruiny z funduszy publicznych - przecież wspólnych? Niejeden cynik - leming skrzywi się, że banał, codzienność. W końcu sowiecka mentalność PRL nadal króluje na urzędach, trzeba absurdalnymi przepisami regulować całą sferę publiczną lub… wymienić zlustrowanych tępogłowych, ale kto ma to zrobić - oni sami? Jak podziękować ludziom ograniczonym i nieukom, którzy rządzą naszymi pieniędzmi, promując igrzyska bardziej niż wychowanie młodzieży? Jak naprawić pozostałości systemu konserwującego „samych swoich”? Przecież od wielu lat stwierdzamy zawstydzające fakty i nic z tego nie wynika. Za to ważniejsze jest zwiększenie pensji kolejnym urzędnikom - teraz „europejskim”, którzy „dla wspólnego dobra” zdejmą z naszych głów ciężar myślenia. Nam pozostanie obojętność: na marnotrawstwo publicznych funduszy (wspólne, więc hulaj dusza), na decyzje bezkarnego niby „pod kontrolą” niszczenia prywatnych posiadłości (kułaków, więc niczyje). „Nowa świecka tradycja”: nierozwiązywalność ogólnopolskich problemów, jak słynny kiedyś „brak sznurka do snopowiązałek w PRL”- trwa siłą bezwładu od czasów komuny. Niezmienny wstyd jak sprawa „Śmieci PRL” -nasz odcinek miał po czterech dniach 11 tys. odsłon, po miesiącu 14 tys. - rekord, bo dotychczasowy pułap oglądalności odcinka: 2 tys. odsłon. I co z tego - nie próbujmy naśladować innych (np. angielskich rozwiązań śmieciowych).

Bolesław Deptuła
so, 24 sierpnia 2013 17:57
Data ostatniej edycji: so, 24 sierpnia 2013 18:10:52

Śmieci

Dokument z czasów Polski Ludowej: po wizycie śmieciarki już puste pojemniki tworzą kompozycję podwórkową - bałagan z fantazją. Oglądamy sytuację bardziej „optymistyczną”, bo Autor wykonał wcześniej inną fotografię tego miejsca - gdzie przepełnione pojemniki najwyraźniej nie za często opróżniane, toną w śmieciach wokół. To niestety: centrum Łomży między ulicami Dworną i Długą. Autor miał kilkanaście lat, gdy fotografował widok z okna. Jednak obraz jako zbyt smutny - przekreślił na negatywie - w albumie małoobrazkowym. Bogu dzięki, nie wyciął tych klatek - po 40 latach stały się bezcenne. Piewcy PRL-u, którzy dobrze się czuli w kręgu takich sowieckich porządków, dziś jako „europejczycy” pewnie się obrażą na zdjęcia, jako ociekające „nienawiścią i jadem”. Sami jednak nie pojadą na Wschód, aby przekonać się, że podobne widoki są tam nadal. To obrosło jakąś tradycją: dzieciństwo tamtych lat jest sentymentalnym wspomnieniem ”placu zabaw” - z wieloczynnościowym trzepakiem jako przyrządem gimnastycznym.  Chodnik szczerbaty: może komuś przydały się płyty chodnikowe, albo producent wcześniej dosypał piasku aby skombinować cement ? Rolę chodnika oraz parkingu przejął… trawnik, który jak trzeba, jest także zapasową uliczką. Nie mogło być inaczej, skoro na przejeździe wysypano węgiel ! Dlaczego nie dbano o porządek? Gdzie zagroda z desek, piętrząca szczególnie przykry miał węglowy? Czy dlatego, że robotnik już nie musial? Zresztą, kto lubił dodatkową robotę? Skoro wszyscy „byli równi” bo i „ żołądki mamy jednakowe” jak mawiano. Tak było bardziej swojsko, po robotniczemu - po odrzuceniu tradycji burżujskich. AD 2013 kłopoty śmieciowe nie wzięły się znikąd - bałagan równie malowniczy. Coś się jednak zmieniło: pojemniki - wypisz wymaluj jak te z fotografii - elegancko są dziś obudowane murowanymi śmietnikami. Kiedyś w roli zabytków, staną się perłami małej architektury - a projektowane są coraz fikuśniejsze jak przystało na gust nowobogacki, bo np. w stylu ”pałacowym”. Ciężko będzie wykorzenić dominującą mentalność robotniczo-chłopską z przyśpieszonych kursów i studiów przebalowanych punktami „za pochodzenie”: jedno czy dwa pokolenia?

Bolesław Deptuła
wt, 09 lipca 2013 19:10
Data ostatniej edycji: wt, 09 lipca 2013 19:24:22

Pasikonik

Cudowny moment, pozornie banalny - trwa zbyt krótko więc nie taki łatwy do upolowania. Sympatyczny portret zwłaszcza dzięki urokliwej scenerii - utrwalony lustrzanką cyfrową przez teleobiektyw 300 mm - z użyciem statywu. Trafiona dynamiczna kompozycja. Pogodne trofeum młodego mieszkańca Łomży, z wycieczki do wsi Zbójna. Początkujący fotograf - jak mówi skromnie - choć ćwiczy na poważnie od kilku lat. Pasikonika nie łatwo dostrzec - mimo że ma pokaźne rozmiary. Budzi respekt i uszczypnąć do krwi potrafi, czego doświadczył piszący te słowa, gdy nieopatrznie podstawił dłoń do przeniesienia go w inne, bardziej fotogeniczne otoczenie. Nie stroni od środowiska miejskiego - zdarzyło się, że kiedyś wskoczył przez balkon na parter bloku w Łomży i spacerował po ścianie nad tapczanem ze śpiącymi dziećmi. Wyglądał groźnie, ale udało się w porę odstawić go do ogródka przed zamknięciem okna, zanim napędził strachu dziwnym istotom dwunożnym z ludzkiej krainy.

Bolesław Deptuła
wt, 25 czerwca 2013 21:26
Data ostatniej edycji: śr, 03 lipca 2013 15:38:30

Załatwiona

Urokliwa brama do Pałacu Chodźki, od strony ul. Zjazd. Przetrwała zawieruchy wojenne - poległa AD 2013. Niejedna zakochana łomżynianka została przy niej sfotografowana podczas romantycznego spaceru nad Narew. Była - już jej nie ma. Afery też nie było bo społeczeństwo umęczone absurdami dnia codziennego nie może sobie głowy zawracać znikaniem każdej „drobnej sprawy” - prawda? Oj, oj tam, postawi się „nową” może wyrośnie jeszcze ”ładniejsza” brama, np. otynkowana? Przecież „nikt” nie zauważył, że i sam Pałac, który przetrwał dwie wojny, został w „wolnej Polsce” ordynarną nadbudówką „poprawiony” przez autentycznego architekta z PRL, który po czymś takim powinien projektować wyłącznie domki gospodarcze i chlewiki. Tak oto w niby wykształconym kraju, myśląca część (mniejszość?) poczuje się po raz kolejny nieswojo. Oto kierowca samochodu większego niż ta brama „po prostu” w nią wjechał - bo była otwarta. Może gdyby musiał wysiąść do zamkniętej bramy, miałby chwilę na zastanowienie się? Czy jednak warto o tym mówić - w końcu Łomża to nie Wawel, prawda? Właśnie tak lekko traktując każdy drobiazg naszych dziejów pozostaniemy w niewoli, przygnieceni nadmiarem zwyczajnej głupoty. Nadal można w Łomży „załatwić” rozbiórką małą architekturę - urocze staromiejskie drobiazgi oraz stare drewniane domy i piękne murowane kamienice - to wszystko co świadczy o naszej odrębności i przyciąga turystów w cywilizowanym społeczeństwie. Ba - nawet całą prywatną Zieloną Dzielnicę da się w tym dzikim kraju zamienić w asfaltową patelnię i tzw. wymiar sprawiedliwości problemu nie widzi. Jak długo jeszcze myśląca część mieszkańców będzie potulnie czekać, aż Rozum zacznie naszą codziennością rządzić?

Bolesław Deptuła
śr, 05 czerwca 2013 07:17
Data ostatniej edycji: śr, 05 czerwca 2013 07:21:26

Polska robota

Czy to obrazek z PRL? Nie -„tylko” łomżyńskie echo przyzwyczajeń z tamtych lat. Kiedyś powtarzano „Czy się stoi, czy się leży, 2 tysiące się należy”. Nadal są tacy co nie rozumieją, jak to możliwe, że ten sam fachowiec lekceważący w Polsce swoją robotę - gdzie indziej zamieniał się w super pracownika. Powracając zza Wielkiej Wody z pokorą opowiadał, że tam robotnik musi kupić sobie robocze ubranie i narzędzia - w efekcie dba o nie i pilnuje, a do pracy idzie czysty, nieupaćkany. Więcej, jeśli się starał szanowano go, a za ciężką pracę był solidnie wynagradzany. Niechętnie opowiadano, że gdy obijał się - wylatywał natychmiast. Nie dziwota, że kto podpadł ten psioczył na wyzysk i wracał. Pewien mieszkaniec Łomży chociaż mocno zadłużył się na podróż, tak obco się poczuł, że przyjechał ze Stanów już po tygodniu, bo „wilgotny klimat mu nie odpowiadał”. Za to na Wschodzie mógł swobodnie oddychać i „kombinować”. Lata lecą, ale czas jakby się zatrzymał w oparach „komuny, której nie było”. Opadają z sił emeryci, którym zlikwidowano tak liczne na Ziemi Łomżyńskiej głazy pamięci: „Za utrwalanie władzy ludowej”. Ledwo dyszą kontynuatorzy procedur i przepisów, zakazów i nakazów, za to w ich imieniu „za szkalowanie PRL” obrażają się dzieci. One wciąż lubią bajki,  to ich dobrego samopoczucia bronią piewcy, ostatnio autostrad, jakże aktualnych przykładów „polskiej roboty”. W dodatku winnych można znaleźć: choćby Chińczyków. Nie jest źle - można się pośmiać z siebie. Np. TV powtarza co jakiś czas mniej znany film twórcy „Rejsu”, pt. „Uprowadzenie Agaty” gdzie roi się od powiedzonek charakterystycznych dla PRL, typu: - „A w gazetach co dzień - nowa, legalna afera” lub: -„złodziej w tym kraju ma swoje prawa”. Czyli jak w przysłowiu: dawno i nieprawda?

Bolesław Deptuła
wt, 14 maja 2013 10:58
Data ostatniej edycji: wt, 14 maja 2013 12:48:54

Nareszcie coś rzucili

„No co, może ustrój wam się nie podoba?- mawiano „za komuny”. Jak historyk ma opisać coś, czego podobno „nie było”? Od haseł „Wróg czuwa!”-po „styl Barei”? Swoisty „wentyl bezpieczeństwa”- spojrzenie z przymrużenie oka, oswajało straszną, prostacką codzienność i kołchozową mentalność. Śmieszne nie dla każdego „komedie filmowe” trafiały w gusta sytej warstwy „równych i równiejszych”, którzy przełykali ubarwioną ale jednak dokumentację niebywałych absurdów i chorobliwego cwaniactwa. „Dobrowolne” pochody „1-Majowe” mimo „darmowego piwa z kiełbaską” były udręką fałszu pod sztandarami - co urwało się nagle po roku 1989 z umownym „końcem systemu”. Doprowadziło to przy okazji do zaniku stowarzyszeń, klubów i masowej ucieczki w prywatność. Choćby w niewolę „jadu z ekranów” - to jednak do wyłączenia. Zahartowała Polaków sowiecka „toczka” w każdym domu. Młodzi nie uwierzą, jak wyłączenie „toczki- gadzinówki” było niebezpieczne w PRL: życzliwy sąsiad mógł donieść na rodzinę unikającą słuchania jedynego programu radiowego, czyli przemówień partii rządzącej, marszów wojskowych i muzyki ludowej. Kto przeżył świadomie „polską komunę” pamięta Urzędy Cenzury, wysokość kary za posiadanie dolarów, przydziały na rajstopy i talony na auto, kartki na cukier lub wódkę, punkty na studia za pochodzenie robotniczo-chłopskie lub szkolne wycieczki zbierające stonkę „podrzuconą nam przez amerykańskich imperialistów” i wstydził się niewolniczych „prac społecznych” w dni świąteczne w towarzystwie docinków „szefa” na ciemnotę ludzi śpieszących do kościoła. Dziś skostniali w obyczajach miłośnicy PRL wolą pseudonimy i wulgaryzmy, czym ułatwiają pracę badawczą historykom Internetu. Pomaga fotografia: amatorzy pamiętają przydziały na chemikalia w Foto-Optyce lub na wagę z Aptek, filmy cięte samodzielnie do kaset ORWO - szczęściarze zamawiali potężne pudła taśm filmowych z magazynów wytwórni fabularnych - dzielone nożyczkami w łazience zamienionej na „ciemnię fotograficzną”. Posłusznie wpisywało się „obywatelskie uwagi” do zeszytów pt.„Księga życzeń i zażaleń”- Winna była nie „Władza” ale sklepikarz i tzw. „prywaciarz” - bijcie się między sobą a nie z władzą wybraną „bez kantów” słynne: Głosuj 3 X TAK”. Ze zgrozą ujawniano butną wypowiedź na zebraniu partyjnym łomżyńskiego „aparatczyka” dzierżącego w garści kilka funkcji, miejskich i partyjnych: -„Musimy się martwić nie o to czy wygramy wybory, ale w jakim stylu tego dokonamy towarzysze!” Nie znikła mentalność elit nagradzająca rodziny i sama siebie: „bo się należy”. Niezmienne hasła: „nadrzędność Ojczyzny” -będzie najweselszy barak w obozie, tylko zmiana stolic, czy „wspólne dobro” - trochę zostało dobra i działeczek prywatnych dla „nowych inwestorów” oraz „służenie ludziom” - bo rodziny to też ludzie, kto zaprzeczy? Pamięta się czasy polowań na okazje spod lady lub słynne dostawy „cytrusów”, gdy Trybuna Ludu anonsowała statek płynacy do Polski z bananami. Poczta pantoflowa elektryzowała: gdzie coś „rzucano”- jak ochłapy - do kiosku Ruchu lub sklepu MHD (Miejski Handel Detaliczny). Po coś większego typu „meblościanki” potulnie formowano kolejki ze spisem nazwisk w zeszycie, po drobiazgi pod kioskiem nacierało się kupą, bo w kupie liczył się silniejszy. Utrwaliło się tchórzostwo życia w układzie, wśród zabaw cudzym kosztem (klasyk: „zdrowie wasze w gardła nasze”). Po latach zamiast sprawiedliwych rozliczeń, gnębiciele oczekują, że ofiary „połączą się z nimi w bólu wspomnień utraconego dzieciństwa". Wtedy było lepiej - drogi się rozeszły, ale byliśmy w tej samej klasie, czy nie łączy nas sentyment do Gumy Donald, wyrobów czekolado-podobnych i oranżady w proszku?

Bolesław Deptuła
śr, 24 kwietnia 2013 11:05
Data ostatniej edycji: śr, 24 kwietnia 2013 11:34:10

Kumoszki

Rewelacyjna fotografia, jedna z tych, które nabierają dodatkowego smaku z upływem czasu. Autor wyłowił scenkę za pomocą obiektywu super zoom. Trafnie znalazł właściwe podświetlenie tak aby zanikające, zmienne kształty zamrożonej wody - nabrały życia. Nie tak łatwo dostrzec z oddalenia, w przeładowanym szczegółami otoczeniu miniaturowe „postacie” z topniejącego lodu. Dla Autora to rozgadane kumoszki - wędrujące przez zimowy krajobraz. Inni dostrzegli w tym obrazie duszki z krainy mrozu, figurki z baśni Andersena, a nawet modelki Xawerego Dunikowskiego z serii rzeźb „Brzemienne”. Jedno jest pewne: można nudzić się i narzekać, można też ruszyć poza miasto i znaleźć w cudach Natury pożegnanie zimy. Chyba najtrudniejszy pierwszy krok: oderwać się od ekranu telewizora lub komputera - heroiczna decyzja którą ciężko podjąć, co widać po zbyt opustoszałych ulicach rozleniwionej, 60 tysięcznej Łomży.


Nad rzeką Narwią

Przykład reliefu fotograficznego. Rzadko stosowana technika artystyczna. Efekt przestrzenny powstawał dzięki połączeniu negatywu z pozytywem w lekkim rozsunięciu pod powiększalnikiem, aż do uzyskania wrażenia płaskorzeźby. Drobne niedoskonałości zwiększały wartość ostatecznej odbitki, nie tylko u koneserów. Zabawne - mimo upływu lat nie przestało to być ważne: sztucznie wyposaża się kolejne aparaty cyfrowe w naśladowanie rękodzieła. Jeśli dziś mając cyfrowe ułatwienia szukamy wyjątkowego tematu do ćwiczeń, to bez wątpienia - nadnarwiańska skarpa jest tym szczególnym, inspirującym miejscem, przyciągającym w różnych odsłonach roku. Niewiele miast w Polsce pochwalić się może tak malowniczym położeniem. Szkoda, że mało obecnym - jako myśl przestrzenna w mediach, do cierpliwego uzgadniania - zwłaszcza w kwestii pogodzenia nowych projektów z najstarszą częścią miasta. Gdzie ta inteligentniejsza część społeczeństwa, pilnująca aby Polacy byli „mądrzy przed szkodą”? Niemrawo bijemy na alarm także wobec prób „oszczędzania” na szkołach i bibliotekach - dlaczego tak łatwo forsuje się likwidację miejsc nienaruszalnych, podstawowych dla naszej tożsamości? Dziś powinno się dyskutować o większym przyciągnięciu w tej sprawie emerytów, naturalnych strażników tradycji - i zamiast zamykania placówek raczej zamiany na „ogniska kultury”, które w razie potrzeby powrócą do roli szkół. Wstyd, że zapomina się o idei przedwojennych, często ze składek społecznych tworzonych „Domów Ludowych” lub Czytelni, Herbaciarni - z takim trudem budowanych ognisk społecznej aktywności i wychowania. Jeśli nie powróci się do źródeł i  nie zauważy szansy na „zagospodarowanie” starzejącego się społeczeństwa - to kolejny problem dojrzeje do wybuchu i będzie „zaskoczeniem”. Papież Franciszek apelował: „Starość jest miejscem, w którym mieszka mądrość - darujmy ją młodym”. Na razie sumienia usypia propaganda - ci co powinni nie czują się odpowiedzialni za bezkarne marnotrawstwo, za system, w którym zbyt wielu samorządowców woli budować to, czym się można pochwalić - zamiast inwestycji, które zlikwidują głód pracy. Jesteśmy w szczęśliwym, pięknym położeniu nad Narwią - łatwo te kolejne szanse stracić.

Bolesław Deptuła
pt, 15 marca 2013 16:57
Data ostatniej edycji: wt, 26 marca 2013 09:52:27

Ufoludki

Gdzieś w Kosmosie mieszkają istoty takie jak my, oczywiście o ludzkich kształtach ale jakoś doskonalsze, nadzwyczajne - świetliste. W tym przekonaniu pewnie niejedne oczy utwierdzi prezentowana fotografia wykonana przez 11- letnią Izabelę Osial z Łomży, podczas jazdy autem. Autorka zauważyła zwyczajne reflektory samochodu na mokrej jezdni pod oślepiającym światłem latarni - ale jej wyczucie kompozycji i wyobraźnia uchwyciły coś więcej: co dało w rezultacie wieloznaczny i niepokojący obraz. W banalnej, deszczowej migawce z telefonu komórkowego (znak nowych czasów !) oczy dziecka zobaczyły ludziki - gości z bajkowej mgławicy usianej gwiazdami - przybyszów z tajemniczego kręgu światła. Antropomorfizacja to powszechna, ciekawa skłonność nadawania cech ludzkich - pojęciom abstrakcyjnym, faunie, florze, nawet martwym przedmiotom a przede wszystkim zjawiskom naturalnym, jakby dla obłaskawienia groźnej Natury. Współczesny człowiek sięgnął gwiazd, łatwość podróżowania zmniejszyła planetę do rozmiarów „globalnej wioski”, ale zawsze będzie towarzyszył nam strach przed Nieznanym. Kto wie, może jesteśmy hodowlą doświadczalną Kosmosu i obiektami obserwacji turystycznej w „Rezerwacie Ziemia”? Na wszelki wypadek lepiej oswoić Wszechświat uznając, że nie jesteśmy w nim sami, a na pewno większość z tych „gości z innych światów” musi mieć dobre zamiary - przecież do tej pory nie zniszczyli Ziemi, raczej opiekują się naszą wyjątkowością - np. rozbijając na mniejsze kawałki zagrożenie z Kosmosu, tak aby rodzaj ludzki nie zniknął, ale zapamiętał swoją małość (choćby meteoryt tunguski i czelabiński).

Bolesław Deptuła
śr, 20 lutego 2013 09:57
Data ostatniej edycji: śr, 20 lutego 2013 21:20:07

Ocean

Dlaczego ludzie nie potrafią wyjść poza jałowe dyskusje, gdy narastający Chaos rozbija ożywcze prądy? Kiedy światłe umysły wskażą sposób zatrzymania kolejnych fal Nicości? Gdzie wzmocnienie mądrych decyzji i wsparcie słabnącej edukacji: w ukazywaniu jak przeobrażać twórczo nie niszcząc? Czy musimy koniecznie sięgnąć dna, co nas obezwładnia? Do jakiego punktu będziemy łudzić się, że lepki bezruch nie zatrzyma całkowicie naszego świata? Oczywiście wygodniej poczekać, może jakieś nowe fale same wypłuczą brud i fałsz. Nie chcemy myśleć o dalekosiężnych skutkach ludzkiego zaniechania. Czy nie szkoda straconego czasu, odsuwającego od poznania, twórczego udziału, wzbogacania? Warto spojrzeć od nowa także na głębię i rozległość Królestwa Błękitu, który przeraża słabsze jednostki kroczące na niepewnych nogach - za żadne skarby nie zanurzą głowy aby na własne oczy ocenić co tracą. Nie chcą zastanawiać się, dlaczego - na powierzchni „kuli ziemskiej” ląd zajmuje tylko niecałe 30 % - to raczej „kula wodna”, niszczona z rozmysłem, systematycznie. Zamiast żyć w zgodzie z tajemniczą, nie do końca poznaną Naturą - działamy przeciwko niej, świadomie z agresją. Lądowy sposób myślenia z uwagą obserwuje kapitan Wojciech Białecki z Łomży, od 40 lat przemierzający drogi wodne świata. Autor rewelacyjnych w swoim rodzaju fotograficznych „portretów fal” oraz pejzaży z morskiego punktu widzenia - z których 100 wybrał do pokazania w  Galerii Sztuki Współczesnej przy Muzeum Północno-Mazowieckim. Piękno tego świata odbitego w miniaturze na powierzchni oceanu, jest zrozumiałe w każdej części planety, jest łącznikiem - możliwością uniwersalnego porozumienia - jak język muzyki. Okazja do refleksji jak porządkować chaos działań, nie niszcząc wspólnego obszaru istnienia.

Bolesław Deptuła
wt, 22 stycznia 2013 13:08
Data ostatniej edycji: pon, 28 stycznia 2013 11:21:05

Grobla Jednaczewska

Siermiężna codzienność „przejściowych trudności” z odśnieżaniem to „koniec świata” dla mieszczucha, który nie jest w stanie sobie wyobrazić wiejskich, nie zawsze przejezdnych przestrzeni - gdzie tylko konie sobie poradzą. Jeszcze niedawno podczas srogich zim wielogodzinną sannę bez szwanku zapewniały solidne przedwojenne szuby i palta do samej ziemi - dziś egzotyczne, ale pewnie zachowane w niejednej szafie. Gdy kiedyś zabrakło lekarstwa albo soli, nie czekano aż rodzina zareaguje na jedyny we wsi telefon na korbkę i wyruszy państwowym PKS- em! Zresztą autobusy zawracały do Łomży, gdy łopaty w rękach pasażerów były bezskutecznie wobec zatorów śnieżnych. Z tamtych czasów pochodzi fotograficzna pamiątka zimowego spaceru, z próbą złapania ruchu w kadrze. Zwróćmy uwagę, czy udało się trafić w ten najlepszy moment - przewidziany przez fotografa właściwy punkt zamrożenia biegu konia. Drzewa są dodatkowym obramowaniem i ozdobą obrazu. Na negatywie to jedna, jedyna klatka - ta właściwa - efekt ćwiczeń i samodyscypliny. Oczywiście, aparaty analogowe wymuszały ćwiczenie samokontroli, skoro na jednej rolce filmu było tylko (aż !) 40 klatek. Dziś uleganie łatwiźnie cyfrowej kończy się „pstrykaniną”, której nikt poza „autorem” nie chce oglądać. Wygrywa ten, kto ćwiczy i próbuje sobie wyobrazić, jaki efekt da naciśnięcie migawki. Także ten, komu będzie się chciało zejść z Grobli w głęboki śnieg - dla uzyskania atrakcyjnego punktu widzenia. Dziś fotografowanie samochodów na Grobli Jednaczewskiej to słaba atrakcja. Musi pojawić się wreszcie odważny bezrobotny - który lubi konie: jest tyle ciekawych tras wokół Łomży na kulig i dorożkę!

Bolesław Deptuła
pon, 17 grudnia 2012 20:23
Data ostatniej edycji: pon, 24 grudnia 2012 16:22:51

Przed podróżą

Wyjątkowo mocny przekaz delikatnego tematu, z miejsca przecież tętniącego życiem - wbrew stereotypom. Trafny obraz zwyczajnego etapu egzystencji człowieczej: oczekiwania na ostatnią podróż, o której nie umiemy, boimy się mówić choć jest czymś oczywistym, godnym naturalnego traktowania. Uniwersalne przesłanie z Hospicjum Autorka zebrała w arcydzieło fotograficzne, mówiące więcej niż tysiąc słów. Na zauważenie zasługuje oszczędność przekazu i podkreślenie ważnych punktów składających się na opowieść: dłonie z różańcem kierują myśl w górę, poprzez wizerunek przypominający łączność ze Wspólnotą, do tajemnicy rozświetlonej bielą okna - symbolicznego celu podróży. Przejmujący do głębi obraz jest wezwaniem do pokory, zachętą do odwiedzin - choćby dla zwyczajnej obecności, z której wrócimy do swojej codziennej krzątaniny bogatsi duchowo. Niezwykła dojrzałość uczuć zawarta w tej pięknej fotografii budzi wdzięczność za celną obserwację oraz - szacunek wszystkim zaangażowanym w trwanie tak potrzebnego miejsca. Krzepiące, że nawet gdy najbliżsi nie zdążą z pożegnaniem, tu jest się bliżej kogoś kto słucha - zawsze obecny - poprzez różaniec albo obecność życzliwej osoby.

Bolesław Deptuła
wt, 04 grudnia 2012 20:07
Data ostatniej edycji: cz, 06 grudnia 2012 15:28:21

Starość

Jesienny plener pod łomżyńską wieżą TV na skarpie. W resztkach gasnącego światła koledzy zajęli się łapaniem nieba w szerokich pejzażach, ale dla teleobiektywu 300 mm było już za ciemno, więc sprawdziłem jaka kompozycja pojawiła się pod światło. To był ten moment!  Na pochyłości poletko wysuszonych badyli: stapiało się w półmrok z drzewami, ale po wycelowaniu obiektywu w zamglone słońce - pojawiła się tajemnica ukrytego piękna starości. Wbrew paplaninie zdziecinniałych „wiecznie młodych” po operacjach plastycznych, którzy i Naturę chcieliby poprawiać, przycinając np. krzewy w gustowne „grzybki, dzbanki”: starość nigdy nie jest brzydka. Może być tylko przykro - gdy zaniedbana, zazwyczaj przez ingerencję bezmyślnych osobników. Zaśmiecana wytworami przemysłowymi, których przyroda nie jest w stanie szybko się pozbyć, zalewana asfaltem, betonem „dla uporządkowania” a gdy pozbawiona „oddechu” ziemia zamiera, chwalenie się kosztowną, sztuczną trawą. Tak sie oduczamy czerpać radość z każdego etapu istnienia. Tymczasem każdy niepozorny badyl ma znaczenie i swoją rolę do odegrania - jak tutaj. Teleobiektyw rozmył tło i wydobył ostrość tylko „bohaterów pierwszego planu” a spojrzenie z dołu nadnarwiańskiej Pradoliny uwzniośliło dostojność i piękno starości.

Bolesław Deptuła
so, 10 listopada 2012 15:18
Data ostatniej edycji: wt, 13 listopada 2012 15:30:13

Pod Rakowem

Wyjątkowy plener nad Narwią. Długo śledziliśmy obiektywami lustrzanek to co się otworzyło na skarpie Pradoliny w niczym nie zasłoniętej przestrzeni: wystarczyło to dostrzec. Układ chmur przechodził w niejedną monumentalną konfigurację ale wciąż przypominał Oko Opatrzności, znany od wieków symbol kojarzony z obecnością Boga obserwującego poczynania ludzi. W takim kontekście śmieszne jest wspomnienie wynalazków - tylko naśladujących przyrodę oraz ludzików tytułujących się „stworzycielami” tego co było w nieskończonej ilości wersji do odkrycia, a  co w naturalny sposób pojawia się na kolejnych stopniach przemijania ludzkiego - wznoszenia się i upadku. Czuliśmy podkreślenie ludzkiej małości w tej gigantycznej przestrzeni otwartego nieba, którego wykadrowany fragment był ledwie ozdobnikiem emocji. Byliśmy świadkami znaku przeobrażającego się w stronę miasta, które zastygło w korupcji, złych emocjach, niegospodarności, krzyczącej niesprawiedliwości, jak wykrzyknik: dostaliście wolną wolę - co z nią zrobiliście? Czytelne „memento mori” sił potężniejszych od rojowiska ludzkiego: jak wykorzystujecie  swoją szansę? Zamiast się wspierać, rozwijać siły dobra, wytworzyliście ogrom złej energii, a ona prędzej czy później zniszczy swoich „twórców” - to będzie prawdziwy koniec świata dla niejednego durnia.

Bolesław Deptuła
so, 13 października 2012 13:29
Data ostatniej edycji: wt, 16 października 2012 22:47:48

Barwy jesieni

Są odbiorcy sztuki, którzy czegoś po prostu nie widzą i już. Dla znudzonego dyletanta nawet wysmakowany malarsko motyw będzie „kolejnym pejzażem” i kropka. Jak to zmienić? W tym obrazie pewnie niepoprawny amator umieściłby odruchowo białą ścianę w środku kadru - ale tak nie musi być z każdym mocnym punktem, tylko bezmyślny turysta uparcie ustawia wszystko centralnie w krajobrazie do cyklu: „Ja tu byłem”. Autor tego obrazu fotograficznego (bycie artystą-malarzem zobowiązuje) zbudował w obiektywie kompozycję do wędrowania wzrokiem. Od bieli z lewej - budynku, nasłonecznionej, jakby promieniującej ciepłem ściany - poprzez żółtą czapę zmieniającego się drzewa - do niepokoju mocnej czerwieni, zieleni, głębokich cieni muru z prawej: aż tyle narastających zmian w warstwie poziomej ! A w pionie? Kolejny przekładaniec: od rozleniwiającego pogodnego nieba, przez  kontrasty świateł, cieni i barw - do zapowiedzi melancholii suchych, czepliwych badyli, w które się zmienią lada moment pastelowe kwiaty. Jak w pigułce, ścieśniono w kadrze moment przejścia pór roku: od ostrego słońca do głębokiego cienia, ale aż w dwóch kompozycjach! Ukośnej: trójkąt światła z niebem odpowiednikiem trójkąta cieni z ziemią oraz warstwowej: prostokąt nieba, horyzontu, architektury, zieleni. Dla wrażliwego Autora zauważenie takiego nagromadzenia świateł, barw, przejścia czasu to cenna zdobycz i chciałby już, natychmiast - podzielić się tą radością z całym światem! Swoją drogą powstała jakby wydzieranka z kolorowego papieru do wycinanek - jaki kierunek malarski to przypomina?


Mały olbrzym

Zadziwiający efekt, jak z filmu „Kochanie zwiększyłem dzieciaka”. To przywilej młodości: łamać stereotypy, bez oporów badać skróty perspektywiczne i dziwne punkty widzenia. Coraz tańsze aparaty - zabawki pomagają  w poszukiwaniach: łapią obrazy w trudnych warunkach i z niebywałą głębią ostrości, jak w tym przypadku. Starsi łapią się za głowę: tak nie wolno zniekształcać - po latach dziecko zapyta a gdzie są normalne fotografie ? Jednak eksperymentować warto. Przetrwają próbę czasu fotografie zabawne, ale nie ośmieszające - wtedy bohater zdjęcia też będzie zadowolony. Więc na chwile spróbujmy zamiany ról: i kto tu jest Guliwerem w krainie Liliputów ?

Bolesław Deptuła
pon, 27 sierpnia 2012 08:44
Data ostatniej edycji: pon, 27 sierpnia 2012 17:22:05

Pamiątka z pleneru

Oby wiele zdjęć pamiątkowych , które powstaną podczas wycieczek do Skansenu Kurpiowskiego prezentowało się tak nastrojowo - jak świetna fotografia Macieja Kościuszko z pleneru w Nowogrodzie. Tu prześwietlenie słońcem ma taką siłę wyrazu, że spodziewamy się jakiejś akcji, czegoś emocjonującego co zaraz nastąpi - a przecież to ciągle statyczny temat. Papierowe firanki są namiastką kotar teatralnych, ale skoro ażurowe więc i lekkość spodziewanych atrakcji zapowiadają i dobry humor wprowadzają frywolnym koronkowym wzorkiem. Pomyśleć tylko, że z drugiej strony to samo ujęcie będzie ładnie oświetlonym - ale tylko dokumentem. Warto próbować trudnego fotografowania pod światło, nie wszystkie szczegóły musza być widoczne a zazwyczaj ich nadmiar - przeszkadza.

Bolesław Deptuła
śr, 25 lipca 2012 23:29
Data ostatniej edycji: pt, 10 sierpnia 2012 13:11:00

Dyskretny urok elegancji

Nieznana fotografia autorstwa dr Bolesława Czyżewskiego, założyciela ŁTF. Eleganckie auto w tajemniczej oprawie nocy lśni tu niczym czarna perła, marzenie koneserów. Dominuje kompozycja ukośna łącząca cały obraz, z mocnym punktem centralnym w oświetlonej szybie auta - od lamp ulicznych, przez jasny reflektor po błysk karoserii. Autor wszystko połączył perfekcyjnie. W efekcie obraz spokojny, harmonijny - wyczuwa się szlachetne spojrzenie fotografa. Lata 70.- z których pochodzi ta fotografia, czas aparatów na taśmy światłoczułe - to wymuszone oszczędne działanie w granicach jednej rolki, co bardziej sprzyjało tworzeniu dzieł przemyślanych. Dziś XXI wiek to raczej uleganie bylejakości epoki cyfrowej. Niełatwo teraz pokonać opór materii, w dodatku czując się „ubogim artystycznie” mimo posiadania kosztownej pstrykawki. Trochę wysiłku wymaga szukanie nieśpiesznych obrazów, wyczucia umiaru i proporcji - choćby z nutą dobrego smaku.

Bolesław Deptuła
pt, 15 czerwca 2012 10:53
Data ostatniej edycji: so, 16 czerwca 2012 08:45:51

Trzmiel

Uchwycenie ruchu ścina z nóg. Odtąd ten pogodny, sympatyczny obrazek za każdym razem niech kojarzy się z mistrzowskim utworem Rimskiego-Korsakowa „Lot trzmiela”! Dynamiczna scena niesie więcej emocji niż zamrożenie skrzydeł w pełnej ostrości - swoją drogą ciekawe czy wystarczyłaby 1-tysięczna część sekundy w aparacie? Autorka znalazła świetnie tło dla stworzenia, które na zdrowy rozum nie ma prawa unieść się w powietrze - z powodu zbyt małej powierzchni skrzydeł. Jak nie darzyć pokorą i szacunkiem takiego cudu Natury ? Są łagodne, nie atakują ludzi. Można je polubić za pracowitość - po pszczołach najbardziej wydajne w zapylaniu roślin. Niestety również zagrożone wyginięciem: jak twierdzą naukowcy - wskutek m.in. nadmiernej chemizacji upraw, postępującej degradacji środowiska i niszczenia miejsc lęgowych (zanikające miedze, gdzie wiele gatunków trzmieli zakłada gniazda). W naszych czasach pojawił się kolejny problem: komercyjne sprowadzanie z innych państw obcych gatunków, które doraźnie zwiększając uprawy szklarniowe „zaśmiecają” rodzime populacje, wg znawców przenosząc cechę małej odporności. Uczeni alarmują: pomagajmy naszym trzmielom - zakładając ogrody i różnicując kolorystycznie uprawy więc przyciągając różne gatunki - ułatwimy im zdobycie pożywienie  a budując siedziska lęgowe na wzór budek ptasich - część ochronimy. Co jedni ludzie zepsują, inni mogą naprawiać - czy zdążymy?


Pod Szurem

Czarno-białe fotografie stają się modne, powstają nawet aparaty cyfrowe pracujące wyłącznie w czerni i bieli. Słusznie, kolor często przeszkadza w odbiorze tego, co autor chce przekazać. Posiadacze starych aparatów mogą poczuć się dowartościowani... Po 40 latach od wykonania tej fotografii w Starej Łomży, polna droga wygląda tak samo jak w czasach grodziska średniowiecznego. Jest coś uroczego w takiej niezmienności - jednak coś trwałego zostało wśród gwałtownych zmian w naszym krajobrazie. Jakiś pewnik w skali wielu pokoleń. Co najwyżej turysta zwiedzający Wzgórze Św. Wawrzyńca ponarzeka na możliwość odciśnięcia swojej figury, a im bardziej ostrożny tym szybciej wywinie salto na gliniastej drodze. Próba chwytania się trawy przyśpieszy emocjonujące, bliższe spotkanie z przyrodą. Bo zmieniło się jedno: kleszcze nasze czasy polubiły, jest ich coraz więcej, rozmnażają się znakomicie - bez przeszkód.


Wieża przez dziurkę

Nic tylko się cieszyć, że światowe ekstrawagancje artystyczne docierają nad Narew. Rozkwitła tu fotografia na miarę naszych czasów, głównie za sprawą Leszka Wiśniewskiego. Chodzi o „pinhole” (z ang.) -fotografie otworkowe, które doczekały się kolejnej wystawy. Przy okazji, w Galerii N na oczach widzów autor parę osób uwiecznił w aurze tajemniczości, uroczyście naświetlając portrety. Efekty wizji twórczych niekoniecznie wiernych oryginałowi, można było obejrzeć od razu, bo Wiśniewski użył kaset natychmiastowej fotografii typu Polaroid - do pudełka z kartonu w roli aparatu. Dlaczego mimo takich możliwości fotografia otworkowa nie ma zbyt wielu wyznawców? Przecież to swoboda, przymknięcie oka na niedoskonałości, ba! nawet lepiej im więcej nieostrości i fantazyjnych plam, w nieoczekiwanych miejscach. Wystarczy prosta konstrukcja typu „camera obscura”, używana m.in. przez Leonardo da Vinci. „Odlotowy aparat” można zrobić i ozdobić własnoręcznie choćby z pudełka po butach, gdzie rolę obiektywu spełni dziurka wykonana igłą - naprzeciw dowolnego materiału światłoczułego. Efekty unikalne - z kliszy ciętej albo papieru fotograficznego. Dzieło jednorazowe - chyba ze ktoś chciałby naświetlić więcej materiału, wtedy trzeba zabrać na spacer specjalny rękaw światłoszczelny. Przykładem takiej oryginalnej fotografii otworkowej jest widok łomżyńskiej wieży ciśnień, z ogromną kałużą dla oddechu i proporcji z przewrotną skalą ważności. Dobrze, że udało się ją upamiętnić także na fotografii otworkowej - być może to „ostatnie chwile” tej charakterystycznej wizytówki Łomży w pierwotnym kształcie. Tu również przy oszałamiających możliwościach, jakie daje wieża  - brak tłumu. Pewnie wyemigrowali wszyscy zdolni do wysiłku intelektualnego, a niedobitkom ryzykantów pozostało „przyjazne środowisko”. Z funduszy publicznych też nie, prędzej kupimy kolejną martwą komorę kriogeniczną i zbudujemy następne Baseny - to bezpieczne inwestycje i bezkarna niegospodarność. Czy starczy lat na przepychanki, zanim nastąpi pośpieszna przeróbka zabytkowej wieży w kiczowatą narośl „dla dobra społecznego”? To potrafimy - dobitnym przykładem zbędna nadbudówka, którą oszpecono Dom Chodźki. Niewykluczone, że szybciej „za przyzwoleniem społecznym” powstanie malownicze gruzowisko natychmiast objęte opieką konserwatorską jako trwała ruina. Dziwne, że do tej pory nie udało się jej przynajmniej podświetlić, jak katedrę. A co dopiero zorganizować atrakcje dla wszystkich - jak punkt widokowy z lornetkami lub mini muzeum wodociągów, stolik na degustację „Ciastka-wieży” i przysłowiowego Misia do pamiątkowej fotki przy jakiejś pompie ssącej. Tracimy czas , nie wyrabiamy nawyku spacerów w te okolice, bez czego biznes się nie utrzyma - przecież wszystko musi potrwać, zanim zacznie procentować. Przezwyciężyć fatum wiszące nad miastem mógłby ktoś z mocnymi nerwami i „zwariowany artystycznie” jak niezapomniany Wiesiek Sielski, który niestety żył w Łomży za krótko. Pozostaje bezruch i wykreślanie z papierów wszystkiego co wartościowe - nie ma mocnych na obojętność i zaniechanie, w tym Łomża celuje od dawna. Jednym ze sposobów na rosnące dziury (kulturalne, ekonomiczne, umysłowe, itd.) w „ścianie wschodniej” jest punkt widzenia fotografii otworkowej: problemy znikają, jest dobrze.


Plener pod Nowogrodem

W zdjęciach reporterskich dopuszcza się swobodę np. w przerysowaniu, zachwianiu proporcji, jeśli brak czasu lub sytuacja wymuszają szybką reakcję fotografa, ale trzeba pilnowac pewnych zasad. Autor na szczęście czuwał nad wybraniem odpowiedniego punktu widzenia, kierując naszą uwagę na więź między bohaterami zdjęcia - wykorzystał dodatkowe łączniki: cienia, kijków na ziemi i w ręku głównego bohatera zdjęcia. Warto czekać, jak tu na pojawienie się słońca, aby wypełnić zbyt pustą przestrzeń w  kompozycji fotograficznej. Rewelacyjne są takie obrazy, z dodatkowym walorem dokumentu - prawdziwe życie na wsi jest trudniejsze niż się mieszczuchom wydaje. Kiedy po latach odwiedzamy te same miejsca, zazwyczaj zastajemy smutną rzeczywistość: w miejscu drzwi gęste krzaki, a dachy „malowniczo” zapadnięte. Czy w pełni zdajemy sobie sprawę z losu samotnych, starych, chorych na wsi?


Pod Łomżą

„Polskie drogi: jadę sobie dziurą - a tu asfalt !!” Znaleziony w necie dowcipno gorzki komentarz rzeczywistości, szczególnie na wschodzie nie jest do śmiechu. Trasa zwana „drogą śmierci” to też wizytówka Europy. Lata mijają, a my wciąż wypadamy z planów. Odcinek tuż pod Łomżą od strony Stawisk - jedno z wielu miejsc o jakości tektury falistej. Kiedyś w celach propagandowych publikowano mapkę komunikacyjnych połączeń Kraju z przeraźliwą „białą plamą”: północno-wschodnią ćwiartką Polski - aby podkreślić skalę opóźnień cywilizacyjnych. Dlaczego mieszkańcy mają wrażenie, jakby nadal żyli w „Polsce B”? Jak idzie realizacja hasła o „równaniu szans”? Dlaczego goście wolą przemknąć przez Łomżę -„czarną dziurę”, gdzie kończą się tory kolejowe, a diabeł mówi dobranoc okradanym mieszkańcom? Zamknięto nas w zaczarowanym kręgu łatania dziur.


On

Tylko On jeden - a miliony innych wciąż Jego życie rozpamiętuje, umacniając się duchowo. 2 tysiące lat minęły - a On nie przestaje budzić wielkich emocji. Były i są próby instrumentalnego wykorzystywania i dopiero w chwili kataklizmu złorzeczenie - że On zawiódł ! Nie brakowało wspólników pogardy - nie potrafili wzmocnić się tym, że On cierpliwie czekał i cały czas był z nimi. Były narody, całe pokolenia, które chciały i potrafiły czerpać siłę z Jego obecności.Przykładem ziemia nad Wisłą: rozerwana między agresywnych sąsiadów wróciła w ręce gospodarzy tylko dzięki temu, że polski naród i religia katolicka stanowiły jedność. Kto kpi z tego, ten sam się odsłania jako wróg Polaków. Nie brak odważnych, którzy przypominają, w jaki sposób trzeba bronić Polski. Chociażby przypominając (jak „Uważam Rze” 12/2012 w artykule Karnowskich „Polska Śląsk podniosła”): "Pięć prawd Polaków - 1.Jesteśmy Polakami  2.Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci  3.Polak Polakowi bratem  4.Co dzień Polak Narodowi służy 5.Polska Matką naszą, nie wolno mówić o Matce źle"... Dla wielu Polaków było i jest to oczywiste, naturalne  - więc i Autor prezentowanej fotografii, wracając z dalekiej podróży ze swoim Ojcem, miał szczęście zauważyć ten przejmujący obraz na swojej drodze: przeżył go ze wzruszeniem i po prostu - pomodlił się.


Łoś z Czerwonego Bagna

Majstersztyk fotograficzny teleobiektywem 500 mm, mocna rzecz dla kogoś, kto doświadczył emocji wędrówek z dawnym analogowym aparatem - w tym przypadku „Pentaxem”. Efekt przypomina malarską impresję. Zauważmy z prawej strony naturalne ”obramowanie” kompozycji: liniami gałęzi - ciemnym pniem drzewka - jasnym rzędem wysokich traw. Ta nieostrość na pierwszym planie podkreśla głębię perspektywy. Takie rzeczy przed naciśnięciem migawki podświadomie się zauważa - to nie przypadek u myślącego fotografa ! Autor świetnie uchwycił właściwy moment i zgrabnie zamknął kadr, zostawiając nieco wolnej przestrzeni przed wędrującym łosiem. Czas jakby zwolnił - czy nie łapiemy się na tym, że chcemy wstrzymać oddech, aby jak najdłużej być nie zauważonym? To nareszcie prawdziwy obraz swobodnego, dzikiego zwierzęcia - u siebie, w naturalnym środowisku. Na krótko mamy poczucie wejścia w czyjeś życie – czy próbujemy czasem zrozumieć dawne harmonijne współistnienie z pierwotnym człowiekiem, tamto przeżywanie duchowe i porozumienie dwóch światów? Niesamowite, że takie piękno w stałym zagrożeniu - jest tuż obok nas, niedaleko Łomży.


Coś rzucili...

To tylko historia - zaśmieje się niejeden, rozrzewniony obrazkiem kolejkowiczów z czasów „władzy ludowej”. Zanim nastąpił grudzień i wprowadzenie stanu wojennego - w maju 1981 r. zezwolono na wentyl bezpieczeństwa: premierę filmu Barei „Miś”. Trwały rządy fachowców - którzy wprowadzili w kwietniu kartki na masło, mąkę itp. Wstępem do tej operacji było ograniczenie dostaw mięsa i wędlin, a pięć lat wcześniej cukru… W marcu 1981 roku, gdy powstała ta fotografia, ludzie już byli zaprawieni w karnym staniu w kolejkach, wszędzie - ze względu na „przejściowe trudności”. Co za ulga, gdy do portu wpłynął wreszcie statek z cytrusami od „zaprzyjaźnionego kraju obozu socjalistycznego”. Sklep otwierany od 8.oo miał już dużo wcześniej ok. 50-osobową kolejkę, jak ta na ul. Farnej w Łomży - gdzie obecnie stoi ławeczka z Hanką Bielicką. Postać „wygadanej łomżynianka” współgra z monologami kolejki: „Pani, a czy rajstopy gdzieś dają?” Cierpliwi nabywcy wyrobów czekolado-podobnych oraz win marki ”Wino” zasługują na upamiętnienie: choćby na inicjatywę zbiorowego pomnika z brązu, z mottem - nowomową czasów (minionych?): ”Coś dali - rzucili”. Ściągnęłoby to tłumy turystów, a szok artystyczny postawiłby Łomżę wśród najsławniejszych miast świata. Skromna fotografia może służyć jako wzór.


Wiosna w Łomży

Najwyższy czas  pogodzić się  z faktami: kolejna zima przestaje nas lubić i nagle zostawia na łasce wiosny - kto się zagapi i w porę nie wymieni butów ma zapewnione kłopoty ze zdrowiem. Ilu z nas śpieszy się, przewidując kaszel z przegrzania? Tu wkroczył spostrzegawczy Autor utrwalając słoneczną chwilę w reporterskim ujęciu, w centrum miasta przy fontannie. Nie upozowana scenka - życzliwa obserwacja codzienności. Warto podkreślić, jak dobrze Autor wyważył proporcje: więcej „oddechu” dał spokojnej przestrzeni u dołu fotografii wobec natłoku szczegółów u góry. Ciekawa jest porządkująca obraz rytmiczność elementów poziomych i pionowych, w kontraście jasne - ciemne: na przemian elementy ławeczki oraz piony: jasne spodnie - ciemna para zimowych butów.


Spacer

Ta panorama zapada w pamięć,wspaniała z różnych punktów widzenia: wieża ciśnień nad charakterystyczną zabudową, skarpa zwieńczona Klasztorem O.O. Kapucynów, fantazyjny zakręt Narwi z plażą miejską. W pamięci jednego pokolenia łomżan pozostały w tym miejscu aż 4 mosty - w tym dwa drewniane. Jak były łączone podpory powojennego drewnianego mostu -widać na tym zdjęciu. Prosta, przy tym bardzo fotogeniczna konstrukcja, stanowiła szansę dla wybrednego pejzażysty. Aż połowę kadru musiała zająć dla zrównoważenia pustej plamy nieba. Ciemniejsza część z fragmentem mostu, choć dominuje jest tylko dodatkiem i jakby obramowaniem dla panoramy miasta w głębi starannie skomponowanej fotografii.

Bolesław Deptuła
wt, 06 marca 2012 14:44
Data ostatniej edycji: pt, 09 marca 2012 10:59:16

Przy drodze

Wybudzanie z zimowego snu. Inspirujący temat i jakże trudny. A jednak wrażliwy obserwator znajdzie coś nowego, zaskoczy przyjaciół dobrej fotografii. Nagrodą jest znalezienie choćby takiego momentu ulotności, przejścia, zmiany ku lepszej stronie życia. Potwierdza to podstawową zasadę w sztuce: nie wystarczy patrzeć, trzeba - widzieć. Spróbujmy tu zauważyć wyłowienie harmonii w nadmiarze kształtów, barw, świateł  - oraz odpowiednie nachylenia po ukosie w lewo, „pod prąd” co dodaje dynamizmu kompozycji a także umiejętność odpowiedniego zbliżenie „wachlarza” usychającej konstrukcji roślinnej przekazującej życie. Tutaj mamy wrażenie chwili ugięcia pod ciężarem przysłowiowych „pereł” rosy, na które czeka ziemia - choć się nie rozsypią nam pod nogi, pozostawią miłe wrażenie bogactwa, milszego od prawdziwych pereł. Optymistyczny obraz na tym etapie drogi życiowej: narastające ciepło, wyjście z chaosu, ustąpienie miejsca odradzającej się zieleni.


Z lodu

Tradycją od wielu lat stały się na świecie doroczne rywalizacje artystów w tej dziedzinie, ale nie musimy daleko podróżować - chociaż Polacy na festiwalu w Kanadzie potrafili wypracować tytuł wicemistrzów świata. Polska coraz częściej organizuje tego typu imprezy. Międzynarodowy Festiwal Rzeźby Lodowej w Poznaniu (gdzie powstała prezentowana fotografia) stał się bodaj największym w Europie spotkaniem mistrzów rzeźby m.in. z Japonii, Francji, Rosji, Serbii, USA i Kanady. Tam w czasie festiwalu z kilkunastu tysięcy ton lodu tworzonych jest ok. 40 figur kilkumetrowych. Jeśli ktoś nie zdążył wybrać się w grudniu do Poznania - w lutym może podziwiać rzeźby z lodu przy Bulwarze Nadmorskim w Gdyni, stworzone m.in. przez uczniów Liceum Plastycznego w Orłowie. Bloki specjalnego lodu nasycone specjalnymi płynami topią się dopiero w temperaturze 2 stopni C. Niezła zachęta do wyciągnięcia ludzi na świeże powietrze, na rozgrzewający wysiłek, zamiast chowania się po domach i narzekania na zimno. Świetna zabawa i promocja miasta. Ładnie skomponowana fotografia uzmysławia skalę rzeźbiarskich pomysłów w porównaniu z sylwetkami widzów. Wieczorna sesja fotograficzna to okazja podziwiania bajecznej gry świateł  na odrealnionej, pozbawionej nadmiaru zbędnych szczegółów ulicznej scenerii.


Na skarpie

Kiedy otoczenie rejestruje wrażliwy twórca - także dokument nabiera cech artyzmu. Oto skarpa łomżyńska od strony ulicy Zjazd. Autor starannie umieścił w kadrze dwa równoważniki obrazu po skosie: krzaki z lewej i gałąź  z prawej, jasna plama nieba z lewej i ciemna bryła tzw. Muszli z prawej. Wszystko to stanowi obramowanie dla głównego tematu, górującego na skarpie od ponad 200 lat: zespołu klasztornego z kościołem Ojców Kapucynów. W ciągu 50 lat zlikwidowano stopniowaną zabudowę widoczną w środku fotografii, zniknęła też Muszla w stylu lat 60-tych - którą mieszkańcy wciąż pamiętają i nawet polubili ten charakterystyczny kształt podium do występów artystycznych. Co teraz wymyślą projektanci? Z niepokojem spodziewamy się potworków architektonicznych w stylu stodoły - supermarketu lub drewnianej knajpy - przaśnej „bonanzy” ni przypiął ni wypiął, która kiedyś istniała u podnóża skarpy. Jeśli umysły decydentów zdominowały białostockie pomysły, np. pamiętnej „oryginalnej piramidy” przed Ratuszem w Łomży, to przyszłość będzie pod znakiem oczyszczania z naleciałości PRL-u (nie tylko durna nadbudówka pałacyku Chodźki na skarpie) ale kto wie może też bufiastych wieżyczek? Jeśli ponad siły jest konkurs ogólnopolski, powinniśmy pomysły czerpać ze wzorców mazowieckich miast - jak Płock, Warszawa -projektować ucząc się na ich błędach. Tak imponującego usadowienia na skarpie pradoliny, niejedno nam miasto w Polsce zazdrości. Czeka Łomżę egzamin z przyjaznego zagospodarowania wjazdu od strony Narwi.


Okno

Dlaczego tak rzadko pokazywane jest piękno mrozu na fotografii - czy temat zbyt trudny do upolowania? Może za bardzo zrobiliśmy się wygodni, aby na mrozie szukać najlepszego punktu widzenia, wybierać dobrą kompozycję i jeszcze czekać na odpowiednie światło. Zwłaszcza, że ostateczny efekt trzeba sobie wyobrazić: dopiero wzmocnienie kontrastu może nadać właściwą dramaturgię fantastycznym kształtom, wytworzyć nastrój pogodnej bajki lub narastającej grozy. W dodatku nie dać się złapać w pstrykanie banalnej dokumentacji. Dla oswojenia tych niepokojących światów równoległych, umysł doszukuje się kształtów ludzkich w gąszczu lodowych drzew, krzewów lub kwiatów. Ci, którzy cieszą się życiem, pewnie dostrzegliby głowę brodatego staruszka w jaśniejszej wersji fotografii albo uwięzioną w pnączach młodą twarz - w ciemniejszej wersji zdjęcia, jak ta prezentowana. Nie dotyczy to przyziemnych, nudnych osobników nieczułych na piękno Natury - zobaczą wyłącznie płaską szybę, zniekształconą mrozem przez ”wstrętną” Zimę.


Światła Warszawy

Panoramy wcale nie muszą być nadmiernie wydłużonym paskiem fotografii: niestety - tak przeładowane, pełne nieczytelnych punktów, zniechęcają zwykle widza i w ten sposób niechcący można „osiągnąć” efekt odwrotny od zamierzonego. Pomaga czasem szukanie równowagi w plamach barwnych, zestawach chmur itd. Ciekawsze jednak jest znalezienie w pejzażu zwartego fragmentu, jak w tym obrazie dr Czyżewskiego. Co zaintrygowało Autora? To udziela się odbiorcy -  przemyślany wybór: bo to pokazuje emocje. Tutaj - w pierwszym spojrzeniu, najpierw cieszy oko graficzne odrealnienie z wygubieniem zbędnych szczegółów, a taką możliwość dało Autorowi użycie specjalnego materiału Agfa Contour. Jednak po przymrużeniu oczu pojawia się drugi, zupełnie inny obraz z tajemniczym, w domyśle - pełnym szczegółów mrocznym środkiem kompozycji, który wzmacnia efekt kaskady świateł po bokach. Ma się wrażenie  - pod powiekami - że drgają odbiciem na falach Wisły. ( Może ktoś posiada lepszej jakości odbitkę tej pracy - przydałaby się do planowanego albumu.)


Bal na Titanicu

Bawmy się, rozkołysani własną wielkością - wszak znikły wszelkie zasady i przykazania. Już byle żul, nieuk może wspiąć się wysoko i bezkarnie pochwalać Zło, co zawsze jakieś Media dla zarobku chętnie powielą. Przykrywajmy kpiną nasz udział w „śmiesznym grzechu zaniechania”. Liczmy na zmrużenie oczu w momencie rozliczeń, przecież istnieją zwolnienia lekarskie w razie przyłapania na gorącym uczynku. Nie wypadajmy z rytmu trendy: „szybko, dużo, byle jak”. To raczej frajerzy umierają - śmiejmy się z takich, bądźmy wiecznie młodzi, bo tylko tacy nie zaznają „końca świata”. Brak ubawu byłby prawdziwym końcem świata, więc „używajmy życia” póki czas, „drugi raz nie zaproszą nas wcale - na ten Bal nad Bale”. Ile jeszcze zostało do przetańcowania? Dla motłochu decydujące będą obietnice telewizora w celi i rozrywkowe towarzystwo. Dla niewolników w takiej liczbie że aż niewidocznej - kuszące obniżki cen: coraz „większe” za „coś” w błyszczącym, kolorowym papierku, najlepiej z zagranicy. Bawmy się więc - kto chce, niech grzebie w „guglach” innych „pediach”, już  nie trzeba wiedzieć, kto przestrzegał: „Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur”. Szampańską zabawę psują jeszcze związkowcy, w opinii których: jak wykazały dziesięciolecia doświadczeń, na tych podejmujących decyzje wpływają „nie tyle argumenty merytoryczne, co obawa niepokojów społecznych”. Tymczasem nad Łomżą fajerwerki wyglądają tak samo jak w Dubaju, no może tylko więcej kredytu trzeba zaciągnąć żeby dorównać ilością. (Na razie wystarczy powiększyć załączone fotografie i już samopoczucie rośnie). W telewizorni pokazali, że ludzie chcą zapomnieć, nawet bez echa przeszła ciekawostka - suma wydana na petardy w pewnym polskim mieście: 900 tysięcy. Oj tam, bawmy się. Dla tych na dolnych pokładach nie ma znaczenia wielkość obciążenia, rejs będzie trwał do końca świata, a potem: od nowa !


Pod Kisielnicą

Z kopyta kulig rwie - śpiewają co roku Skaldowie; ta fraza od razu kołacze w głowie każdemu, kto przeżył szaloną jazdę. Dla podkreślenia gwałtowności chwili, autor skupił sie na koniach, a nie pasażerach. Cykl przedstawiony pozornie chaotycznnie, celowo w formie historyjki obrazkowej: początek i zakończenie ulotnej chwili przejazdu sań - pędzące konie są tu w roli głównej. Zasłużony w popularyzacji hippiki Klub Jeździecki, w podworskich pozostałościach Kisielnicy - to pamięć o pięknych zwierzętach, wspaniałych opiekunach, działalności na rzecz chorych dzieci - wszystko w pięknym, szerokim pejzażu niedaleko Łomży. Przygoda fotograficzna to łapanie kadru na wertepach - w dodatku niespodziewany mróz nastawioną migawkę 1/ 500 wydłużył do granicy malowniczego, ale czytelnego poruszenia obrazu. Do dyspozycji autor miał film 12 klatkowy w średnio-formatowym PentaconSix - przymus rozważnego fotografowania. Po wywołaniu rolki 6x6, połowa filmu była zaświetlona, wyszło 7 klatek - ale wszystkie udane, więc znalazły się w prezentowanym cyklu. Dziś cyfrówką - w  innej epoce - trzeba „strzelać” kilkaset kadrów, aby wybrać kilka udanych, niestety automatycznie zbyt ostrych, zbyt kolorowych - innych. W czasach cyfrowego nadmiaru śmieciowych zdjęć - musimy od nowa uczyć się trudnej sztuki wyboru.


Pod Tykocinem

Każdy kto zobaczy Narew pod Tykocinem, będzie chciał tu wrócić. Autor bywał wielokrotnie, co wynagrodziło go tak monumentalną chwilą - a że obdarzony talentem artysty, umiał zauważyć i uwiecznić na pierwszym planie opary mgły nad rzeką i ten szczególny moment odchodzenia burzy i uwypuklenia sylwetki świątyni górującej nad okolicą. W bogatej historii Tykocina nie tak dawno zaistniało groźne, ale w sumie szczęśliwe zdarzenie, osobliwy znak - przestroga: bo trzeba było aż potęgi przyrody do naprawienia „błędu urzędniczego”. Przecież do ludzi nie trafia nakaz mądrego współżycia z Naturą, więc próbowano przerobić rynek przed kościołem w namiastkę parku. To potężna grupa drzew jeszcze widoczna w środku fotografii - na prawo od wieży kościelnej. W roku 1994 trąba powietrzna wyrwała wszystkie drzewa z korzeniami, o dziwo bez szwanku dla urokliwej zabudowy obok. W ten sposób Natura odsłoniła pierwotny, staropolski układ przestrzenny, zabytkowe domki a w centrum wyjątkowy pomnik, hetmana z czasów „potopu szwedzkiego”, Stefana Czarnieckiego z pozłacaną buławą w dłoni. To niebywałe, że w takim szczególnym miejscu, mimo różnych zawieruch dziejowych zachowało się ponadczasowe piękno i spoiwo, ten odwieczny genius loci - duch opiekuńczy, siła nadrzędna odczuwana niezależnie od wierzeń. Takie miasteczka pomagają odróżnić sprawy ważne i ważniejsze. Szczęśliwie możemy czerpać siłę z takich historycznych miejsc i okolic. Ot, niedaleko Tykocina w Morusach, słynny Włodzimierz Puchalski w drewnianej chatce miał bazę do wypraw narwiańskich, z filmem i fotografią. Jeszcze nie umiemy ogarnąć tego dorobku, nie potrafimy urządzić muzeum z prawdziwego zdarzenia. Jest o czym dumać pod Tykocinem.


Zaułek

Jedno z bardziej energetycznych miejsc w obrębie Starówki. Szczególnie lubiane przez artystów: niejeden szanujący się malarz, fotograf, poeta uwiecznił ten fragment dawnej Łomży. Ulga dla oczu wobec urawniłowki blokowisk i „nowoczesnych potworków”. Wspaniały obraz z archiwum Towarzystwa Fotograficznego - publikowany po raz pierwszy. Tak widział tajemniczy XIX-wieczny zaułek artysta fotografik, a specjalny materiał „Agfa-contour” wydobył z cienia i podkreślił upiorny „malowniczy” stan zaniedbania. Powstał wykrzyknik dla przerażającego stanu rozpaczy, obojętności, bezradności. Niewiele się zmieniło po 40 latach od tego zapisu. Układ przestrzenny przetrwał wojny, zachował swoistą atmosferę - ale czym przyciągnąć turystów? Nikt nie pomyślał o wsparciu kogoś przedsiębiorczego, o jakiejś uldze dla kawiarenki, która powinna tu dawno powstać, np. wśród czerwonych kwiatów, pod winnym krzewem. Obrosłaby legendą stałych bywalców, od słynnego ”Szeryfa” po „Hitlera” - a wystawione na zewnątrz stoliki byłyby świadkami niejednej schadzki lub afery korupcyjnej. Cóż, nawet przestępcom z Urzędu zabrakło klasy, skoro nie potrafili stworzyć odpowiedniej oprawy dla swoich rynsztokowych „scaleń” własności prywatnej - dla dobra publicznego oczywiście. Wnukom przekażemy siermiężną rzeczywistość: opowiemy o biednym architekcie, jak z braku ustronnego miejsca musiał wyjeżdżać aż do Starej Łomży, aby w barowym, rolniczym klimacie szeptem ustalać zaliczkę. Odsiedział swoje ale korupcyjna zaliczka nie zawstydziła ratusza i hipermarket powstaje. Nie na obrzeżu miasta, gdzie proponowali protestujący mieszkańcy rozmiękczani przez 10 lat w sądach, ale w ustalonej korupcyjnie szeptem "tej jednej - jedynej lokalizacji”. Dyspozycyjne lub zastraszane media nie piszą o trwających odwołaniach (np. w Sądzie Najwyższym). Cieszą się prości ludzie, bo „coś” się dzieje - to dla ich „dobra” gwałci się kulturę i narusza własność prywatną, chronione sąsiedztwo - sanktuarium pamięci Jana Pawła II. Zanik "zbędnych" zasad, wartości? Tak wygląda „nowy” odcień folkloru miejskiego z braku innych turystycznych atrakcji: kryminalna twarz Łomży do podniesienia adrenaliny w trakcie przejścia naszym zaułkiem - łącznikiem ulic Dwornej i Długiej. Co tu było całkiem niedawno? Staropolską Dworną Niemcy nazwali: Adolf Hitler Strasse, potem okupanci ze Wschodu: Sowietskaja, wreszcie piewcy komuny nazwali: ulicą 22 Lipca, a sąsiednią: Armii Czerwonej. Więc śmiałek, który zapuści się w klimaty podwórkowe, w ten zaułek, może doznać cofki historycznej, nie tylko folklorystycznej i obyczajowej. Kto mógł coś tak wyjątkowego „uśmiercić zaniechaniem” udawaniem, że nic złego się nie dzieje?  Dlaczego zrzuca się odpowiedzialność na przysłowiowych potomków fornali, gdzie jest inteligencja? Tylko w lasach Katynia, Jeziorka, Giełczyna, a resztę wystarczyło zastraszyć? Nie wiemy, że dbając o zabytki tworzymy nowe miejsca pracy? Nie chcemy przemysłu turystycznego, pamiątkarskiego - to wciąż w Łomży terra incognita? Fakt, turyści to kłopot: przyjedzie taki, zdjęć i wstydu narobi. „Wszystko” za nas załatwią obce „super-hiper” sklepiki - pewnie już bez oryginału, bo ileż takie zaułki mogą czekać na zmiłowanie? Kolejna nadęta ekipa postawi na ruinach „tabliczkę-świecką kapliczkę”. Coś w rodzaju: „rekonstrukcja dzięki funduszom Unii, wg projektów białostockich” Może równie gustowna architektura jak plomba nowego Ratusza? Żadnych złudzeń panowie - powiedział kiedyś w Warszawie Car Aleksander II do Polaków, więc posłusznie tkwimy w błędnym kole historii. My ze Wschodu Europy. Ślepy zaułek.

Bolesław Deptuła
so, 19 listopada 2011 12:10
Data ostatniej edycji: śr, 07 grudnia 2011 12:40:43

Dla Niepodległej

Jak łomżyńskim okiem widzimy świat ? Jak bardzo bagaż doświadczeń prowincjonalnych wyostrza postrzeganie innych środowisk, oprócz świeżości widzenia? Tu Autorce udało się interesująco uchwycić obiektywem patriotyczną inicjatywę mieszkańców Warszawy. Ułożenie w obrazie spokojnych równoległych pasów barwnych byłoby tylko dekoracyjnym zabiegiem, ale wykadrowanie grupy ludzi ukosem wprowadziło do fotografii dynamizm, przyciągnęło uwagę. Oto działanie patriotyczne, pokazujące bez zbędnej sztuczności kim jesteśmy - niezwykłe i pamiętne przez widoczny znak czytelny dla wszystkich. W 2009 r. po raz pierwszy organizatorzy XXI Biegu Niepodległości w Warszawie wprowadzili możliwość uczestnictwa w oryginalny sposób, przez ustawienie na starcie uczestników w kolorowych koszulkach - tworząc w ten sposób „żywą biało-czerwoną flagę”. Upamiętnienie odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku stało się  wzruszającym symbolem solidarności i przywołania pamięci o minionych bohaterach, którzy złożyli ofiarę krwi dla Ojczyzny w ciągu 123 lat niewoli i dzięki którym możemy być sobą, u siebie. To oddanie czci walczącym i poległym w obronie Niepodległej - zachęta do poszukiwań prawdy historycznej, budzenie dumy narodowej -  a poprzez zabawę i bieg dla zdrowia, łączenie kolejnych pokoleń.


Świt nad Narwią

Każdy jest inny: niepowtarzalnym układem chmur i zbiorem nieruchomości pod nimi ale także unikalnym spojrzeniem pojedynczego zachwytu (chyba że ktoś jest tego daru pozbawiony - wyrazy współczucia). Dla niejednego posiadacza sprzętu fotografującego to pułapka łatwizny: temat „samograj” wyzwalający niezwykłe emocje i wrażenie pasowania na artystę - a to najszybsza droga do „produkcji” kolejnego kiczu „wschodu i zachodu słońca”. Autor tego obrazu nie przestraszył się trudnego wyzwania - wybrał najlepszy moment i skromnie cieszył się później, że jego punkt widzenia podoba się innym. Sam maluje pejzaże olejne, stąd dodatkowa czujność i oko na urodę otoczenia. Powstała świetna fotografia. Oczywiście potrzebny był jeszcze ten „drobiazg”: chcieć pofatygować się o tak wczesnej porze w upatrzony plener (w tym przypadku pod wieżę TV przy wylocie Szosy Zambrowskiej z Łomży). Potem nawet dla wyrobionego plastycznie, wrażliwego obserwatora to jednak najtrudniejsze: umieć wypatrzyć tę chwilę, gdy na tle podnoszących się mgieł w Pradolinie Narwi zagrały swoją rolę kontury drzew niczym postacie widzów jakiegoś misterium odradzania się dnia - oraz ich odpowiedniki, grupy chmur rozciągnięte w ruchu. To dało zwartą kompozycję do której bez znudzenia chce się wielokrotnie wracać.


Plac Zambrowski

Czy to możliwe, że po 20 latach wprowadzania kapitalizmu w Polsce, niektórym tradycyjnym miejscom targowym nie można przywrócić pierwotnego przeznaczenia? Owszem, odtworzenie np. Rynku Wołowego przy ul. Dwornej w Łomży (może zapomnieliśmy, że był taki) nie ma sensu w XXI wieku, nie tylko z powodu sąsiedztwa (pobliże klasztoru P.P. Benedyktynek i ob. Muzeum Północno-Mazowieckiego). Ale już zdziwienie budzi martwy Plac Niepodległości, d. Plac Zambrowski, wcześniej zwany także Nową Ameryką. To smutny przykład braku odwagi społeczeństwa i urzędników - także fałszywie pojmowanej „nowoczesności” i może obawy przed oskarżeniami o powrót do „średniowiecza”(?!). Bo dziś „trendy i cool” są kiełki przetworzone genetycznie oraz pastylki spożywcze? Nie kazdego stać na przereklamowaną tzw. „zdrową żywność". Więc gdzie można być pewnym, że kupi się np. normalne polskie ziemniaki, zamiast „izraelskich  kartofli”  lub „chińskiego czosnku i eksplodujących arbuzów” ??? Jesteśmy przymusowo zatruwani przez sztucznie tworzoną „okazję niskich cen” w super-hiper-extra-lux oszukańczych zagranicznych przybytkach dojenia forsy z coraz bardziej umęczonego społeczeństwa, złapanego w pułapkę rosnących dawek chemii udającej żywność. Zresztą, jak ktoś lubi byle co w kolorowym opakowaniu, to niech bierze chemiczne „konserwy z Europy” inni - powinni mieć szansę nabycia zwykłej rodzimej żywności prosto od wytwórcy, którą ten chętnie przywiezie do miasta już nie furmanką, ale szpanerskim wiejskim terenowym „jeepem”. Będzie też taniej, skoro bez pośredników - no, ale do tego trzeba odwagi przełamania sztucznej bariery niemożności. Jeśli komuś potrzeba przykładów europejskich, proszę bardzo: Paryż, stolica światowej kultury - tam nie zwodzi się mieszkańców budową „hal targowych” - tylko pozwala handlować bezpośrednio pod gołym niebem: na jakimś placyku, w narożnikach ulic, w pasie zieleni między ulicami (wszędzie auta zwalniają bez łaski). Pod kolorowa „markizą” lub (dokładnie jak na prezentowanej fotografii) pod zwykłym daszkiem z brezentu, póki żyły w Łomży resztki pokolenia przedwojennego . Tyle, że tam jest ciągłość kulturowa, przerwana u nas upadlającym, nie mającym końca wyniszczaniem tzw. „badylarzy i prywaciarzy” przez „wieczną jak Lenin” tępą biurokrację gorliwych miłośników wschodniej komuny. A może już ich nie ma, tylko nie wiemy o tym ? Pewnie tak! Więc, czy jakiś odważny rolnik lub handlowiec zmniejszy bezrobocie, składając wniosek do Ratusza a światły Prezydent Miasta zgodzi się na ożywienie tradycyjnego miejsca targowego w mieście ?


Powrót

Szczęśliwe dzieciństwo - jeśli była możliwość odwiedzania rodziny lub przyjaciół na wsi, wtedy pełniejsze - bogatsze o doświadczenie szacunku dla ciężkiej pracy. Taki obraz pozostaje czułym wspomnieniem na całe życie, gdy się pomagało w gospodarstwie - czasem raczej przeszkadzało nieporadnością, jeśli za grabie brał się mieszczuch - ale jak potem smakowała pajda razowca z mlekiem ! Autor cierpliwie poczekał na właściwy moment i rewelacyjnie skomponował soczysty obraz. Zapada w pamięć tak ujęta chwila codzienności wiejskiej. Tu wszystko się nawzajem uzupełnia i wzbogaca, od łąki po horyzont: mali pomocnicy ściągający z pastwiska stadko krów, w głębi, w cieniu drzew rząd drewnianych chałup, szczytami do drogi - coraz rzadszy widok - potem las… czegóż więcej potrzeba do przygód ?


Sprawozdawca sportowy

Świetna fotografia reportażowa nestora łomżyńskiej fotografii - rentgenologa dr Bolesława Czyżewskiego. Żabia perspektywa rzadko stosowana przez fotografów, tu pozwoliła wyłowić i podnieść z przeładowanego szczegółami tłumu kibiców najważniejszy temat obrazu: człowieka z mikrofonem. On tu najważniejszy, steruje emocjami - chociaż… ktoś dziwny obok: jegomość noszący się z niemiecka, w spodniach - pumpach tuż pod długim płaszczem i skrywającym twarz kapeluszu….Tajemnicza „dyskretna cenzura”? Ona nikogo nie dziwiła w czasach PRL-u, ówczesnej manii kontrolowania wszystkiego i utajniania informacji publicznych. Już te zapędy nie wrócą? Dzisiaj możne się to wdawać niemożliwe, ale wtedy w latach 50. karano więzieniem za nieodpowiednie żarty, a w rozdmuchanej aferze „mięsnej” urzędnika skazano na karę śmierci i  - wyrok wykonano. Wraz z rozluźnieniem politycznym można było się pośmiać raczej z absurdów biurokracji - dopuszczalne jako wentyl bezpieczeństwa wobec częstych protestów społecznych.


Metamorfoza

Nadchodzi jesienny czas przeobrażeń. Spacer - w przypadku tej fotografii, po Lesie Szablackim nad Narwią - upewnia, że poszukiwanie absolutnej stabilizacji przez ludzi jest złudą na potrzeby chwili, bo stabilna jest jedynie nieuchronność zmian. W coraz większych obszarach szarości wśród drzew można znaleźć przeobrażenia natury w nowe kształty i zaskakujące kolory. Jedna z gałęzi w ostrym słońcu błyszczy z dala jakby otaczały ja kawałki podświetlonej żywicy - zapowiedź bursztynu. Z bliska: to tylko zwoje niepozornej, cienkiej jak błonka kory. Odkrywamy, że piękno nie ma wieku, a najlepsza jest naturalność. Odpowiednie  oświetlenie to podkreśli, z codziennej szarości wydobywając ukryte i niespodziewane barwy. Dobry moment do refleksji nad naszym udziałem w tej nieustannej metamorfozie życia.

Bolesław Deptuła
so, 17 września 2011 18:54
Data ostatniej edycji: śr, 21 września 2011 10:44:35

Fura

Ciekawe jest przeniesienie nazwy „fura” na dzisiejsze samochody i długi okres, zwłaszcza na wschodzie kraju - co najmniej 30 lat - odchodzenia od żywych koni do mechanicznych. Można współczuć etnografom, którzy będą opisywać ten okres „nowoczesnego folkloru”: już nie wsi a jeszcze nie miasta, w świecie nowych plastikowych nastolatków zdobywających z furkotem nowe stanowiska. Ich dumni dziadkowie nie zawsze odnajdują się w przemianach, ale w tym chaosie zawsze będą mieli coś stabilnego, niezmiennego jak choćby nazwa: fura. Jeszcze w latach 80. przed kościołem w niedzielę pod Łomżą można było zobaczyć ostatnie furmanki podczepione do traktora. Zabawna jest osobliwa niechęć mieszczuchów: zazdrość wobec większych możliwości przejścia na „coś lepszego”- pewnie stąd poczciwe furmanki postrzegane są raczej w kategoriach „wypoczynku”, niż pracy i pokonywania dużych odległości. W jednym pokoleniu znikły z polskiego krajobrazu snopy zboża w „dziesiątkach” i furmanki. Na pięknej fotografii spod Łomży zauważmy żelazne obręcze na drewnianych kołach, a wgłębi nowocześniejszą wersję tzw. „gumiaka”. Rewelacyjnie ujęty obraz sennego targu z jałówką czekającą na nowego właściciela, gdzie boczne światło podkreśla główny temat w kontraście: lśniący koń - ciemny zarys fury.


Miedza

Często nie zdajemy sobie sprawy ze znaczenia granic sąsiedzkich - wąskich pasków niezaoranej ziemi. A to właśnie niepozornym miedzom zawdzięczamy wyższą różnorodność flory i fauny w środowisku naturalnym. Tu przetrwały słynne polne kwiaty: dzis wydawałoby się nieśmiertelne chabry i maki - i zioła, tak charakterystyczne i nierozerwalnie związane z polskim krajobrazem, tu znajdują schronienie nieprawdopodobne ilości różnych małych stworzeń: od ptaków po owady. Inne narody, które zbyt pochopnie wprowadziły monokultury rolne, autentycznie nam tej bioróżnorodności zazdroszczą - jadąc np. przez Węgry warto podumać nad złowieszczym a tylko z początku radosnym, kolorowym - potem przykrym, przez długie kilometry monotonnym od horyzontu po horyzont widokiem plantacji słonecznikowych. Co zrobimy wcześniej - czy pomyślimy jak zachować różnorodność, skarb naszego środowiska naturalnego - czy raczej będziemy również „mądrzy po szkodzie” i skończymy jak w tym przysłowiu:  „tłumaczyć coś komuś jak chłop krowie na miedzy”?


Połów pod Wizną

Piękna, nastrojowa fotografia. Idealna zachęta dla niezdecydowanych, którzy zastanawiają się , jak upolować ten jeden, właściwy moment, którego oglądanie nigdy nie nudzi. Owszem, trzeba mieć szczęście, ale warto szczęściu pomóc: zadbać o dobre rzemiosło (co jest podstawą powodzenia), odpowiedni punkt widzenia (podchodząc stale kontrolować „zgranie” głównego tematu z tłem), być czujnym (przewidywać, co się może zdarzyć) itd. Nagrodą za ten trud będzie satysfakcja, że trofeum jest unikalne: zatrzymanie w czasie wyjątkowej  i ulotnej chwili. To rewelacyjna kwintesencja całej wyprawy - dobry połów (z obu stron obiektywu). Teraz chwila przerwy na posiłek i rozprostowanie kości (kogo najbardziej energia roznosi - kto pierwszy leci zbadać teren ?) Najlepszy moment !


Wciągająca Dworna

Gdzie są granice eksperymentu? W Łomży co jakiś czas próbuje się pod kierunkiem bardziej doświadczonych twórców zachęcić mieszkańców do udziału w fotograficznych warsztatach twórczych. Podczas wakacyjnych plenerów m.in. na ulicy Dwornej, zajęcia warsztatowe organizowane przez MDK-DŚT poprowadził Leszek Wiśniewski, który uważa, że z obrazem zawsze warto eksperymentować. Zaproponował grupie młodzieży nowe spojrzenie za pomocą różnych materiałów i technik. Zamiast przetworzeń komputerowych, umożliwił uzyskanie niezwykłych efektów już na wstępnym etapie pracy z aparatem. Jednym z ciekawych materiałów pomocniczych było użycie folii pryzmatycznych z odpowiednią fakturą, które uzupełniały przetworzony obraz o tęczowe dodatki, co widać na udanym przykładzie autorstwa Adama Daniszenko. Taki sposób uzyskania obrazu nie grozi uszkodzeniem aparatu, którym można wykonać do porównań „zwyczajną” fotografię tego samego motywu. Założono odrealnienie tematu, więc nie powinno dziwić swobodne, zależne tylko od fantazji młodego Autora -traktowanie pionu i perspektywy, które skręcając wciągają także naszą uwagę.


Portret chirurga

Rewelacyjne arcydzieło ze zbiorów Towarzystwa Fotograficznego. Zwarta kompozycja gdzie mniej szczegółów znaczy lepiej: fragment np. czepka lekarskiego to czytelny rekwizyt określający profesję. Przykład wysokich lotów po obu stronach obiektywu, bez narzucającej się obecności fotografa (też lekarza). Swobodne pozowanie, wewnętrzny spokój człowieka, który posiada moc przywracania życia. Wieczorny dyżur - może przed kolejną operacją, gdy bardziej czuje się ciężar odpowiedzialności? Portret psychologiczny - dzieło sztuki i dokument, intrygujący zapis ukrytych emocji - także okazja do zadumy nad odchodzeniem ludzi z klasą - przedwojennego wychowania, na wysokim poziomie. Onieśmielająca osobowość w stylu minionej epoki, gdzie dominowały niepisane a obowiązujące zasady i dbałość o kulturę. Świetny moment dla fotografa: zdobyć zaufanie osoby portretowanej, zbliżyć się nie fałszując proporcji obrazu, wykorzystać światło zastane. Przy tak ciasnym kadrowaniu łatwo o niespodzianki, powstały np. trójkątne narożniki na osi twarzy: ciemny pod brodą i jasny nad czołem. Zwiększenie któregoś z nich odciągnęłoby uwagę od głównego tematu. Tu nie rozciągają pespektywy, nie wprowadzają niepokoju, plastycznie się równoważą, są jak symboliczne wskazówki. Widzimy pośrednika między życiem a śmiercią pacjentów (biel czepka - jasność życia a czerń - ciemność odejścia). Jak przedziwnie losy ludzkie się przeplatają: schowane do archiwum zdjęcie pozostałoby tylko pięknym portretem bez nazwiska, gdyby nie przypadek. Przez długie lata nikt nie potrafił rozpoznać twarzy na fotografii, w końcu piszący te słowa poprosił starszego brata z innego miasta o pomoc w rozpoznaniu lekarza z Łomży, bagatela: sprzed 50 lat. -„Poznaję! On uratował życie naszej Mamie po wypadku samochodowym - zawrócił na salę operacyjną sanitariuszy już odnoszących ją do kostnicy! To ordynator oddziału chirurgicznego - Witold Prusiński z d. szpitala Św. Ducha z ul. Wiejskiej w Łomży”. Jakby w rewanżu nastąpiło przywrócenie tej postaci do nowego życia - już nie anonimowego, w wymiarze nieśmiertelnym: artystycznym.


Toruń - Łomża

Toruń przejazdem - łomżyńskim okiem - to delektowanie się atmosferą Starówki, odnajdywanie smaczków wartych zapamiętania: jak figura rycerza gdzieś na wysokości II pietra, sfotografowana w przelocie z rikszy. W przypadku Łomży żenujący brak rozmów różnych środowisk o naszej Starówce: marzeniach i realiach, których nie ma z kim uzgadniać. Widzimy upadek urzędników z przerostem „władzy”, którzy zapomnieli, że są opłacani przez mieszkańców i mają im nie ”panować miłościwie” ale służyć nie marnując pieniędzy. Już wiele lat temu przestano zapraszać łomżan do dyskusji w komisjach społecznych, więc podczas towarzyskich prywatnych spotkań snuliśmy projekty - np. czterech figur w narożnikach elewacji łomżyńskiej Starówki, w niszach narożnych na wzór Warszawy lub na elewacjach jak w Toruniu - a Łomża przecież ma co pokazać: św. Brunona, ks. Wojsławskiego budowniczego Katedry, księcia Janusza w zbroi rycerskiej, księżnę Annę. Takie rzeźby - symbol początków miasta nad Narwią, znaki naszej tożsamości zasługują na konkurs między zaproszonymi najlepszymi artystami oraz akceptację mieszkańców. Pomysł czeka na odpowiednich włodarzy - na aktywność grupy (chociaż jednej) mieszczan myślących o mieście twórczo, rozważnie, dalekowzrocznie. Pewien łomżyński rzeźbiarz był skłonny 1 projekt figuralny na dobry początek wykonać za darmo - zanim nie machnął ręką na tę zapyziałość i nie wyjechał do Niemiec. Można stracić wszelką nadzieję w otoczeniu smutnej rzeczywistości: niby fontanny nazwanej ulicznym bidetem, ławeczki z twarzą niby Bielickiej, tandetnego nieprzyjaznego obcasom niby bruku na Farnej itd. Liczymy szczęśliwie niezrealizowane projekty niby grodziska z żelbetonem w wałach, niby rekonstrukcję kapliczki w góralskim stylu na zabytkowym Wzgórzu… tę listę można ciągnąć - nieubłagane dowody poziomu, do którego dumne miasto nigdy nie powinno się zniżyć. Jaka szansą jest młodzież, zanim ucieknie odstraszona brakiem perspektyw życiowych?


Radość o poranku

Montaż w kwadracie to wspaniała możliwość narracji - np. o przebudzeniu wesołego rozrabiaki. Analogowe aparaty średniego formatu 6 x 6 cm miały specyficznych zwolenników, tworzących kluby „Zawsze kwadrat”. Emocje trudno osiągalne w epoce cyfrowej gdzie zwykle człowiek idzie po najmniejszej linii oporu, czyli wg opcji w popularnych aparatach. Pewnie kiedyś konstruktorzy przypomną sobie o innym kadrowaniu i ułatwią tworzenie kompozycji (także w różnych połączeniach) w formacie quadro. Na razie jeszcze przygoda z kwadratem jest możliwa z coraz tańszym, analogowym sprzętem: który wymusza oszczędność materiału, wpływa na staranniejsze przygotowanie do zdjęć, uczy szacunku i pokory - a efekty są z wyższej półki i bardziej wytrzymają próbę czasu. Wyrobienie pożytecznych nawyków z analogu przydaje się przy cyfrze.

Bolesław Deptuła
pt, 10 czerwca 2011 21:43
Data ostatniej edycji: wt, 14 czerwca 2011 17:18:02

Portret Gustawa

Dlaczego tak rzadko fotografowie próbują sił w trudnej sztuce artystycznego portretu ? Jeśli już, to są zbyt chętni do umieszczenia głowy w elementach otoczenia, ze zbytnim dystansem od człowieka i ”przegadaniem obrazu”. Czy nie gubią w ten sposób zalet portretu psychologicznego? Dopiero w  ciasnym kadrze, przy rozmyciu tła, uwagę widzów można skupić na twarzy. Szczęśliwie tutaj uchwycona została naturalność zachowania i cierpliwość osoby, która „swoje wie” i nie dba o upozowanie. Ten typ portretowania był chętniej stosowany kiedyś, przed cyfrową epoką - przesadnej i zbędnej dokładności każdej zmarszczki na twarzy. Portret powstał podczas prac wykopaliskowych pod Stawiskami. Przesympatyczny pan Gustaw poprawiał wszystkim humor, zapewniając, że pracę kilkuosobowej ekipy on sam w tym samym czasie, jest gotów wykonać za ich wynagrodzenie. Do godziny 11.oo gadał jak najęty, potem milczał jak zaklęty - do obiadu, i znów aż do wieczora nie mógł się nagadać.


Łysa Góra

Niebo i ziemia komponują się tu odpowiednikami barwnych plam, na zasadzie kontrastu. Pnąca się w górę jasna ścieżka jest zrównoważona ciemnym błękitem nieba, do którego tworzą się „przejścia” w chmurach. Skraj pradoliny Narwi - Łysa Góra. Czy istniała tu w czasach pogańskich droga strachu naszych przodków, składających ofiary bożkom słońca, wiatru, pioruna ? Wyobraźmy sobie za ich plecami prastarą, trudna do przebycia puszczę, pełną dzikiego zwierza. Jak sobie radzili ze zrozumieniem potęgi sił wyższych ? Wiele wyjaśniłoby znalezienie śladów świętych gajów, których pilnowali strażnicy-kapłani, gdzie zbierano się wokół potężnego dębu, by składać ofiary dla obłaskawienia niszczących siły Natury. Jak tłumaczono wybór do odprawiania pogańskich obrzędów wywyższonych miejsc, dobrze widocznych z daleka, których już tylko nazwy po kilku tysiącach lat pozwalają domyślać się pierwotnego przeznaczenia ? Podobno każdy słowiański kraj ma swoją tajemniczą Łysą Górę, zwykle mało znaną, jak ta w granicach Kijowa. W okolicach Łomży mamy skromną Górę, zwaną też Łysicą. Kiedyś dowiemy się, czy nad Narwią istniały kamienne posągi bóstw na wzór Światowida lub Perkuna - po ogłoszeniu Chrztu Polski nazwane „bałwanami”- może czekają zakopane lub utopione w Narwi, w ten sposób uratowane przed zniszczeniem? Wg starych kronik książęta nakazywali stawiać chrześcijańskie świątynie w miejscach dawnego kultu, a wzmianki o takim przekształcaniu miejsc pogańskich obrzędów można znaleźć w kronikach zakonnych, np. w XVII wieku w rejonie świętokrzyskim, na najsłynniejszej polskiej Łysej Górze podczas prac ziemnych przed drzwiami kościoła, odkryto - „miejsce, w którym znaleziono bożyszcze węglami obsypane”. Dla takich owianych grozą wywyższeń najlepszą ochroną były legendy o czartach i sabatach czarownic - m.in. w „Dziejach Łomży” Godlewskiej znajdziemy legendę o transakcji diabelskiej na łomżyńskiej Łysej Górze. Dziś to miejsce bezmyślnie rozjeżdżane, w powodzi plastikowych śmieci - traci znaczenie turystyczne. Tablice ostrzegawcze, natychmiastowe grzywny lub nieuchronność kary, nawet jeśli będą, nie wystarczą. Co się stało z edukacją rodzinną, więc najlepszą? Ilu z nas kroczy swoją pogańską ścieżką strachu, gdzie tak łatwo toleruje się nadmiar egoistycznych bachanalii  XXI wieku i pokłony dla „złotego cielca” ?


Modlitwa

Nietypowy sposób widzenia - tak jeszcze nie fotografowano płaskorzeźb nagrobnych. Autor intrygująco uwypuklił kamienną fakturę, upływ czasu w plamach mikroroślin, ciężar kamienia i lekkość chmur, monumentalność śmierci i pamięci ludzkiej. Powstał wieloznaczny obraz, w pierwszym skojarzeniu jak ruiny zigguratu sumeryjskiego lub biblijnej wieży Babel rozpadającej się w strugach czasu. Któż z nas od dzieciństwa penetrując zakamarki Łomży, nie trafił na te dwa dziwne, opuszczone cmentarze żydowskie w pobliżu Narwi ? Zdumienie urwisów: w lekturach szkolnych egzotyczne ludy mieszkały gdzieś na krańcach świata, tymczasem oni żyli spokojnie wśród naszych Rodziców, stanowiąc kiedyś połowę mieszkańców miasta. Dlaczego wojny, siły najgorszego zła tak często ścierały się właśnie na naszej ziemi, od zawsze gościnnej i tolerancyjnej - czy dano nam rolę znaku dla innych narodów okrutnie chętnych abyśmy też przeminęli - dając napastnikom ze Wschodu lub z Zachodu „nową przestrzeń życiową”? Tymczasem egzotyczni goście przez setki lat mogli zachować całkowitą odrębność na obcej dla nich polskiej ziemi, ale tez wielu potrafiło dać coś od siebie, czerpiąc inspiracje także z krajobrazu pradoliny Narwi do własnej twórczości poetyckiej, malarskiej, literackiej. Pozostawili kamienne ślady wpisane na trwałe w historię Mazowsza, z niezrozumiałą dla łomżan modlitwą kamiennych obrazów, symboliką nagrobkową: księgi, lwa lub - jak na fotografii - dłoni. Podobno to znak kapłanów, dłonie podniesione w geście błogosławieństwa wobec zgromadzonych, podczas ceremonii pokuty i oczyszczenia.


Śnieg w maju

Do uzyskania pełnej grozy fotografii nocnej nie trzeba specjalnych zabiegów - wystarczy znaleźć się na ulicy oświetlonej lampami sodowymi. Trupi krąg żółtopomarańczowej poświaty wprowadza niebezpieczny dla zdrowia psychicznego stały niepokój i odrealnia rzeczywistość: rozjaśnia brązowe pnie drzew a liście przyciemnia wręcz do czerni. To odpowiednia sceneria do anomalii śnieżnej, która właśnie zaskoczyła Polskę. W takim oświetleniu zacinający śnieg przypomina erupcję wulkaniczną. Cóż, przy gospodarce opartej na chciwości, zdrowie psychiczne społeczeństwa nie jest priorytetem - bo jeśli kogoś takie upiorne oświetlenie ulic drażni, to niech siedzi w domu: czas po zmroku to strefa zarezerwowana dla agresji, polujących i uciekających, a nie durnych romantycznych spacerów. Chyba jednak postęp technologiczny wymusi rezygnację z lamp sodowych (wynalazek z lat 30.) na rzecz mocniejszych, oddających naturalne barwy otoczenia i zieleni - które nie będą odstraszać turystów od zwiedzania, zwłaszcza zabytkowych części miast. Nadejdzie więc czas, gdy nie zrobimy takiej niepokojącej fotografii fałszującej barwy po zmroku. Częściej będziemy wtedy spacerować ? Mniej się będziemy bać wyjścia z domu? To koniec świata !! A starsi rodacy pamiętają, że śnieg padał także w czerwcu - interesujące jest więc raczej spiętrzenie złowrogich anomalii pogodowych. Na ile to efekt lepszej i szybszej wymiany informacji oraz w czyim interesie leży masowe straszenie społeczeństwa czymś, co jest naturalnym procesem w przyrodzie ?


Wielkanocny

Ta z pozoru zwyczajna roślina może wybuchnąć oszałamiającymi kwiatami tylko na parę dni. Jak dobrze mieć czujną żonę lub innego domowego strażnika zieleni, którzy nie przegapią tego momentu. Miło sprawić im radość uwieczniając ten cud życia na pamiątkowej fotografii. Można wpaść od razu w szaleństwo eksperymentów formalnych, ale warto zacząć od solidnego rzemiosła: dokumentalnej fotografii pokazującej także charakterystyczne otoczenie, np. tu - bezlistne drzewa za oknem balkonowym. Lampa błyskowa to ostateczność, bo spłaszcza i ujawnia nadmiar szczegółów przeszkadzających w odbiorze tematu. Najlepiej gdy trafimy na ostre, poranne słońce - naturalne oświetlenie, jak na tej fotografii. Pozostanie tylko znalezienie punktów widzenia, aby na ciemniejszym tle lepiej pokazać kwiaty a z dynamicznych linii otoczenia utworzyć oprawę. Takie epifity - mieszańce różnych rodzajów nadające się do hodowli w naszych mieszkaniach, są ponoć mniej wymagające a piękniejsze od form dzikich. Trudno to sprawdzić, bo należałoby jechać do Ameryki Środkowej - ich ojczyzny. Roślina kwitnie w okresie Świąt Wielkanocnych i stąd przyjęła się ich nazwa: „Kaktus wielkanocny.”


Pod Siemieniem

Rozlewiska - tym razem wiosenne - zmieniają Narew całkowicie. Trudno w pierwszej chwili odgadnąć, gdzie toczy się główny nurt. Z platformy widokowej w Siemieniu niedaleko Łomży można uchwycić koryto rzeki 3-krotnie na jednej fotografii. To swoisty pokaz potęgi przyrody, cykliczne przypomnienie o konieczności dostosowania się, a nie dominacji za wszelką cenę. Człowiek ma pamięć krótką. Co postępuje szybciej: zwiększanie oświaty czy utrwalanie się złych przyzwyczajeń ? Dobrze, że na straży tego królestwa przyrody ustanowiono Park Krajobrazowy Doliny Narwi.


Nadrzeczne

Podczas wędrówek z aparatem fotograficznym, Autor wiele uwagi poświęcał fortyfikacjom nadnarwiańskim. Pod Nowogrodem łomżyńskim zauważył szczególny moment łączności Nieba z Ziemią, który każe zastanowić się nad losem ludzi „mieszkających” podczas obrony Ojczyzny w takich ciasnych, betonowych kryjówkach. Ludzi, którzy musieli pełnić straż wzdłuż szlaku wodnego Narwi. Dziś martwe schrony bojowe, zapomniane gdzieś w polu - jeszcze niedawno były w ogniu oblężenia, traciły obrońców. Fotograf znalazł się we właściwym miejscu o właściwej porze - szczęśliwym trafem złapał układ chmur, który oprócz dobrego uzupełnienia kompozycji stał się czymś jeszcze: zawiera jakby oddalające się stopnie odejścia w inny świat, symbol ulotności istnień ludzkich.

Bolesław Deptuła
so, 02 kwietnia 2011 17:05
Data ostatniej edycji: nie, 03 kwietnia 2011 16:48:41

Droga pod lasem

Niełatwo uchwycić nastrój przedwiośnia na jednej fotografii i uniknąć nadmiaru szczegółów, przegadania ale zacząć jakąś opowieść, choćby o mokrym spacerze za miasto. Pomaga ukośna kompozycja obrazu, bo wtedy powstaje dynamiczne ujęcie, jak tym razem: prowadząca wzrok linia ścieżki w lewo a potem drogi w prawo. Dla takiego zdjęcia trzeba odejść od brzegu lasu i wtedy przydaje się rower, aby śmignąć po rozmokłej ziemi bez moczenia butów. Doświadczony amator „fotografuje oczami”, aby nie gromadzić nadmiaru zdjęć z pojedynczymi drzewami, z płaską ścianą lasu itd. Mieszkańcy Łomży to szczęściarze - Las Jednaczewski jest nieskończoną ilością inspiracji. W dodatku, z polnych dróg wokół lasu rozciąga się szeroki widok na łąki. Między lasem a Narwią ptaki urządzają sobie przystanek w drodze na Bagna Biebrzańskie. Jeszcze długo zza drzew będą ciągnąć klucze dzikich gęsi, żurawi. Oczekiwanie. Odwilż z szybko znikającymi plamami śniegu. Na wschodzie wiosna zaczyna się trochę później. Zawsze inaczej. Wybucha gwałtownie zielenią albo przedłuża czas przedwiośnia. Ciekawe, człowiek nie zdołał przekształcić całkowicie tego obszaru, więc mimo upływu 40 lat od wykonania fotografii okolica wygląda tak samo, niczym obraz zastygły w bursztynie.


Pejzaże z lodu

Oto siła wyobraźni. Wystarczy pójść na spacer, np. tuż pod Łomżę, gdzie powstały te fotografie. Z Grobli Jednaczewskiej zawsze można zobaczyć coś inspirującego. Dla kogoś wyczulonego na piękno jest tu nadmiar emocjonalnych obrazów i miła trudność wyboru. Wystarczy wejść w ogrom łąk nadnarwiańskich jeszcze nie całkiem zmienionych „cywilizacją ludzką”, zdawałoby się „zwyczajnej pustki, na której nic się nie dzieje”. Autor umiał dostrzec na równej tafli rozlewisk wrażenie przestrzennych figur: górskie szczyty lub spiętrzone bryły lodu, a wyżej niczym na płaskowyżu Nazca w Peru wizerunek kolibra w locie. Jak to możliwe, że są posiadacze aparatów, którzy narzekają na brak tematów - przechodzą obok, patrzą i nie widzą w tych zamrożonych krajobrazach zmieniających się wraz z pogodą - nieskończoności fantastycznych obrazów. Brawa dla Autora za pyszne, wieloznaczne kompozycje lodowe, odnajdowane ze smakiem, świadome.


Między brzegami

Dyptyk - dla wyrazistości odbioru dwukolorowy, więc nie ma tu fałszu łączenia na siłę niby jednego, a w sumie płaskiego i udziwnionego obrazu. Tu zauważymy jakby bramę do innego świata - który stoi „na głowie”, gdzie mimo próby lustrzanego „postawienia na nogi” - drzewa nie tracą baśniowego nastroju. Tym sposobem z banalnego odwzorowania rzeczywistości powstało coś niepokojącego: realnego i magicznego jednocześnie. „Po drugiej stronie” tego lustra wody w szerszym znaczeniu czasu i przestrzeni mogą się toczyć nowe przygody Alicji - ale żeby to poczuć należy odwiedzić staw dworski Lutosławskich w Drozdowie, ob. Muzeum Przyrody - gdzie powstała ta fotografia. Formuła dyptyku to opowieść na skróty, bez nadmiernej ilości szczegółów z otoczenia,  a  formalny zabieg powiększenia dolnej połowy zburzył proste odwzorowanie, przydając wrażenie głębi i przestrzenności - czyż z daleka nie zdawałoby się płaskiej abstrakcji ? Ta wieloznaczność zachęca do powrotu, by od nowa zbadać świat między brzegami.


Śnieżna kąpiel

Czy zauważyliśmy, że do niedawna powszechne wróble - coraz rzadziej ćwierkają pod naszymi oknami? Znawcy alarmują: wróblom grozi zagłada. Jeśli przyjmujemy to z obojętnością, mamy kawałek lodu w miejscu serca, zubożamy własne życie i akceptujemy nadmierną ekspansję szkodników i owadów, którymi żywiły się wróble. Możemy machnąć ręką bezradnie, że nie zatrzymamy zmian cywilizacyjnych: ale to od nas zależy ochrona zieleni, w której mogą budować gniazda i schronić się przed drapieżnikami ci bracia mniejsi. Ileż wokół nas zbędnego betonu, kostki brukowej i niepotrzebnej wycinki drzew, krzewów - czy protestowaliśmy? Są płochliwe tym większa satysfakcja z uchwycenia takiej scenki w mieście, 2 kroki od ludzi przy samochodzie. Oczywiście z wielu zdjęć nieczytelnego bałaganu, tylko jedna fotografia okazała się udana, którą można pokazać bez obawy o zanudzanie. Konieczne było ciasne wykadrowanie obrazu w 4-piętrowe spiętrzenie wesołej gromadki, aby wzrok mógł wielokrotnie wędrować od nieczytelnych, roztrzepotanych malców po rozpoznawalne dzioby. Smutno będzie w Polsce, jeśli znikną wróble.


W pradolinie Narwi

Pejzaż zapierający dech w piersiach - wystarczy przy wylocie z Łomży, z ostatnich zabudowań przejść na druga stronę Szosy Zambrowskiej pod wieżę telewizyjną i już jesteśmy w innym świecie. Skala widoczności na rozpiętość ramion spacerowicza, przejrzystość obserwacji wielu miejsc jednocześnie. Za taki widok niektórzy są gotowi zapłacić niezłe pieniądze, ale miasto nie potrafi tych pieniędzy wziąć. Jeszcze nie zepsuto miejsca, gdzie w naturalny sposób uzupełnia się los człowieka z przyrodą: szachownica pól pofalowana wzgórzami, malownicze miedze, na których przetrwała różnorodność flory i fauny, gdzieś za wzgórzem Narew. Niełatwo wykonać intrygującą fotografię, w pełnym słońcu wyszłaby ulizana pocztówka, na szczęście w tym przypadku: nad środkową partią wybranego kadru pojawił się cień chmury - odrobina niepokoju, tajemnicy. To uchwycenie namiastki nastroju, bo wiatr  przesuwał gwałtownie cień nie dając szansy maruderom. To jedyny udany strzał na ponad 30 ujęć - lekcja pokory wobec trudnego tematu. Właściwe miejsce: podkreślone śniegiem miedze dynamicznie kierują wzrok do zagajników i czerwonego dachu w pobliżu Narwi. Za rzeką tereny zalewowe, siedliska ptasie - z drogą na horyzoncie od Piątnicy, w prawo do Drozdowa… Park Krajobrazowy Doliny Narwi. Ze skarpy pod Szosą Zambrowską widać jak polna ścieżka schodzi do wiejskiej drogi, biegnącej równolegle do rzeki - już oczy się śmieją na myśl, że latem z  roweru przejedziemy w zapachu ziół wzdłuż  przydrożnych maków, chabrów. Na razie aż się prosi w tym miejscu bezwzględny zakaz wszelkiej zabudowy, bo to chroniony prawem - jeszcze martwym, co widać po otoczeniu niedalekiego grodziska - tzw. „krajobraz kulturowy”. Jedynym wyjątkiem powinny być zadaszone tarasy widokowe wzdłuż szosy, za ekranami wyciszającymi hałas - z maleńką gastronomią i szeregiem lunet turystycznych, jakie są w polskich górach, na wieży Eiffla i w każdym normalnym punkcie, gdzie ludzie potrafią myśleć. Ale to nie będzie zrealizowane, bo to nie jest pomysł doradców powołanych „do życia” za ciężkie pieniądze. W Łomży zaprzestano dialogu z mieszkańcami - „wybrańcom” za pieniądze myśleć kazano… dlatego jest tak, jak jest. Nie umiemy wykorzystać szansy, mając pod ręką jakby „Sanatorium Natury” dla zmagających się z depresją, stresami, zmęczeniem. Wystarczy parę kroków: wyjść z miasta, zejść z szosy pod skarpę Pradoliny, ale bez stworzenia odpowiednich warunków jak ochrona przed deszczem, to nie będzie alternatywą dla TV- PC… Niedoceniony pejzaż.


Martwa natura

Niektórzy sądzą, że niezwykłe fotografie powstaną tylko w trudno dostępnych miejscach - szukają opuszczonych fabryk,  dopytują w Internecie: „gdzie można zrobić dobre zdjęcie”? Mści się zaniechanie systematycznej edukacji, uwrażliwiania na sztukę. W dobie cywilizacji obrazkowej w popularnych czasopismach brak prezentacji zbiorów świata, np. obowiązkowo dotowanych całostronicowych cykli „ABC malarstwa”. Wobec nadmiaru tandety, bez pewnej formy przymusu nie wpoi się społeczeństwu potrzeby szukania piękna wokół siebie. Jeszcze pokolenie powojenne przyzwyczajano do odbioru sztuki poprzez dwustronne reprodukcje w „Płomyku” lub rosyjskim „Ogonioku” (po odrzuceniu socrealistycznej propagandy, oprawione w twarde okładki przetrwały do dziś) - łatwo dostępne budziły wyobraźnię i chęć poszukiwań. Gdy w końcu oglądało się w Luwrze oryginały, był szok: jedne dzieła okazywały się gigantyczne - od podłogi do sufitu, inne jak Mona Lisa - zdumiewająco małe… Fotografia kusi pozorną łatwością tworzenia. Brak słońca zimą zniechęca do wycieczek z aparatem,  ale przy odrobinie trudu odkryjemy w zaciszu domowym zdumiewające kompozycje, które stworzymy sztucznym światłem. Zwykłe przedmioty nabiorą tajemniczości, bez uciekania się do udziwnień. Wielcy malarzy, na których warto się wzorować od wieków wykorzystywali temat „martwej natury”, biorąc z kręgu swoich zamiłowań najczęściej trofea myśliwskie, kwiaty, ulubione drobiazgi. Symbolem warsztatu fotografa może być szpulka z koreksu - czytelny przedmiot dla tych, którzy lubią magię ciemni fotograficznej. Publikowana po raz pierwszy „Martwa natura” z archiwum Towarzystwa Fotograficznego, ukazuje pasję twórczą, pomysłowość i wyobraźnię Autora. Zapóźnienia cywilizacyjne, zawieruchy historyczne usunęły w cień wiele dzieł sztuki światłoczułej, które jeśli były wysokich lotów artystycznych dla wyróżnienia nazywano - Fotografiką. Dzieła pełnoprawne w innych, rozwiniętych krajach. Tam są traktowane po królewsku, obecne na rynku sztuki i w specjalistycznych galeriach sztuki. U nas tak nie będzie, skoro dzieci z miejsca nazywane są „fotografikami, artystami”, a ministerstwo deliberuje czy do programu nauczania w Liceach Plastycznych włączać „muzykę” czy „fotografię”, a może lepiej „taniec”? Gdy środowisko plastyczne z wyższością spycha fotografię do poziomu „materiałów pomocniczych”, nie będzie upowszechniania arcydzieł fotografii, tylko przepychanki ambicjonalne kierowników Galerii. Żyjemy w Kraju, gdzie łatwiej rozwijać chamstwo i tworzyć zastępcze problemy, jak z tym rozdzielaniem Polaków w oddzielne „narody”: na śląski i góralski - niż kulturę, podobno łączącą społeczeństwo ? Przyzwalamy, aby nawet „polityka” była ważniejsza od kultury, stąd partie mają gigantyczne dotacje - a muzea musza żebrać o wsparcie.


Osty nad Narwią

Plątanina delikatności i groźnych kolców w nadrzecznych ostach od zawsze inspirowały artystów. Tu przetworzenie zdjęcia w niecodzienną pseudosolaryzację - szlachetną technikę dawnych mistrzów, dało w efekcie tajemniczą księżycową poświatę. Oto różnica między rękodziełem dawnej fotografii artystycznej z odrobiną tajemnicy, niedopowiedzenia - a cyfrowe, automatyczne więc bezduszne fotografie „jak żywe”. Śmieszne jest dążenie do super ostrości z obsesją wobec „szumu”. Czy nie ciekawszy urok pewnej „niedoskonałości”, widoczna obecność człowieka w tworzeniu dzieła sztuki, jego indywidualne emocje ? Na razie nadeszły czasy w których żadne umiejętności, ani wrażliwość czy rozum nie są konieczne - wystarczy naciskać guzik w aparacie. Oczywiście, to wszystko może współistnieć - jak kino, którego telewizor nie zastąpił; jak krążki winylowe, których kompakty nie wyparły całkowicie więc i z tradycyjną fotografią będzie podobnie. Ważne, aby była możliwość wyboru, aby można było kupić dobry film, papier, wywoływacz i potem zobaczyć efekty na wystawie. Niestety fala powrotu tradycyjnej fotografii w Polsce nie nabiera rozmachu, rynek sztuki fotograficznej bardzo wolno wychodzi z niebytu. Niski poziom edukacji nie wytwarza odruchu potrzeb wyższego rzędu, kontaktu ze sztuką.


Znaki

Zaledwie 100 lat temu zadrżała kula ziemska, gdy meteoryt „tunguski” wzbił nad Syberią wielki słup ognia widoczny z  odległości tysięcy kilometrów. Upadek tego gościa z kosmosu był w stanie zniszczyć duże miasto… Jednak spadł w tajdze, więc szybko o nim zapomniano - zbyt mało wzbudził trwogi, by stać się Znakiem ? Zapowiedzią kolejnych granic potworności do przekroczenia ? Nie był Znakiem dla ludzi, którzy „większością” dali przyzwolenie na Stalina i Hitlera, gdy nadszedł czas wyboru: potępienia lub przyzwolenia na spokojny rozwój bestii w ludzkich skórach. Zabrakło i nadal brak silnej osobowości zdolnej przekonać, że więcej można uzyskać drogą dobrej edukacji. Człowiek zwykle woli „destrukcyjną edukację totalną” czego przykładem zagłada Hiroszimy i Nagasaki. Ta „lekcja” nie zlikwidowała, co najwyżej odwlokła w czasie rozwój kolejnych małych Bestii. Jakich kolejnych Znaków trzeba ludziom, aby wygasły ciągle gdzieś trwające wojny, które łatwo mogą się spleść w ciąg wydarzeń nie do opanowania: w połączeniu z falą epidemii, głodu, zmian klimatycznych itd. Bywa więc, że mimo całego „bagażu cywilizacji” wciąż szukamy pocieszających Znaków na niebie i oswajamy te złowrogie. Liczymy, że „wyjaśnią” odczucia lub wewnętrzne oczekiwania i przedłużą nadzieję na spokojną przyszłość. Ostatecznie czy to nie obojętne, jak zniknie rodzaj ludzki skoro to nieuchronne ? W wyniku wyrachowania egoistycznych przywódców, wskutek przypadku czy też działania sił wyższych, przed którymi nie ma ucieczki ? Nikt już nie zastanawia się czy w ogóle pojawią się od tysięcy lat zapowiadani „Jeźdźcy Apokalipsy”, bo „wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują” - tylko: skąd przybędą? Jeśli z kosmosu - czy człowiek będzie w stanie, w swym śmiesznym zadufaniu „zdobywcy i władcy świata”, skonstruować  pojazd latający zdolny zmienić tor lotu kolejnego meteorytu zagrażającego kuli ziemskiej ?...Tymczasem, póki rzadko coś nam na głowy spada z tej gigantycznej, odkrytej przestrzeni, wybierzmy się na spacer. Samolot nad Łomżą, „uwięziony w ciasnym kadrze” przez artystę fotografa stał się oswojonym Znakiem naszych czasów, bo przypomina kształt krzyża, który szanujemy - no, może z wyjątkiem tych, którzy mają coś na sumieniu i boją się go.


Pół tysiąca lat

Żołnierze, 4o wieków patrzy na was ! - miał powiedzieć Napoleon pod piramidami. Niektórzy z nas jak żołnierze myślą tylko żołądkami. Czy świat znowu oszalał dając przyzwolenie aby przysłowiowe „gorsze monety wyparły lepsze” - na chwilę, na przestrogę, ale jednak ? Przedmieście nie chce znać swojego miejsca, cham chce nauczać wszystkich swojej kultury, zaraz nieuk zażąda likwidacji szkół „dla dobra społecznego” bo dzieci są tam męczone… Przecież „panta rei”- wszystko płynie, więc przyśpieszajmy, też poddajmy się prądowi, myślmy wyłącznie o przyszłości, starość jest brzydka. Przeszłość była straszna: starcie fałszywej „równości ze Wschodu” z „przymusowym wprowadzaniem Europy” poprzez II wojnę zostawiło Łomżę w gruzach w 70 %, a jednak ten kościół, serce miasta: przetrwało. Najstarszy zabytek w Łomży - katedra, perła miejscowej architektury niewzruszenie trwa i również na nas „patrzy”. Od 500 lat patrzy na zajęte swoim istnieniem kolejne fale pokoleń ludzkich, z których część dopiero pod koniec żywota docenia i dziękuje w pokorze za trwanie tego symbolu w rwącym potoku dziejów. To dzieło rąk ludzkich pulsuje życiem, nawet gdy puste czeka - na wiernych, bo w nim skumulowały się myśli pokoleń, zabiegi możnych, próżnych, skromnych i energia odnajdujących sens w życiu. Jeszcze zbyt rzadko zdajemy sobie sprawę z faktu, że ten zabytek jest piękniejszy dzięki drzewom, które są jak oprawa klejnotu: otoczenie z długowiecznych, żywych istnień. Zauważajmy pojedyncze drzewa i pojedynczych ludzi: Człowieka obok nas. Wszystko to się nawzajem uzupełnia. Łącznikiem jest coś nieuchwytnego a trwałego, niezmiennego od pół tysiąca lat.


Brzdąc

Zauważyłem go podczas pleneru fotograficznego w drodze do Starej Łomży. Było mroźno, przenikliwy wiatr. Koledzy wracali do auta, skąd na chwilę wybiegli uwiecznić porywy śnieżnej zamieci nad skarpą polnej drogi, prowadzącej na skraj pradoliny skutej lodem Narwi. Wtedy nadleciał ten brzdąc i usiadł niedaleko przypatrując się co robię - niczym domownik w tym upiornym pustkowiu, które przecież na niego czyha, gotowe wyssać resztki ciepła. Pomyślałem: jak sobie poradzi, gdy nagłe załamanie pogody odetnie przelot w zacisze ciepłych chałup, ledwo widocznych na horyzoncie ? Wesołe podskoki tej drobiny energii na przekór wszystkiemu wokół, były widokiem niezwykle optymistycznym. Aby przedłużyć chwilę witalności, triumf życia - warto było spróbować złapać portret ruchliwego malca… Celowo zostawiłem przytłaczający nadmiar przestrzeni od góry, bo nie chodziło o centralnie skomponowaną dokumentację. Niewykadrowane otoczenie rachitycznych traw zwiększa poczucie osaczenia, przekreślenia szansy ochrony czy ukrycia się.


Drogi z Łomży

Wyjątkowe tematy do fotografii można znaleźć tuż za miastem, jak w tym przypadku. Niezwykły efekt świetlistych kolein to nie tylko ujęcie po światło - to również resztki pierwszego śniegu. Czasem warto wygubić nadmiar szczegółów, tu odpowiednie okazało się przetworzenie obrazu w cyfrową akwarelę. Łatwiej wtedy dostrzec rozbicie kierunków w Nieznane, w tajemniczą nieskończoność polskich dróg i losów ludzkich. Myśl przywodzi tragiczne pożegnania z rodakami, często zmuszanymi biedą do opuszczenia rodzinnego miasta za chlebem. Bywało, jak w słowach piosenki sprzed lat…-”I tak trudno się rozstać”… Niektórzy wyjeżdżali złorzecząc - dla dodania sobie odwagi. Potem tęsknili za różnorodnością krajobrazu, za spacerami wokół miasta - choćby po tak niewygodnych polnych drogach, jak te w kierunku wsi Zawady. Z biegiem lat docenia się bardziej urodę i skalę urozmaicenia podłomżyńskich dróg - wśród mazowieckich równin, borem przez kurpiowskie piaski lub brzegiem wysokiej pradoliny Narwi. W gronie „miastowych nuworyszy”- miłośników wyłącznie asfaltu, próżno oczekiwać zainteresowania tym pięknem, więc bywają rozstania z ulgą, nieprzyjemne dla osobników, którzy czuli się tu obco na własne życzenie. Jak z pewnymi „wysokimi” urzędnikami - „dobro”-dziejami, u których w gabinecie padły bezczelne, butne słowa, rzucone od niechcenia rodowitym mieszkańcom interweniującym w sprawie niepotrzebnych dróg przez ich działki: - „Jak się komu nie podoba, może z Łomży wyjechać”... Okazało się, że sami musieli wyjechać przymusowo - na śmietnik historii…


Babie lato

Trochę ciepłych dni i liczne gatunki pająków szykują się do odlotu - dosłownie - na strzępach swoich pajęczyn, a mogą przemieścić się w ten sposób w sprzyjających warunkach na dalekie odległości, na nowe terytoria… Mało mieliśmy pogodnych dni na pojawienie się skręconych, bardziej widocznych smug jak w „Babim lecie”, ze słynnego obrazu Chełmońskiego. Jakie czasy, takie nastroje. Tam pogodna opowieść i ciągłość trwania, tu nastrój utraty, niepokojące oświetlenie w środku słonecznego dnia. Tam malownicza, na początku swej drogi życiowej dziewczyna z nicią pajęczą, jak z ulotnym wspomnieniem beztroskich chwil - tu zwiędły liść podtrzymuje pajęczynę ale sam kończy żywot na karłowatym krzaczku. W tle polana wśród ocalałych drzew - coraz więcej pod Łomżą takich lasów przerzedzonych wyrębem - niczym scena na kolejne przedstawienie „dobroci ludzkiej”, ze smugami słońca niczym światła reflektorów. Pewnie przygotują tu „szkółkę leśną” i będą drzewa uczyć jak ładnie rosnąć w równych rzędach, dla łatwiejszej maszynowej wycinki... Wieloznaczność obrazu dzięki rozmyciu konturów. Temat czytelny, choć celowo nieostry z wyjątkiem błyszczącego brzegu liścia dębu i pajęczyny. Uchwycona na fotografii nitka czeka na mocniejszy podmuch wiatru… Jesteśmy częścią tych zmian w przyrodzie: nadciągają jesienne ekscytacje z powodu cyklicznych wyborów - walki o przerwanie sieci mafijnych pajęczyn. Złudne, chwilowe przerzedzenie po przenosinach jednych pająków, zanim następne nas omotają swoimi pajęczynami…i tak do kolejnego „Babiego lata”…


Wieża ciśnień

Atrakcje do pozazdroszczenia: taras widokowy, restauracja z wykwintnym menu oraz bistro-cafe. Na zewnątrz fontanna z nimfą dosiadającą Trytona i krystalicznie czysta woda ze źródła w podziemiach, ogródek letni, elektryczna winda, podświetlane sklepienia - to wszystko działa, ale… we Wrocławiu. Z kolei w Bydgoszczy od prawie 20 lat miejscem spotkań artystów jest Galeria „Wieża Ciśnień”, a właściciel Miejskie Wodociągi i Kanalizacja planuje remont i dalszą adaptację wieży na muzeum wodociągów… To przykłady zawstydzające dla opiekunów wielu takich oryginalnych i niedocenianych obiektów. Może chociaż w Łomży jest inaczej ? Nic z tego: tu się czas marnotrawi na przepychankach z działkami i wodzi za nos przedsiębiorców, tworząc atmosferę podnoszącą ciśnienie. Tu brak ostrej kontroli - więc w kółko projektowanie tego samego, jak z legendarnymi bulwarami ; brak wyczerpujących rozmów z posiadaczami ziemi, jak w Zielonej Dzielnicy - więc narzucanie wyłącznie „wizji urzędowej” bez uwzględnienia alternatywy nie niszczącej mieszkańców; brak przyzwoitości - więc sprawcy odgrywają role sędziów we własnej sprawie i radzą odwoływać się do siebie, potem do SKO, WSA, NSA itd.; brak drakońskich kar - więc urzędnicy nie wykonują w końcu przegranych wyroków sądowych i tak trwa bezwstydne upowszechnianie opinii, że kto „nie współpracuje” z urzędnikiem ten straci czas, dorobek życia, zdrowie… Czy w takim miejscu warto lokować marzenia ? Tu nie respektuje się podstawowej zasady: po 1 - nie szkodzić… Czy np. kolejny desperat będzie chętny do adaptacji zabytkowej wieży ciśnień, ryzykując znowu odsunięcie w atmosferze skandalu ? Brak pomysłu akceptowanego społecznie, brak planu wsparcia, stracono wiele lat w czasie których charakterystyczną wieżę - niczym miniaturową wieżę Eiffla - z daleka widoczny wyróżnik w panoramie miasta, można było przynajmniej podświetlić… Autor rewelacyjnej fotografii umieścił temat główny w malowniczym otoczeniu (dziś nie istniejące drzewa, drewniana chałupa i bruk typu „kocie łby”), całość odrealnił poprzez użycie specjalnego materiału „Agfa Contour” tworząc jakby księżycową poświatę. Artystyczna wizja, wspaniała kompozycja wzbogacona mocnymi pociągnięciami linii dachu, linii krawężnika i cieni - podkreślających spojrzenie na łomżyńską wieżę ciśnień…


Najlepszy przyjaciel

Dla młodego fotografa radość zatrzymania w kadrze własnych obrazów, łączy się z rozczarowaniem: bo nie zawsze aparat pokazuje to, co oko widziało. Czas przyniesie refleksję, ze nawet najlepsza lustrzanka cyfrowa, to tylko narzędzie, że ważniejszy jest człowiek i jego umiejętność wyboru. Fotograf sam musi przejść drogę ćwiczeń, uczenia się na błędach, zastanawiania się nad dziełami mistrzów w galeriach sztuki. W tym wysiłku poszukiwań mogą zdarzyć się szczęśliwe trafienia, które warto pomóc wydobyć i podkreślić - jak w przypadku tego sympatycznego portretu... Autorka zaakceptowała moje wskazówki, aby z większej całości wykroić ¼ część obrazu. Powstał wyrazisty portret po odcięciu zbędnego otoczenia, które odwracało uwagę od głównego tematu. Wydaje się, że Autorka podczas swoich prób fotografowania najswobodniej się czuje przy reportażowych akcjach. Np. podczas rejestracji zabawy ze swoim czworonożnym przyjacielem: Fido. Widać emocje utrwalone na zdjęciu. Lepiej też widać odpowiedni moment złapany przez Autorkę. Powstał dynamiczny obraz, pogodny, podkreślający łączność dwóch światów - zwierzęcego i ludzkiego. Na pierwszy plan wysunął się mądry pysk Fido. Czy nie przekomarza się, usiłując przejść bokiem ze zdobyczą ? Jest lekkie poruszenie postaci i tła, podkreślone lampą błyskową i przesunięciem aparatu zgodnie z truchtem psa - co świetnie potęguje wrażenie ruchu. Łbem zgarnął liście, dzięki czemu kilka pozostało nieporuszonych - co uzmysławia widzowi, że bezpieczna kryjówka zieleni w tle, jest tylko pozornie oddalona. Lekko uniesiona łapa łączy się z jasną smugą sierści, tworząc łuk, dodatkowe, ładne obramowanie portretu.


Krutynią, Pisą, Narwią

Jak znaleźć dobre towarzystwo na plener fotograficzny w kajaku? Od lat to samo - jak co do czego to albo wody się boją, albo czasu nie mają: wtedy pozostaje niezawodna rodzina. Owszem, najwygodniej samotnie, nikt nie marudzi gdy deszcz pada, ale jeśli Natura pokaże coś zapierającego dech w piersiach, wtedy satysfakcja z dzielenia się radością: - „Widzisz to samo” ? ...jak tym razem: kolonie kormoranów, jeleń, sarna, wiewiórka płynąca Czarną Rzeczką, wieczorne ciągi dzikich kaczek, żurawi, majestatyczne loty drapieżników, białe czaple i siwe... Do dyspozycji był tydzień czasu, 4 przenoski na Krutyni, od Sorkwit 22 jeziora, w tym największe nasze Śniardwy, Pisa z prądem i kawałek Narwi pod prąd do domu. Aż żal się śpieszyć - samotnie rozciągałem ten plener do 3 tygodni, wpływając w różne zakamarki… tym razem okazja do expresowych porównań. Jeszcze więcej ogrodzeń do samej wody, mimo zagwarantowanego prawem dostępu do brzegu - nadal brak życzliwości dla turystyki wodnej. Zdumienie: byliśmy jedyną, długodystansową załogą na ponad 200 km, z niezależnym wyposażeniem - namiotem, żywnością (dodatkowa woda ze źródełka w połowie trasy). Pojedyncze kajaki kręciły się tylko wokół mijanych stanic (PTTK-owskie stwarzają wrażenie dogorywających ). Raz grupa kajaków przywieziona samochodem towarzyszyła nam na krótkim odcinku do tablicy „Odbiór sprzętu”. Skupiska piwoszy i hałaśliwe grillowiska, dla których rzeka stanowiła ozdobnik, dodatek. Ceny większe niż za granicą np. 30 zł za ognisko ! Dziwne pustki na trasie to oddech dla zmęczonej przyrody, z wyjątkiem upiornego, wymarłego krajobrazu tuż za fabryką sklejek na początku Pisy i chwilę potem.. potężna rura z wysokości skarpy wypluwająca nieczystości po prostu do rzeki - nikogo już nie wzruszają takie wizytówki naszej „cywilizacji”. Tam przez ponad 30 km nie zaśpiewał ptak, nie plusnęła ryba. W spiętrzonych gałęziach na licznych zakrętach plastikowe butelki i śmieci piętrzą się w kolorowej pianie. Uparci wędkarze pojawili się pojedynczo dopiero bliżej Nowogrodu, gdzie rozrzedzone ścieki chemiczne przestały być odczuwalne w powietrzu. Kogo to obchodzi ? Kogo martwi częściowo martwa rzeka, skoro w połowie potrafi się jeszcze przefiltrować ? Dziś wrażliwość społeczną stępiono strasząc w mediach, że wszędzie czają się kleszcze, burze i trąby powietrzne, więc ludzie wolą bezpieczne widoki Natury, tylko na ekranie TV. Czy można się nauczyć pokory z dala od przyrody ? Czy lepszy strach od szacunku ? Na Śniardwach całą noc mieliśmy burzę, a mimo to była niczym wobec tej potwornej burzy nad Krutynią, którą przeżyłem 40 lat temu. Teraz więcej było przelotnych deszczy, suszenia ubrań przy ognisku… Autor zdjęcia zaskoczył mnie świeżością spojrzenia w trudnym skondensowaniu obrazu wakacji w jednym ujęciu. Taki sposób ustawienia aparatu, jak mówiono kiedyś: „z żabiej perspektywy”, stwarza wrażenie, że role się odwróciły i to Natura podpatruje człowieka.


Pulwy pod Łomżą

Rewelacyjna ujęcie, pełne ekspresji: pastwisko nad Narwią ze swobodnie pasącymi sie wierzchowcami, niedaleko  Łomży - w głębi widoczne miasto z charakterystyczną wieżą ciśnień… Nie razi skrzywiona linia horyzontu, tym bardziej, że w zamian mamy solidnie wypoziomowaną podstawę. Odczuwamy wręcz wysiłek zwierzęcia wspinającego się na wzniesienie, bo odważny przechył horyzontu pozornie „zwiększył” trudności do pokonania. Ten formalny zabieg i świeżość spojrzenia początkującego wówczas fotografa dały w efekcie niebanalną ujęcie. Widziałem dużą wystawową odbitkę papierową, bez prostowania horyzontu, czyli po opadnięciu emocji Autor zaakceptował taką kompozycję. Mimo upływu 50 lat od wykonania, zdjęcie wciąż przykuwa uwagę - bo dobre !... Pulwy to tereny podmokłe, zalewowe, które w porze kwitnienia pokrywa dywan różnorodnej, wielobarwnej roślinności, więc wiatr nie smaga tu piaskiem jak na filmach amerykańskich, choć nastrój niczym z prerii. Skoro mamy okazję, porównajmy ten krajobraz sprzed lat i zastanówmy się:  dlaczego kiedyś mogliśmy podziwiać odsłoniętą, szlachetną linię brzegową z piaszczystymi plażami a dziś rozległe przestrzenie są obrzydliwie zakrzaczone podłego pochodzenia chaszczami, nawet plaże ulegają pospolitym chwastom ? Nowe pokolenie będzie przekonane, że tak było od „zawsze”, jeśli nie znajdzie do porównań obrazu świata ich Rodziców poruszającego prawdą, jak ten...Zmiany zachodzą szybko. Zostanie im do wyboru bylejakość świata rządzonego przez roboty? Będą świecidełka cukierkowych hologramów ze sztucznym zapachem łąk i lasów ? Czy ktoś ocaleje w jaskini po III wojnie światowej i bezsilnie rozpłacze się odkrywając w cyfrowej bibliotece wspomnienie wolnych rumaków znad Narwi ?…


Po burzy

Autor komponując ten motyw fotograficzny, przypomniał sobie słynny obraz „Ziemia” Ferdynanda Ruszczyca, gdzie nad wzgórzem i sylwetką oracza z wołami wisi niepokojące kłębowisko chmur na błękitnym niebie. Warto w warszawskim Muzeum Narodowym z bliska odczuć ducha tego nieśmiertelnego arcydzieła ponad 2 metrowej szerokości, działającego na wyobraźnię, wciąż inspirującego…. Tutaj - szczęśliwie dla fotografa - i dobrze to wykorzystał: możliwe stało się podkreślenie potęgi Natury także poprzez ukazanie samotnego drzewa na szczycie wzniesienia, nieugiętego w trwaniu, po ciężkiej nawałnicy odchodzącej na prawo. Wzrok wielokrotnie powraca po linii wzgórza od samotnika do otwierającego się łagodnego błękitu: co, jak przy odczytywaniu książki ułatwia odbiór obrazu , sprzyja uspokojeniu, wprowadza ład  mimo chaosu nad ziemią.


Urwisy z Łomży

W co się bawić, w co się bawić… Nie każda rodzina może sobie pozwolić na wyjazd wakacyjny z miasta. Ten fakt ma swoją dobra stronę: zmuszeni do zaradności od małego - ci co sami organizują wolny czas, lepiej sobie poradzą także w dorosłym życiu. Zaletą niewielkiego miasta jest łatwość wydostania się: na obrzeża, nad rzekę, do lasu, by odkryć swoje magiczne miejsca, które pozostaną wspomnieniem dzieciństwa. Które miejsca pozostały dla nich najważniejsze w Łomży, już się pewnie nie dowiemy, bo wątpliwe, aby się rozpoznali po 40 latach…                                                                       Ciekawość świata widać na tych twarzach, uwiecznionych bez pozowania. Malcy to pozornie łatwy temat dla fotografa. Trzeba liczyć na szczęśliwy traf - przecież tu filuterna mina trwała sekundę. Chłopcy mieli uwagę skupioną na czymś innym, stąd naturalność sytuacji. Zazwyczaj pierwszy plan powinien być ostry, wyostrzenie tylko jednej twarzy w środku obrazu uczyniło z niej najmocniejszy punkt kompozycji.


Powrót do Łomży

Miałem okazję z Łomży w 7 godzin tzw. gierkówką przeskoczyć w Sudety, pod czeską granicę, gdzie przetrwały warownie średniowieczne. Łatwiej się znosi polskie drogi w wygodnym samochodzie osobowym. Zwiedzałem „polskie Carcassonne” oraz zamki, pałace dziś wykorzystywane jako tło bajkowych sesji fotograficznych przez nowożeńców i już tylko przewodnik mówił o dziesiątkach ciężarówek, którymi wywieziono bogate wyposażenie… Wracałem koleją. Polska rzeczywistość w skrócie: malownicze zabytkowe dworce, niebywale zaniedbane - tym większy kontrast, gdy oglądane z nowoczesnych, wygodnych choć niedomytych wagonów, przez brudne szyby. Na kilkanaście mijanych stacji wartych odnowienia tylko przy jednej prace porządkowe (patrz zdjęcie: budowa peronu), na trasie Katowice - Warszawa. Niemożliwy, dziwny bałagan przy pracy. Już to słyszę: -„Narzekanie. Patrzmy tylko w przyszłość, nie wracajmy do staroci” A przecież za oglądanie tych „staroci” turyści chcą płacić, tyle że nic się nie zmieni bez mechanizmów ulg podatkowych, zachęt do usunięcia brudu. Chciałbym tylko chwalić, wolałbym aby jednocześnie wszystkie stacje zaczęto odnawiać, ale chyba komuś degradacja zabytków odpowiada i lepiej dokuczać, że Polacy nie potrafią napisać wniosku, choć możliwe są dofinansowania unijne… Łącznie do Łomży wracałem 18 godzin. W domu wylądowałem o 3.oo następnego ranka. Oto polska rzeczywistość: udręka czyli „jakoś to będzie”… Było: od sympatycznej konduktorki wydobyłem informację, dlaczego czekaliśmy w polu godzinę. Zepsuta lokomotywa. Motorniczy  w końcu ją naprawił, ale część pasażerów nie zdążyła już na swoje połączenia. Kasa PKP dała wybór: czekanie w Katowicach kolejną godzinę na zwykłą linię, ale wtedy musiałbym  szukać noclegu w W-wie, albo bilet o 50 zł droższy za expres, to może zdążę na ostatni PKS. Cóż z tego. Pechowy autobus łomżyński nie mógł się rozpędzić, przed Markami kierowca zaczął wydzwaniać o ratunek, bo biegi zacięły się na prędkości 25 km/godz. - gdzie tam: „wszyscy skończyli pracę”. Telefoniczna siła spokoju kierowcy, teksty jak z „Misia” Bareji. Rozdzwoniły się komórki, ktoś wykrzykiwał -„Nie denerwuj mnie, gdzie mam wysiąść: w nocy, w szczerym polu? Nie wierzysz mi, to dam ci kierowcę!”… W spacerowym tempie, o 23.oo zamiast w Łomży my dopiero w Wyszkowie… Ale zamiast nerwów uśmiech - brawo kierowca ! Gorszym wspomnieniem pozostaną upiorne szlaki kolejowe… Oczywiście powrót z Warszawy wzdłuż martwych torów, które urzędnicy ogłosili jako nienadające się do użytku - kłamstwo, skoro swobodnie dojechał do Łomży szynobus…  Z punktu widzenia fotografa: elementy kompozycji warto wcześniej zaplanować dla zwartości obrazu, np. u dołu dwa jasne fragmenty okna wagonu jako odpowiedniki po ukosie chmur w górnej części, z mocnym punktem - jasną płachtą i sylwetką robotnika. Improwizacja wymuszona szybką  jazdą pociągu. Piękny dokument, niech ktoś powie po latach, że zmyślam…


Wierzby pod Łomżą

Szczęśliwie w tym przypadku nadciągająca lekka mgiełka osnuła wierzby, wzmacniając je odrobiną melancholii, tajemniczości. Motyw stał się bardzo malarski, a kontrastowe światło ułatwiło czytelne przetworzenie fotografii w akwarelę… Warto poszukać wyjątkowego oświetlenia, pory roku, pogody i odpowiedniego punktu widzenia - aby próbować złapać niezwykły klimat godny tych charakterystycznych pereł naszego pejzażu. Powstające w wyniku odpowiedniego przycinania gałęzi, słynne „głowiaste” korony wierzb mazowieckich, nam kojarzące się z fortepianem i Chopinem są na całym świecie rozpoznawalne jako symbole polskości. Wydawało się, że coś tak znanego trudno pokazać w nowy, oryginalny sposób, ale w roku 1989 dokonał tego po mistrzowsku nestor polskiej fotografii, ś.p. Edward Hartwig poświęcając tym pięknym drzewom cały album: „Wierzby”. Warto tam zajrzeć w poszukiwaniu inspiracji.


Był taki most...

Drewniany most, w dobrym miejscu na przeprawę - po żelaznym moście zniszczonym w II wojnie światowej - dziś betonowy. Z wyjątkową panoramą Łomży, więc miejsce romantycznych spotkań, spacerów, odpoczynku, sprawdzianu dorosłości… Moment pod wieczór, gdy nie chce się wyjść z kąpieli ale „gęsia skórka” i szczękanie zębami zmuszają największych chojraków do przerwania zabawy… Plama zanikającego „okna” światła łączy się w zwartą kompozycję z linią mostu, sylwetkami pływaków i brzegiem Narwi. Mniej jest, niż być powinno, „oddechu przestrzeni” z prawej strony obrazu - ale zbytnio nie przeszkadza umieszczenie najważniejszych składników centralnie, bo chodzi nie tyle o dynamizm, co delektowanie się miejscem akcji pływackiej i zatrzymanie na dłużej ulotności chwili…


Pod Szablakiem

Nad Narwią budzi się wiosna… Jak dobrze trafić na moment odpowiedniego oświetlenia: tu cienie drzew na skraju lasu prowadzą wzrok do głównego tematu - Narwi, której wcale nie trzeba umieszczać centralnie, żeby  stała się najważniejsza. Idealnie w środku obrazu łódź, łącznik dwóch światów lądu i wody: ledwo widoczna, jakby już „zdążyła”  wrosnąć w ziemię, więc częściowo „po drugiej stronie lustra”, „tonie” w zeschłych liściach… a kiedy wybuchnie i przykryje ją zieleń - Narew bez kolejnej łódki będzie jeszcze bardziej pusta… Czy to nie Ansel Adams, słynny fotograf amerykański - zachwycony złapaniem wyjątkowego księżyca nad górami Yosemite - mówił o przyjemności znalezienia się we właściwym miejscu, o właściwym czasie…? Każdego z nas, choćby raz w życiu czeka coś wyjątkowego i tylko na jego drodze… Warto ćwiczyć oko, aby nie przegapić takich chwil.


Pod Wizną

Najchętniej odwiedzamy Narew latem, w słoneczne dni - bo wydawałoby się: cóż może być pięknego w pochmurnym, smutnym krajobrazie ? A tymczasem łagodne rozproszone światło daje całkiem inne, weselsze, bardziej soczyste barwy; a w czarno-białej fotografii zwiększone bogactwo szczegółów. Jak wówczas zrobić dobrą fotografię ? Jak tworząc obraz uchwycić nastrój oczekiwania na sezon wzmożonych wędrówek rzecznych,  np. na pastwisko i powrót z mlekiem - możliwości komunikacji i odpoczynku, którego uroku pozbawione są mieszczuchy ? Tutaj Autor dokonał tego celująco, nie kadrując ciasno ani nie umieszczając łodzi centralnie. Zostawił z lewej strony trochę miejsca na odrobinę oddechu, domysłu, niedopowiedzenia… a po ukosie kadru w górnym rogu jaśniejszą, wolną między szuwarami przestrzeń wylotu, w nurt rzeki.


Las Jednaczewski

Znane miejsca - widziane inaczej. Tu:na nierównej drodze leśnej, przez szybę auta w ruchu - dzięki czemu uzyskano esencję tematu: wydłużone, bez zbędnych szczegółów portrety jednaczewskich sosen. Zadanie ułatwiło fotografowanie pod wieczór, gdy czerwone słońce już chowając się, podkreśliło górne partie drzew...           Mając pod nosem tak piękny las, mieszkańcy Łomży chyba nie zdają sobie sprawy jaki to skarb. Najczęściej  bywa pusty… choć to właściwie taki większy Park Miejski. Bezmyślną rolę spełniły tu z nawiązką media, strasząc skutecznie ludzi kleszczami i zboczeńcami pod każdym krzakiem. Jeden z kolegów, z którym regularnie urządzamy w„Jednaczewiaku” w różnych porach roku plenery fotograficzne, kpi sobie przewrotnie: -„A  mnie to nie martwi, kto chciałby żeby mu ludzie bez przerwy plątali się pod nogami” ?  Więc na razie jeszcze jest cicho, spokojnie, bez tłoku… i  ten kto umie patrzeć - ma szansę zauważyć piękno samej Natury, jak choćby strzelistych sosen, tuz obok nas…


Targ na Kurpiach

Takie efekty daje izohelia - pracochłonna technika klasycznej fotografii, do której wykonuje się wiele kopi negatywowych w różnym stopniu naświetlenia (zależnie od potrzeb) by po złączeniu otrzymać obraz z wyraźnymi granicami tonalnymi. Nie każde ujęcie nadaje się do takiej operacji. Tutaj Autor wykorzystał kontrastowe oświetlenie by wydobyć bogactwo szczegółów w silnych światłach i cieniach. Powstało zdjęcie o podwójnych walorach: artyzmu i dokumentu.                                                                    A temat uniwersalny. Koń od tysięcy lat towarzyszył nam wśród wielu potrzeb życiowych w zaprzęgu  i pod siodłem, jako siła robocza w pracach polowych i transportowych, jako pomoc w boju, sporcie i rekreacji, prawdziwy przyjaciel w życiu prywatnym i w pracy, świadectwo prestiżu i zamożności, zaspokojenie potrzeby piękna, hodowli i hobby. Chyba nie ma innego zwierzęcia, wobec którego człowiek miałby tak ogromny dług wdzięczności. Jeszcze istnieje pokolenie, które pamięta, że Polska była konną potęgą w Europie. Kataklizmy dziejowe utrwaliły pewne krzywdzące sytuacje, które dziś można by spróbować naprawić, gdyby znalazł się odpowiedni miłośnik tematu...Dla przykładu: warto zbadać możliwość przywrócenia pewnej zapomnianej populacji koników. Zyskałaby na tym branża turystyczna i region, dołożono by cegiełkę do przywrócenia tradycyjnego charakteru Mazowsza Kurpiowskiego. Oto co pisał Chętnik: „Kto nie lubił nad Narwią koników, zwanych „kurpiowskimi” ? Niezbyt wielkie, ciemnokasztanowate lub rzadziej - siwki…o cienkich nogach i niewielkich łbach, słynęły z rączości i wytrzymałości… A jak biegały! nie było dla nich ni leśnych korzeni ani piachu po pęciny, cwałowały wszędzie jak po szosie, drepcząc prędko i parskając dla zachęty. A jakie to były konie odważne, jak się umiały bronić przed wilkami”. Ich niezwykła inteligencja pozwalała dawać sobie radę „na kiepskich, poplątanych drogach leśnych i łąkowych, w dzień czy w nocy, więc bywało, że furmani puszczali lejce zdając się wyłącznie na ich instynkt. Jak pisze w monografii „Kurpie - Puszcza Zielona”  M. Biernacka: „Wg licznych informacji miejscowej ludności ta odmiana koni zaginęła w czasie I wojny światowej". Potwierdza to Chętnik: "Kiedy Niemcy zobaczyli, że miejscowe na pozór nędzne stworzonka są wytrzymalsze, zabrali prawie wszystkie koniki kurpiowskie na potrzeby swojej armii”… Jakie mogły być dalsze losy tych koników ?

Bolesław Deptuła
wt, 23 marca 2010 14:27
Data ostatniej edycji: wt, 23 marca 2010 14:45:29

Narew po brzegi

Nadmiar ołowianego nieba, na którym „nic się nie dzieje” jest niepożądany w fotografii pejzażowej. Tutaj jednak trzeba było podkreślić dominującą szarość dnia i - przyciemniając filtrem niebo - dać przeciwwagę dla szeroko rozlanej rzeki… Oto nieprzewidywalna Narew. Może zmienić się nie do poznania, tworząc gigantyczne jezioro w rozległej pradolinie (jak na fotografii.) Ilu z nas pamięta słynną „powódź stulecia”- gdy szosą za Nowogrodem pływano łódkami, Stadion przy ul. Zjazd pokryła tafla wody, a nawet część Grobli Jednaczewskiej została zatopiona ? Gdyby pracownicy Skansenu w porę nie połączyli młyna hakami do pali, na których stał - to młyn po prostu spłynąłby z nurtem… Panuje opinia, że my się już od prawdziwej zimy i jej skutków odzwyczailiśmy. Dziś jak twierdzą znawcy, po długotrwałej i śnieżnej zimie główna fala może pojawić się nawet w kwietniu lub maju… Krótkotrwały szacunek dla rzeki powraca gdy nagły splot okoliczności przyniesie kataklizm. Nierówne odcinki względnego spokoju: po 1967 r. na 12 lat i potem przerwa na 30 lat mogą uśpić czujność - zapomina się o potędze Narwi. Wyobraźmy sobie trudność planowania, np. bulwarów: projektant spoza Łomży może nie docenić skali i gwałtowności żywiołu zmiatającego wszystko na swej drodze. Dlaczego zarzucono dyskusje z mieszkańcami i wodniakami ? W tej sytuacji doszło do paradoksu: raczej słychać radość, że czegoś nie zrobiono, przynajmniej „nie zdążono zepsuć bardziej brzegów Narwi”. Dominuje optymizm, że w przyszłości  w oparciu o porozumienie z mieszkańcami uda się przywrócić rzekę miastu, przy zachowaniu jak najdłuższych naturalnych odcinków nabrzeża. Od lat mówi się rzeczy oczywiste: jak najmniej betonu z maskowaniem tego, co musi być zepsute, nie ingerowanie w prawy brzeg z „ptasim rajem” (dyrektywa siedliskowa UE) naprzeciwko przystani wodnej, nie łudzenie  mrzonkami z zalewem turystycznym tuż przy rzece, bo szybko zamieni się w cuchnący basen, którego czyszczenie będzie nieopłacalne itd. Czy dziś zwycięży  rozsądek i wyobraźnia przy zabudowie brzegów ? Z monografii Łomży Donaty Godlewskiej możemy się dowiedzieć, że duże powodzie nawiedziły miasto w latach 1600, 1631 i wtedy: ”woda zniosła groblę i mosty na Narwi”… Czy będziemy mądrzy przed szkodą ?

Bolesław Deptuła
śr, 24 lutego 2010 07:44
Data ostatniej edycji: nie, 07 marca 2010 16:01:01

Motyw ze spaceru

Szczęśliwi ci, co potrafią się cieszyć pięknem zimy. Fotografia to także zabawa - światłem i formą. Tutaj motyw bramy, wejścia w inny świat - poprzez nadmiar szczegółów stał się zapowiedzią czegoś tajemniczego, niepokojącego. Mocne słońce dało możliwość cyfrowego przetworzenia obrazu w czytelną akwarelę… W efekcie powstała bajka zimowa - odrealnienie motywu pozwoliło wyjść poza schemat zwykłej dokumentacji, w stronę piktoralizmu fotograficznego. W przypadku tego Autora, zajmującego się na co dzień malarstwem pejzażowym - olejnym i akwarelowym, poszukiwania formalne są zrozumiałe, zwłaszcza jeśli fotografia pomocna jest w postaci szkicu do obrazu.


Łomżyńska zima

Nie zauważa się tematów do fotografii w zasięgu ręki, a mogą to być prawdziwe dzieła sztuki stworzone przez Naturę. Oświetlenie w zwykłym szarym zimowym dniu może dać w efekcie banalną dokumentacją. Groźne, zabójcze piękno mrozu będzie bardziej dramatyczne, jeśli zadbamy o kontrastową grę świateł, w tym przypadku: ostrego słońca. Oczywiście takie ukwiecone mrozem szyby łatwiej znaleźć w oknach drewnianych, to dodatkowe ulotne piękno i urozmaicenie naszej dawnej architektury.


Łomża - Nowogród

Ten autobus do Nowogrodu nie dojechał i jak zawsze, Natura okazała się silniejsza… 4o lat od wykonania tej fotografii sytuacje ciągle podobne. Tylko tamci pasażerowie nieco egzotyczni: palta do samej ziemi i ciężkie kożuchy...Dzielny konduktor przytrzymujący służbową torbę z forsą i biletami, zagrzewający pasażerów do przepchania samochodu w zamieci śnieżnej… A dziś?  A.D. 2010, kierowca rusza do Warszawy z opadającymi  drzwiami w super nowoczesnym autobusie, wyprodukowanym ponoć w Hiszpanii - dobrym na ciepłe kraje… Co parę kilometrów postój i beznadziejne próby uruchomienia zamarzniętych drzwi. Wyprawa do Stolicy trwa prawie 4 godziny. Zanim pneumatyka zadziałała… drzwi w czasie jazdy podtrzymywał jeden z pasażerów. Wyobraźmy to sobie: w zadymce, zacinającym śniegu wpadającym co chwila do środka, wszyscy powoli sztywnieją w fotelach… Czy ktoś po latach da wiarę przygodom na mazowieckich drogach ?

Bolesław Deptuła
so, 09 stycznia 2010 22:22
Data ostatniej edycji: nie, 10 stycznia 2010 12:07:28

Narwica do Narwi

Zima bywa łaciata, gdy na stalowo-granatowej Narwi pojawią się okrągłe plamy kry. Chętnie sie wraca do takiej fotografii, na której coś się dzieje. Przy szukaniu motywu warto przymrużyć oczy dla wyważenia  walorów tonalnych przestrzeni. Przeciwwagą kompozycyjną dla ciemnego koryta rzeki stała się biel brzegu. Odpowiednikiem płynącej kry są plamy suchych traw i krzaków. Zwartość tematu uzyskano dzięki proporcji jasne-ciemne ale pozostawienie w kadrze fragmentu lewego brzegu dodaje dynamizmu i zamyka obraz lekką asymetrią. Przyjęto plan szachownicy, stąd u góry zamknięcie kompozycji dwoma prostokątami: części łąkowej i zadrzewionej. Zdrowy rozsądek nakazał zachowanie umiaru w podziale obrazu.


Sprzedawca wędek

Reportaż może krzyczeć treścią i nie trzeba do tego wybuchających samochodów, ani serii obrazów: najtrudniej zmieścić temat w jednym. Oto kwintesencja prawdziwej Łomży - tak było za komuny, tak jest po jej rzekomym upadku odtrąbionym dla uśpienia patriotów: tu nie dorobisz się na własnej przedsiębiorczości. Milionerem najłatwiej zostaje urzędnik. Przyzwoity nie oczekuje złotej rybki, a wędkę sam zrobi - wystarczy mu nie przeszkadzać. Kto pamięta los tzw. „prywaciarzy” tępionych w PRL-u ten współczucie łączy z szacunkiem. Przedwojenne wychowanie i zasady przetrwały w zaniku, dodatkowym utrudnieniem peryferia cywilizacji europejskiej. Na Dziki Wschód nie da się przenieść szlachetnej poetyki westernowej…Od strony artystycznej fotografia jest wzorem do naśladowania. Wycelowanie obiektywu na murek w tle, połączyło dwa mocne punkty obrazu: sprzedawcę i jego towar, a uciekająca perspektywa w lewo nie wyprowadza naszego wzroku za kadr, raczej daremnie oczekujemy z tamtej strony nadejścia nabywcy… Samotność sprzedawcy  podkreśla tłum za jego plecami, kłębiący się pod Halą Targową, niedaleko ulicy Rządowej… Ubiór żołnierski był jeszcze długo po wojnie strojem wyjściowym. (Pamiętam dom rodzinny i nie mogę odżałować, ze nie uprosiłem Ojca aby swoje oficerki zostawił synom na pamiątkę…Jeszcze ćwierć wieku po wojnie stały na baczność w szafie, usztywnione drewnianymi  prawidłami)...Ryb było w Narwi dostatek, ale za dobrą, smukłą witką leszczynową trzeba było się nachodzić. Nadmierna niedostępność i zakrzaczenie to przekleństwo dopiero naszych czasów. Dawniej brzegi rzek ciągnęły się przestrzeniami zielonych łąk i piaszczystych plaż . Wydawało się, że tak trudno to zepsuć…


Jesienna Narew

Pejzaż to dla wymagającego fotografa prawdziwe wyzwanie. Niełatwo stworzyć coś przyciągającego wzrok na dłużej, coś zawierającego oprócz widoku miejsca pewien dramatyzm chwili. W tym przypadku udało się trafić we właściwy moment o właściwej porze - gdy trzeba było działać szybko, bo niesamowite ostre oświetlenie zaistniało na krótko. Od strony „kuchni fotograficznej” to był gwałtowny przypływ adrenaliny. Zaskoczenie z nagłego pojawienia się tak oszałamiającego światła w szarości pochmurnego wieczoru, zmusiło do wyścigu z chowającym się słońcem w tempie reporterskiej akcji, bez szansy na wybór najlepszej kompozycji z kilku ujęć. Stres? czy łut szczęścia? - dało w efekcie decyzję najlepszą z możliwych… i za chwilę wszystko znikło. Strzał udało się wykonać w trakcie wiosłowania, w ułamku sekundy na położenie wiosła, gdy kajak tracił rozpęd w momencie „przeskoku” na drugi brzeg przed kolejnym zakrętem, ułatwiającym podróż odcinkami Narwi - co jak wiadomo, po uzyskaniu pewnej wprawy, daje miłośnikom sportów wodnych możliwość szybkiego poruszania się pod prąd…


Widok z okna

Zdarza się, że sam twórca nie chce lub nie potrafi nabrać dystansu do swojej pracy, nie potrafi ocenić swoich fotografii - stąd czasem targany wątpliwościami zastanawia się nad sensem dalszych poszukiwań twórczych. Fotografuje jak mu intuicja podpowiada, ale gdy minie euforia z udanego polowania - nadchodzi zwątpienie w oryginalność spojrzenia. Wtedy cenne są uwagi życzliwego kolegi, bo dają szansę na krytyczny osąd i wskazanie szczególnych cech obrazu, składających się na to „nieuchwytne coś”, co nadaje indywidualny rys naszym fotografiom. Pamiętam rozmowy z doktorem Czyżewskim i sądzę, że rozumiałem Jego sposób widzenia. Miło jest powrócić do zdjęć, które przetrwały próbę czasu. Szkoda, że nie zachowały się oryginalne negatywy, stąd do dyspozycji są tylko słabsze jakościowo odbitki z archiwum Towarzystwa Fotograficznego… Zauważmy jak pysznie Autor zmusza nasze spojrzenie aby wędrowało w dół od dzwonnicy - która jest tu niewątpliwe mocnym punktem, choć na uboczu kadru - do ciemniejszego niczym obramowanie, narożnika budynku z prawej strony a potem podnieść nasz wzrok ale już zygzakiem przez fantazyjnie skręconą plamę cienia by przez ukośny dach kamienicy powrócić do tej perły łomżyńskiej architektury, zamykającej kompozycję; w rezultacie Autor umiejętnie wykorzystał elementy światła i cienia do wywyższenia  dzwonnicy i zbudowania  łączności z otoczeniem - między „dawnymi i nowszymi czasy”.


Narew

Pożegnanie lata nad Narwią. Warto szukać zamknięcia kompozycji w domyślne ramy, tu udało się zrównoważyć ukośną linię fal rozcinanych łodzią, trzciną nachyloną pod tym samym kątem, co połączyło wszystkie elementy  obrazu w zwartą opowieść o ulotnej chwili powrotu do domu. Charakterystyczna dla naszej Narwi wysoka skarpa, zamieszkała  - jakżeby inaczej: przez jaskółki brzegówki, już zaczynająca zmieniać światło od słońca chylącego się ku zachodowi... Oddalający się perkot motorka i znowu cisza, w której słychać przelot ważki…


Słonecznik

Są wśród nas miłośnicy fotografii, „polujący” na wyjątkowe okazje, zmagający się samotnie z wyborem najlepszego kadru, oświetlenia… inaczej postrzegają świat, szukając piękna. Dla fotoamatorów największą wartością jest radość tworzenia i dzielenia się nią. Bardziej doświadczeni nie zrażają się, że „wszystko już było” bo „wszystko” można zrobić inaczej - po swojemu. Mamy do pokonania wiele pułapek np. pokusę łatwizny. Kiedyś rzemieślnik tak przykładał się do pracy, że zwykłą dokumentację zamieniał w dzieło sztuki portretowej. Gdy nastąpił podział na fotografię rzemieślniczą i artystyczną - ta stała się domeną amatorów,  choć niektórzy chcą być od razu artystami bez opanowywania podstaw rzemiosła… Dylematy pozostały te same: umiejętność właściwego wyboru… „patrzę” nie zawsze oznacza „widzę”… Nawet odpowiednia szkoła nie tworzy automatycznie artysty, bo jak ktoś ładnie powiedział: „Artystą się bywa…” Na tej drodze przydatne jest ustawiczne samokształcenie i podglądanie dzieł mistrzów. Np. mimo upływu ponad 30 lat od powstania prezentowanej fotografii słonecznika, jest to nadal radość dla oczu i lekcja stylu sprzed epoki cyfrowej. Autor wydobył z tła koronę słonecznika, podkreślając temat wyborem odpowiedniego oświetlenia i kompozycji. To wynik eksperymentów z materiałami Agfacontur, dzięki którym dr Bolesław Czyżewski z Łomży (1926 - 1976) uzyskał fotografie porównywalne z efektami dzisiejszej grafiki komputerowej.


 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę