Wiatr, chmura i kałuża
Gwizdać chciałoby się na kaszel, choć z wiekiem nie wypada. Młodych dręczy leczony 6 dni, nieleczony tydzień - ale już emerytów uziemia na dwa tygodnie. Za to potem wypuścić się można w najmilszy las - podmiejski park. Szukając soczystej trawy, dla pewności za parkingiem - długi spacer skrajem, cienistą ścieżką obok rozświetlonej panoramy łąk. Słońca coraz więcej. Zazwyczaj fotografa korci skok w bok, by przekornie zrobić zdjęcia pod światło - bo są trudniejsze. Tak kiedyś przy badaniu koron drzew, trafiła się pokaźna, na wiele metrów szeroka kałuża. Niespodziewana woda bez wędrowania do odległej Narwi, to gratka na ciekawą fotografię. Tyle, że bezruch słonecznego, sennego dnia przypominał „Rejs” w ocenie duetu Maklakiewicz-Himilsbach, coś „Jak w polskim filmie - nuda”. Daremne spacery po owalu gładkiej tafli - i nic. Nagle woda ożywa. Ostre dotąd słońce muskane niewielkimi chmurkami, teraz odbija poblask stalowy, narastają błyski rozhuśtanej mocniej fali. Rzut oka w niebo: pokaźna chmura odsunęła gwałtownie pogodną światłość, zrobiło się dziwnie groźnie. Ogrom czerni wiszącej nad głową i jednocześnie tańczącej pod nogami. Fotograf ma ułamki sekund na przegląd arabesek i złapanie kilku w kadrze. Czyżby kształt jakiejś postaci? Skąd niepokój? Podczas uwodzicielskiej zabawy, woda migotliwie odsłania głębię - dużo większą niż złudna powierzchnia sugerowała.