Pod Tykocinem
Każdy kto zobaczy Narew pod Tykocinem, będzie chciał tu wrócić. Autor bywał wielokrotnie, co wynagrodziło go tak monumentalną chwilą - a że obdarzony talentem artysty, umiał zauważyć i uwiecznić na pierwszym planie opary mgły nad rzeką i ten szczególny moment odchodzenia burzy i uwypuklenia sylwetki świątyni górującej nad okolicą. W bogatej historii Tykocina nie tak dawno zaistniało groźne, ale w sumie szczęśliwe zdarzenie, osobliwy znak - przestroga: bo trzeba było aż potęgi przyrody do naprawienia „błędu urzędniczego”. Przecież do ludzi nie trafia nakaz mądrego współżycia z Naturą, więc próbowano przerobić rynek przed kościołem w namiastkę parku. To potężna grupa drzew jeszcze widoczna w środku fotografii - na prawo od wieży kościelnej. W roku 1994 trąba powietrzna wyrwała wszystkie drzewa z korzeniami, o dziwo bez szwanku dla urokliwej zabudowy obok. W ten sposób Natura odsłoniła pierwotny, staropolski układ przestrzenny, zabytkowe domki a w centrum wyjątkowy pomnik, hetmana z czasów „potopu szwedzkiego”, Stefana Czarnieckiego z pozłacaną buławą w dłoni. To niebywałe, że w takim szczególnym miejscu, mimo różnych zawieruch dziejowych zachowało się ponadczasowe piękno i spoiwo, ten odwieczny genius loci - duch opiekuńczy, siła nadrzędna odczuwana niezależnie od wierzeń. Takie miasteczka pomagają odróżnić sprawy ważne i ważniejsze. Szczęśliwie możemy czerpać siłę z takich historycznych miejsc i okolic. Ot, niedaleko Tykocina w Morusach, słynny Włodzimierz Puchalski w drewnianej chatce miał bazę do wypraw narwiańskich, z filmem i fotografią. Jeszcze nie umiemy ogarnąć tego dorobku, nie potrafimy urządzić muzeum z prawdziwego zdarzenia. Jest o czym dumać pod Tykocinem.