Kochanej Ewuni...
W piątek po południu zadzwoniła Ania i przekazała mi tę smutna wiadomość: Ewy już nie ma wśród nas, odeszła.
Szok! A przecież niby wiedziałam, że jest bardzo źle. Ale czy można przygotować się na taką wiadomość? Mówiłam sobie: może jeszcze trochę, może jeszcze miesiące, może chociaż tygodnie... I nawet tyle nie było dane naszej Ewuni.
I zaraz taki żal, że aż prawie złość. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego żyje sobie spokojnie tylu bezwartościowych ludzi, a ona odeszła? Dlaczego żyją ci, którzy wyrządzają zło, a Ewa, która tyle dobrego zrobiła dla innych... już jej z nami nie ma? Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe?
Dopiero po pewnym czasie myśli przynoszą inne obrazy. Przecież umierają młode matki i zostawiają gromadkę dzieci. Co gorsza, umierają same dzieci – cóż one winne? Rak zbiera swoje żniwo i nie ma dla niego żadnej świętości.
Mówią – trzeba się z tym pogodzić. Nie wiem, na razie jeszcze nie umiem. Wiem, że będę żyła dalej, bo taki los, bo tak mi wyszło... Ale jej już nie ma.
Tyle lat długiej walki z chorobą. A ile bólu, cierpienia i łez, to wiedzą najbliżsi i Bóg. Ewa nigdy nie obnosiła się z chorobą – walczyła z nią spokojnie i cicho. A przecież w tym cierpieniu tyle światła. Tyle dobrego, które uczyniła dla innych, a przede wszystkim dla nas – kobiet dotkniętych rakiem.
To Ewa była pierwszą osobą, która zadzwoniła do mnie po wizycie u lekarza i usłyszeniu strasznej nowiny. To ona zaprosiła mnie na pierwsze spotkanie Amazonek, które dało tyle nadziei – mimo wszystko.
Ja żyję, a jej już nie ma... Odeszła.
Mówią, że do lepszego świata. Może to jedyna pociecha. Ale nie zobaczy już Maćka na studiach albo z dyplomem lekarza, Marty w ślubnej sukni. Nie to stanowczo jest niesprawiedliwe.
Ale nie mogę załamywać rąk, pogrążać się w rozpaczy. Ewa nie chciałaby tego. Powiedziałaby: dziewczyny, trzeba patrzeć w przyszłość, róbcie dalej swoje! Tak jak ona to robiła przez wiele lat. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to nieść dalej to co Ewa stworzyła. To ona była pierwszą kobietą w naszym mieście, która otwarcie powiedziała: tak, mam raka, ale to nie znaczy wcale, że to już koniec. Zróbmy coś wspólnie, dla nas, dla kobiet, chorych i zdrowych. Dzięki jej odwadze i determinacji powstało i nadal istnieje nasze stowarzyszenie.
Może Ewa odeszła, żebyś Ty, żebym ja mogła żyć dalej?
Ewuniu, jeszcze się spotkamy. Kiedy – tylko Bóg wie, ale kiedyś na pewno. Nigdy Cię nie zapomnę.
– Basia Porwoł
Szok! A przecież niby wiedziałam, że jest bardzo źle. Ale czy można przygotować się na taką wiadomość? Mówiłam sobie: może jeszcze trochę, może jeszcze miesiące, może chociaż tygodnie... I nawet tyle nie było dane naszej Ewuni.
I zaraz taki żal, że aż prawie złość. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego żyje sobie spokojnie tylu bezwartościowych ludzi, a ona odeszła? Dlaczego żyją ci, którzy wyrządzają zło, a Ewa, która tyle dobrego zrobiła dla innych... już jej z nami nie ma? Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe?
Dopiero po pewnym czasie myśli przynoszą inne obrazy. Przecież umierają młode matki i zostawiają gromadkę dzieci. Co gorsza, umierają same dzieci – cóż one winne? Rak zbiera swoje żniwo i nie ma dla niego żadnej świętości.
Mówią – trzeba się z tym pogodzić. Nie wiem, na razie jeszcze nie umiem. Wiem, że będę żyła dalej, bo taki los, bo tak mi wyszło... Ale jej już nie ma.
Tyle lat długiej walki z chorobą. A ile bólu, cierpienia i łez, to wiedzą najbliżsi i Bóg. Ewa nigdy nie obnosiła się z chorobą – walczyła z nią spokojnie i cicho. A przecież w tym cierpieniu tyle światła. Tyle dobrego, które uczyniła dla innych, a przede wszystkim dla nas – kobiet dotkniętych rakiem.
To Ewa była pierwszą osobą, która zadzwoniła do mnie po wizycie u lekarza i usłyszeniu strasznej nowiny. To ona zaprosiła mnie na pierwsze spotkanie Amazonek, które dało tyle nadziei – mimo wszystko.
Ja żyję, a jej już nie ma... Odeszła.
Mówią, że do lepszego świata. Może to jedyna pociecha. Ale nie zobaczy już Maćka na studiach albo z dyplomem lekarza, Marty w ślubnej sukni. Nie to stanowczo jest niesprawiedliwe.
Ale nie mogę załamywać rąk, pogrążać się w rozpaczy. Ewa nie chciałaby tego. Powiedziałaby: dziewczyny, trzeba patrzeć w przyszłość, róbcie dalej swoje! Tak jak ona to robiła przez wiele lat. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to nieść dalej to co Ewa stworzyła. To ona była pierwszą kobietą w naszym mieście, która otwarcie powiedziała: tak, mam raka, ale to nie znaczy wcale, że to już koniec. Zróbmy coś wspólnie, dla nas, dla kobiet, chorych i zdrowych. Dzięki jej odwadze i determinacji powstało i nadal istnieje nasze stowarzyszenie.
Może Ewa odeszła, żebyś Ty, żebym ja mogła żyć dalej?
Ewuniu, jeszcze się spotkamy. Kiedy – tylko Bóg wie, ale kiedyś na pewno. Nigdy Cię nie zapomnę.
– Basia Porwoł