Rak i medycyna
Po kolejnej porażce lekarz poddaje się. Nie potrafi współczuć, nie potrafi kochać. A najgorsze, to obojętność na los chorego. Rozmowa z profesorem Cezarym Szczycikiem, który ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi. Ma 52 lata i stopień pułkownika. Od 1993 roku kieruje warszawską Kliniką Onkologii Centralnego Szpitala Klinicznego WAM. Jest autorem 150 prac naukowych. Bada nowe metody stosowania chemioterapii w leczeniu nowotworów.
- Nowotwór to za każdym razem inna choroba. Nie istnieje np. jeden rak piersi. Każda pacjentka ma zupełnie inny zestaw genów, który bierze udział w tym procesie. Ale może wkrótce odkryjemy największą tajemnicę nowotworu – dlaczego jest nieśmiertelny.
Dużo już wiecie?
- Bardzo dużo. Dynamicznie rozwija się proteomika, czyli wiedza o tym, jak funkcjonują białka, produkty genów. Każdy gen potrafi kodować kilka białek. Mamy od 30 do 50 tysięcy genów, a białek około miliona. To jeszcze olbrzymi obszar do poznania. Dysponujemy coraz doskonalszymi narzędziami i w coraz większym tempie gromadzimy wiedzę. Jestem przekonany, że dożyję dnia, w którym będziemy wiedzieli, dlaczego nowotwór powstaje i jak go zniszczyć.
Na razie jednak pacjenci umierają.
-Boja się tego, co im powiem. Wizyta u onkologa, niestety, nadal kojarzy się ze śmiercią. Powszechna jest opinia, że rak to wyrok. Chorzy często oczekują od nas cudu i niemal wszyscy czekają na słowa, które dałyby im nadzieję.
Traktują Pana jako lekarza, czy trochę jak księdza?
-Rozmowa z onkologiem jest rzeczywiście inna niż z lekarzem rodzinnym. Choroba nowotworowa zmienia relacje człowieka z otoczeniem. Zaczyna on myśleć o najważniejszych sprawach, o końcu życia. Często doświadcza samotności. Kiedy przychodzi do gabinetu onkologa można się spodziewać, ze będzie to poważna i głęboka rozmowa. Są tacy pacjenci, którzy wypierają świadomość choroby, wmawiają sobie, że nie jest tak źle.
Udają?
-Tak i nie. Sądzę, że mają świadomość, czym jest nowotwór, że czeka ich długa droga, ale sami siebie oszukują. Nie są gotowi na przyjęcie prawdy o swojej chorobie. Jednak zdecydowana większość ludzi wiadomość o chorobie przyjmuje dojrzale i otwarcie rozmawia z lekarzem na ten temat. Nie jest to wcale związane z wykształceniem, raczej ze stopniem indywidualnej dojrzałości.
O co pytają?
-Chcą wiedzieć, czy raka można wyleczyć. Jak choroba będzie przebiegała, czy będzie bolało. Budujące jest to, że większość się nie poddaje i zamierza walczyć do końca.
Pytają wprost:
ile im jeszcze czasu zostało?
-To jedno z pierwszych pytań.
Pan zna odpowiedź?
-Orientacyjnie, ale nigdy nie odpowiadam. Łatwo się pomylić, bo to zależy od wielu czynników, tempa wzrostu choroby, odporności organizmu, reakcji chorego na leczenie, jego stanu psychicznego. Często przychodzą do mnie pacjenci i mówią: „Mój lekarz powiedział, że zostało mi trzy tygodnie życia.” Jestem wtedy wściekły.
Na tego lekarza?
-Tak, bo jak można powiedzieć komuś coś takiego!
A może ten lekarz chciał być uczciwy wobec pacjenta?
-A skąd on to może wiedzieć? Tutaj nikt nie może mieć absolutnej pewności. Wyliczanie komuś czasu jest nadużyciem. Ja nie miałbym takiej odwagi.
To lepiej przemilczeć taką informację?
-Najtrudniejsza jest umiejętność takiego rozmawiania z chorym, by nie budzić w nim fałszywych nadziei, ale jednocześnie go nie pogrążać. Trzeba wyczuć pacjenta i podnieść go na duchu. Chorzy silniejsi psychicznie żyją dłużej i lepiej znoszą np. chemioterapię.
Można się tego nauczyć?
-Można, ale to wymaga czasu i często bolesnych lekcji. Każdy z nas takie pobierał. Gdy byłem młodym lekarzem zaraz po studiach, wierzyłem, ze uda mi się dokonać przełomu w medycynie. Miałem poczucie misji. Oczywiście dostałem porządne lekcje od życia.
Jakie?
-Powiedziałem pacjentowi, że go wyleczymy, albo przynajmniej zahamujemy postęp choroby. On odebrał te rozmowę bardziej optymistycznie, bo rozpaczliwie chwytał się każdej nadziei, chciał wierzyć, że będzie uleczony, a potem nowotwór zwyciężył. Dlatego trzeba z chorym umiejętnie rozmawiać, to połowa sukcesu w terapii.
Czy teraz mówi Pan zawsze całą prawdę, czy coś przemilcza?
-To jest tak jak w piosence, żołnierz dziewczynie nie skłamie, ale nie zawsze prawdę jej powie…Trzeba wiedzieć, jakie są granice szczerości. Jeden pacjent chce wiedzieć, drugi nie. Dobry lekarz potrafi to wyczuć.
Czyli opiera się on wyłącznie na intuicji?
-Tak, bo tego nie uczą na studiach, choć jest to jedno z najważniejszych narzędzi naszej pracy. Każdy lekarz musi dojść do tego sam, pod warunkiem, że ma otwarte oczy, uszy i serce. Gorzej, gdy lekarz w ogóle przestaje współczuć!
A zdarza się tak?
-Oczywiście. Jest to nasza choroba zawodowa. Nazywamy ją zespołem wypalenia. Często rozmawiam o tym z młodszymi kolegami i przestrzegam, jakie to niebezpieczne.
Jaki są objawy wypalenia?
-Utrata zapału czy wręcz niechęć do pracy, w skrajnej postaci cynizm, negowanie dotąd uznawanych wartości, obojętność na los chorego. Dotyka ona nie tylko relacji lekarz-pacjent, ale przenosi się też na rodzinę. Cierpi nie tylko pacjent, lekarz, ale również jego rodzina. Onkolodzy są tu szczególnie zagrożeni.
Często przychodzą do Pana współpracownicy i mówią, że mają już dość?
-Tak, przychodzą i mówią, że nie dają już sobie rady, bo są zbyt mocno zaangażowani emocjonalnie w proces leczenia. Śmierć pacjenta bywa dla nich nie do zniesienia. Wtedy tłumaczę, że w tym zawodzie nie unikniemy rozmów o śmierci i trzeba umieć to zaakceptować.
Jaki powinien być onkolog i jakich powinien unikać błędów?
-Musi być na tyle twardy, by perspektywa kontaktu z pacjentem chorym na raka nie wywołała w nim popłochu. Poza tym powinien być zrównoważony, spokojny, taktowny. Musi być przekonany, że będzie w stanie pomóc w walce z chorobą. Z porażki powinien umieć wyciągnąć wnioski i przyjmować ją z pokorą. Przy tym pacjencie może się nie udało, ale przy następnym może odnieść sukces, wyleczyć go całkowicie. Nie powinien bać się cierpienia i tego, że nie może być wsparciem dla umierającego. Lekarz powinien sobie zdawać sprawę, iż w tle jego działania jest śmierć i ma z nią częściej do czynienia niż inni. Chory nie powinien zauważyć, że prowadzący go lekarz też się boi. Onkolog powinien ponadto dysponować mądrym narodowym programem do walki z rakiem, bo im wcześniej trafią do niego chorzy, tym wcześniej będą mieli szanse na wyleczenie. Tymczasem na medycynie maleje liczba godzin z onkologii. Duży też jest rozdźwięk między medycyną akademicką, podstawowa diagnostyką. Musimy uczulać lekarzy rodzinnych, że mogą dać życie wielu pacjentom, gdy wykryją raka w pierwszym jego stadium rozwoju, a nie dopiero wtedy, gdy przekazują nam go w zaawansowanym stopniu rozwoju, kiedy przeważnie nic już nie można zrobić.
Czy nadal są różnice w leczeniu raka w USA i w Polsce?
-Kiedyś to była kosmiczna odległość. Teraz wiele się zmieniło. Można już prowadzić badania kliniczne nad lekami, mamy znakomitych onkologów, są wyspy szczęśliwe – kliniki zbudowane wokół osobowości, nowe programy leczenia. Rak to choroba cywilizacji i o tym wszyscy powinni pamiętać. Nowotwory będą coraz częstsze, chyba, że doprowadzimy Ziemię do idealnego stanu czystości i zaczniemy żyć w bardziej naturalny sposób. Z drugiej strony jednak i dinozaury chorowały na nowotwory. Ostatnio znaleziono okaz, który żył 5 milionów lat temu i zginął z powodu raka mózgu.
Nawet jeśli wiem jak najlepiej leczyć chorych na nowotwory tutaj w kraju, to nie mam na to pieniędzy. Kolejne rządy zapominają, że reformy w służbie zdrowia miały poprawić jakość opieki nad chorym, bo pacjent jest w tym momencie najważniejszy. Szara rzeczywistość wygląda inaczej. Onkolodzy toczą boje o przydział pieniędzy na istniejące programy i nowej generacji leki, a przecież nie taką wyznaczono im rolę.
* * * *
W dniach 24-25 września 2005roku w hotelu „Zbyszko” w Nowogrodzie odbyły się warsztaty psychologiczne na temat „Niezdrowego stylu życia”. Zajęcia z chorymi na nowotwory poprowadziły panie: Anna Maksymiuk, Renata Szymańska i Anna Zborowska. Poniżej zamieszczamy w skrócie efekty ich pracy z Amazonkami.