Z cyklu: Ciche bohaterki
Życie nasze składa się ze spotkań nowych osób, ale niestety, także z pożegnań. Tych pożegnań - trudnych, bolesnych przeżyłam zbyt wiele, będąc członkinią Stowarzysze¬nia Kobiet z Problemem Onkologicznym.
Jest nas dużo - kobiet dotkniętych chorobą onkologiczną. Tych, które żyją, walczą ze słabością
oraz wiele tych, które odeszły, lecz zostawiły ślad swojej działalności i wskazania, jak żyć z chorobą
i nie poddawać się do końca. Mimo że niektóre koleżanki odeszły, pozostaną zawsze w naszej pamięci,
w naszych działaniach, ponieważ ich los wplótł się nierozłącznie w działalność Stowarzyszenia. Dzięki nim Stowarzyszenie Kobiet z Problemem Onkologicznym zaistniało w naszym mieście i zaznaczyło swoją obecność w społeczności łomżyńskiej.
MARIANNA
Największym przeżyciem dla mnie było pożegnanie Marianny. Byłam wtedy rok po rozpoznaniu choroby i leczeniu. W ciągu tego zbliżyłyśmy się, podziwiałam jej pogodę ducha i optymizm, który tak mi był potrzebny. Zawsze życzliwie wsłuchiwała się w moje żale i trudne wspomnienia z okresu leczenia. Swoją chorobę akceptowała jako coś naturalnego, może dlatego, że wcześniej jej siostra przeżywała ten koszmar. Nie opowiadała o swoich przejściach, ale chętnie i życzliwie radziła mi, jak radzić sobie z codziennym z kłopotami, ze stresem, który często mnie ogarniał. Radziła, jak poprawić kondycję po chorobie. Ze zdziwieniem usłyszałam, że Marianna dwa razy dziennie wychodzi z domu na długie spacery rano u po południu, więc zapragnęłam ją naśladować. W każdy czwartek spotykałyśmy się z grupą Amazonek na rehabilitacji organizowanej i opłacanej przez Stowarzyszenie.
We wrześniu Marianna trochę kaszlała, lecz uważała, że to tylko lekkie prze¬ziębienie. Nasza ówczesna wiceprezes Ania wymusiła na niej, by udała się na badania kontrolne. Okazało się, że ma zmiany w klatce piersiowej. Odwiedzałyśmy ja najpierw na Oddziale Płucnym, gdzie miała dwa badania płuc - bronchoskopie. Pielęgniarki podziwiały ją za cierpliwość i pogodne poddawanie się tym nieprzyjemnym badaniom. Gdy stwierdzono raka płuc, została przeniesiona na Onkologię. Okazało się, że nie było już dla niej ratunku, lecz my nie byłyśmy świadome tej diagnozy. Na 10 dni przed śmiercią odwiedziłam ją w szpitalu. Była pora obiadu. Na moją uwa¬gę, że powinna jeść, by mieć siłę do walki z chorobą, powiedziała:
Ireczko, ja mam apetyt, popatrz - wszystko zjadam, bo mi smakuje. Jak zawsze była pogodna, uśmiechnięta i cieszyła się z odwiedzin. Wiadomość o jej śmierci była dla mnie szokiem. Trudno mi było uwierzyć, że już jej nie ma. Skrywałam swój smutek i łzy przed ludźmi, przed rodziną. Nie poszłam na pogrzeb, nie mogłam powstrzymać łez na myśl o Mariannie. Dopiero dzień po pogrzebie poszłam na cmentarz samotnie. Kierując się wskazaniami koleżanek bez trudu trafiłam do mogiły Marianny, mimo że była wciśnięta w gąszcz nagrobków - z daleka od alejek. Do tej pory dziwię się, jak bez trudu tam trafiłam, bo teraz każdego roku długo szukam grobu i nie zawsze odnajduję. Widocznie Marianna wskazywała mi drogę krętymi, cmentarnymi ścieżkami do siebie. I tak do tej pory czę¬sto pokonuję labirynt ścieżek do Ciebie, Marianno i nigdy nie jestem pewna spotkania z Tobą. Chodzę z uśmiechem, bo wiadomo, że każda ścieżka ma swój kres i - wzorując się na Tobie - pogodnie przyjmuję swój los.
I.D