„Niechby ta jedna nić ”
Ludzie rodzą się i umierają. Prosta prawidłowość losu, tylko między jednym a drugim jest jeszcze życie. To właśnie w momencie naszego odejścia można ocenić, czy przeżyliśmy to życie godnie, pozostając w pamięci tłumu żałobników, prześlizgnęliśmy się przez nie byle jaki i odchodzimy w samotności.
Kiedy poznałyśmy się [ była wówczas nauczycielką w Szkole Podstawowej nr 1, do której uczęszczała moja córka ], pomyślałam: ale super dziewczyna! Elegancka, radosna i wszędzie jej pełno. Zawsze otoczona ludźmi i zawsze z workiem pomysłów na życie. Zazdrościłam jej. Zaczęły się wtedy moje problemy ze zdrowiem, nieprzespane noce, strach: co będzie z moim małym dzieckiem? Czy umrę? Czy będzie bolało? - takie myśli kłębiły mi sie w głowie. Ani to dobrze, myślałam, żyje tak beztrosko.
A tu nagle, któregoś dnia podczas rozmowy, tak jakby mimochodem, Ania mówi, że jest po zabiegu, po chemioterapii, mówi to tak, jakby opowiadała o kupionej w sklepie sukience. Pod koniec tego jej monologu nie bardzo wiedziałam, co do mnie mówi i czy to się wydarzyło naprawdę. Nie mogłam uwierzyć - jak to, ona jest chora? Nie rozpacza, nie boi się? To albo gra "siłaczkę", albo cos z nią nie tak. Pamiętam jednak, że od tej rozmowy miałam ochotę coraz częściej się z nią spotykać i słuchać tego jej "trajkotania".
Bardzo się cieszyłam, że ją poznałam i że zaczynałyśmy się przyjaźnić. Wszystko
co mnie do niedawna przerażało i co było trudne - zaczynało stawać się proste i sensowne.
I chociaż potem przytrafiały mi się następne problemy zdrowotne, to nic już nie
przerażało. Ania wciągnęła mnie w działalność Stowarzyszenia Kobiet z Problemem
Onkologicznym. Zostałam jedną z nich.
Zanim odeszła, kiedy czuwałyśmy przy jej szpitalnym łóżku, był czas na analizę wspólnie spędzonych lat. Patrząc na nią, gdy już cichutko spała, wiedziałam, że doświadczyła łaski wiary i zrozumienia, że wybrała dobrą taktykę walki z chorobą. Stowarzyszenie, które założyła nieodżałowana śp. Ewa, a które z Anią tyle lat prowadziły, zostawiło i nadal zostawia trwałe ślady swojej działalności. Wszystkie podejmowane inicjatywy na pierwszym miejscu stawiały zawsze człowieka, troskę o niego, o jego zdrowie. Ania często posługiwała się naukami Ojca Świętego, poezją ks. Twardowskiego. Kiedy w ostatnim tygodniu jej życia przeglądałam biuletyny Stowarzyszenia, kasety, zdjęcia, zawsze znajdowałam tam cytat dotyczący sensu naszego życia, służenia innym. Należy to wszystko kontynuować, bo przecież choć odchodzą wodzowie, pozostaje jeszcze armia.
Smutno, że na ekranie telefonu komórkowego nie wyświetli się już "Ania D. dzwoni", nie przyjdzie rano żaden SMS, bo choć ostatnie tygodnie były dla niej bardzo trudne, zawsze rano była wiadomość: Co u ciebie? Jak się czujesz? Dbaj o siebie itp. Na koniec było krótko: U mnie 0,K - bo na więcej nie starczało już sił.
Taka była, taką ją będziemy pamiętać i wspominać. Najbardziej boli ludzka bezsilność, to, że nic nie mogliśmy zrobić, tylko patrzeć, jak w szpitalu walczy o każdą chwilę. Zawsze mówiła, że z rakiem trzeba walczyć, chociaż nie zawsze wychodzi się z tej walki zwycięsko.
Odeszła... Nam pozostaje wiara, że Amazonki, które przed nią przeniosły się do "Boskiej Organizacji", na swoich spotkaniach przyjmą ją z radością i wszystkie z nieba otaczać nas będą opieką. Doświadczone ziemską pielgrzymką zadbają, abyśmy się tutaj nie zagubiły, abyśmy trwały mocne w wierze.
"...Kiedy trzeba iść w daleką ciemność,
Niechby ta jedna nić została ze mnie.
Niech oderwie się cala reszta i wpadnie w przepaść
To jedno niech trwa na wieczność,
Dźwięczne, choć ślepe.
Bo tym, co za życia żyło najbardziej
Nieśmiertelna za grobem miłość nie pogardzi".
Wandzia Wałkuska