NIECH LEKARZ SIĘ O NAS ZATROSZCZY
Anna Mazurkiewicz rozmawia z Bożeną Winch, psychoterapeutką, psychologiem, swoją BreastFriendką w międzynarodowej kampanii na rzecz wsparcia w chorobie nowotworowej.
Każda prawie rozmowa pacjentów chorych na raka w pewnym momencie dotyczy relacji lekarz
- pacjent. Opowiadamy sobie mrożące krew w żyłach historie o krzyczących lekarkach, leka¬rzach, którzy nie poprosili nas o to, żebyśmy usiedli, anegdoty o lekarzu, który niefrasobliwie zapytał starszego pana z rakiem prostaty: „czy woli pan naświetlanie wewnętrzne czy zewnętrz¬ne",
w ogóle nie wyjaśniając mu, o co chodzi. Czy twoi pacjenci często poruszają temat kontaktu lekarz - pacjent jako ważny do omówienia z psychoterapeutą? Czy to gabinet psychoterapeuty jest konfesjonałem albo książką zażaleń na lekarzy?
- Wątek ten pojawia się w dwóch aspektach. Po pierwsze - pacjen¬ci i ich rodziny nie rozumieją tego, co lekarz powiedział i oczekują ode mnie, że ja im to wszystko dokładnie wyjaśnię. Występuję zatem w roli tłumacza. Przynoszą też wyniki badań. Przychodzą gnani stra¬chem, że w tych wynikach jest coś ukrytego, do czego trzeba dotrzeć.
Na szczęście w wynikach badań nie pojawiają się już terminy ła¬cińskie.
- Czasem się zdarzają jeszcze na kartach informacyjnych w szpitalu, ale pacjenci już wiedzą, co to znaczy „cancer" czy „carcinoma". Py¬tania z reguły formułowane są według wzoru: czy to znaczy, że jest bardzo źle? Na przykład, co to są te plusy w badaniu herceptyny... Lekarz sam z siebie nie powiedział, pacjentka nie zapytała: z przerażenia, z lęku, z zagubienia. Gdy przychodzi do mnie, już trochę ochłonęła, na tyle, by pytać. I jeszcze ten drugi aspekt - lekarz nawet rozmawiał z pacjentką, ale ona wstydziła się zapytać o szczegóły, żeby nie ujawnić swojej niewiedzy, na zasadzie: bo źle wypadnę pytając, bo on pomyśli, że jestem nierozgarnięta i nieoczytana.
Przede wszystkim nie mając nigdy przedtem do czynienia z cho¬robą nowotworową nie wiemy o co pytać!
- Oczywiście. Ale od strony lekarza to wygląda inaczej. Mówi: są ko¬mórki nowotworowe, będziemy musieli operować. I tyle. Krótko, jak najmniej. Nasi lekarze boją się powiedzieć „za dużo". Nie ma też takie¬go zwyczaju komunikacyjnego, żeby zapytać pacjentkę: czy wszystko jest zrozumiałe?
Nie ma też zwyczaju kulturowego, który nazwałabym: „lekarz się o nas zatroszczy". Zresztą nie tylko w onkologii. Lekarz jest od prze¬kazania informacji. Nie ma tu miejsce na dialog związany z emocjami.
Ależ lekarz nie chce wchodzić w nasze emocje, bo uważa, że w większej masie tego nie udźwignie. Ja go zresztą doskonale ro¬zumiem: nie da się umierać z każdym guzem.
- Bo do rozmów o emocjach lekarze są kompletnie nieprzygotowani. Na studiach mają niewiele zajęć z komunikacji lekarza z pacjentem, nie ma zajęć z psychoonkologii, a powinny być, choćby po to, by leka¬rze poznali obszar, w którym się będą poruszać. Prosty przykład. Le¬karz przekazuje pacjentce wyniki badania histopatologicznego, które
wykazało obecność komórek nowotworowych. W tym momencie ona wybucha gniewem: że to na pewno pomyłka, znowu pomyliliście wy¬niki, co mi pan tu opowiada! Lekarz nie rozumiejąc, że to jest „złość obronna" reaguje tak, jakby ten wybuch był przeciwko niemu osobi¬ście, albo czuje, że musi wziąć w obronę instytucję, w której pracuje i też krzyczy.
Tymczasem mając pewną wiedzę o różnych reakcjach na wiadomość o chorobie nowotworowej, można opanować sytuację i powiedzieć: rozumiem, że jest pani zdenerwowana, proszę jednak, żeby pani na mnie nie krzyczała, nie wiem, z czego pani wnioskuje, że w naszej przychodni jest bałagan i tak dalej. To by mogła lekarzowi dać wiedza z psychoonkologii.
Albo inny wariant. Pacjentka po usłyszeniu diagnozy mówi: no to już koniec! Lekarz na tę potencjalność łez i rozpaczy na wszelki wypadek ucina, uruchamiając swój poziom obronności: niech mi tu pani nie opowiada bzdur!
Po takim zdaniu już o nic nie da się zapytać.
- Jest jeszcze inny wymiar tego kontaktu, znany zresztą wszystkim pacjentom onkologicznym. To liczba pacjentów, których lekarz przyj¬muje codziennie. Jeżeli trzeba trzydzieści razy dziennie przejść przez taką rozmowę, trudno sobie wyobrazić, żeby za każdym razem zdobyć się na empatię. Dlatego warto sobie uświadomić, że tego rodzaju roz¬mowy są trudne także dla lekarzy. W Polsce na przykład nie ma osób wytrenowanych do rozmów z pacjentami pierwszorazowymi, tak jak w innych krajach Europy, kiedy zgodnie z procedurami przy takiej rozmowie jest obecny psycholog. Ja nie bronię lekarzy, ale rozumiem, dlaczego komunikacja lekarz - pacjent przebiega tak a nie inaczej.
Zawsze mówię lekarzom, że w czasie tej pierwszej rozmowy pa¬cjent nie słyszy nic: w głowie mu się tłucze jedno słowo: rak, rak, rak!
- Pacjentowi w czasie tej pierwszej rozmowy powinna towarzyszyć bliska osoba. Kiedy zwiedzałam szpital onkologiczny w Londynie mówiono nam, że nawet powinien tę rozmowę nagrywać na dykta¬fon, żeby potem móc ją na spokojnie odsłuchać w domu. U nas taka propozycja wzbudzałaby kontrowersje, ponieważ od razu mamy sko¬jarzenia z podsłuchami, aferami i tajnymi służbami. To są te różnice kulturowe.
W jaki sposób bierzesz udział w analizie rozmowy lekarza z pa¬cjentem, w której przecież nie uczestniczyłaś? Pacjenci ją rela¬cjonują i czego od ciebie oczekują, poza wyjaśnieniem trudnych terminów?
- Ta nasza rozmowa to nie jest skarga na lekarza Kowalskiego, że jest taki i owaki, ale próba ogarnięcia rzeczywistości. Spróbujmy się za¬stanowić nad tym co lekarz powiedział, proponuję. Analizujemy tę rozmowę, bo pacjentka nie ma po niej zazwyczaj poczucia, że wie, co będzie dalej. Pada na przykład pytanie, czy jest sens, żebym się opero¬wała. Który lekarz ma czas tak rozmawiać! A za tym pytaniem kryje się często idea: czy zamiast proponowanej operacji albo chemioterapii, nie lepiej, żebym poszła do energoterapeuty albo innego znachora.
Radzisz, odradzasz?
- Psychoterapeuta nie jest od dawania rad: zrób tak i tak. Ale gdy słyszę, że gdzieś tam w Białostockiem jest szeptucha, która leczy nowotwory, to mówię: zrobi pani jak zechce, ale jestem przeciwna, by jej działania miały zastąpić chemioterapię, pytam, skąd w ogóle taki pomysł... I to dochodzimy do następnego ważnego punktu naszej rozmowie o relacji lekarza z pacjentem.
W dużych centrach onkologicznych człowiek jest nikim, przedmio¬tem a nie podmiotem, nie szanuje się jego uczuć. A na tym polega czar „cudotwórcy", że ma czas, wszystko wytłumaczy, nawet jeśli mówi bzdury. W szpitalu onkologicznym pacjent ma wokół siebie samych chorych, cudotwórca formułuje przekaz eksponując tych, którym jego „terapia" pomogła. Po nagłośnionej przez media śmierci profesora Religi miałam bardzo dużo takich argumentacji: nawet jemu medycy¬na konwencjonalna nie pomogła, to po co mam się leczyć. Tu mamy konkret: szwagra znajomej koleżanki babcia była chora, a proszę, wyzdrowiała. Taka wiara jest poza racjonalnością, zwracam ci uwagę, że myślą tak nie tylko ludzie niewykształceni. Każdy szuka czegoś, co pomoże „na pewno", lekarz nam tej gwarancji nie da.
Czy lekarze chcą się uczyć komunikacji z pacjentem?
- Coraz więcej konferencji dla lekarzy ma w programie warsztaty z komunikacji lekarz - pacjent. Ich celem jest zdobycie umiejętno¬ści rozmawiania z pacjentem i jego rodziną w różnych kluczowych momentach leczenia. Bo to nie chodzi tylko o tę pierwszą rozmowę, w której pada diagnoza, ale o emisję i remisję choroby, a potem o tę rozmowę, gdy trzeba powiedzieć pacjentowi o „zakończeniu leczenia przyczynowego".
Dla innie takim momentem była informacja, że mam wznowę w bliźnie. Nie byłam na to przygotowana, bo nikt mi w ogóle przedtem nie powiedział, że może zaistnieć taki fakt. O tym, że znowu znaleziono u mnie komórki nowotworowe poinformował mnie lekko lekarz, który uznał, że nie jest moim lekarzem pro-wadzącym. On „tylko" wyciął zmianę, on miał mi przekazać tę wiadomość, a wszystko mi wyjaśni mój lekarz prowadzący, który jest właśnie na urlopie.
- Lekarz często nie zdaje sobie sprawy z tego,że każdy kontakt z pa¬cjentem ma niepowtarzalną wartość. To, o czym mówisz, to swego rodzaju mit lekarza prowadzącego. On załatwi resztę. A ty zostałaś na środku parkingu z wynikiem w torebce i wiadomością, że twój lekarz będzie za dwa tygodnie.
W jaki sposób prowadzi się szkolenia z lekarzami?
- Oglądamy na przykład filmy szkoleniowe i potem omawiamy po¬kazane sytuacje, ćwiczymy scenki. Funkcjonują także podyplomowe studia z psychoonkologii, na które zapisują się lekarze, ale nie tylko, także pielęgniarki i rehabilitanci. Dobrym rozwiązaniem byłoby włą¬czenie zajęć z psychoonkologii do specjalizacji onkologicznej.
A co ma robić pacjent, przed którym stoi wybór, czyli tak po¬wszechne obecnie włączanie pacjenta w proces leczenia?
- I słusznie, to jest bardzo dobry kierunek, ale nie można żądać od pacjenta podjęcia decyzji, jeśli nie przekaże mu się podstawowych in¬formacji. Mam często pacjentki, które obawiają się operacji oszczę¬dzającej, ponieważ boją się, że to zmniejsza ich szanse. Jeżeli komu¬nikacja lekarz - pacjent jest prawidłowa, można rozwiać wątpliwości. Tu widzę też rolę stowarzyszeń pacjenckich, które dbają o edukację pacjentek. Uczą, jakie pytania zadawać lekarzowi, jak czytać wyniki, jakich badań dopilnować.
Nie mam intencji obrażania lekarzy, więc dla mnie jest istotną różni¬cą, czy uczymy pacjenta, że lekarz to twój wróg i musisz go złapać za rękę, bo coś zrobił źle, czy może raczej nauczmy dialogu obie strony. Tu chodzi o równoważność pozycji.
Rozmawiała
Anna Mazurkiewicz