„ MOJA KRONIKA”
Listopad 1981 roku - badania kontrolne u lekarza zakładowego wykazały guza piersi.
Był to dla mnie szok, tym bardziej, że lekarz bardzo na mnie nakrzyczał. Otrzymałam skierowanie na onkologię i zaraz na drugi dzień byłam na badaniach. Dwa tygodnie czekałam na wyniki biopsji. Okazało się, ze konieczna jest natychmiastowa operacja.
W szpitalu, z wielkimi trudnościami, znalazłam się 14 grudnia po ogłoszeniu stanu wojennego. Operację miałam w szpitalu onkologicznym w Szczecinie. Atmosfera w szpitalu była bardzo napięta ze względu na strajki i rozruchy w mieście.
16 grudnia byłam operowana przez doktora Ucińskiego. To właśnie doktor starał się wytłumaczyć mi, że nie jest to koniec, że z tym można żyć stosując się do wskazań lekarzy.
Byłam całkiem załamana, na szczęście rana ładnie się goiła.
31 grudnia zostałam wypisana do domu z zaleceniem zgłoszenia się do kontroli i po wynik.
Po otrzymaniu wyniku okazało się, że muszę podjąć dalsze leczenie. Było to naświetlanie lampą kobaltową. Zostałam poddana dalszemu leczeniu i przeniesiona na oddział fizykoterapii. Bardzo serdecznie zajęła się mną pani doktor Mika. Naświetlania trwały miesiąc. W tym czasie wystąpiły przerzuty na węzły szyjne i żuchwy. Po kilkukrotnym badaniu i biopsji dopiero ta ostatnia wykazała, że są to komórki nowotworowe.
Dalsze leczenie to chemioterapia. Otrzymałam jej dziewięć dawek. Przyzwyczaiłam się do walki z chorobą i ściśle przestrzegałam wskazań lekarza. W tym czasie w szpitalu nie było psychologa, który mógłby prowadzić rozmowy na temat choroby. Nie było również rehabilitanta i trzeba było sobie radzić samemu. Było to bardzo przykre, że nie było z kim na ten temat porozmawiać. Odwiedzających też nie było, ponieważ w stanie wojennym na każdy wyjazd konieczna była przepustka władz.
Trzy tygodnie oddechu od szpitala, ale na kontrolne badania jeździłam nawet bez wyznaczonego terminu, gdyż byłam zaniepokojona tym, ze guzki umiejscowione na węzłach szyjnych i żuchwy nie giną. Po kolejnej wizycie u lekarza podjęto decyzję o usunięciu zapobiegawczo jajników, chociaż były zdrowe, na co wyraziłam zgodę. Kolejna operacja i dalsze leczenie.
Po tym zabiegu nastąpiły naświetlania kobaltem węzłów szyjnych i żuchwy. Trwało to ponad miesiąc. Cały czas pobierałam inne, uzupełniające leki.
Miesiąc wytchnienia od lamp i chemii. Po tym czasie musiałam otrzymać następną dawkę ośmiu chemii.
W tym czasie leczenie było inne, teraz jest bardziej nowoczesne i jest duże wsparcie ze strony lekarzy, wolontariuszy, psychologów i rehabilitantów. Ja miałam tylko wsparcie lekarzy, a z resztą musiałam radzić sobie sama. Po skończonej chemii jeszcze długo brałam leki, które miały zapobiec nawrotom choroby.
Po dziewiętnastu latach stwierdzono u mnie raka tarczycy. Operacja i leczenie jodem promieniotwórczym. Obecnie biorę leki związane z tarczycą, które muszę brać do końca życia. Jestem pełna optymizmu i nadziei, że ta choroba już mnie niczym nie zaskoczy.
Teresa