Wykrywacz
30 tysięcy Polaków rocznie może wygrać z nowotworem dzięki PET
Jacek Kaczmarski, pieśniarz i poeta, miał 47 lat, gdy zabił go rak gardła i przełyku. Znana z serialu „Na dobre i na złe” Daria Trafanowska zmarła w wieku 51 lat na raka trzustki, którego wykryto dopiero, gdy doszło już do przerzutów do wątroby. Na ten sam nowotwór zmarł znany prawnik Lech Falandysz (61 lat). Rak pokonał również niedawno polityka Edwarda Wendego (66 lat) i ministrów zdrowia – Franciszkę Cegielską (54 lata) oraz Jacka Żochowskiego (56 lat). Wszyscy ci ludzie – i dziesiątki tysięcy innych – byliby najprawdopodobniej nadal wśród nas, gdyby mogli skorzystać z nowoczesnych metod wykrywania nowotworów, takich jak najnowsze osiągnięcie w tej dziedzinie – emisyjna tomografia pozytonowa (PET)
– Zdecydowałem się na badanie tą metodą po chemioterapii, by sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Kolejnemu badaniu zamierzam się poddać we wrześniu i będę to robił regularnie co jakiś czas. Myślę, że każdy, kto przeszedł to, co ja, skorzystałby z PET – opowiada Kamil Durczok, prezenter „Wiadomości” TVP. Podobnego zdania jest Krzysztof Kolberger, który kilka lat temu chorował na raka nerki. – Wtedy jeszcze większość badań na szczęście była bezpłatna. Teraz, kiedy są nowe możliwości diagnostyczne, na pewno bym z nich skorzystał, i to bez względu na cenę – twierdzi aktor. – Lekarze podejrzewali u mnie nowotwór złośliwy, ale dzięki badaniu PET wykonanemu w Centrum Onkologii w Bydgoszczy wykluczyli tę ewentualność. To bardzo dobra metoda diagnostyczna, która powinna być szeroko dostępna. Gdyby takich urządzeń było więcej i gdyby lepiej je wykorzystywano, cena usługi mogłaby spaść o połowę – mówi Jerzy Starak, wiceprezes Polskiej Rady Biznesu.
Światło nadziei
PET pozwala dokładnie określić, gdzie znajduje się guz nowotworowy i czy daje przerzuty. Pacjent musi jedynie przed badaniem pościć co najmniej przez cztery godziny. Potem otrzymuje środek radioaktywny w zastrzyku dożylnym. Trzeba odczekać jeszcze przynajmniej godzinę, aby substancja dotarła do wszystkich komórek ciała. Pacjent leży wtedy w wyciszonym pomieszczeniu i powinien unikać gwałtownych ruchów czy rozmawiania, wypija litr wody. Dopiero wtedy rozpoczyna się skanowanie – badana osoba kładzie się na leżance, która wjeżdża w otwór znajdujący się pośrodku skanera. Mniej więcej przez 30 minut należy leżeć nieruchomo (jedynie u osób niespokojnych lub małych dzieci lekarze stosują środki uspokajające). W tym czasie urządzenie rejestruje, jak tkanki badanej osoby absorbują m.in. składniki pokarmowe. U chorego, któremu podano glukozę zawierająca radioaktywny fluor, komórki rakowe zaczynają intensywnie wydzielać niewidzialne promieniowanie gamma. To zjawisko występuje praktycznie we wszystkich typach nowotworów. „Gdy podczas tomografii pozytonowej widzimy miejsce o wzmożonej aktywności, na 90 proc. mamy do czynienia z rakiem” – wyjaśniał zmarły niedawno prof. Peter Valk, jeden z pionierów powszechnego stosowania PET w onkologii.
W czasie badania PET ciało pacjenta otrzymuje dawkę promieniowania zbliżoną do tej, która towarzyszy zwykłemu badaniu rentgenowskiemu (dlatego badania nie wykonuje się u kobiet w ciąży, a karmiące matki muszą odstawić dziecko do piersi na dobę). Po zakończeniu skanowania można wrócić do codziennych obowiązków (zaleca się jedynie picie większej ilości płynów, by przyspieszyć proces usuwania radioaktywnej substancji z organizmu). Wynik badania pozwala onkologom precyzyjnie zaplanować i monitorować leczenie – już po pierwszym cyklu chemioterapii można stwierdzić, czy jest skuteczna. U 48-letniej kobiety lekarze wykonali skanowanie PET z powodu guzka płuca. Zmiana okazała się łagodna, ale badanie uratowało życie pacjentki, bo przy okazji wykryto u niej bezobjawowego raka piersi!
Kalkulacja życia
W Polsce pracuje na razie tylko jeden nowoczesny skaner PET, zakupiony bez dotacji budżetowych przez Centrum Onkologii w Bydgoszczy. – Przed trzema laty dyskutowaliśmy, czym różni się nasz ośrodek od europejskich placówek. Uznaliśmy, że standardy leczenia mamy praktycznie takie same, ale gorzej wypadamy pod względem diagnostyki. Brakowało przede wszystkim PET – opowiada Zdzisław Zuchora, szef Zakładu Medycyny Nuklearnej bydgoskiego centrum. Szpital wykonał biznesplan, z którego wynikało, że kupienie skanera będzie korzystną inwestycją – wziął kredyt z banku i uzyskał zapewnienie ówczesnego ministra zdrowia Marka Balickiego, że resort będzie płacił za badania. Niestety, dziś wykorzystuje się zaledwie jedną piątą możliwości urządzenia, ponieważ Narodowy Fundusz Zdrowia nie płaci za badania. – Od początku roku przebadaliśmy około 400 pacjentów. Tylko kilkudziesięciu mogło zapłacić z własnej kieszeni lub uzyskało promesy z oddziałów NFZ, które w pojedynczych wypadkach zgadzają się na finansowanie badania – mówi Zuchora.
Tomografia pozytonowa jest dość drogą metodą diagnostyczną. Sprzęt wykorzystywany w Bydgoszczy kosztował 20 mln zł, za usługę trzeba zapłacić od 4,8 tys. zł (badanie serca czy mózgu) do 8 tys. zł (skanowanie całego ciała). Mimo tych kosztów stosowanie takich urządzeń na całym świecie oznacza oszczędności dla służby zdrowia. Z badań przeprowadzonych przez prof. Valka wynika, że dolar zainwestowany w PET daje 1,9 dolara zysku, w pierwszej kolejności polegającego na wczesnym wykryciu procesu nowotworowego i uniknięciu kosztownej terapii. Poza tym u wielu pacjentów dopiero badanie tomografem pozytonowym pokazuje, że proces nowotworowy, na przykład w raku jelita grubego czy czerniaku złośliwym, jest tak rozległy, że operacja wycięcia guza nie będzie skuteczna. W takiej sytuacji zamiast obciążać organizm pacjenta niepotrzebnym zabiegiem, można spróbować innej metody leczenia albo skupić się na opiece paliatywnej. Podobnie jest w wypadku chemioterapii – zamiast stosować przez wiele tygodni nieskuteczny, drogi lek, można szybko zmienić go na inny.
Podobne oszczędności są możliwe również w Polsce, jeżeli urzędnicy zrozumieją wreszcie, że biednego kraju nie stać na nieinwestowanie w nowoczesną diagnostykę. NFZ co roku wydaje na onkologię (czytaj: leczenie chorych, często umierających) 1,2 mld zł z pieniędzy podatników. W rzeczywistości koszty mogą być ponad dwukrotnie wyższe, gdyż ceny usług medycznych w Polsce są niedoszacowane. Analizy przeprowadzone w bydgoskim Centrum Onkologii wykazały, że badania PET nie tylko „zarabiają” na siebie, ale jeszcze pozwalają sporo zaoszczędzić. U 25 spośród stu pacjentów z podejrzeniem wznowy raka jelita grubego nie wykrywamy ognisk nowotworu. Unikając niepotrzebnego stosowania u nich chemioterapii, oszczędzamy 200 tys. zł. Podobnie wygląda sytuacja z kwalifikowaniem do radykalnej terapii raka płuc – tu dzięki przebadaniu stu pacjentów można zaoszczędzić 60 tys. zł – wylicza Zuchora.Te kalkulacje nie trafiają do przekonania NFZ. – Na PET w 2004 r. możemy przeznaczyć 5 mln zł – mówi Renata Furman, rzecznik funduszu. Za taka sumę miałoby być wykonanych 1650 badań, ale – według obliczeń Centrum Onkologii – tyle pieniędzy wystarczy najwyżej dla tysiąca pacjentów.
Skaner na milion
Eksperci Ministerstwa Zdrowia wyliczyli, że w Polsce z PET powinno co roku korzystać 8 tys. osób, dlatego potrzebne będą trzy ośrodki wyposażone w tomografy (jeden obsługuje średnio 2,5 tys. pacjentów rocznie). Nowy skaner ma być wkrótce zainstalowany na Śląsku, kolejny miałby trafić do Warszawy. W rzeczywistości Polska będzie potrzebować dziesięciokrotnie więcej takich urządzeń. W krajach zachodnich standardem jest PET mniej więcej na milion mieszkańców. Amerykanie mają ponad 200 skanerów, Niemcy – 80, Francuzi docelowo będą mieć 70.
Większa liczba urządzeń oznacza nie tylko większą dostępność badania, ale tez niższe koszty. Dwanaście lat temu tomograf pozytonowy kosztował w USA 2,5 mln USD, dziś za najnowocześniejszy model trzeba zapłacić 1,5 mln USD, a za kilka lat cena powinna spaść poniżej miliona dolarów. Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że przy tak dużej liczbie PET nie trzeba już do każdego z nich kupować kosztującego drugie tyle cyklotronu – instalacji do wytwarzania substancji radioaktywnych, podawanych pacjentowi przed badaniem. Środki te są w USA powszechnie dostępne dzięki sieci placówek firm farmaceutycznych, które mogą produkować je taniej i na większa skalę.
– Przyszłość onkologii to nowoczesne metody wczesnego wykrywania nowotworów – powiedziała „Wprost” prof. Hedvig Hricak, radiolog z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. W Polsce co roku na raka umiera ponad 70 tys. osób. Co najmniej 30 tys. z nich można by uratować, gdyby chorobę wykryto we wczesnym stadium rozwoju, m.in. dzięki takim urządzeniom jak PET.
Jan Stradowski
Współpraca: Monika Florek
(Wprost, 20 czerwca 2004)
Jacek Kaczmarski, pieśniarz i poeta, miał 47 lat, gdy zabił go rak gardła i przełyku. Znana z serialu „Na dobre i na złe” Daria Trafanowska zmarła w wieku 51 lat na raka trzustki, którego wykryto dopiero, gdy doszło już do przerzutów do wątroby. Na ten sam nowotwór zmarł znany prawnik Lech Falandysz (61 lat). Rak pokonał również niedawno polityka Edwarda Wendego (66 lat) i ministrów zdrowia – Franciszkę Cegielską (54 lata) oraz Jacka Żochowskiego (56 lat). Wszyscy ci ludzie – i dziesiątki tysięcy innych – byliby najprawdopodobniej nadal wśród nas, gdyby mogli skorzystać z nowoczesnych metod wykrywania nowotworów, takich jak najnowsze osiągnięcie w tej dziedzinie – emisyjna tomografia pozytonowa (PET)
– Zdecydowałem się na badanie tą metodą po chemioterapii, by sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Kolejnemu badaniu zamierzam się poddać we wrześniu i będę to robił regularnie co jakiś czas. Myślę, że każdy, kto przeszedł to, co ja, skorzystałby z PET – opowiada Kamil Durczok, prezenter „Wiadomości” TVP. Podobnego zdania jest Krzysztof Kolberger, który kilka lat temu chorował na raka nerki. – Wtedy jeszcze większość badań na szczęście była bezpłatna. Teraz, kiedy są nowe możliwości diagnostyczne, na pewno bym z nich skorzystał, i to bez względu na cenę – twierdzi aktor. – Lekarze podejrzewali u mnie nowotwór złośliwy, ale dzięki badaniu PET wykonanemu w Centrum Onkologii w Bydgoszczy wykluczyli tę ewentualność. To bardzo dobra metoda diagnostyczna, która powinna być szeroko dostępna. Gdyby takich urządzeń było więcej i gdyby lepiej je wykorzystywano, cena usługi mogłaby spaść o połowę – mówi Jerzy Starak, wiceprezes Polskiej Rady Biznesu.
Światło nadziei
PET pozwala dokładnie określić, gdzie znajduje się guz nowotworowy i czy daje przerzuty. Pacjent musi jedynie przed badaniem pościć co najmniej przez cztery godziny. Potem otrzymuje środek radioaktywny w zastrzyku dożylnym. Trzeba odczekać jeszcze przynajmniej godzinę, aby substancja dotarła do wszystkich komórek ciała. Pacjent leży wtedy w wyciszonym pomieszczeniu i powinien unikać gwałtownych ruchów czy rozmawiania, wypija litr wody. Dopiero wtedy rozpoczyna się skanowanie – badana osoba kładzie się na leżance, która wjeżdża w otwór znajdujący się pośrodku skanera. Mniej więcej przez 30 minut należy leżeć nieruchomo (jedynie u osób niespokojnych lub małych dzieci lekarze stosują środki uspokajające). W tym czasie urządzenie rejestruje, jak tkanki badanej osoby absorbują m.in. składniki pokarmowe. U chorego, któremu podano glukozę zawierająca radioaktywny fluor, komórki rakowe zaczynają intensywnie wydzielać niewidzialne promieniowanie gamma. To zjawisko występuje praktycznie we wszystkich typach nowotworów. „Gdy podczas tomografii pozytonowej widzimy miejsce o wzmożonej aktywności, na 90 proc. mamy do czynienia z rakiem” – wyjaśniał zmarły niedawno prof. Peter Valk, jeden z pionierów powszechnego stosowania PET w onkologii.
W czasie badania PET ciało pacjenta otrzymuje dawkę promieniowania zbliżoną do tej, która towarzyszy zwykłemu badaniu rentgenowskiemu (dlatego badania nie wykonuje się u kobiet w ciąży, a karmiące matki muszą odstawić dziecko do piersi na dobę). Po zakończeniu skanowania można wrócić do codziennych obowiązków (zaleca się jedynie picie większej ilości płynów, by przyspieszyć proces usuwania radioaktywnej substancji z organizmu). Wynik badania pozwala onkologom precyzyjnie zaplanować i monitorować leczenie – już po pierwszym cyklu chemioterapii można stwierdzić, czy jest skuteczna. U 48-letniej kobiety lekarze wykonali skanowanie PET z powodu guzka płuca. Zmiana okazała się łagodna, ale badanie uratowało życie pacjentki, bo przy okazji wykryto u niej bezobjawowego raka piersi!
Kalkulacja życia
W Polsce pracuje na razie tylko jeden nowoczesny skaner PET, zakupiony bez dotacji budżetowych przez Centrum Onkologii w Bydgoszczy. – Przed trzema laty dyskutowaliśmy, czym różni się nasz ośrodek od europejskich placówek. Uznaliśmy, że standardy leczenia mamy praktycznie takie same, ale gorzej wypadamy pod względem diagnostyki. Brakowało przede wszystkim PET – opowiada Zdzisław Zuchora, szef Zakładu Medycyny Nuklearnej bydgoskiego centrum. Szpital wykonał biznesplan, z którego wynikało, że kupienie skanera będzie korzystną inwestycją – wziął kredyt z banku i uzyskał zapewnienie ówczesnego ministra zdrowia Marka Balickiego, że resort będzie płacił za badania. Niestety, dziś wykorzystuje się zaledwie jedną piątą możliwości urządzenia, ponieważ Narodowy Fundusz Zdrowia nie płaci za badania. – Od początku roku przebadaliśmy około 400 pacjentów. Tylko kilkudziesięciu mogło zapłacić z własnej kieszeni lub uzyskało promesy z oddziałów NFZ, które w pojedynczych wypadkach zgadzają się na finansowanie badania – mówi Zuchora.
Tomografia pozytonowa jest dość drogą metodą diagnostyczną. Sprzęt wykorzystywany w Bydgoszczy kosztował 20 mln zł, za usługę trzeba zapłacić od 4,8 tys. zł (badanie serca czy mózgu) do 8 tys. zł (skanowanie całego ciała). Mimo tych kosztów stosowanie takich urządzeń na całym świecie oznacza oszczędności dla służby zdrowia. Z badań przeprowadzonych przez prof. Valka wynika, że dolar zainwestowany w PET daje 1,9 dolara zysku, w pierwszej kolejności polegającego na wczesnym wykryciu procesu nowotworowego i uniknięciu kosztownej terapii. Poza tym u wielu pacjentów dopiero badanie tomografem pozytonowym pokazuje, że proces nowotworowy, na przykład w raku jelita grubego czy czerniaku złośliwym, jest tak rozległy, że operacja wycięcia guza nie będzie skuteczna. W takiej sytuacji zamiast obciążać organizm pacjenta niepotrzebnym zabiegiem, można spróbować innej metody leczenia albo skupić się na opiece paliatywnej. Podobnie jest w wypadku chemioterapii – zamiast stosować przez wiele tygodni nieskuteczny, drogi lek, można szybko zmienić go na inny.
Podobne oszczędności są możliwe również w Polsce, jeżeli urzędnicy zrozumieją wreszcie, że biednego kraju nie stać na nieinwestowanie w nowoczesną diagnostykę. NFZ co roku wydaje na onkologię (czytaj: leczenie chorych, często umierających) 1,2 mld zł z pieniędzy podatników. W rzeczywistości koszty mogą być ponad dwukrotnie wyższe, gdyż ceny usług medycznych w Polsce są niedoszacowane. Analizy przeprowadzone w bydgoskim Centrum Onkologii wykazały, że badania PET nie tylko „zarabiają” na siebie, ale jeszcze pozwalają sporo zaoszczędzić. U 25 spośród stu pacjentów z podejrzeniem wznowy raka jelita grubego nie wykrywamy ognisk nowotworu. Unikając niepotrzebnego stosowania u nich chemioterapii, oszczędzamy 200 tys. zł. Podobnie wygląda sytuacja z kwalifikowaniem do radykalnej terapii raka płuc – tu dzięki przebadaniu stu pacjentów można zaoszczędzić 60 tys. zł – wylicza Zuchora.Te kalkulacje nie trafiają do przekonania NFZ. – Na PET w 2004 r. możemy przeznaczyć 5 mln zł – mówi Renata Furman, rzecznik funduszu. Za taka sumę miałoby być wykonanych 1650 badań, ale – według obliczeń Centrum Onkologii – tyle pieniędzy wystarczy najwyżej dla tysiąca pacjentów.
Skaner na milion
Eksperci Ministerstwa Zdrowia wyliczyli, że w Polsce z PET powinno co roku korzystać 8 tys. osób, dlatego potrzebne będą trzy ośrodki wyposażone w tomografy (jeden obsługuje średnio 2,5 tys. pacjentów rocznie). Nowy skaner ma być wkrótce zainstalowany na Śląsku, kolejny miałby trafić do Warszawy. W rzeczywistości Polska będzie potrzebować dziesięciokrotnie więcej takich urządzeń. W krajach zachodnich standardem jest PET mniej więcej na milion mieszkańców. Amerykanie mają ponad 200 skanerów, Niemcy – 80, Francuzi docelowo będą mieć 70.
Większa liczba urządzeń oznacza nie tylko większą dostępność badania, ale tez niższe koszty. Dwanaście lat temu tomograf pozytonowy kosztował w USA 2,5 mln USD, dziś za najnowocześniejszy model trzeba zapłacić 1,5 mln USD, a za kilka lat cena powinna spaść poniżej miliona dolarów. Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że przy tak dużej liczbie PET nie trzeba już do każdego z nich kupować kosztującego drugie tyle cyklotronu – instalacji do wytwarzania substancji radioaktywnych, podawanych pacjentowi przed badaniem. Środki te są w USA powszechnie dostępne dzięki sieci placówek firm farmaceutycznych, które mogą produkować je taniej i na większa skalę.
– Przyszłość onkologii to nowoczesne metody wczesnego wykrywania nowotworów – powiedziała „Wprost” prof. Hedvig Hricak, radiolog z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. W Polsce co roku na raka umiera ponad 70 tys. osób. Co najmniej 30 tys. z nich można by uratować, gdyby chorobę wykryto we wczesnym stadium rozwoju, m.in. dzięki takim urządzeniom jak PET.
Jan Stradowski
Współpraca: Monika Florek
(Wprost, 20 czerwca 2004)