POSTACI RUCHU AMAZONEK
Z Wiktorem Chmielarczykiem kierownikiem Samodzielnej Pracowni Edukacji Onkologicznej Centrum Onkologii Instytutu im. M. Skłodowskiej-Curie rozmawia Grażyna Pawlak
na wzgórzu św. Katarzyny w Warszawie. Tam narodził się i przybrał kształt ostateczny pomysł książki „Słowo, które leczy" wydanej w 2001 roku. „ Tak się złożyło - pisze we wstępie do książki - że mój maleńki, internistyczny gabinecik mieści się pomiędzy kościołem a cmentarzem, a więc w pewnym sensie w objęciach spraw ostatecznych. I z uwagi na jego skromne wyposażenie jestem sHq rzeczy zdany na słowo jako podstawową metodę leczenia".
Od lat podkreśla swoje przywiązanie do przedwojennych mistrzów sztuki medycznej. Ich wzorem sięga do dawnych metod traktowania pacjenta w sposób komplementarny. Dla niego najważniejszy jest zawsze chory człowiek ze swoimi obsesjami, bólem i nadzieją. Towarzyszy Amazonkom w trudnym zmaganiu z rakiem. Jest z nimi także w poszukiwaniu nadziei, jaką jest doroczna pielgrzymka na Jasną Górę. Zawsze uśmiechnięty, gotów wysłuchać kolejnej historii chorego i wspomóc go. „Choroba jest klatką zbudowaną z lęku. Chory jest jej więźniem, pręty zbudowane są z naszych smutnych myśli"- pisze w swojej książce. Za rozbijanie tej klatki i pokazywanie innych perspektyw, pozostają wdzięczne nie tylko warszawskie Amazonki.
Kiedy na swojej drodze spotkał Pan Amazonki?
Moja droga do Pań Amazonek wiodła poprzez Polski Komitet Zwalczania Raka. Tam zetknąłem sięz Panią dr Krystyną Miką i Panem profesorem Zbigniewem Wronkowskim, którzy stopniowo wciągnęli mnie do pracy społecznej na rzecz chorych na nowotwory złośliwe. Swoja pracę w Polskim Komite¬cie Zwalczania Raka rozpocząłem na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia od wizyt domowych u chorych na nowotwory złośliwe. Wizyty były nieodpłatne i stanowiły dużą pomoc, szczególnie dla chorych w stanach zaawansowanych, gdyż nie działało wówczas jeszcze hospicjum stacjonarne.
Jedną z pierwszych moich wizyt była wizyta u chorej pielęgniarki umierającej na nowotwór złośliwy piersi. Dramat tej kobiety polegał na tym, że stosunkowo wcześnie stwierdziła u siebie guzek piersi, ale z lęku przed następstwami nie poddała się leczeniu. Pacjentka umierała w małym mieszkaniu na drugim piętrze w bloku. Każda wizyta u tej chorej była dla mnie nauką pokory i walką z przezwyciężaniem bezradności. Ta umierająca chora nauczyła mnie, że nadzieja, którą daje nauka jest ograniczona. W czasie rozmów z nią zaczynałem odkrywać inne „obszary sensu". Do tych obszarów nie sięgała już neopozytywistyczna wizja współczesnej nauki. Światło nadziei mogła odkryć filozofia, która w „widzialnym" widziała drogę do "niewidzialnego". I wreszcie wiara, która poprzez reflektowanie „niewidzialnego" znajdowała inny wymiar sensu w „widzialnym".
Samotność tej chorej, która nie tylko wynikała z jej depresji, ale i (choć przykro o tym pisać) z uciążliwego dla rodziny zapachu rozkładających się tkanek, budziła refleksję nad pytaniem: jak przezwyciężyć bezsens cierpienia w samotności? Tylko grupa (grupa wsparcia) mogła przezwyciężyć lęk przed samotnością i wyrokiem, tylko grupa miałaby szansę przełamać społeczny lęk przed wczesnym badaniem! leczeniem nowotworów złośliwych piersi. Panie Amazonki podjęły to historyczne wyzwanie ówczesnej rzeczywistości, korzystając, ale tylko częściowo, z wzorców ruchu Reach to Recovery. A my, jak mogliśmy, tak im pomagaliśmy
Jak oceniał Pan wówczas pomysł zrzeszania się kobiet po przebytym raku piersi w Kluby?
W sytuacji polityczno-społecznej przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był to strzał w dziesiątkę. Trzeba pamiętać, że był to okres w którym bardzo intensywnie analizowano fenomen społecznej solidarności w jego różnorodnych aspektach, głównie jednak jako motoru przemian etycznych i ekonomicznych w kontekście diody jednostka-grupa. Na początku lat dziewięćdziesiątych podjąłem pracą w Hospicjum Stacjonarnym na Ursynowie. Z perspektywy pracy w tej instytucji istnienie Klubu było wręcz koniecznością. Przede wszystkim, aby dzięki pracy Amazonek Ochotniczek, ułatwiać podjęcie racjonalnej decyzji o obciążającym leczeniu onkologicznym osób dotkniętych tą chorobą. Po drugiej, aby prowadzić działalność edukacyjną w społeczeństwie. Pamiętam, że tradycją było wówczas, aby przy rejestracji kolejnego klubu Amazonek organizować konferencją naukową dotycząca epidemiologii, profilaktyki diagnozowania i leczenia chorób nowotworowych. Jeździliśmy po całej Polsce. Ogromne serce w tą działalność wkładał Pan profesor Zbigniew Wronkowski i Pani dr Krystyna Mika, a potem Pani dr Hanna Tchórzewska i jej zespół. Wiele spotkań i dyskusji prowadzonych w czasie i po tych konferencjach zaowocowało przyjaźniami trwającymi do dziś.
Co pańskim zdaniem jest istotą ruchu Amazonek?
Myślę że najważniejsze są dwie sprawy. Po pierwsze solidarność. Jan Paweł II określał fenomen solidarności manifestacją społecznej miłości, a każda choroba to, zgodnie z powiedzeniem wrocławskiego internisty profesora Antoniego Falkiewicza (1900-1977), wołanie o miłość. Z drugiej strony tradycje historyczne. Kobiety w Polsce, w najtrudniejszych dla narodu momentach, zawsze znajdowały w sobie dość siły, aby stworzyć coś niepowtarzalnego, co budziło nadzieję, która oświetlała drogę następnym pokoleniom. Królowa Jadwiga już w XIV wieku decyzją o założeniu Akademii Krakowskiej potrafiła pogodzić zantagonizowane nurty narodowe i dynastyczne. Maria Skłodowska—Curie na przełomie XIX i XX wieku pokazała, jak wznieść się ponad skonfliktowane ambicje pozytywizmu i romantyzmu. A klub Warszawskich Amazonek w 2007 roku w ekstremalnie trudnej sytuacji finansowej Centrum Onkologii Instytutu im. M. Skłodowskiej-Curie za pozyskane przez siebie fundusze buduje nowe skrzydło Instytutu z przeznaczeniem edukacyjnym!!! Historycznie udowodniono, że najbardziej optymalny społecznie sposób walki z przeciwnikiem, a epidemia raka jest przeciwnikiem wyjątkowo wyrafinowanym, to edukacja, która prowadzi do „przemiany wewnętrznej" owocującej zmianą zachowania. To ona prowadzi do zmian społecznych i budowania społeczeństwa przyjaznego ludzkiej naturze. Harmonia pomiędzy ludzką naturą a kulturą owocuje z reguły zwycięstwem nad epidemią.
Jest Pan wspaniałym Przyjacielem Amazonek, towarzyszy im Pan w chwilach radości i smutku. Co według Pana jest silą Amazonek, co ich słabością?
Silą Amazonek jest to, że są, że zaistniały w najbardziej odpowiednim dla nich czasie, kiedy wyzwania rzeczywistości zewnętrznej mogły wyzwolić ich najwyższy potencjał. W tym kontekście słabością Amazonek będzie wszystko, co będzie prowadziło do ich nieistnienia. Aczkolwiek główną przyczyną tej „słabości" będzie brak Amazonek, czyli... ich ostateczne zwycięstwo nad rokiem piersi. W ten sposób ich największa słabość stanie się ich największą siłą.
W jakim kierunku powinno zmierzać Stowarzyszenie Amazonek?
Nawiązuję w tym momencie do wypowiedzi dr Hanny Tchórzewskiej: „Edukacja zdrowych - to powinny robić powołane do tego inne organizacje - a pomoc chorym - to Wy, Amazonki". Osobiście uważam, że Amazonki od lat prowadzą edukację społeczeństwa. Z jednej strony ogromną rolę w przełamaniu lęku przed chorobą nowotworową piersi odegrały te Amazonki, które publicznie ,najczęściej w środkach masowego przekazu, pokazały swoją drogę od rozpaczy do nadziei. Z drugiej strony, wiem to z bezpośrednich spotkań ze społeczeństwem, że Amazonki w wielu miejscach w Polsce prowadzą pracę organiczną, edukując lokalną społeczność. Ich świadectwo i wiara w zwycięstwo nad chorobą w czasie tych spotkań jest nie do przecenienia.
Ostatnio brałem udział w spotkaniu z młodzieżą w ramach akcji „Mam haka na raka". Reakcja młodzieży na opowiadanie o chorobie kobiety Amazonki była wyjątkowo żywa. Młodzież wyczuwa prawdę i autentyczność, a prawdę o chorobie najlepiej zna ten, kto przeżył ją sam. Myślę, że nie do przecenienia jest mądrze kontynuowana praca Amazonek Ochotniczek. Ponadto otwiera się ogromna przestrzeń edukacji w bardzo trudnym obszarze profilaktyki wznowy. Wciąż na ten temat niewiele jest przekonywujących badań. Mamy więc bardzo dużo do zrobienia. W tym miejscu zawsze przychodzi mi do głowy myśl o dziwnym fenomenie ruchu Amazonek. Jak to się dzieje, że kiedy rozmawiam z pojedynczymi osobami, widzę skibą kobietę znękaną chorobą, często trudnościami domowymi, o kiedy widzę grupę, a przede wszystkim efekty jej pracy, to jestem zdumiony. Jaka tu moc!
Jak Pan ocenia ruch Amazonek w porównaniu z działalnością innych organizacji pacjentów?
Trudno mi tutaj o wypowiedź o charakterze porównawczym, gdyż zarówno specyfika jak i pewne uwarunkowania ogólne uniemożliwiają jednolitą kategoryzację organizacji pacjentów, a bez niej nie ma uczciwego porównania. Spróbuję więc postawić pewną tezę. Wszystko, co dzieje się wśród organizacji pacjentów w Polsce w sposób bezpośredni lub pośredni nawiązuje do doświadczeń Ruchu Amazonek.
Jest Pan nie tylko lekarzem, ale przede wszystkim humanistą, pięknie i z wielką swobodą włada Pan słowem, skąd takie szerokie zainteresowania kulturą, fenomenalna wprost znajomość historii, literatury?
W tym pytaniu jest niestety wiele nieprawdy. My lekarze, którzy kończyliśmy Akademię Medyczną po drugiej wojnie światowej nie jesteśmy już humanistami. Humanistami byli lekarze, którzy kończyli stadia medyczne przed 1945 rokiem. Wtedy wydział lekarski był częścią uniwersytetu. Niepowtarzalnej instytucji europejskiej założonej przez kościół katolicki. Nazwa "uniwersytet" pochodzi od łacińskiego słowa "Uniwersitas" - zgodnie z łacińskim znaczeniem tego słowa - uniwersytet to wspólnota nauczycieli i uczniów. Uniwersytet dawał przedwojennym lekarzom wiedzę Filozoficzną i teologiczną, które owocowały całościowym podejściem do tajemnicy osoby ludzkiej. Ułatwiało to budowanie z chorym dialogu nadziei w każdym momencie rozwoju choroby. Zajęcia z teorii poznania i logiki pozwalały lekarzom po skończeniu uniwersytetu na precyzyjne myślenie diagnostyczne, a także krytycyzm wobec prawdy naukowej, której ambiwalencja etyczna była znacznie łatwiej uchwytna - oczywiście z korzyścią dla pacjenta. Lekarz tak wykształcony nie leczył, narządu, tkanki, komórki czy DNA, ale leczył chorego człowieka. Wiedział również, że słowo "elita" pochodzi od łacińskiego "elitus" czyli wybrany, a kryteriami tego wyboru nie była marka samochodu, jaką jeździ pan doktor czy konto w banku, ale wyznawana przez niego wewnętrzna hierarchia wartości. Wartością podstawową było dobro chorego.
Heroizm polskich lekarzy w czasie drugiej wojny światowej (co drugi lekarz zginął) był sprawdzianem tych wartości. Warto zaznaczyć, że w Zachodniej Europie wydziały lekarskie są wciąż wydziałami uniwersyteckimi. W porównaniu z naszymi kolegami „tamtych czasów" jesteśmy niestety... ćwierćinteligentami. W moim życiu zawodowym miałem jednak szczęście zetknąć się choćby na krótko i lekarzami, których osobowość była formowana w warunkach uniwersyteckich. Taka wspaniałą osobowością był profesor Tadeusz Koszarowski (1915-2002).
Ma Pan szczególne podejście do pacjenta - traktuje go Pan całościowo, zawsze pod¬kreśla Pan wagę duchowej strony terapii. Z czego wynika ten stosunek do chorego?
Po pierwsze jestem człowiekiem wierzącym, dlatego przeżywam wewnętrzny bunt przed traktowaniem w myśl ideologii scjentystycznej drugiego człowieka jako ewolutu materii. Po drugie wspólnie z kolegami lekarzami w Centrum Onkologii w Warszawie, wiodącą postacią jest tutaj dr Janusz Meder, staramy się w miarę możliwości propagować definicję humanistyczną onkologii zaproponowaną przez profesora Tadeusza Koszarowskiego,a definicja ta może zostać sprowadzona do stwierdzenia: Onkologia nie jest nauką o nowotworach, ale o chorym na nowotwór.