SPES UNICA
(1940–2003)
7.01.2003 r. w godzinach przedpołudniowych Biskup Ełcki, ks. dr Edward Samsel – Wielki Przyjaciel Łomży i Ziemi Łomżyńskiej doznał rozległego zawału serca. Został przewieziony do Kliniki Kardiologicznej Akademii Medycznej
w Białymstoku, gdzie – mimo wysiłków lekarzy – zmarł 17 stycznia 2003 r. o godz. 5.50 nad ranem. Jego pogrzeb 19 stycznia, w przykatedralnym grobowcu w Ełku, stał się wielką manifestacją miłości, wdzięczności i żalu. Biskup Edward, któremu w całym pasterskim życiu towarzyszyło hasło „Spes Unica” – „Jedyna Nadzieja”, przez dziesięć lat był biskupem pomocniczym w Łomży. Odchodząc – z woli papieża Jana Pawła II – do Ełku, pozostawił nad Narwią wielu życzliwych i wiernych Mu Przyjaciół. Jakim Go zapamiętali?
Biskup Tadeusz Zawistowski: – W roku 1962 otrzymałem dekret od ks. biskupa Czesława Falkowskiego, mianujący mnie nauczycielem języka łacińskiego w Wyższym Seminarium Duchownym. Było to po moich studiach na wydziale humanistycznym i filologii klasycznej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wówczas to spotkałem świętej pamięci księdza biskupa Edwarda Samsela, jako alumna naszego seminarium. Z nim i jego kolegami nawiązałem bliższe kontakty.
Był – poza jeszcze jednym księdzem z naszej diecezji – jedynym kapłanem, który uczestniczył w mojej konsekracji w Rzymie w 1973 roku. Wówczas skończył już studia uniwersyteckie, napisał i obronił pracę doktorską, miał też za sobą roczny pobyt w Jerozolimie, na uniwersytecie dominikanów. Przygotowywał się do powrotu do naszego seminarium, gdzie został ojcem duchownym. Funkcję tę pełnił przez około 10 lat. Ja w tym czasie byłem już biskupem pomocniczym. Rzecz zrozumiała – nasze kontakty zacieśniały się, byliśmy bardzo blisko siebie; on był ojcem duchownym a potem rektorem, ja zaś nadal wykładałem język łaciński, potem też język grecki w tym seminarium.
W roku 1982 ksiądz Edward został mianowany biskupem pomocniczym diecezji łomżyńskiej. W maju otrzymał sakrę biskupią w naszej katedrze z rąk biskupa Mikołaja Sasinowskiego. Wspólnie z biskupem Edwardem Ozorowskim z Białegostoku towarzyszyliśmy tym jego święceniom. I potem przez dziesięć lat byłem najbliższym współtowarzyszem, kolegą w posłudze biskupiej – obaj jako biskupi pomocniczy diecezji; z tym tylko, że ja byłem biskupstwem starszy od niego o 9 lat.
W roku 1992, w związku z reorganizacją administracyjną kościoła w Polsce, ks. bp Edward został wezwany do posługi w diecezji ełckiej, jako biskup pomocniczy biskupa Wojciecha Zięby. To wszystko takie „okrągłe” jakby daty: 10 lat pełnił funkcję biskupa pomocniczego w Łomży i przez 10 lat był biskupem w diecezji ełckiej, z tym że dwa lata temu został ordynariuszem tej diecezji.
Śmierć biskupa Edwarda jest dla mnie dużym przeżyciem, choćby już tylko ze względu na te bliskie, życiowe powiązania, bliskie zjednoczenie poprzez posługę Kościołowi. Prawdę mówiąc – chociaż byliśmy tak blisko złączeni – jego śmierć jest dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałem wprawdzie o jego dolegliwościach zdrowotnych – nie były one zresztą nigdy jakąś tajemnicą. Ale nigdy nie skarżył się na dolegliwości kardiologiczne. O ile się orientuję, nigdy nie poddawał się jakimś bardziej poważnym badaniom w tym kierunku. I to jest właśnie dziwne: umarł na to, na co się nigdy nie skarżył.
Wspominam go z pewnym wzruszeniem i przeżyciem: ta osoba jest mi bardzo bliska. To osoba, która na serio kochała Kościół. Żył sprawami Kościoła, był bardzo czuły na wszystkie problemy jakie Kościół przeżywa, zawsze w środku tych spraw. I takim go żegnamy jako kapłana, jako biskupa, bardzo wrażliwego, serdecznego dla tego Kościoła, który tak ukochał i któremu przez całe swoje życie służył.
Kiedy na mocy decyzji papieża Jana Pawła II – odchodził z Łomży, pozostawił tu wielu przyjaciół. Są wśród nich m.in. Maria i Feliks Babielowie:
– Jego Ekscelencję księdza biskupa Samsela znamy przecież już od tylu lat – wspomina pan Feliks. – Zaczęło się to wówczas, kiedy w Łomży był jeszcze prostym księdzem, kiedy w Seminarium był tą „duszyczką” – ojcem duchowym seminarzystów, ale także dla nas zawsze był „człowiekiem – duszą”. Pamiętam jego wybór na biskupa, na prezbiterium obecny był jego ojciec. Mamy nie pamiętam. Wzruszająca to była chwila. To jego „proste dostojeństwo”, umiejętność pochylenia się nad każdym, zwłaszcza doświadczonym cierpieniem człowiekiem, nad jego biedą, ta radość, którą umiał dzielić z innymi, a jednocześnie stałe, ciągle pogłębiane świadectwo wiary. Tak się złożyło, że dane nam było poznać się bliżej. Przeglądamy teraz z żoną pamiątki od niego na 50-lecie małżeństwa: m.in. kasetę video i piękne opowiadania o różańcu świętym.
– W mojej pamięci, jako łomżynianki, Jego Ekscelencja z okresu swojej posługi w kościele łomżyńskim pozostanie zawsze jako człowiek o nieprzeciętnym intelekcie indywidualnym, którym wyróżniał się spośród wielu znanych mi osób duchownych – mówi pani Maria. – Jego homilie były zawsze nacechowane duchowością, pełną głębokiej wiary i jednocześnie dostępne dla każdego przeciętnego słuchacza. W kazaniach tych często były akcentowane głębokie myśli patriotyczne, które dla słuchaczy stanowiły wielką duchową podporę.
– Mam przed sobą dokument datowany w Ełku 21 kwietnia 2001 roku: „Marii i Feliksowi Babiel z okazji 50-lecia ślubów małżeńskich życzę obfitości bożego błogosławieństwa. Edward Samsel”. Na drugiej stronie – obraz Matki Boskiej Częstochowskiej...
– Dla mnie to było bardzo wzruszające. Otrzymanie tego obrazu z taką dedykacją było dla mnie niezwykłym przeżyciem wewnętrznym. Odebrałam to w sposób niewyobrażalny, że ktoś tak wielki pamięta o naszym jubileuszu i w taki ciepły sposób przekazuje nam swoją życzliwość. Będzie to wielka pamiątka do końca mojego życia, która pozostanie dla potomnych.
– Śmierć Jego Ekscelencji księdza biskupa jest dla nas przeżyciem...
Odejście biskupa Edwarda zaskoczyło także wielu innych mieszkańców miasta. Eugenię Chrostowską spotkałem przed Katedrą, gdzie modliła się właśnie o jego szczęśliwy powrót do zdrowia. Jeszcze nie wiedziała, że biskup odszedł:
– To szok, to niesprawiedliwe – mówi. Znałam go bardzo dobrze, jeszcze z czasów gdy był rektorem w łomżyńskim Seminarium. Pierwszy raz spotkaliśmy się w niedzielne popołudnie po mszy w małym kościółku. Podszedł do mnie jakiś ksiądz, uśmiechnął się i mówi: jaką piękną wiosnę Pan Bóg nam daje. Byłam zaskoczona jego bezpośredniością, ciepłem, taką wręcz niezwykłą serdecznością, którą czułam w każdym słowie. Pytał jak starą znajomą co robię, gdzie pracuję, o zdrowie, o dom. Mąż akurat miał lecieć do Stanów, mówiłam że tak się strasznie o niego boję. „Będę się za niego modlił” – powiedział mi. Potem widywaliśmy się jeszcze wiele razy, byłam na jego biskupiej konsekracji w Katedrze. Cieszyłam się, jakby to ktoś z mojej rodziny był święcony. Nawet jak już wyjechał do Ełku, to zawsze pamiętał, kartkę na święta przysyłał, zaprosił nas na spotkanie z Ojcem Świętym w swojej diecezji. I teraz czuję, że to ktoś z mojej rodziny umarł...
– Biskup wywarł bardzo duży wpływ na moje życie religijne i duchowe – mówi Bogumiła Zakrzewska z parafii katedralnej. – Znam go od ponad 20 lat, właściwie przy nim wzrastałam w kościele łomżyńskim. Była to osoba o wielkiej wierze, wrażliwości. Dla mnie jest to wielki człowiek i święty. Zawsze pamiętał o każdym człowieku – tym maluczkim i tym wielkim. Był bardzo serdeczny dla każdego mieszkańca Łomży. Przypominam sobie taką historię: w 1991 roku biskup Samsel ze swoimi kolegami z kursu był w Rzymie. Byliśmy tam też w grupie młodzieży studenckiej. Spotkaliśmy się w bazylice św. Piotra i Pawła. Biskup zaproponował, że odprawi dla nas Mszę św. Było to bardzo radosne spotkanie, a całe nabożeństwo bardzo mnie poruszyło. Ubolewam, bo to jest wielka strata dla kościoła łomżyńskiego, ełckiego i polskiego. Jestem jednak pełna nadziei, bo wiem, że ks. biskup Edward jest u Pana, który na pewno przyjmie to jego wielkie cierpienie.
Wiesław Stankiewicz przez wiele lat był kierowcą biskupa Edwarda Samsela:
– To właśnie on ponad dwadzieścia lat temu przyjmował mnie do pracy, jeszcze jako rektor Wyż-szego Seminarium Duchownego. Przez osiem lat byłem jego kierowcą. Wspominam ten czas bardzo mile, chociaż moi poprzednicy mówili, że bardzo ciężko się z nim pracuje, że jest bardzo wymagający, że jeździ się trudno. Ja odniosłem zupełnie inne wrażenie. To był – szkoda, że już był – niezwykły człowiek. Zawsze był czas na modlitwę, na sprawy rodzinne. Ksiądz biskup zawsze pamiętał, by zapytać co słychać w domu, jak zdrowie – chociaż sam nie cieszył się najlepszym zdrowiem. Była to osoba bardzo głęboko wierząca. To był kapłan z powołania, a nie z wyboru. Bardzo ciężko każdy z nas przeżywa jego odejście. Kto znał księdza biskupa Edwarda zapamięta go na pewno jako wspaniałego człowieka, bardzo zatroskanego o innych, mało mówiącego. Bardzo był czuły na ludzkie problemy. Na pewno go nie zapomnę.
Wawrzyniec Kłosiński
w Białymstoku, gdzie – mimo wysiłków lekarzy – zmarł 17 stycznia 2003 r. o godz. 5.50 nad ranem. Jego pogrzeb 19 stycznia, w przykatedralnym grobowcu w Ełku, stał się wielką manifestacją miłości, wdzięczności i żalu. Biskup Edward, któremu w całym pasterskim życiu towarzyszyło hasło „Spes Unica” – „Jedyna Nadzieja”, przez dziesięć lat był biskupem pomocniczym w Łomży. Odchodząc – z woli papieża Jana Pawła II – do Ełku, pozostawił nad Narwią wielu życzliwych i wiernych Mu Przyjaciół. Jakim Go zapamiętali?
Biskup Tadeusz Zawistowski: – W roku 1962 otrzymałem dekret od ks. biskupa Czesława Falkowskiego, mianujący mnie nauczycielem języka łacińskiego w Wyższym Seminarium Duchownym. Było to po moich studiach na wydziale humanistycznym i filologii klasycznej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wówczas to spotkałem świętej pamięci księdza biskupa Edwarda Samsela, jako alumna naszego seminarium. Z nim i jego kolegami nawiązałem bliższe kontakty.
Był – poza jeszcze jednym księdzem z naszej diecezji – jedynym kapłanem, który uczestniczył w mojej konsekracji w Rzymie w 1973 roku. Wówczas skończył już studia uniwersyteckie, napisał i obronił pracę doktorską, miał też za sobą roczny pobyt w Jerozolimie, na uniwersytecie dominikanów. Przygotowywał się do powrotu do naszego seminarium, gdzie został ojcem duchownym. Funkcję tę pełnił przez około 10 lat. Ja w tym czasie byłem już biskupem pomocniczym. Rzecz zrozumiała – nasze kontakty zacieśniały się, byliśmy bardzo blisko siebie; on był ojcem duchownym a potem rektorem, ja zaś nadal wykładałem język łaciński, potem też język grecki w tym seminarium.
W roku 1982 ksiądz Edward został mianowany biskupem pomocniczym diecezji łomżyńskiej. W maju otrzymał sakrę biskupią w naszej katedrze z rąk biskupa Mikołaja Sasinowskiego. Wspólnie z biskupem Edwardem Ozorowskim z Białegostoku towarzyszyliśmy tym jego święceniom. I potem przez dziesięć lat byłem najbliższym współtowarzyszem, kolegą w posłudze biskupiej – obaj jako biskupi pomocniczy diecezji; z tym tylko, że ja byłem biskupstwem starszy od niego o 9 lat.
W roku 1992, w związku z reorganizacją administracyjną kościoła w Polsce, ks. bp Edward został wezwany do posługi w diecezji ełckiej, jako biskup pomocniczy biskupa Wojciecha Zięby. To wszystko takie „okrągłe” jakby daty: 10 lat pełnił funkcję biskupa pomocniczego w Łomży i przez 10 lat był biskupem w diecezji ełckiej, z tym że dwa lata temu został ordynariuszem tej diecezji.
Śmierć biskupa Edwarda jest dla mnie dużym przeżyciem, choćby już tylko ze względu na te bliskie, życiowe powiązania, bliskie zjednoczenie poprzez posługę Kościołowi. Prawdę mówiąc – chociaż byliśmy tak blisko złączeni – jego śmierć jest dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałem wprawdzie o jego dolegliwościach zdrowotnych – nie były one zresztą nigdy jakąś tajemnicą. Ale nigdy nie skarżył się na dolegliwości kardiologiczne. O ile się orientuję, nigdy nie poddawał się jakimś bardziej poważnym badaniom w tym kierunku. I to jest właśnie dziwne: umarł na to, na co się nigdy nie skarżył.
Wspominam go z pewnym wzruszeniem i przeżyciem: ta osoba jest mi bardzo bliska. To osoba, która na serio kochała Kościół. Żył sprawami Kościoła, był bardzo czuły na wszystkie problemy jakie Kościół przeżywa, zawsze w środku tych spraw. I takim go żegnamy jako kapłana, jako biskupa, bardzo wrażliwego, serdecznego dla tego Kościoła, który tak ukochał i któremu przez całe swoje życie służył.
Kiedy na mocy decyzji papieża Jana Pawła II – odchodził z Łomży, pozostawił tu wielu przyjaciół. Są wśród nich m.in. Maria i Feliks Babielowie:
– Jego Ekscelencję księdza biskupa Samsela znamy przecież już od tylu lat – wspomina pan Feliks. – Zaczęło się to wówczas, kiedy w Łomży był jeszcze prostym księdzem, kiedy w Seminarium był tą „duszyczką” – ojcem duchowym seminarzystów, ale także dla nas zawsze był „człowiekiem – duszą”. Pamiętam jego wybór na biskupa, na prezbiterium obecny był jego ojciec. Mamy nie pamiętam. Wzruszająca to była chwila. To jego „proste dostojeństwo”, umiejętność pochylenia się nad każdym, zwłaszcza doświadczonym cierpieniem człowiekiem, nad jego biedą, ta radość, którą umiał dzielić z innymi, a jednocześnie stałe, ciągle pogłębiane świadectwo wiary. Tak się złożyło, że dane nam było poznać się bliżej. Przeglądamy teraz z żoną pamiątki od niego na 50-lecie małżeństwa: m.in. kasetę video i piękne opowiadania o różańcu świętym.
– W mojej pamięci, jako łomżynianki, Jego Ekscelencja z okresu swojej posługi w kościele łomżyńskim pozostanie zawsze jako człowiek o nieprzeciętnym intelekcie indywidualnym, którym wyróżniał się spośród wielu znanych mi osób duchownych – mówi pani Maria. – Jego homilie były zawsze nacechowane duchowością, pełną głębokiej wiary i jednocześnie dostępne dla każdego przeciętnego słuchacza. W kazaniach tych często były akcentowane głębokie myśli patriotyczne, które dla słuchaczy stanowiły wielką duchową podporę.
– Mam przed sobą dokument datowany w Ełku 21 kwietnia 2001 roku: „Marii i Feliksowi Babiel z okazji 50-lecia ślubów małżeńskich życzę obfitości bożego błogosławieństwa. Edward Samsel”. Na drugiej stronie – obraz Matki Boskiej Częstochowskiej...
– Dla mnie to było bardzo wzruszające. Otrzymanie tego obrazu z taką dedykacją było dla mnie niezwykłym przeżyciem wewnętrznym. Odebrałam to w sposób niewyobrażalny, że ktoś tak wielki pamięta o naszym jubileuszu i w taki ciepły sposób przekazuje nam swoją życzliwość. Będzie to wielka pamiątka do końca mojego życia, która pozostanie dla potomnych.
– Śmierć Jego Ekscelencji księdza biskupa jest dla nas przeżyciem...
Odejście biskupa Edwarda zaskoczyło także wielu innych mieszkańców miasta. Eugenię Chrostowską spotkałem przed Katedrą, gdzie modliła się właśnie o jego szczęśliwy powrót do zdrowia. Jeszcze nie wiedziała, że biskup odszedł:
– To szok, to niesprawiedliwe – mówi. Znałam go bardzo dobrze, jeszcze z czasów gdy był rektorem w łomżyńskim Seminarium. Pierwszy raz spotkaliśmy się w niedzielne popołudnie po mszy w małym kościółku. Podszedł do mnie jakiś ksiądz, uśmiechnął się i mówi: jaką piękną wiosnę Pan Bóg nam daje. Byłam zaskoczona jego bezpośredniością, ciepłem, taką wręcz niezwykłą serdecznością, którą czułam w każdym słowie. Pytał jak starą znajomą co robię, gdzie pracuję, o zdrowie, o dom. Mąż akurat miał lecieć do Stanów, mówiłam że tak się strasznie o niego boję. „Będę się za niego modlił” – powiedział mi. Potem widywaliśmy się jeszcze wiele razy, byłam na jego biskupiej konsekracji w Katedrze. Cieszyłam się, jakby to ktoś z mojej rodziny był święcony. Nawet jak już wyjechał do Ełku, to zawsze pamiętał, kartkę na święta przysyłał, zaprosił nas na spotkanie z Ojcem Świętym w swojej diecezji. I teraz czuję, że to ktoś z mojej rodziny umarł...
– Biskup wywarł bardzo duży wpływ na moje życie religijne i duchowe – mówi Bogumiła Zakrzewska z parafii katedralnej. – Znam go od ponad 20 lat, właściwie przy nim wzrastałam w kościele łomżyńskim. Była to osoba o wielkiej wierze, wrażliwości. Dla mnie jest to wielki człowiek i święty. Zawsze pamiętał o każdym człowieku – tym maluczkim i tym wielkim. Był bardzo serdeczny dla każdego mieszkańca Łomży. Przypominam sobie taką historię: w 1991 roku biskup Samsel ze swoimi kolegami z kursu był w Rzymie. Byliśmy tam też w grupie młodzieży studenckiej. Spotkaliśmy się w bazylice św. Piotra i Pawła. Biskup zaproponował, że odprawi dla nas Mszę św. Było to bardzo radosne spotkanie, a całe nabożeństwo bardzo mnie poruszyło. Ubolewam, bo to jest wielka strata dla kościoła łomżyńskiego, ełckiego i polskiego. Jestem jednak pełna nadziei, bo wiem, że ks. biskup Edward jest u Pana, który na pewno przyjmie to jego wielkie cierpienie.
Wiesław Stankiewicz przez wiele lat był kierowcą biskupa Edwarda Samsela:
– To właśnie on ponad dwadzieścia lat temu przyjmował mnie do pracy, jeszcze jako rektor Wyż-szego Seminarium Duchownego. Przez osiem lat byłem jego kierowcą. Wspominam ten czas bardzo mile, chociaż moi poprzednicy mówili, że bardzo ciężko się z nim pracuje, że jest bardzo wymagający, że jeździ się trudno. Ja odniosłem zupełnie inne wrażenie. To był – szkoda, że już był – niezwykły człowiek. Zawsze był czas na modlitwę, na sprawy rodzinne. Ksiądz biskup zawsze pamiętał, by zapytać co słychać w domu, jak zdrowie – chociaż sam nie cieszył się najlepszym zdrowiem. Była to osoba bardzo głęboko wierząca. To był kapłan z powołania, a nie z wyboru. Bardzo ciężko każdy z nas przeżywa jego odejście. Kto znał księdza biskupa Edwarda zapamięta go na pewno jako wspaniałego człowieka, bardzo zatroskanego o innych, mało mówiącego. Bardzo był czuły na ludzkie problemy. Na pewno go nie zapomnę.
Wawrzyniec Kłosiński