Muzyk legendarnych The Animals zagrał w Łomży
John Steel, 82-letni perkusista najbardziej znanego składu The Animals, przypomniał łomżyńskiej publiczności ponadczasowe przeboje swej dawnej grupy. Wykonał je z młodszymi muzykami pod szyldem Animals And Friends, zaczynając koncert „Baby Let Me Take You Home”, pierwszym singlem klasycznego składu The Animals, a kończąc ponadczasowym evergreenem „The House Of The Rising Sun”.
The Animals to jedna z najbardziej wpływowych grup brytyjskiego rocka lat 60., wymieniana przez fanów jednym tchem obok The Beatles, The Rolling Stones, The Kinks czy The Who. Jej kariera była jednak znacznie krótsza i naznaczona personalnymi zmianami oraz konfliktami: założyciel zespołu, klawiszowiec Alan Price, odszedł z niego w roku 1965, kilka miesięcy po światowym sukcesie singla „The House Of The Rising Sun”, kolejny na początku następnego roku był perkusista John Steel, a już wkrótce zespół funkcjonował jako Eric Burdon And The Animals. W latach późniejszych kilkakrotnie reaktywował się w oryginalnym składzie (Burdon, Price, Valentine, Chandler, Steel), ostatni raz w roku 1983, jednak teraz nie ma o tym mowy; nie tylko z racji tego, że Chas Chandler i Hilton Valentine już nie żyją, ale też z racji procesów o nazwę. Prawa do niej należą obecnie do Erica Burdona, dlatego John Steel musiał zadowolić się innym szyldem.
Zespół Animals And Friends jest jednak wciąż reklamowany przez organizatorów koncertów jako kontynuacja The Animals, co mija się z prawdą. Choćby na stronie organizującego łomżyński koncert Regionalnego Ośrodka Kultury można przeczytać, że „The Animals mają w swym dorobku wiele znakomitych przebojów, unieśmiertelnił ich jednak ponadczasowy hit „House Of The Rising Sun” z czerwca 1964 roku. Zespół w swoim dorobku ma wiele znakomitych przebojów. Obecnie w The Animals występuje jeden członek z oryginalnego składu - perkusista John Steel od 1963 roku (...) Chociaż zespół się zmienił, piosenki pozostają wieczne...”, tymczasem obecny zespół perkusisty to odrębny byt o charakterze cover bandu, gdzie jedynym łącznikiem z The Animals jest jego osoba oraz oczywiście repertuar. Dodajmy jednak od razu, że w większości obcy, co dla wczesnych zespołów rockowych z Wielkiej Brytanii było typowe. Jednak tak, jak na płytach The Beatles czy The Rolling Stones szybko zaczął przeważać autorski materiał, tak The Animals do końca swego najlepszego okresu połowy lat 60. nagrywali niemal wyłącznie covery i bluesowe standardy; czasem też utwory pisane specjalnie dla nich, ale te w 100% autorskie można na pięciu albumach z lat 1964-66 policzyć na palcach jednej ręki. Taki też repertuar przeważał w programie środowego koncertu Animals And Friends w sali Centrum Kultury przy Szkołach Katolickich.
Zapewne nieprzypadkowo jako pierwszy zabrzmiał „Baby Let Me Take You Home”, pierwszy, jeszcze niewielki przebój Animalsów na Wyspach Brytyjskich. Znacznie bardziej popularny „It's My Life” rozruszał publiczność jeszcze bardziej, a na wysokości trzeciego utworu, stylowo i z ogromną werwą zagranego „Bright Lights, Big City” Jimmy'ego Reeda, zespół wszedł już na najwyższe obroty, potwierdzając, że wcale nie musi podpierać się nazwą The Animals. Imponował zwłaszcza klawiszowiec Barney „Boogie” Williams, muzyk bardzo uniwersalny i świetny solista, ale śpiewający gitarzysta Danny Handley i nowy w składzie basista Norman Helm to również doskonali, wszestronni i dobrze odnajdujący się w zarówno w rhythm 'n' bluesie, jak też i bluesie, muzycy. Warto tu podkreślić, że wszystkie instrumenty, poza gitarami oraz reszta scenicznego sprzętu nie należały do zespołu, lecz zostały udostępniona przez organizatorów, tak więc klawiszowiec i perkusista mieli też dodatkowe wyzwanie. Bohater wieczoru w żadnym razie nie odstawał od znacznie młodszych kolegów - porównania do nieodżałowanego Charliego Wattsa nasuwały się same, bo Steel w podobnym, bardzo oszczędnym stylu, czuwał nad warstwą rytmiczną kolejnych kompozycji. A było ich sporo, gdzie te najbardziej znane, jak „I Put A Spell On You” Screamin' Jay'a Hawkinsa, autorska „I'm Crying”, „Bring It On Home To Me”, czy napisana dla Niny Simone „Don't Let Me Be Misunderstood” przeplatały się z mniej znanymi, ale równie wybornymi: „Don't Bring Me Down”, „Story Of Bo Diddley”, połączoną z „Who Do You Love” czy długaśnym, wybornie zinterpretowanym bluesem „Night Time Is The Right Time”.
Finałem koncertu miał być kolejny, napisany dla The Animals przebój „We Gotta Get Out Of This Place”, ale było oczywiste, że nie może zabraknąć TEGO utworu. „The House Of The Rising Sun” zabrzmiał na bis, a John Steel podkreślał, że jest bardzo dumny z tego, że mógł być częścią tego w latach 60. i może grać go do dziś. Następnego bisu, mimo kolejnych owacji, już nie było, ale zespół i tak pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie; Animals And Friends koncertuje zresztą w Polsce regularnie i jest naszej publiczności doskonale znany, teraz też jest w trakcie niewielkiej, obejmującej cztery koncerty, trasy.
Wojciech Chamryk