Inwazja bolszewicka r. 1920.
100 lat temu - 27 lipca 1920 r. wieczorem „Łomża z przerażeniem dowiedziała się, że rozjazdy nieprzyjacielskie znajdują się na drodze do Łomży od strony Szczuczyna” - wspominał Władysław Świderski (1879–1942), ówczesny prezydent Łomży opisując, w wydanej w 1925 roku książce pt. „Łomża”, inwazję bolszewicką z 1920 r. Oto jak Świderski opisał wydarzenia, które rozgrywały się w Łomży 100 lat temu. Przytacza także opis obrony miasta sporządzony przez kapitana Mariana Raganowicza, pod którego dowództwem zapasowy batalion 33 pułku piechoty rozpoczął trwającą 5 dni obronę miasta. - A jak wpłynęła obrona Łomży na ogólną obronę Warszawy, to osądzi kiedyś historja - pisał Raganowicz.
Załamanie się frontu pod Kijowem i odwrót naszej armji wywołały w Łomży ogólne przygnębienie. Pomimo, że miejscowe władze otrzymały zarządzenie o szykowaniu się do ewakuacji, mieszkańcy z ufnością patrzyli w przyszłość, pokładając nadzieję, że napór bolszewicki uda się powstrzymać na linji Niemna i Bugu, tem bardziej, że pisma podawały uspokajające wieści. Naraz wieczorem, dnia 27 lipca 1920 r. Łomża z przerażeniem dowiedziała się, że rozjazdy nieprzyjacielskie znajdują się na drodze do Łomży od strony Szczuczyna. Urzędy i instytucje państwowe z wielkim pośpiechem rozpoczęły ewakuację i do godziny 3 w nocy dnia 28 lipca opuściły miasto. Troska o miasto spadła na Magistrat, który zajął się niezwłocznie zorganizowaniem straży bezpieczeństwa, pomocy sanitarnej i aprowizacyjnej, gdyż zarówno policja jak ambulanse i intendentura była nieobecna. Zorganizowana na kilka tygodni przedtem Straż Obywatelska, pomimo wezwania prezydenta, nie stanęła na wyznaczonych posterunkach i dla utrzymania porządku w mieście utworzono przy Magistracie Milicję Miejską, naczelnikiem której został K. Dąbrowski. W przewidywaniu bitwy lekarz miejski D-r Beber zajął się zorganizowaniem pomocy sanitarnej. Następnego dnia do godziny 12 stanęło na posterunkach 200 milicjantów i 120 sanitarjuszy. Prowidowaniem załogi na fortach zajął się także Magistrat, wydając z własnych zapasów kaszę, cukier, sól, tłuszcze, mąkę i ogłaszając wśród ludności zbiórkę innych artykułów spożywczych dla walczących. Wypiekiem chleba zajęły się miejscowe piekarnie i pomimo piątku i soboty piekarze i woziwodzi żydzi bez szemrania przystąpili do pracy. Tymczasem bolszewicy przybliżyli się pod miasto.
W Łomży wówczas znajdował się zapasowy bataljon 33 pułku łomżyńskiego, oddział straży granicznej i ewakuowany z Grodna baon zapasowy grodzieńskiego p. p. Pomimo rozkazu ewakuacji do Wyszogrodu, dowództwo baonu 33 pułku postanowiło bronić Łomży, wspólnie ze strażą graniczną i baonem grodzieńskim, lecz ten niestety po południu opuścił Łomżę. Pomimo uszczuplenia sił, zostały obsadzone dwiema kompanjami 1, 2, 3 forty, pozostawiając 2 kompanje w rezerwie. Fort czwarty został obsadzony przez straż graniczną.
Obrona m. Łomży, według opisu dowódcy zapasowego baonu 33 p.p. kapitana Raganowicza, miała następujący przebieg:
„Dnia 28. VII. 1920 r. kiedy nikt wogóle w Łomży nie przypuszczał o grożącem miastu niebezpieczeństwie, otrzymałem wiadomość iż grupa płk. Kraupy opuściła Ossowiec i cofa się w kierunku Jedwabnego. Po południu tegoż dnia rozeszła się pogłoska, że bolszewicy znajdują się w Kisielnicy, położonej o 8 wiorst na północ od Łomży. W mieście powstała mała panika; niektórzy z mieszkańców zaczęli szybko opuszczać miasto. O godz. 7-30 wieczorem pokazał się przed fortami podjazd bolszewicki o sile jednego szwadronu, który ogniem załogi został spędzony. O godz. 11-30 podeszła przednia straż bolszewicka i rozpoczęła natychmiast atak, który w ciągu całej nocy był odpierany, główny napór szedł od strony Kisielnicy.
O godz. 3-ej rano przedarł się otoczny pod Jedwabnem ppłk. Kopa wraz ze swą grupą (101 p. p. i 3 bat. art.) do Łomży. Rano 29. VII. 20 bolszewicy rozpoczęli na forty wściekłe ataki, popierane huraganowym ogniem artylerji. Dzięki nadzwyczajnej odporności naszego żołnierza, wysiłki ich były daremne. Forty pozostały w naszych rękach, przyczem nieprzyjaciel poniósł duże straty. Tegoż dnia przed południem, w czasie największego ognia i dość krytycznej sytuacji, zjawiły się na fortach panie z miasta z żywnością dla żołnierzy, oraz ofiarowały swe usługi przy opatrywaniu i przewożeniu rannych.
Pomoc ich była ogromnie cenną, tern bardziej, że żołnierz nasz walczył o głodzie, ponieważ nie mieliśmy kuchen polowych. Od tej chwili miasto zajęło się całkowicie losem walczących żołnierzy, szczególnie odznaczyły się kobiety, które z pogardą śmierci, nieraz pod największym ogniem artylerji i kulomiotów w pierwszej linji roznosiły ciepłą strawę, oraz opatrywały rannych i przenosiły ich z linji na punkt opatrunkowy.
Dnia 30. VII. wyjechałem na godzinę z fortów do miasta w celu rozmowy telefonicznej z D.O.G.W. Przy przejeździe przez miasto zauważyłem, mimo szalonego ognia artylerji bolszewickiej na miasto, który trwał już drugi dzień, nadzwyczajny spokój i powagę na twarzach mieszkańców.
Od pierwszego dnia walki zorganizowała się samorzutnie Obywatelska Straż Bezpieczeństwa, ponieważ policja i żandarmerja zaraz pierwszego dnia opuściły Łomżę. Wszędzie porządek i lad. Cały wysiłek miasta skierowany jedynie w kierunku obrony. Przez pięć dni obrony Łomży, prowiantowało nas wyłącznie miasto i wsie, między innemi: Szczepankowo, i Jednaczewo, gospodarze których na kilku wozach przywozili zapasy żywności i osobiście byli u mnie na fortach celem doręczenia ich.
Na każdym kroku w linji żołnierz walczący otoczony był nadzwyczajną opieką ze strony obywateli miasta Łomży i w najgorszych chwilach walki, doznawał pomocy i otuchy. Kilkunastu obywateli zgłosiło się do mnie z prośbą o wydanie im broni i pozwolenie wzięcia udziału w walce, co też uczyniłem.
Nie jestem w stanie opisać poszczególnych epizodów bohaterskich tak ze strony obywateli m. Łomży jako też poszczególnych jednostek.
Reasumując powyższe fakta, stwierdzam z całą stanowczością, że w obronie Łomży mieszkańcy tegoż miasta wzięli wybitny udział i w wysokim stopniu przyczynili się do 5-dniowej obrony tak szczupłemi siłami w chwili kiedy cała armja była w odwrocie. — A jak wpłynęła obrona Łomży na ogólną obronę Warszawy, to osądzi kiedyś historja”.
W ciągu pięciu dni t. j. do 1 sierpnia trwała bitwa. Szpitale miejskie opatrzyły przeszło 300 rannych i w kostnicy leżało 20 ciał poległych, pogrzeb których odbyć się miał w niedzielę 1 sierpnia o godzinie 6 wieczorem. O godzinie 11 rano nieprzyjaciel zaczął bombardować miasto. Padło około 200 pocisków armatnich. Uszkodzono kilkanaście domów i szpitale zarejestrowały dnia tego 5 zabitych i kilkudziesięciu rannych. Ostrzeliwanie miasta trwało do wieczora. Pod wieczór strzały ucichły.
O godzinie 12 w nocy prezydent miasta został wezwany do Dowództwa Grupy Operacyjnej do generała Baranowskiego. Tam pułkownik Śliwiński oświadczył mu, żeby natychmiast wyjechał, jeżeli nie chce dostać się w ręce bolszewickie, gdyż sytuacja Łomży przedstawia się bardzo groźnie: nieprzyjaciel przekroczył Narew na lewym brzegu, miasto zaś może być zajęte najdalej za 2 godziny i że Dowództwo, po otrzymaniu pomocy, odbierze Łomżę z powrotem. Dalej nakazał powiadomić ludność cywilną, aby kto może i chce wyjeżdżał w stronę Śniadowa, lub chronił się do piwnic, gdyż Łomża może przechodzić z rąk do rąk i będzie ostrzeliwana jak z jednej, tak i z drugiej strony.
Powiadomiona o niebezpieczeństwie ludność, resztki nadziei opierała na zapowiedzianej odsieczy, lecz przeszło jeszcze kilkanaście godzin, a pomoc nie nadchodziła. Ostatnie oddziały obrońców opuściły Łomżę. W mieście zapanowała przerażająca cisza i mieszkańcy z obawą oczekiwali wkroczenia nieprzyjaciela. Dnia 2-go sierpnia o godzinie 4 ukazały się pierwsze patrole konne i piesze i wślad za niemi wkroczyły czołowe oddziały 1 i 34 brygady 12 dywizji i 157 brygady 53 dywizji strzelców bolszewickich.
Wraz z bolszewikami wkroczyło do Łomży 300 spartakusowców Niemców, którzy rozkwaterowali się na przedmieściu Łomżyca.
Obraz nędzy i głodu przedstawiali zwycięzcy. Na znużonych postaciach wisiały resztki przeważnie cywilnego ubrania, przez dziury którego przeświecały wychudzone członki często bez bielizny. To też rozpoczęła się dzika rekwizycja, a właściwie rabunek obuwia, ubrania, bielizny i żywności. Gdy zabrakło żywności w mieście zgłodniali bolszewicy rzucili się na ogrody i sady: kapusta, brukiew, marchew, kartofle, buraki, niedojrzałe owoce i wszystko co tylko możliwe było do zjedzenia - zostało zjedzone. W mieście zapanował głód i choroby. Dyzenterja i tyfus plamisty zaczęły gwałtownie szerzyć się wśród ludności i bolszewików.
Autor: Władysław Świderski (1879–1942)
fragment książki pt. „Łomża” wydanej w 1925 r.