Podharcmistrz por. Jan Jaworowski „Maryśka” – dowódca plutonu „Alek” z kompanii „Rudy” harcerskiego batalionu „Zośka” w 1938 roku ukończył Liceum im. Tadeusza Kościuszki w Łomży.
Zdawał maturę m.in. z Kaziem Fulmykiem, Michałem Rościszewskim i Zenkiem Skrzekiem – „Baśką”. Przyjęło się tak w klasie, że chłopcy wołali do siebie nie imionami własnymi, a imionami swoich sympatii. Janek miał Marysię – został więc „Maryśką”. To łomżyńskie, szkolne przezwisko obrał sobie jako pseudonim w Szarych Szeregach. Od pierwszego dnia Powstania, „Maryśka” był, jak wszyscy żołnierze „Zośki’, w pierwszej linii. Zdobywał Gęsiówkę, Pawiak i magazyny na Stawkach. Bronił cmentarzy na Woli i Starym Mieście. Za czyny bojowe został odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy oraz Krzyżem Walecznych. Był duszą plutonu. W najcięższych chwilach zawsze uśmiechnięty, rozbawiał wszystkich swoimi słynnymi w całej kompanii, dowcipami. Najlepiej oddaje to wspomnienie „Boruty”: „(...) Idziemy na wypad. „Maryśka” idzie przodem sypiąc jak zwykle dowcipami. Wszyscy się śmieją. Kilku chłopców wyznaczonych do zadania w rejonie zachodniego muru cmentarza, uśmiechnięty „Maryśka” poprowadził pod gęstym ogniem. Ale jak trzeba było potrafił „rzucić mięsem” w kierunku Niemców. Wtedy zaciśnięte zęby zastępowały tak charakterystyczny dla „Maryśki” wesoły uśmiech. Oprócz kawałów, czasami bardzo pieprznych, ale opowiadanych jedynie wtedy, kiedy nie było w pobliżu dziewcząt, zasłynął też grą na fortepianie. Wszędzie gdzie tylko zakwaterował się pluton, „Maryśka” wyszukiwał jakiś instrument i grał. Grał wszystko: melodie sentymentalne i wesołe „kawałki”, ale najczęściej swoją nieśmiertelną „Jalousie”. We wspomnieniach podkomendnych i kolegów pozostał na zawsze jako odważny, idący do natarcia zawsze na czele i zawsze uśmiechnięty, tryskający humorem, oficer – kolega. Czasami tylko na kwaterze usiłował w tym „wojsku świętej Jadwigi”, jak miał w zwyczaju zwracać się niekiedy do swoich żołnierzy, wprowadzać życie garnizonowe – sprawdzanie broni, czystości obuwia, złożenia mundurów... Wtedy, jak mawiali chłopcy, powiewał nad nimi duch dowódców „Maryśki” z zambrowskiej podchorążówki”. 22 sierpnia, biegnąc przez podwórze dostał się pod ogień moździerzy. Był tak poharatany, że sanitariuszki nie wiedziały jak go bandażować. Miał w ciele kilkadziesiąt drobnych odłamków. Kiedy niesiono go na noszach do szpitala, chyba pierwszy raz jego żołnierze zobaczyli na twarzy swojego dowódcy zamiast uśmiechu, łzy. Powiedział: „Czołem chłopcy! Trzymajcie się dobrze i czekajcie na mnie. Pewnie niedługo wrócę do was...” Sam pewnie w to nie wierzył. Pluton objął po nim „Mały Jędrek” (Andrzej Makólski), który poległ już tego samego dnia. „Maryśka” zmarł z ran w szpitalu św. Stanisława 10 października1944 roku. Miał 24 lata. Spoczywa w kwaterze „Zośki” na warszawskich Wojskowych Powązkach. Jerzy Smurzyński – na podstawie pamiętników żołnierzy baonu „Zośka”, Nasza Księgarnia 1957, „Łomżyńskich wspomnień” i materiałów własnych.