Grzeszny początek Jesieni
Szary, chłodny poniedziałek. Przymglony wieczór na Wojska Polskiego. Intrygujący półmrok w sali na drugim piętrze MDK. Nieledwie 30 osób przycupnęło po kątkach. O takiej frekwencji ludzie mówią, że „sala świeciła pustkami”. W tym roku mający trwać blisko dwa miesiące cykl kilkunastu imprez startował niemrawo, bez pewności, czy w ogóle dojdzie do skutku. I jak co roku - Łomżyńska Jesień Kulturalna jednak wystartowała!
„Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze” - nauczał Jan Paweł II (1920-2005) w siedzibie UNESCO, bodajże w 1980 roku w New Yorku. „Kultura jest priorytetem” - przypomniałem sobie słowa jednego ze skromnych łomżyńskich artystów. Zostawiłem publiczność, oczekującą na monodram „Grzech”...
Sebastian siedział w pojedynkę. Bez kolegów. Bez nauczycieli, którzy za moich młodszych lat ciągnęli nas na każde przedstawienie, jakie tylko gościło w Łomży. Ciągnęło mnie do tego samotnego, ale i ambitnego widza, skoro z wewnętrznej potrzeby, a nie z obowiązku szkolnego czy towarzyskiego szukał kultury. Do jego niewymuszonej elegancji, dyskretnej uprzejmości, szacunku dla sztuki. Chyba wtedy zaczął powstawać ten tekst, tak odmienny od typowej relacji czy zdawkowej recenzji... Wyczekiwaliśmy, aż stanie się „Grzech”.
Cisza przed spektaklem. Martwa cisza na scenie. Z czerni blade światło wydobywa spokojne dźwięki fortepianu. Nieruchoma postać kobiety. Nerwowo palony papieros. Po chwili kolejny. Dym wspomnień, snutych przez Teresę, z których wyłaniają się obrazy francuskiej prowincji. Prowincji tradycyjnej, skostniałej, ograniczonej do codziennych rytuałów: posiłki, ploteczki, rodzinne obowiązki. Monolog dziewczyny, która „z powodu sosen” (lasy w wianie) została żoną Bernarda. Która z minuty na minutę przeistacza się w zgorzkniałą morderczynię. Trującą męża arszenikiem, przepisanym w kropelkach przez lekarza na anemię Bernarda. Teresa fałszowała recepty. Czy fałszuje opowieść o swoim życiu bez miłości, przygnębieniu i motywach zbrodniczej decyzji?
- „Grzech” to opowieść o zaplanowanym morderstwie, które nie powiodło się - zauważa Sebastian. - Odniosłem wrażenie, że Teresa jest wyrachowana, przebiegła, że liczy na majątek.
Moim zdaniem, to kobieta nieszczęśliwa, która wie, że morderstwo przez otrucie to przestępstwo. Że morderstwo przez otrucie to tytułowy grzech. Teresa to kobieta opętana przez szatana.
- Wioleta Komar z Teatru Rondo w Słupsku zagrała rolę Teresy czysto, jasno i precyzyjnie - ocenia młodzieniec. - Tym bardziej warto to podkreślić, bo w monodramie wcielała się w kilka postaci, często dialogujących z sobą postaci, m.in., w męża i jego matkę. Posługiwała się oszczędnie, ale wyrazistym gestem. Nie było w tym spektaklu zbędnej przesady.
Kilka scen zwróciło naszą uwagę. Kiedy Teresa myje usta, długo, w napięciu, otwartą dłonią czyści je, bo są brudne od kłamstw, które wypowiedziała (wg Sebastiana), ściera ślady pocałunków męża (wg MRD). Kiedy podskakuje, wystukując obcasami monotonny rytm i wyrzuca z siebie charkotliwe okrzyki, drwi ze znienawidzonego mężczyzny podczas zbliżenia w łóżku (Sebastian), parodiuje Bernarda, dla którego jazda konno i polowania są ważniejsze niż więź psychiczna z żoną (MRD). Kiedy rodzina, dla zatuszowania skandalu, wysyła ją do Paryża, Teresa prowadzi kawiarniane życie w czerwono-krwistej poświacie a la Moulin Rouge. Jeszcze nie wie, że mąż nie zmarł.
- Te niejednoznaczności wprowadziłem celowo, żeby spektakl był wielowymiarowy, uniwersalny - tłumaczył nam reżyser Stanisław Miedziewski, prowadzący przy Teatrze Rondo studio monodramu. - Powieść „Teresa Desqueyroux” noblisty z 1952 r. Francois Mauriaca (1885-1970), zafascynowała mnie, gdy miałem jakieś 25 lat i po ćwierć wieku wciąż odkrywam jej kolejne warstwy, tak jak odkrył je np. autor adaptacji Marcin Bortkiewicz.
Dziękując MDK-DŚT za zaproszenie do Łomży Wiolety Komar i Stanisława Miedziewskiego z „Grzechem”, życzymy organizatorom kulturalnych tłumów niewinnych widzów.
Mirosław R. Derewońko
wsp. Sebastian Miś