Artystyczne plany utalentowanej łomżynianki
Magdalena Głębocka to jedna z najbardziej utalentowanych artystycznie młodych osób z Łomży na przestrzeni wielu lat. Jest aktualną stypendystką marszałka województwa podlaskiego w dziedzinie osiągnięć artystycznych. Ma na koncie liczne sukcesy w ogólnopolskich konkursach plastycznych, z powodzeniem występuje w młodzieżowych grupach teatralnych, ale przede wszystkim śpiewa. Do mnóstwa nagród w tej dziedzinie dołączyła ostatnio bardzo znaczącą, pierwsze Grand Prix dla reprezentanta Łomży w 17-letniej historii Ogólnopolskiego Konkursu Krasomówczego im. Hanki Bielickiej „Radość spod kapelusza”. Dalsze plany niespełna 18-letniej uczennicy I Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki są związane ze sceną, co nie dziwi w kontekście już przez nią reprezentowanego, bardzo wysokiego poziomu.
Wojciech Chamryk: Muzyka była w pani rodzinnym domu obecna od zawsze – właśnie to zainspirowało panią do śpiewania, robienia czegoś twórczego?
Magdalena Głębocka: Muzyka była zawsze obecna, i to z różnych stron, bo zachęcano mnie do niej i ze strony taty, i ze strony mamy, gdzie wszyscy muzykowali, więc było podobnie. Ale to wszystko wyszło tak jakoś naturalnie i od początku śpiewanie było dla mnie bardzo ważne: nie traktuję go jako hobby, jest to dla mnie sposób na wyrażenie tego, co czuję, co robię, co we mnie jest.
W.Ch.: Idąc do Szkoły Podstawowej nr 7 im. Adama Mickiewicza niejako naturalnie trafiła pani do miejsca, gdzie muzyka i śpiew, solowy i w chórze, są czymś oczywistym, dzięki Katarzynie Szmitko – to też jakoś panią ukierunkowało?
M.G.: Tak, właśnie to sobie przypomniałam. Śpiewam od przedszkola, ale trochę więcej wspólnego z muzyką zaczęłam mieć w podstawówce, zapisując się na zajęcia dodatkowe na początku nauki, a później, w klasach IV-VIII, miałam lekcje muzyki z panią Szmitko i był to wtedy dla mnie taki trochę inny wymiar. Pamiętam, że niektóre klasy miały zajęcia muzyczne prowadzone bardzo sztampowo, a zajęcia z panią Szmitko były takie inne, takie specjalne, to było coś innego.
W.Ch.: Kolejnym, niejako naturalnym etapem było Studio Wokalne eMDeK i nauka u Magdy Sinoff?
M.G.: Zostałam do tego zachęcona przez koleżankę z klasy, która śpiewała już wtedy u pani Sinoff chyba nawet kilka lat i tak jakoś wyszło, że również spędziłam w tym zespole kilka lat.
W.Ch.: Nie można też nie zauważyć, że jednocześnie rozwijała się pani i na innych płaszczyznach, stąd udział w zajęciach plastycznych w MDK-DŚT, prowadzonych przez Annę Bureś?
M.G.: To dla mnie kolejny sposób na – może nawet nie wyrażanie siebie, ale bardziej odkrywania czegoś innego. Śpiewanie jest taką dziedziną sztuki, którą się pokazuje, robi się coś z myślą, że będzie to słuchane i oglądane. Często myśli się więc jaki utwór dobrać, jak wypadnie on na scenie, jak to wszystko zabrzmi. Do plastyki podchodziłam zaś w taki sposób, że było to tylko moje: tworząc nigdy nie myślałam o tym, że ktoś to zobaczy, oceni. Nie, żebym się tym jakoś przejmowała; ważne było to, że w momencie pracy nad czymś było to w 100% moje – było to dla mnie nawet coś na kształt terapii, bo było to poznawanie swoich myśli, przelewanie ich na papier i dopiero patrząc na efekt końcowy mogłam interpretować siebie, co było dla mnie niesamowite i wspaniałe.
W.Ch.: Ale odnosiła też pani sukcesy w konkursach, nawet na skalę ogólnopolską, w książce „Łomżyńskie legendy” są również pani ilustracje, tak więc miała pani potwierdzenie, że jest to dobre, a przecież wciąż mówimy o dziecku, tak więc bardzo ciekawie się to wszystko rozwijało, ale na plan pierwszy zaczęło wysuwać się śpiewanie?
M.G.: Tak było i tak jest. W tym momencie nie rysuję, nie tworzę manualnie tyle, ile bym chciała, ale myślę, że po liceum się to zmieni, bo jednak jest to dla mnie wciąż bardzo ważne.
W.Ch.: Jak dla mnie takim momentem przełomowym w pani rozwoju muzycznym był rok 2018, kiedy po warsztatach w ramach „Sceny z mistrzem” Joanna Trzepiecińska wybrała do udziału w swoim koncercie tylko dwie osoby: Julię Kuzykę z Białegostoku, zdobywczynię Grand Prix XI Ogólnopolskiego Konkursu Krasomówczego im. Hanki Bielickiej „Radość spod kapelusza” oraz panią. I wtedy okazało się, że coś pani ma, bo zawsze skromnie stała pani gdzieś w drugim rzędzie eMDeKu, solowo czy w duecie śpiewała rzadko, a tu nagle takie wyróżnienie – był to jeden z tych kluczowych momentów, kiedy jako 13-14-latka stawała się pani coraz bardziej świadoma muzycznie, odkrywając, że śpiewanie jest tym, co panią naprawdę interesuje, fascynuje?
M.G.: Myślę, że był to wtedy taki początek początków, tej świadomości, czego chcę i co mogę osiągnąć. Muzyka zawsze była dla mnie ważna, ale wiadomo, jak ma się 10 lat nie myśli się o tym, co będzie się robić w przyszłości, tak na zawsze. Robiłam więc wiele rzeczy intuicyjnie, bo tak je właśnie czułam. Później zaczęły pojawiać się inne plany, trochę podyktowane takim standardowym podejściem, bo jednak większość ludzi wybiera, powiedzmy, te normalne zawody (śmiech).
Myślałam wtedy, że tak po prostu jest i tak wygląda życie, że pod tym względem idzie się w ślady rodziców, czy wybiera inny, praktyczny zawód. Jednak kiedy zaczęłam uczęszczać na te wszystkie warsztaty nie tylko dowiadywałam się i uczyłam coraz więcej, ale też zaczęłam otwierać się na różne informacje, pozyskiwane również z mediów społecznościowych. I nagle okazało się, że można iść w taką artystyczną stronę, realizować się i jest to w ogóle realne, że tak się da i nie dzieje się to tylko w innym świecie, gdzie ludzie to robią, ale również tutaj. Dlatego cieszę się bardzo, że pozyskałam te informacje i otworzyły się przede mną nowe możliwości.
W.Ch.: I wtedy pojawił się ten etap białostocki, zajęcia w Songbird Studio Głosu? Miała już pani podstawy i zaczęła poszukiwania czegoś więcej?
M.G.: To dla mnie ogromna radość, że trafiłam do studia wokalnego Songbird, do pani Ewy Łobaczewskiej, ponieważ w eMDeKu, jak pan zauważył, zawsze byłam w zespole, a do tego wiadomo, że podczas takich zajęć nie da się przekazać jednej osobie tak dużo, jak podczas zajęć indywidualnych, poza tym ludzi w zespole nie szkoli się jak solistów. To, ile dowiedziałam się o sobie, o swoim głosie i możliwościach czy zasobach, i tych fizycznych, i tych wewnętrznych, pomagających w interpretacji, było wtedy dla mnie czymś w nieziemskiej skali. Do tej pory jestem bardzo wdzięczna, że mogę uczestniczyć na zajęciach u pani Ewy, bo to, jak bardzo się tam rozwijam, jest niesamowite – pięć lat temu w życiu bym nie pomyślała, że da się zrobić takie postępy. Oczywiście nie mówię, że coś jest już idealne, że nie ma niczego do poprawienia, ale sama dostrzegam ten progres, a sama świadomość tego ile jeszcze przede mną, ile pracy mogę jeszcze wykonać i o ile być lepsza, tego, że jeszcze tak dużo mnie czeka, bardzo mnie ekscytuje.
W.Ch.: Pierwsze efekty mieliśmy na ubiegłorocznej „Radości spod kapelusza”, kiedy debiutując w konkursie zwyciężyła pani w kategorii piosenka. W tym roku było jeszcze lepiej, co zakończyło się zdeklasowaniem konkurentów i zdobyciem Grand Prix. Już po pani występie podczas eliminacji miejskich rozmawialiśmy z księdzem Godlewskim, że jeśli nie teraz będzie to Grand Prix dla Łomży, to już naprawdę nie wiadomo, kiedy taka szansa pojawi się ponownie. I jest to jednocześnie potwierdzenie, że obrana przez panią droga jest słuszna: ambitny repertuar, wykonywany w kategorii piosenki aktorskiej – właśnie w czymś takim widzi się pani w przyszłości?
M.G.: Bardzo bym chciała. Zobaczymy więc co przyniesie los, jak potoczą się moje drogi, ale szczerze mówiąc – naprawdę o tym marzę. Dlatego cały czas ciężko pracuję, żeby to marzenie stało się faktem.
W.Ch.: Skoro aktorstwo: najpierw był Teatr Aktywny Joanny Klamy, teraz występuje pani w innej grupie teatralnej MDK-DŚT, w prowadzonym przez Rafała Swaczynę Teatrze Per Pan, tak więc pod tym względem też chce się pani rozwijać?
M.G.: Dokładnie. Poza tym, poza obraniem ścieżki takiego samorozwoju, te trzy dziedziny: plastyka, muzyka i teatr, są moją ogromną pasją. To wielka przyjemność móc chodzić na takie zajęcia teatralne, poznawać innych i siebie, dzięki zgłębianiu różnych technik aktorskich i ćwiczeń. Uważam też, że wbrew pozorom, możliwość wielokrotnego wystawiania danej sztuki jest bardzo rozwijająca, nawet jeśli ktoś myśli, że jest to monotonne, że ciągle powtarza się to samo – absolutnie nie; każde wyjście na scenę w tym samym repertuarze według mnie sprawdza człowieka jako aktora, bo za każdym razem inaczej słyszy się tę historię, inaczej się ją opowiada. Poza tym jest to tak wielkie spektrum barw i emocji, które można przekazać jednym monologiem czy wierszem, że jest to po prostu niesamowite.
W.Ch.: O tych pani długofalowych planach i marzeniach już wiemy, a co wydarzy się w najbliższym okresie, jakieś konkursy, przeglądy?
M.G.: Teraz z Teatrem Per Pan szykujemy się do występu na festiwalu w Łapach, gdzie pokażemy spektakl „Bagnet na broń!”. Mam też na oku kilka ogólnopolskich konkursów poezji śpiewanej, tak więc bardzo proszę trzymać za mnie kciuki!
Wojciech Chamryk
Grand Prix „Radości spod kapelusza” dla Łomży