Gigant jazzu zagrał z łomżyńskimi filharmonikami
Dobiegał końca ostatni utwór koncertu. Wybitny pianista Adam Makowicz i wspaniale dotrzymujący mu kroku kontrabasista Bogdan Szczepański tak zapamiętali się w improwizacjach, że doszło do czegoś nieoczekiwanego. Pierwsza opuściła estradę skrzypaczka Izabela Bławat-Leofreddi, zdegustowana tym, że orkiestra najwyraźniej nie jest już obu muzykom potrzebna, a w jej ślady rychło poszła też reszta składu Filharmonii Kameralnej, łącznie z Janem Miłoszem Zarzyckim, który w końcu nie miał już kim dyrygować.
Był to oczywiście zaplanowany żart, który początkowo bardzo zaskoczył publiczność, ale cała reszta była już jak najbardziej poważna: legenda światowego jazzu oraz łomżyńscy filharmonicy zagrali fenomenalny, blisko dwugodzinny koncert, który zakończył się trzema bisami i owacjami na stojąco.
Informacja o łomżyńskim koncercie Adama Makowicza, o którym sam Willis Conover powiedział, że to wielki, cudowny talent, zaliczając go do grona najwybitniejszych pianistów świata, a kompozytor i współpracownik Columbii Ulpio Minucci podkreślał, że ma dwie prawe ręce i nie mógł wyjść z podziwu nad jego techniką, zelektryzowała łomżyńskich, i nie tylko, fanów jazzu.
Dlatego w czwartkowy wieczór w sali koncertowej Filharmonii Kameralnej wolnych miejsc było jak na lekarstwo – tym bardziej, że była to pierwsza wizyta wybitnego muzyka w Łomży.
– Gram koncerty wszędzie, skąd jest zaproszenie, gdzie są ludzie chętni do przyjścia – mówi Adam Makowicz. – A ponieważ nigdy przedtem w Łomży nie byłem cieszę się, że mam okazję spotkać się z tutejszą publicznością. Lubię małe miasta i miasteczka – jadę wszędzie, gdzie jest publiczność i chce przyjść do filharmonii, nieważne czy na koncert muzyki klasycznej, czy jazzowej, a nawet popularnej, bo każda muzyka, dobrze wykonana, jest właściwie tyle samo warta.
– Kilka lat temu miałem okazję poznać osobiście pana Adama, kiedy mieliśmy wspólny koncert w Toruńskiej Orkiestrze Symfonicznej – dodaje Jan Miłosz Zarzycki. – Współpraca była fantastyczna i od tej pory marzyłem, żeby zaprosić pana Adama do Łomży i udało się to przy okazji jego obecnej wizyty w Polsce. Miałem nawet pomysł, żeby wspólnie nagrać płytę z tym repertuarem – może w przyszłości to się uda, można powiedzieć, że jest to kolejne moje marzenie, związane z tym wspaniałym artystą. Widzę jednak, że panu Adamowi bardzo podoba się w Łomży i bardzo dobrze mu się z znami współpracowało, może więc skusi się na to, żeby zdziałać tu coś więcej.
Koncert potwierdził, że taka ewentualna współpraca z artystycznego punktu widzenia byłaby bardziej niż uzasadniona, a 82-letni artysta wciąż jest w znakomitej dyspozycji – jak sam podkreśla w czasie pandemii bardzo brakowało mu spotkań z publicznością na żywo i teraz to nadrabia.
– Po pandemii jesteśmy spragnieni koncertów – podkreśla Adam Makowicz. – Jazzowy muzyk improwizuje na żywo i potrzebuje publiczności, a te wszystkie nagrania czy kamerki to nie jest to, bo gra się wtedy do nikogo – żywa publiczność daje jakieś emocje, grając dla niej też chcę wtedy dać z siebie wszystko. Dlatego cieszę się, że koncerty wróciły.
Początek koncertu należał do łomżyńskich filharmoników, którzy wykonali trzy kompozycje Leroya Andersona – zwłaszcza urokliwe „Jazz Pizzicato” było dobrą zapowiedzią tego, co miało nastąpić już wkrótce. Pod opisem w programie „Standardy amerykańskiego jazzu i kompozycje Adama Makowicza” krył się bowiem 40-minutowy recital wybitnego wirtuoza. Nie jest to dla niego nic nowego, bo gra solo od lat, a już w roku 1977 nagrał w jeden dzień wspaniały album „Piano Vistas Unlimited”, ale w czwartkowy wieczór przeszedł samego siebie, grając aż dziewięć utworów: autorskich, tradycyjnych czy swingowych, swobodnych i pełnych improwizacji, a warto podkreślić, że nie czuł się najlepiej.
– Zawsze gram na takich koncertach solo – zauważa Adam Makowicz. – Doszły do tego moje kompozycje oraz oczywiście Chopin. W roku 2000 były obchody muzyki chopinowskiej, wszyscy robili takie koncerty, wałkowano Chopina z różnymi instrumentami i składami – jedne mniej udane, inne bardziej, ale bez eksperymentów nie ma postępu. Stąd też moja płyta „Reflections On Chopin”.
Tu szczególnie zachwyciły słuchaczy Preludium e-moll op. 28 nr 4, Preludium A-dur op. 28 nr 7 i zagrane jako pierwszy bis Scherzo op. 54 – wszystkie w aranżacjach Adama Makowicza na fortepian i orkiestrę smyczkową. Jeszcze ciekawiej było w autorskich kompozycjach Mistrza, w których Jan Miłosz Zarzycki i orkiestra musieli pilnie baczyć na improwizującego solistę, tak aby podkład był idealnie zgrany z jego natchnionymi partiami.
– Jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko jest napisane – nie kryje Jan Miłosz Zarzycki. – Natomiast u pana Adama wygląda to trochę inaczej, to wszystko dzieje się i zdarza jakby na poczekaniu, na gorąco i nie zawsze można przewidzieć co się wydarzy, trzeba na wszystko reagować na bieżąco, ale porozumienie było bardzo dobre.
Było ono szczególnie słyszalne w autorskich kompozycjach solisty, a już wyjątkową nić porozumienia Adam Makowicz nawiązał z kontrabasistą Bogdanem Szczepańskim, na czym szczególnie zyskały „Early June In Central Park”, „A Song From My Past” i finałowy „Living High In Manhattan”, który zakończyli tylko we dwóch.
– Muzyka jazzowego odróżnia od klasycznego muzyka europejskiego to, że gra z tak zwanym swingiem, który jest wyczuwalnym kołysaniem się melodii; niekoniecznie musi to grać perkusja, ale ta interpretacja melodii jest inna niżby grał Europejczyk, bo to nie jest europejska muzyka – wyjaśnia Adam Makowicz, podkreślający, że miał okazję współpracować w Łomży ze wspaniałymi muzykami. – Oczywiście tu wykształciło się już ileś pokoleń muzyków jazzowych, w Polsce już nawet nie wiem ile, więc w jakimś sensie taka tradycja już jest, ale muzyka potrzebuje wiele lat, nawet stuleci, żeby dojrzeć, żeby się w jakiejś kulturze ustabilizować.
– Taki koncert jaki dzisiejszy jest to dla mnie olbrzymia frajda i przyjemność – mówi Bogdan Szczepański. – Tym większa, że z Adamem Makowiczem zetknąłem się już jako nastolatek, kiedy, nazwijmy to umownie, zaczynałem swoją muzyczną karierę, jeszcze jako uczeń szkoły muzycznej. Była to połowa lat 70. i grał wtedy w Bydgoszczy koncert – drugie spotkanie jest teraz, kiedy gramy razem. Byłem wtedy zafascynowany jazzem i cudowną, niesamowitą techniką pana Adama, a po kilkudziesięciu latach słyszę, że to wciąż ten sam humor i ta sama technika. Bardzo fajnie nam się razem współpracowało – być może dlatego, że miałem to szczęście, że już w szkole czy w liceum muzycznym, a później na studiach, stykałem się z grupą muzyków, którzy są w tej chwili topowymi nie tylko na polskim, ale też międzynarodowym rynku muzykami jazzowymi, by wymienić świetnego wibrafonistę Karola Szymanowskiego czy równie doskonałych perkusistów Jacka Pelca i Piotra Biskupskiego. Spotykaliśmy się popołudniami w szkole, żeby sobie pograć i ten jazz cały czas we mnie pozostał; nawet będąc już tutaj w Łomży przez parę lat grałem ze wspaniałym saksofonistą Adamem Wendtem w jego kwartecie.
Wojciech Chamryk