Uciekinierzy z Ukrainy są w Nowogrodzie, Podgórzu i Łomży
W czwartek o 6. rano w Łucku na Ukrainie dzwoni telefon. 56-letni Oleg dowiaduje się od siostry, że Sumy zdobyte i Rosjanie uderzają na Charków, miasto na północnym wschodzie kraju. O wpół do siódmej wróg jest koło nich: słyszą z żoną Larisą i teściową Marią, jak 6 potężnych wybuchów wstrząsa lotniskiem w pobliżu Łucka, 150 kilometrów od polskiej granicy. Postanawiają uciekać, bo mają dwie córki i dwójkę wnuków, którzy z Nowowołyńska też uciekają przed bombami Putina.
Kolejka na przejściu granicznym z Ukrainy do Zosina ma kilkanaście kilometrów. Oczekiwanie na odprawę trwa 24 godziny. Córki i wnuki ruszają autem od razu w czwartek, w piątek są w Lublinie. Rodzice i babcia wyjeżdżają autobusem w piątek, w sobotę są w Chełmie. Nie wiedzą, kto im poda rękę na polskiej ziemi, gdzie ich rzuci los. Siostra Olega z Chełma znajduje w Internecie komunikat łomżyniaka Kazimierza Śmiarowskiego, że przyjmie w Chacie Kurpiowskiej w Nowogrodzie. Nie chce pieniędzy od uciekinierów - chce pomóc ludziom w tragicznej sytuacji. Wie, że Rosja w 2014 r. zaatakowała Krym i na tym Putin nie przestanie.
- Nasi krewni mieszkają 100 km od Charkowa - opowiada Larisa. - Szyby w oknach powybijane, nie ma gazu, wody ani prądu. Wielu Ukraińców ze wschodnich terenów Ukrainy chciałoby wyjechać do Polski, a nie mają jak. Wszystko porozbijane, zbombardowane drogi, nie działa komunikacja. - Jak Hitler i Stalin zaatakowali Polskę o świcie, tak Ukrainę nad ranem zaatakował Putin - mówi Larina, 35-letnia córka Larisy i Olega. - Gdybym nie miała syna, nie uciekałabym do Polski. Zostałabym na Ukrainie, żeby walczyć o wolność Ojczyzny.
Przyjechali do Nowogrodu w sobotę w 7 osób w jednym aucie, zadowoleni, że bezpieczni. Dwa dni później dołączyła do nich koleżanka z synkiem. Przywitali ich miejscowi: jeden zostawił produkty żywnościowa, drugi jajka, trzeci 300 zł na pierwsze zakupy. - Jesteśmy wszyscy bardzo wdzięczni Panu Kazimierzowi Śmiarowskiemu za dach nad głową i gościnę - mówi Oleg. Larisa ociera oczy...
"Chory człowiek na szczycie władzy w Rosji"
Na rozległym dziedzińcu przed Chatą Kurpiowską sielski spokój. Zieleń, cisza, tylko trzech małych chłopców biega po czekającej na wiosnę trawie. Z pawilonu gościnnego po sąsiedzku czuć zapachy obiadu. Larisa gotuje, babcia Maria siedzi przy stole z Lariną, Oleg słucha córki. - Putin zachowuje się jak chory psychicznie i teraz mu wszystko jedno, nie cofnie się przed całym światem, pluje na wszystko - tłumaczy emocjonalnie młoda prawniczka. - Przecież my z Rosjanami z Nowowolyńska mamy dobre relacje. Ale oni milczą, nie protestują przeciwko wojnie Putina, bo się boją, że zostaną nazwani zdrajcami. Chory człowiek na szczycie władzy w Rosji prowadzi swoja grę. Rosjanie są w grze pionkami, jak kiedyś dla Stalina, a Niemcy dla Hitlera. Rosjanie do tej pory nie poznali smaku demokracji, a my na Ukrainie poznaliśmy i dlatego chcemy wstąpić do Unii Europejskiej i NATO. Putin wmawia Rosjanom, że chroni Ukrainę. A czy Ukraińcy go o ochronę prosili?! To propaganda.
Śmierć niewinnych przez żądzę władzy despoty
Opowiadają relacje krewnych i znajomych z różnych stron Ukrainy o zniszczeniach, jakie wywołał atak Rosjan, i zaciętej obronie Ukraińców. Prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego (lat 44) podziwiają za zmysł dyplomatyczny, odwagę i determinację, że nie odleciał przestraszony, tylko broni Kijowa i stamtąd dowodzi narodem, broniącym uzyskanej w 1991 r. niepodległości. Oleg uważa, że zmianę mogą przynieść wyłącznie protesty milionów Rosjan: 50 czy 100 tysięcy Putin wsadzi do więzienia. Rodzina Ukraińców z przekonaniem zapewnia, że Zełeński to prawdziwy bohater. To rola życiowa.
Martwią się o przyszłość Ukrainy. Przez cały dzień śledzą doniesienia w Internecie. Mają nadzieję, że do Rosjan z każdym dniem zacznie docierać, że coraz więcej tysięcy ludzi ginie dla kaprysów i władzy tylko jednego despotycznego, 69-letniego bandyty, zbrodniarza wojennego Europy XXI w.
"Jak Ukraina padnie, to Putin z armią przyjdzie i po nas"
W ubiegłym tygodniu napięcie między Rosją a Ukrainą przybierało na sile. Wywiady zachodnie z dnia na dzień podawały przewidywane daty napaści Rosjan na Ukraińców. Konflikt wojenny wisiał na włosku, gdy pracownik z Ukrainy spytał przedsiębiorcę Andrzeja Marczyka, czy może wyjechać do swojego kraju i przywieźć żonę z dziećmi: 6-miesięcznym i 15-letnim. - Oczywiście, zgodziłem się bez wahania - opowiada łomżanin. - Pracownik pojechał, ale wkrótce zadzwonił, że mobilizacja objęła mężczyzn. Umówiliśmy się, że dowiezie rodzinę do granicy w Zosinie. Tam miał najbliżej.
Niedługo drugi telefon: pracownik poprosił, czy może zabrać szwagierkę z dwójką dzieci. Uzyskał zgodę. Trzeci telefon: czy może zabrać kobietę z 6-miesięcznym niemowlęciem, znajomą, która ma męża wojskowego. Oprócz bomb z nieba, obawiają się Rosjan, że w pierwszym rzędzie zemszczą się na rodzinie obrońcy w mundurze. - Wiedziałem, że na tej wojnie trzeba Ukraińców wspomagać, bo jak Ukraina padnie, to Putin z armią przyjdzie i po nas - dzieli się przeżyciami i przemyśleniami Pan Andrzej. - Oni dzisiaj za nas się biją. Jeszcze do czwartku, 24. lutego, nie wierzyłem, że wojna za wschodnią granicą wybuchnie. Myślałem, że to strachy na Lachy. A kiedy wybuchła, to był szok.
"Uciekają kobiety, głównie młode matki z dziećmi"
Pan Andrzej z synem Dominikiem czekali w piątek od 6. po południu na granicy polsko-ukraińskiej w Zosinie. Po północy przyjechały trzy kobiety z piątką dzieci i całym dobytkiem w jednym aucie. Wcześniej pożegnały się z mężami, którzy zostali po ukraińskiej stronie, gdzie czekały 20 godzin na odprawę. Do auta z Ukrainy przesiadł się Dominik i dwoma samochodami ruszyli z powrotem do Łomży. W sobotę rano, około godz. 6. byli w Podgórzu. Na stacjach benzynowych widziało się uciekinierów, którzy również podążali w głąb Polski. Przeważały kobiety, młode matki z dziećmi. Podczas 6 godzin oczekiwania na granicy Pan Andrzej pierwszy raz zobaczył w życiu tyle młodych kobiet z dziećmi, co zrobiło na nim przygnębiające wrażenie - smutku i żalu, że muszą wyjechać.
- Zadzwoniłem o pomoc do Piotra Kłysa, wójta Gminy Łomża - relacjonuje wydarzenia społecznik. - Zakwaterowanie, jedzenie i spanie to nie problem, mamy tam mieszkania służbowe, ale są dzieci: w wieku przedszkolnym i szkolnym. Wójt stanął na wysokości zadania, przyjechał z kierowniczką GOPS-u i tłumaczem. Te dzieci nagle znalazły się w obcym kraju. Nie chcieliśmy, aby przebywały na okrągło w zamkniętym pomieszczeniu, żeby nie czuły się samotne i opuszczone. Nie wiemy, ile ta wojna może trwać: tydzień, miesiąc albo pół roku... My w każdym razie tych ludzi nie zostawimy bez pomocy. Pomagają pracownicy firmy. Wiemy, co czują kobiety: zostawiły tam trzech mężów.
W sobotę dzieci bawiły się w sali zabaw w gminnej Bibliotece Publicznej w Podgórzu, gdzie opieką i serdecznością otoczyły je bibliotekarki. Rodziców z dziećmi zaprosiły do codziennych odwiedzin.
Z Łomży do Łodzi, Kiszyniowa i Odessy
- Kieruje nami potrzeba serca i ludzka troska o ludzi, z którymi pracujemy na co dzień - tłumaczy motywy pomocy Ukrainie Robert Rytel, właściciel Ubojni Rytel. Z załogą firmy rodzinnej na razie pomógł trzem pracownicom, które pracują w zakładzie w Podgórzu, lecz deklaruje, że jest gotowy na przyjęcie 50 osób z sąsiedniego kraju, ogarniętego wojną. Dwie mieszkają około 20 km i 50 km od Medyki, gdzie jest przejście graniczne, trzecia - w Odessie. Zawiózł je tam koordynator pomocy Jakub Olszewski. - Poszły na piechotę, czasem korzystając z podwózki, i wróciły z dziećmi: jedna pani z trójką, druga z dwójką, a trzecia dostała się tylko do Lwowa, bo nie było przejazdu w stronę Odessy - opowiada Pan Jakub. Wymyślili trasę alternatywną: z Łomży do Łodzi i do Kiszyniowa na Mołdawii, aby z granicy mołdawsko-ukraińskiej miała bliżej do Odessy i 9-letniej córki. W nocy z niedzieli na poniedziałek dojechała matka pracownika, mieszkająca 150 km od Medyki. - Sytuacja jest dramatyczna, uciekają potężne ilości ludzi. Czekały na terminalu po stronie Ukrainy16 godzin, potraciły torby, by się przedostać. Z przejścia Ukraińców zabierają busy i autobusy, zaś na parkingu marketu przy wyjeździe z Medyki do Przemyśla są przesiadki do samochodów osobowych, busów i autobusów, jadących do Polski. Nasi uciekinierzy jechali tak, jak stali, żeby jak najszybciej być po stronie polskiej. Pani z dziećmi o 1. w nocy z piątku na sobotę, druga z dziećmi i trzecia w sobotę o 10. Czekaliśmy. Zostali zakwaterowani bezpłatnie w pokojach, gdzie mieszkają zwykli pracownicy.
"Świat pokona politycznie i gospodarczo Putina"
Pani jadąca po córeczkę do Odessy ma do pokonania około 1600 kilometrów i drogę z powrotem... W poniedziałek około godziny 15. następne dwie pracownice zostały odebrane z Dorohuska i jadą z dwójką dzieci do Podgórza. Dodajmy, że Firma Pana Rytla udzieliła wsparcia finansowego tamtym paniom, które w weekend straciły bagaż w czasie pokonania granicy, na zakup potrzebnych rzeczy.
- Bardzo przeżywam tragiczną sytuację rodzin - mówi Robert Rytel. - Jest XXI wiek, dlatego nigdy się nie spodziewałem, że będziemy żyć w Europie w czasach wojny tuż za naszą granicą. Przecież aspiracje mocarstwowe Rosji uderzają w wolny, niepodległy naród. Rosja podpisała porozumienie budapesztańskie w 1994 r., gwarantując z USA i Wielką Brytanią nienaruszalność granic Ukrainie... Mam nadzieję: świat pokona politycznie i gospodarczo Putina i Ukraińcy wrócą do swoich domów.
Mirosław R. Derewońko
nr tel. red.: 696 145 146
e-mail: mrd@4lomza.pl