Zabawa na miodzie, czyli impresje z Kurowa
Anna M. Badyda
A to dopiero była zabawa! W sobotę i niedzielę – dwa ostatnie dni sierpnia. Gdzie? W Kurowie, około 30 km od Białegostoku, w kierunku Warszawy. W otoczeniu parkowym zabytkowego dworku ziemiańskiego, mieszczącego od około 8. lat siedzibę Narwiańskiego Parku Narodowego, który kilkanaście lat wcześniej był już tu Parkiem Narwiańskim, tyle że krajobrazowym.
Zabawa ta nosi oficjalną nazwę Podlaskiej Biesiady Miodowej i odbyła się już po raz czwarty. Głównymi jej organizatorami są: Zakład Bromatologii AMB, kierowany przez prof. dr. hab. Marię Borawską, od ubiegłego roku członka naszego Białostockiego Oddziału TPZŁ, prywatnie – żona naszego wiceprezesa Janka Borawskiego, dyrekcję parku narwiańskiego, w siedzibie którego odbywa się od czterech lat biesiada, a dyrektorem jest mgr inż. Bogusław Deptuła, też członek TPZŁ, absolwent łomżyńskiego LO, Podlaski Związek Pszczelarzy z sekretarzem dr Sławomirem Bakierem, który jest pracownikiem naukowym Politechniki Białostockiej, a także członkiem naszego oddziału, starostę powiatu Wysokie Mazowieckie i wójta gminy Kobylin Borzymy.
Są jeszcze sponsorzy wspierający biesiadę organizacyjnie i finansowo, ale ponieważ wszystkich z pamięci nie wymienię, na razie nie będę o nich pisała, by kogoś nie pominąć.
W tym roku białostocki oddział TPZŁ (skromniutko na razie) włączył się do organizowania tej imprezy. Podobno Kurowo kiedyś należało do Ziemi Łomżyńskiej, więc jesteśmy w domu: byłam prywatnie w 2000 i 2001 roku tu w Kurowie z rodziną na biesiadzie, bawiliśmy się przednio, tu zresztą udało mi się namówić obecnego prezesa na współpracę, tu poniekąd zaczął się rozwój naszego kurczącego się oddziału. Mam więc prawo mieć osobisty sentyment do biesiady. A teraz trochę relacji:
Podlaska Biesiada Miodowa od początku ma charakter handlowo-rozrywkowy. To festyn ludowy, jarmark a nawet może i trochę odpust. Rozstawione wzdłuż alejek parku stragany z miodami i innymi produktami z ula kuszą barwą, nazwami, pochodzeniem. Są tu miody (co roku) nawet z gór. Te są dużo droższe. Gdy większość słoi 0,9 l kosztuje 20 zł, ceny tych górskich np. wrzosowo-jodłowo-spadziowych wynoszą 36–38 zł. Można wszystkiego popróbować, a tam gdzie darmo dawano do degustacji próbki miodów pitnych ustawiała się kolejka. Ogromnym powodzeniem cieszyły się obwarzanki, malownicze w trzech gatunkach, a chlebków na liściach, pieczonych w wiejskim piecu, z Łysych i Łomży, w połowie drugiego dnia zabrakło. Pozwolono nawet na sprzedaż specjału z przedwojennych odpustów, cukrowej waty, chociaż to naprawdę wybitnie niezdrowe jadło. Duże tłumy widziałam przy wypiekach z grilla, przy pyzach i innym jadle na gorąco. Jedno stoisko było opatrzone godłem „kuchnia tatarska” a serwowano tam pierogi, ciasta i ciasteczka o dziwnych nazwach, które trudne były do spamiętania. Zresztą po co je będę wyliczała – i tak nie dam rady wszystkiego opisać, tyle tu było różności. Przyjeżdżajcie na drugi rok, sami zobaczycie! Dodam tylko, że na razie jest tu muzyka, podium z konkursami, (głównie na temat miodu) a patronuje im adiunkt Zakładu Bromatologii dr. Jolanta Piekut, też członek naszego oddziału TPZŁ.
Był w tym roku (jak i w poprzednich) konkurs na miód najsmaczniejszy, oceniany przez publiczność organoleptycznie, czyli przez lizanie próbek. Lizałyśmy z Elą Dąbrowską 25 gatunków. No i okazało się – a jakże – że najlepszy miód pochodzi z pasieki pana Roberta Łapińskiego oczywiście z Łomży!
– Pszczelarstwo trzeba poznać od kolebki. Ja gospodarzę od 20 lat, przejąłem to po ojcu. Trzeba też dbać o ekologię. Moje pasieki stoją w czystej dolinie Narwi. I koniecznie starać się nie zepsuć pszczołom tego produktu po odebraniu. Z miodem trzeba obchodzić się higienicznie, czysto... delikatnie – powiedział.
Barwnym akcentem biesiady był aktor p. Doliński który w stroju Zagłoby prowadził konkursy, pokazy, szpanował wśród tłumów i zagadywał staropolszczyzną wybranych przez siebie gości.
A na brak gości biesiada nigdy od czterech lat nie narzekała, nawet w pierwszym dniu tegorocznej, czyli w sobotę 30 sierpnia, kiedy przecież ołowiane chmury w naszym regionie wisiały nad głową i często nie tylko kropiło ale i wręcz lało.
Na pewno w tej relacji pominęłam dużo ważnych szczegółów, proszę mi to darować. Nie mogę jednak przeoczyć, że w drugim dniu biesiady odwiedzili nas Wawrek Kłosiński i Józek Babiel i co ważne przywieźli ze sobą pogodę, słońce nie tylko na niebie, ale także do naszych serc. Ale zabawa!
Zabawa ta nosi oficjalną nazwę Podlaskiej Biesiady Miodowej i odbyła się już po raz czwarty. Głównymi jej organizatorami są: Zakład Bromatologii AMB, kierowany przez prof. dr. hab. Marię Borawską, od ubiegłego roku członka naszego Białostockiego Oddziału TPZŁ, prywatnie – żona naszego wiceprezesa Janka Borawskiego, dyrekcję parku narwiańskiego, w siedzibie którego odbywa się od czterech lat biesiada, a dyrektorem jest mgr inż. Bogusław Deptuła, też członek TPZŁ, absolwent łomżyńskiego LO, Podlaski Związek Pszczelarzy z sekretarzem dr Sławomirem Bakierem, który jest pracownikiem naukowym Politechniki Białostockiej, a także członkiem naszego oddziału, starostę powiatu Wysokie Mazowieckie i wójta gminy Kobylin Borzymy.
Są jeszcze sponsorzy wspierający biesiadę organizacyjnie i finansowo, ale ponieważ wszystkich z pamięci nie wymienię, na razie nie będę o nich pisała, by kogoś nie pominąć.
W tym roku białostocki oddział TPZŁ (skromniutko na razie) włączył się do organizowania tej imprezy. Podobno Kurowo kiedyś należało do Ziemi Łomżyńskiej, więc jesteśmy w domu: byłam prywatnie w 2000 i 2001 roku tu w Kurowie z rodziną na biesiadzie, bawiliśmy się przednio, tu zresztą udało mi się namówić obecnego prezesa na współpracę, tu poniekąd zaczął się rozwój naszego kurczącego się oddziału. Mam więc prawo mieć osobisty sentyment do biesiady. A teraz trochę relacji:
Podlaska Biesiada Miodowa od początku ma charakter handlowo-rozrywkowy. To festyn ludowy, jarmark a nawet może i trochę odpust. Rozstawione wzdłuż alejek parku stragany z miodami i innymi produktami z ula kuszą barwą, nazwami, pochodzeniem. Są tu miody (co roku) nawet z gór. Te są dużo droższe. Gdy większość słoi 0,9 l kosztuje 20 zł, ceny tych górskich np. wrzosowo-jodłowo-spadziowych wynoszą 36–38 zł. Można wszystkiego popróbować, a tam gdzie darmo dawano do degustacji próbki miodów pitnych ustawiała się kolejka. Ogromnym powodzeniem cieszyły się obwarzanki, malownicze w trzech gatunkach, a chlebków na liściach, pieczonych w wiejskim piecu, z Łysych i Łomży, w połowie drugiego dnia zabrakło. Pozwolono nawet na sprzedaż specjału z przedwojennych odpustów, cukrowej waty, chociaż to naprawdę wybitnie niezdrowe jadło. Duże tłumy widziałam przy wypiekach z grilla, przy pyzach i innym jadle na gorąco. Jedno stoisko było opatrzone godłem „kuchnia tatarska” a serwowano tam pierogi, ciasta i ciasteczka o dziwnych nazwach, które trudne były do spamiętania. Zresztą po co je będę wyliczała – i tak nie dam rady wszystkiego opisać, tyle tu było różności. Przyjeżdżajcie na drugi rok, sami zobaczycie! Dodam tylko, że na razie jest tu muzyka, podium z konkursami, (głównie na temat miodu) a patronuje im adiunkt Zakładu Bromatologii dr. Jolanta Piekut, też członek naszego oddziału TPZŁ.
Był w tym roku (jak i w poprzednich) konkurs na miód najsmaczniejszy, oceniany przez publiczność organoleptycznie, czyli przez lizanie próbek. Lizałyśmy z Elą Dąbrowską 25 gatunków. No i okazało się – a jakże – że najlepszy miód pochodzi z pasieki pana Roberta Łapińskiego oczywiście z Łomży!
– Pszczelarstwo trzeba poznać od kolebki. Ja gospodarzę od 20 lat, przejąłem to po ojcu. Trzeba też dbać o ekologię. Moje pasieki stoją w czystej dolinie Narwi. I koniecznie starać się nie zepsuć pszczołom tego produktu po odebraniu. Z miodem trzeba obchodzić się higienicznie, czysto... delikatnie – powiedział.
Barwnym akcentem biesiady był aktor p. Doliński który w stroju Zagłoby prowadził konkursy, pokazy, szpanował wśród tłumów i zagadywał staropolszczyzną wybranych przez siebie gości.
A na brak gości biesiada nigdy od czterech lat nie narzekała, nawet w pierwszym dniu tegorocznej, czyli w sobotę 30 sierpnia, kiedy przecież ołowiane chmury w naszym regionie wisiały nad głową i często nie tylko kropiło ale i wręcz lało.
Na pewno w tej relacji pominęłam dużo ważnych szczegółów, proszę mi to darować. Nie mogę jednak przeoczyć, że w drugim dniu biesiady odwiedzili nas Wawrek Kłosiński i Józek Babiel i co ważne przywieźli ze sobą pogodę, słońce nie tylko na niebie, ale także do naszych serc. Ale zabawa!