Symfonia grozy w Hali Kultury
W niedzielny wieczór Hala Kultury przekształciła się w salę kinową. Wyświetlono w niej niemy film „Nosferatu-symfonia grozy”, jeden z pierwszych horrorów i zarazem arcydzieło światowego kina, obraz obecny od lat na listach najciekawszych i najbardziej przełomowych dzieł X Muzy. Wyjątkowości całemu wydarzeniu dodał fakt, że muzykę na żywo podczas projekcji zapewniły Czerwie, grupa szeroko znana również poza Polską, od ponad 20 lat dopełniająca bardzo oryginalną, improwizowaną na żywo, ścieżką dźwiękową słynne nieme filmy.
W czasach największej popularności niemego kina, to jest do końca lat 20. ubiegłego wieku, publiczności musiał wystarczyć taper, pianista podkreślający muzyką wymowę poszczególnych scen. Kiedy po triumfie kina dźwiękowego okazało się, że wiele starych filmów to arcydzieła, pojawił się trend opatrywania ich znacznie bardziej efektowną warstwą muzyczną, zapewnianą przez różne zespoły i orkiestry i tworzoną przez licznych kompozytorów. Ta moda dotarła również do Łomży, dzięki czemu kino/melomani mogli obcować na żywo z „Golemem” i orkiestrą Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego oraz kompozytorką Rossellą Spinosą, „Berlinem: symfonią wielkiego miasta” i legendą rocka industrialnego Agressivą 69 oraz „Metropolis” w oprawie Czerwi. Ta ostatnia, bardzo utytułowana i ceniona grupa, ma na koncie muzykę do kilkunastu niemych filmów, tak więc po trzech latach przerwy ponownie zawitała do Łomży. Muzycy nie kryli zadowolenia z faktu, że mogli zagrać w tak doskonale wyposażonym i przyjaznym miejscu jak Hala Kultury, rewanżując się publiczności nieoczywistą muzyką na najwyższym poziomie.
I nie chodzi tu nawet o tak oczywisty fakt, że Wojciech Zaborowski, Maciej Kudłacik, Piotr Bogunia i Paweł Zawarus to świetnie grający multiinstrumentaliści, ale również o perfekcyjne połączenie warstwy muzycznej z poszczególnymi scenami filmu. Jego twórca Friedrich Wilhelm Murnau, reżyser znany z nieszablonowych pomysłów i jeden z twórców niemieckiego ekspresjonizmu w kinie, byłby pewnie kontent, słysząc te mroczne i niepokojące dźwięki, łączące w sobie elementy alternatywnego, progresywnego i krautrocka, mające też w sobie coś z ducha jazzowej swobody. Pojawiały się też akcenty folkowe, na przykład w scenie odbywającej się w Transylwanii czy bardziej melodyjne partie, oddające radość Huttera po powrocie do domu, co jeszcze bardziej urozmaiciło nieszablonową, nie tylko typowo ilustracyjną, muzykę. W tej nowej oprawie bardzo zyskał też sam film; od dawna uznany za arcydzieło, cudem ocalony po procesie związanym z prawami autorskimi, wytoczonym reżyserowi przez wdowę po twórcy „Draculi” Bramie Stokerze, wciąż robiący ogromne wrażenie. Nastrój tytułowej, potęgowanej różnymi efektami, grozy to jedno – na pewno, jak podkreślali uczestnicy seansu oglądający film po raz pierwszy, nie da się zapomnieć mrocznego, jedynego w swoim rodzaju Maxa Schrecka, nie bez powodów wymienianego obok takich mistrzów jak Béla Lugosi i Christopher Lee (hrabia Orlok – Nosferatu) czy Alexandra Granacha (demoniczny sprzedawca nieruchomości Knock).
Pozostałe główne role, Thomasa i Ellen Hutterów (Gustav von Wangenheim i Greta Schröder) nie są już tak wyraziste, bo bardziej zgodne z ówczesnymi konwencjami nie tylko niemych filmów jako takich, ale też samej gry aktorskiej; zapadają jednak w pamięć na zasadzie kontrastu z ich mrocznymi adwersarzami. Sama opowieść, z akcją osadzoną w roku 1838, również jest wielowymiarowa, bo opowieść grozy o wampirach, zarazie i strachu dopełniają również bardziej uniwersalne wątki, dzięki czemu wampir zostaje w końcu unicestwiony. Pokaz tego arcydzieła, dopełnionego bardzo oryginalną muzyką Czerwi, wzbudził jednak niewielkie zainteresowanie. – Przypomniały mi się czasy świetności DKF-u (dyskusyjny klub filmowy – red.), bo tam też wyświetlano takie perełki, ale mało kto na to chodził – mówiła jedna ze starszych uczestniczek seansu.
Wojciech Chamryk