The Sixpounder: groove metal, Kayah i Queen
Mają na koncie trasy ze znanymi zespołami i występy na największych festiwalach. Doszli też do półfinału 7. edycji programu „Must Be The Music”, wokalista Filip Sałapa zawędrował wysoko w „The Voice Of Poland”, a ich muzyka trafiła do filmu „Gotowi na wszystko: Exterminator”. W piątek The Sixpounder pokonali trasę z Wrocławia, by zagrać w klubie PopArt Miejskiego Domu Kultury-Domu Środowisk Twórczych, gdzie wykonali nie tylko autorskie utwory, w tym sporo premierowych, ale też zaskakujące covery. – Jesteśmy bardzo zadowoleni! – mówi Filip Sałapa. – Był to nasz pierwszy koncert w Łomży, kawał drogi dla nas, ale cieszę się, że ludzie przyszli nas posłuchać i bawili się bardzo fajnie!
Rockowa jesień w MDK-DŚT zaczęła się od mocnego uderzenia. The Sixpounder jest bowiem jednym z najlepszych polskich zespołów spod znaku ekstremalnego, ale zaawansowanego technicznie metalu: z wyrazistym groove, z odniesieniami do thrashu czy death i sporą dozą melodii. W podobnym stylu grały też supporty, ostrołęcko-warszawska Aterra oraz młodszy stażem Psycho Visions z Rzeszowa, ale to gwiazda wieczoru zrobiła najlepsze wrażenie na około 30 fanach. Piątkowy koncert odbył się w ramach „Killer King 2019 Tour”, obejmującej od pierwszych dni września do połowy grudnia aż 33 koncerty w całym kraju.
– To nasza pierwsza tak duża, samodzielna trasa – wyjaśnia Filip Sałapa. – Wcześniej sporo jeździliśmy po Polsce, graliśmy z Vaderem, Materią czy Acid Drinkers, mieliśmy trasy w Anglii czy w Niemczech, ale coś takiego zdarzyło nam się po raz pierwszy. To dla nas bardzo duże przeżycie i równie wielkie przedsięwzięcie. Wiadomo, że raz jest lepiej, raz gorzej – bardzo bałem się tego dzisiejszego koncertu, bo graliśmy w tych okolicach bardzo dawno temu, więc trudno jest przewidzieć reakcję publiczności, tym bardziej, że gramy przede wszystkim nowy materiał.
Bo, tak jak kiedyś zespoły ruszały w trasę promując płyty, a teraz premiera nowego albumu jest pretekstem do grania koncertów, to The Sixpounder koncertuje nie mając jeszcze nowego wydawnictwa, ale grając sporo mających trafić na nie utworów.
– Nowa płyta jest już nagrana, ale jeszcze nie do końca zmiksowana i zmasterowana – mówi Filip Sałapa. – Zależało nam jednak na kompletnym produkcie, nie chcieliśmy więc niczego gonić przy okazji tej trasy, która była zapowiedziana dużo wcześniej. Pojawiły się jednak nieprzewidziane trudności i sytuacje, mieliśmy też zmianę w składzie, więc musieliśmy się przygotować do koncertów, kręciliśmy teledyski, były sesje zdjęciowe. Trochę więc nas to wszystko przerosło, ale dzięki temu możemy tę płytę jeszcze bardziej dopracować, a ta trasa jest zapowiedzią tego nowego materiału – dlatego 80 % to nowy materiał, który ma być przedsmakiem tego co będzie.
Nowe utwory pokazują wrocławską grupę w pełni formy, a dopełniły je starsze kompozycje, wybrane z wcześniejszych płyt, „Time To Kill” filmowej grupy Exterminator czy siarczystą wersją przeboju „Prawy do lewego” Kayah i Gorana Bregovića. Była też spora ciekawostka, bo grupa zaskoczyła już intro, fragmentem „Don't Stop Me Now” Queen, by w środku koncertu porywająco zinterpretować w wersji akustycznej inny klasyk Królowej, słynną „Bohemian Rhapsody” – to właśnie w tym utworze Filip Sałapa potwierdził już ostatecznie, że ma kawał głosu, nie tylko do mocnego grania.
– Jestem wielkim fanem Freddiego Mercury i Queen, mam ich wszystkie płyty i chętnie śpiewałbym więcej ich piosenek, ale musimy też grać swoje utwory! – mówi Filip Sałapa. – Jak byłem dzieckiem, to przebierałem się za Freddiego i udawałem, że śpiewam do muzyki puszczanej z kaset. Jest też taka śmieszna historia, bo z siostrą i dwiema kuzynkami założyliśmy cover band Queen, jak mieliśmy po kilka lat. W domu moich dziadków, gdzie była cała nasza rodzina, przygotowaliśmy koncert: mieliśmy plakaty, ulotki, bilety. Bębny były z puf, gitary wycięte z kartonu. Ja miałem wyrysowane wąsy, byłem nawet w rajtuzach siostry z takim piorunem, żeby wszystko się zgadzało (śmiech). I nikt nie przyszedł na ten koncert... Nawet moja mama, graliśmy dla nikogo! W końcu przyszła babcia i ucieszyliśmy się: jest, chociaż jedna osoba! A ona powiedziała: skończyliście już się bawić, bo potrzebuję pufy? Jak więc widać zawsze chciałem grać Queen, ale bałem się, że te legendarne utwory będą nie do ruszenia, ale ponieważ lubimy wyzwania, pojawił się pomysł wersji akustycznej, tylko na głos i gitarę.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: MDK-DŚT