Kat Romana Kostrzewskiego w Łomży
Roman Kostrzewski to jeden z twórców polskiego heavy metalu, wokalista legendarnego Kata. Po rozstaniu z zespołem założył konkurencyjną grupę Kat & Roman Kostrzewski, kontynuując w niej stylistykę macierzystej formacji. Potwierdzeniem tego jest bardzo udany album „Popiór”, który grupa promowała przed blisko 200 fanami w klubie PopArt MDK- DŚT. Przed koncertem charyzmatyczny frontman opowiedział nam nie tylko o nowej płycie, ale też budzących sensację kulisach zwolnienia perkusisty Ireneusza Lotha, współzałożyciela oryginalnego Kata oraz o prawach do nazwy.
Ktoś zorientowany w realiach koncertów rockowych w MDK mógł w niedzielny wieczór przeżyć nie lada zaskoczenie. Nie było tam zwyczajowych kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, a ponad 190, w tym wielu przyjezdnych. Ostatnia raz taka sytuacja miała miejsce osiem lat temu, kiedy to na występ StarGuardMuffin z Kamilem Bednarkiem sprzedano 250 biletów. Starszym przypominały się sytuacje z lat 90., kiedy to raczkujący jeszcze internet nie był w stanie zagrozić koncertom, na które waliły tłumy. Teraz było podobnie, bo Roman Kostrzewski to artysta kultowy i uwielbiany przez kilka pokoleń fanów, autor jedynych w swoim rodzaju tekstów – czasem obrazoburczych, niekiedy kontrowersyjnych, ale na pewno oryginalnych, z licznymi neologizmami, a teraz też wpływami śląskiej gwary. Do tego najnowszy album „Popiór” okazał się też bardzo udany w warstwie muzycznej, będąc najlepszym materiałem w dyskografii Kostrzewskiego od dobrych 20 lat, czasów wydania CD Kata „...Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach”.
–To zasługa nie tylko lidera czy basisty Michała Laksy, współautora dwóch kompozycji, ale przede wszystkim gitarzysty Jacka Hiro. – Kata słucham od gówniarza, dlatego nie miałem żadnego problemu, żeby się tutaj wpasować i poszło w miarę gładko – mówi Jacek Hiro. – Poza tym to jest taki zespół, który nie wydał dwóch takich samych płyt, bo od samego początku każda kolejna różniła się od poprzedniej. Nie trzeba było więc się jakoś spinać, żeby w coś wycelować – postawiłem sobie zadanie, żeby stworzyć thrashową, fajną płytę i tego się trzymałem. Okazało się, że moje pomysły idealnie wpisały się w tę stylistykę i bardzo się z tego cieszę.
Dlatego grupa gra w ramach obecnej trasy praktycznie wszystkie utwory z „Popióra”, a „Ośle” i „Głowy w dół spuszczone” mogą z czasem stać się kolejnymi klasykami Kostrzewskiego.
Nie mogło też rzecz jasna zabraknąć solidnej dawki Katowskiej klasyki z lat 80. i 90., a „Porwany obłędem”, „Czas zemsty”, „Śpisz jak kamień”, „Purpurowe gody”, „W bezkształtnej bryle uwięziony”, „Bastard” czy „Wyrocznia” były przyjmowane entuzjastycznie, podobnie jak specyficzny taniec frontmana, przy którym pląsy szalonego derwisza to nic szczególnego.
Nie ma Kata bez Romana
Kat grał w Łomży dawno temu, w połowie lat 80., Kat & Roman przez kilkanaście lat działalności nie zawitał tu wcześniej nigdy – ta trasa to powrót do miejsc dawno nie odwiedzanych, bądź takich, w których dotąd nie graliście?
Roman Kostrzewski: Jeśli coś takiego było, to graliśmy tu bardzo dawno temu i był to koncert jednostkowy. Ale Kat & Roman Kostrzewski nie był tu nigdy i cieszę się, że mogę tu grać. Zauważamy zresztą, że coraz więcej miast otwiera się na naszą muzykę – czasem są problemy z jakimiś nawiedzonymi środowiskami, tak jak teraz w Opocznie, ale to nas nie zniechęca, bo wiemy, że to coś fajnego, kiedy publiczność może nas posłuchać w swoim mieście i nie musi, tak jak w waszym przypadku, jechać do Warszawy czy Białegostoku. Dlatego teraz gramy też tam, gdzie nie byliśmy nigdy, albo bardzo dawno i czasami są niesamowite sytuacje, jak ludzie opowiadają, że poznali się na naszym koncercie i są do dziś razem, a poza tym w małych miejscowościach ten odbiór kultury żywej płonie jak cholera – kto choćby zna Gomunice, a gramy tam sztuki dla 300 osób.
Powróciliście z nową płytą „Popiór” i to album bardzo udany, utrzymany w stylistyce dawnego Kata, nie robiący przy tym wrażenia jakiegoś sentymentalnego powrotu?
Roman Kostrzewski: To jak ta płyta wygląda jest także zasługą młodszego pokolenia w osobach dwóch Jacków, gitarzysty i perkusisty. Te zmiany na pewno zmieniły oblicze zespołu od „Biało-czarnej”, mnie też łatwo było znaleźć więź z tak zwaną ideą grania dla publiczności Katowskiej, bo pozostałem w jakimś sensie ten sam – wiadomo, człowiek z wiekiem się zmienia, więc ja też ulegam na pewno pewnym przemianom, ale podstawy są niezmienne. Porównują tę płytę do „Róż...” czy „Bastarda”, ale ona nie jest idealnym ich odwzorowaniem, chociaż pewne elementy je przypominają, na pewno też skala złożoności tego materiału jest podobna – to po prostu nawiązanie do naszej, Katowskiej przeszłości i tego, z czym publiczność utożsamia muzykę Kata.
Gracie na żywo prawie całą nową płytę, tak więc domyślam się, że was ten materiał również rajcuje?
Roman Kostrzewski: Bardzo jesteśmy z tej płyty zadowoleni. Nie jest to łatwy materiał do grania na żywo, ale staramy się go odwzorować i możemy powiedzieć, że jest on dobrze odbierany – szczególnie, kiedy wszystko wychodzi „w dechę”, to czujemy tę akceptację publiczności. Nagrania to jest przecież jedna część twórczości i można podczas nich wykonywać różne sztuczki, ale już granie na żywo jest dla każdego zespołu swego rodzaju miernikiem, probierzem kondycji muzyka i jego zdolności wykonawczej.
Ciekawa jest też warstwa tekstowa „Popióra”, bo to swego rodzaju koncept, opowieść o człowieku z anielskimi skrzydłami, gubiącym pióra?
Roman Kostrzewski: Bohater tej płyty to ktoś uskrzydlony, zazwyczaj młody człowiek. Ktoś taki, nie znając realiów życia, ma o nim wiele wyobrażeń i często są one wspaniałe, piękne i pełne życzeń, jak to wszystko będzie wyglądać. Owe realia życia okazują się jednak inne i stąd to porównanie, że pióra odpadają, w zetknięciu z prozą codzienności, tracimy ten rodzaj uskrzydlenia, które towarzyszyło nam w młodości w zasadzie w każdym ruchu.
W składzie zespołu nie ma już perkusisty Ireneusza Lotha, współzałożyciela Kata, zastąpionego przez Jacka Nowaka?
Roman Kostrzewski: Trzy lata temu, bodajże w Świeciu, usiedliśmy, porozmawialiśmy o naszym planie, zasadzającym się na nowej płycie i zawarliśmy umowę. I okazało się, że jeśli ktoś nie pracuje, to musi liczyć się z tym, że ktoś inny to zrobi. Zespół w zasadzie mógł funkcjonować, odgrywając tylko muzykę Kata, ale to nas nie satysfakcjonowało – chcieliśmy nagrać kolejną płytę z własnym materiałem. I okazało się, że są problemy z tym, żeby sekcja w pełnym składzie pracowała z gitarzystą nad nowymi pomysłami, ciągnęło się to ileś miesięcy i w końcu musieliśmy coś z tym zrobić, tym bardziej, że Irek zaniedbał też wiele innych rzeczy, bo działał też przecież na niwie menedżerskiej. Ostatecznie stało się tak, że dzisiaj nie ma go już w zespole.
Jak więc wygląda w tej sytuacji kwestia praw do nazwy Kat?
Roman Kostrzewski: W dokonaniach Kata nie zaznaczyły się żadne utwory, poza bodaj trzema instrumentalnymi utworami, bez mojego twórczego udziału. Można oczywiście powiedzieć, że „ktoś założył coś”, ale samo założenie tego czegoś jeszcze nie gwarantuje sukcesu. Większość utworów Kata to praca zespołowa, czasem nawet całego składu. W zespole Kat obowiązywała wspólnie podpisana umowa, wykluczająca separatystyczne wykorzystywanie przez poszczególnego muzyka, np. prawa do nazwy czy wspólnych utworów. Więc jeżeli ktoś to złamał, to ja się czuję z tej umowy zwolniony, a poza tym używamy nazwy Kat & Roman Kostrzewski, tak więc w sensie prawnym wszystko się ułożyło w zgodzie z prawem.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk