Tajemnica domu: Nowogrodzka 5
W więziennej piwnicy panował półmrok i zaduch. Na pryczy zbitej z nie struganych desek, przykrytej śmierdzącym kocem, od wielu godzin Janusz siedział milczący i osowiały. W ciasnej celi było ich sześciu.
Prym wodził gruby mężczyzna – był silny, więc reszta musiała się podporządkować. – No gadaj, za co cię posadzili? – dopytywał grubas. – Nie męcz go, niech się oswoi, to będzie śpiewał, jak słowik – uspokajał grubasa starzec, ubrany w zniszczony mundur wojskowy. – Jak mnie posadzili pierwszy raz, to też nie chciało mi się gadać. Edward leżał obok na wznak, z dłońmi pod głową i patrzył w brudny sufit piwnicznej izby z dwoma zakratowanymi okienkami, przerobionej na więzienie. Okna wychodziły na ulicę, lecz wysoki mur z zewnątrz, który otaczał Urząd Bezpieczeństwa w Łomży, niewiele przepuszczał światła i powietrza. Słychać było przytłumiony gwar przechodniów po drugiej stronie muru. Smród unoszący się z kibla na odchody i odór dawno nie mytych ciał więźniów utrudniał oddychanie. Więźniowie, co siedzieli od dawna i niczym nie przejmowali się, bo nie byli „polityczni”. Rozmawiali, grali w cymbergaja kilkoma monetami. – Obudźcie się studenciki! Zaraz będzie obiad – grubas pouczał nowicjuszy. Janusz obojętny na otoczenie, przypominał sobie wstrząsające przeżycia z ostatnich godzin. Dzisiaj miała być klasówka z matematyki, a profesor był bardzo wymagający. Obaj z Edwardem od niedawna przeszli z Ogólniaka do Liceum Przemysłu Drzewnego. A to szkoła męska, więc przynajmniej dobrą nauką musieli wykazać, że nie są mięczakami. Janusz uczył się długo wieczorem i spokojny położył się spać. Ze snu wyrwało go gwałtowne łomotanie do drzwi. Było zupełnie ciemno i nie wiedział co się dzieje. Gdy z drzwi wypadła rozbita szyba, wyskoczył z łóżka. – Otwórz, Janusz – usłyszał drżący głos kierownika internatu. W jaskrawym świetle latarek elektrycznych zobaczył wkraczających dwóch mężczyzn w cywilu. – Ręce do góry! – krzyknął jeden. Zaświecili w oczy latarkami. – Tak, to jest Janusz – usłyszał głos kierownika, który zapalił światło i stał w pidżamie, drżąc cały. – To ten wróg ludu! Mamy go – zachrypiał drugi. Szybko wyciągnął rewolwer i skierował go w stronę chłopca, stojącego z podniesionymi rękami. Z minami zwycięzców oglądali drobną postać 18-letniego „wroga”. – O co chodzi? – spytał Janusz. Jednocześnie w myślach badał różne sytuacje. Jakie popełnił przestępstwo? – Co, nie wiecie? To się dowiecie! – warknął ten z rewolwerem. – Nie jestem niczego winien – oznajmił Janusz. – Nie mędrkować, ubierać się! Pójdziecie z nami! – Jest noc, nie jestem winien i nigdzie nie pójdę! – Co, stawiasz się? Ty gówniarzu! Zarepetował z trzaskiem rewolwer. Dwa naboje wypadły i potoczyły się pod łóżko. – Ubierać się! – ryknął ten drugi. Janusz powoli opuścił ręce, popatrzył na bladą twarz kierownika i na tyłek szukającego naboi pod łóżkiem. Na drugim łóżku, jego kolega udawał, że śpi i nic nie słyszy. Janusz ubierał się, a groźna lufa ciągle sterczała nad jego głową. Wlekli go ulicami miasta, ująwszy pod ręce. Wiedział już że go prowadzą na ulicę Nowogrodzką. To są ubeki! O tym urzędzie mówiło się cicho i ze zgrozą. Tam właśnie dokonywano wielu zbrodni na niewinnych ludziach tylko dlatego, że byli Polakami i nie kochali nowego ustroju stalinowskiego. Nieliczni przechodnie o tej porze, na ich widok umykali na drugą stronę ulicy, a jemu chciało się krzyczeć, że jest niewinny! Za co go.... Zgrzytnęły klucze otwierające stalowe kraty w piwnicy. Wepchnięto go do celi i zaryglowano drzwi. Siedział na betonowej podłodze w ciemności i zaduchu. Gdzieś z kąta dolatywało chrapanie. Nad ranem do tej samej celi wepchnięto Edwarda. Wtedy dopiero obudzeni więźniowie otoczyli ich kołem dopytując kim są i za co ich zamknęli. Rzecz w tym, że oni sami nie wiedzieli za co się tu znaleźli. – No dobrze, w nocy będzie specjalny telefon i się wyjaśni. Nowi nie wiedzieli co to za telefon i tak zostało. Więźniowie przygotowywali się do obiadu. Wyciągali blaszane łyżki, miski i schowane kawałki chleba. – Przygotować się do obiadu! – wrzeszczał strażnik i otworzył drzwi. Więźniowie tłoczyli się z miskami. – Mamy dwóch nowych, nie mają misek – rzekł gruby. – Ale wy macie, to się podzielicie, potem załatwię. Strażnik zatrzasnął drzwi. Więźniowie jedli w milczeniu, spoglądając po sobie. Wreszcie któryś podsunął miskę Januszowi z resztkami jakiejś lury. Janusz nie ruszył się. – Nie to nie! Zabrał miskę, zjadł resztki i wylizał. – Nie trzeba będzie myć – uśmiechnął się. Tak bez jedzenia minął pierwszy dzień aresztu, ale nie byli głodni. Następnego dnia rano, grubas wyznaczył ich do wyniesienia kibla. Była to blaszana bańka, do której załatwiali się wszyscy w celi. Wynosili ten ohydny pojemnik bez szemrania przez wiele dni. Podobało się to pozostałym więźniom, więc im nie dokuczali. – Może czegoś dowiemy się po drodze – myśleli obaj. Wartownicy byli jednak małomówni. Zauważyli, że areszt był przepełniony. Raz jeden wartownik na chwilę uchylił judasza i pozwolił zajrzeć do innej celi. – Tam siedzi jeden z waszych – mruknął. Nie mieli wątpliwości, to był Zenek, ich zastępowy ze Związku Harcerstwa Polskiego. Mijały dni, a nikt z zewnątrz nie interesował się nimi. Powoli przyzwyczajali się do warunków, w których przyszło im żyć. Słuchali opowieści zmyślonych, czy rzeczywistych przygód współtowarzyszy niedoli. Każdy z nich starał się przedstawić, jako bohater, ale z niedomówień można było wywnioskować, że siedzą za kradzieże i rozboje. Byli już przesłuchiwani i wiedzieli co ich czeka. Tylko oni dwaj nie wiedzieli za co tu są. Prowadzili szeptem niewesołe rozmowy, co będzie ze szkołą, co będzie dalej z nimi? Tysiące razy rozważali różne sytuacje, gdzie mogliby popełnić jakieś przestępstwo, ale nic z tego nie wynikało. Każdy z nich analizował swoje krótkie jeszcze życie. Tak niedawno skończyła się wojna. Przetrwali jakoś, choć nie było łatwo. Za Sowietów uniknęli wywózki na Syberię. Za okupacji hitlerowskiej Janusz i jego koledzy dokonywali tak zwanej małej dywersji: Niemcom podkradali broń, amunicję i zanosili partyzantom do lasu. Psuli sprzęt wojskowy. Janusz pamięta, gdy w nocy podbierał benzynę z niemieckiego samochodu i został ostrzelany. Ledwo uszedł z życiem! Ale to wszystko już przeszłość. Przyszło wyzwolenie i nastała Polska Ludowa. Głośno było o potwornej zbrodni dokonanej na polskich oficerach w Katyniu, jakoby przez hitlerowców. Nie znane w historii ludzkości obozy masowej zagłady Oświęcimiu, Majdanku i wiele innych miejscach nigdy nie mogą się powtórzyć! Tak głosiły państwowe hasła. Na straży pokoju, sprawiedliwości, w świetlaną przyszłość poprowadzi ustrój socjalistyczny! W tym „sprawiedliwym” ustroju, Janusz zdążył ukończyć Gimnazjum i już stał się więźniem, nie wiadomo za co. Tymczasem, pozostali więźniowie urządzali sobie „imprezy artystyczne”. Opowiadali sprośne kawały, opisywali swoje wyczyny damsko-męskie, próbowali mocy swoich genitaliów. Edward i Janusz odmawiali udziału w tych „zabawach”. Pewnego wieczoru do celi przybył nowy więzień – chłop ze wsi, oskarżony o napad na posterunek milicji. Grubas wyznaczył mu miejsce na pryczy i na razie dali spokój. W nocy Janusza wyrwały ze snu jakieś krzyki. – Kaliniak, jesteście na przesłuchaniu! Odpowiadać! W ciemnościach słychać było tubalny głos pytającego. – Ile macie świń, ile dzieci? Czy macie kochankę, ile razy z żoną, kochanka lepsza? A ten napad na milicję, gdzie broń ukryta? Kaliniak zerwał się z pryczy i posłusznie odpowiadał na głupie pytania, zanim zorientował się, że to jakiś kawał. Więźniowie wybuchli śmiechem. Wartownik zapalił światło i uciszał rozbawionych żartownisiów. Spod pryczy wylazł ten w wojskowym mundurze, z długim butem, z którego przed chwilą wydobywał się jego tubalny głos. – To był fajny telefon specjalny! – cieszyli się. Po obiedzie wymyślili nową zabawę. – Mam papierosa. Kto chce zapalić, musi go wygrać – powiedział grubas i pokazał papierosa. Kaliniak był namiętnym palaczem i zgodził się na udział w grze. Trzeba było wyjąć ustami ten papieros z zaciśniętych dłoni, ale z zasłoniętymi oczami. Pierwszy poszedł staruch, który znał zabawę i dostał papierosa. Następny był Kaliniak. Gdy stanął w kącie i zawiązano mu oczy, grubas szybko zdjął spodnie i wystawił obnażony tyłek. Edek i Janusz patrzyli z obrzydzeniem, jak Kaliniak ustami obmacywał tyłek grubasa, zanim zorientował się, że znów go oszukali. Więźniowie ryczeli z radości. Chłopcy stracili już rachubę czasu. Wydawało im się, że siedzą całe lata. Żadnych wiadomości z zewnątrz, żadnego zainteresowania ze strony ubeków. To było straszne! Niszczyło psychicznie – jakby już nie żyli. Głodowali niedomyci, nie goleni, spali w ubraniach, no i te wszy! – wszędzie było ich pełno. Żadne zabiegi nie umniejszały udręki. Wynędzniali i brudni teraz wyglądali na prawdziwych bandytów. Aby nie rozmyślać nad swoim losem i nie zwariować, przypominali sobie różne wiersze i uczyli się ich na pamięć. Z zamkniętymi oczami odbywali długie wędrówki – trzy kroki w przód, trzy do tyłu. Wyobrażali sobie pola oszronione przymrozkiem, cichy jesienny las, chociaż w celi był zaduch. Więźniowie zgodnie ustawiali się w kolejce pod otwartym okienkiem z kratą, aby pooddychać świeżym powietrzem. Pewnego dnia usłyszeli z ulicy znaną piosenkę „Przy drodze stoi biały dom, w okienku błyszczą ranne zorze...” – śpiewał męski chór, w rytm dudniących po bruku kroków. – Edek, to nasi! Nasza klasa, to oni śpiewają! A my tu gnijemy – szeptał Janusz ze łzami w oczach. Edward pobladły podszedł do drzwi: – Wypuście nas, dranie! Czego od nas chcecie! – krzyczał. Skoczył do pryczy, wyrwał deskę i bił nią z furią w stalowe blachy drzwi. Więźniowie stali w osłupieniu. Drzwi otworzyły się, stało w nich dwóch drabów. Chwycili Edka za ręce, za nogi i wywlekli na korytarz. Trzeci grzmocił go po głowie i brzuchu. Edward wyrwał się oprawcom, lecz powalili go na podłogę i kopali z wściekłością. Gdy przestał się bronić, wylali na niego kubeł wody i drzwi się zatrzasnęły. Przerażeni więźniowie siedzieli na pryczach. – Edek nie wrócił do celi. Wartownik powiedział, że siedzi teraz w karcerze. Nie ma tam pryczy, nawet stołka, ale jest zimna woda po kostki. – Ochłodzi go – rzekł z uśmiechem – a tu ma być spokój, bo są tam jeszcze wolne miejsca. Znowu mijały dni, jeden podobny do drugiego. Nocą, czasem słychać było bieganinę na górze, warkot silników samochodowych i pojedyncze strzały. Wartownik mówił, że wyjeżdżali na akcję. Pod Wizną, na bagnach wciąż ukrywają się jakieś bandy „wrogów ludu”. Jednego dnia przy wydawaniu obiadów asystował porucznik Kłos. Janusz rozpoznał w nim jednego z tych którzy go tu sprowadzili. – Obywatelu poruczniku, kiedy mnie przesłuchacie, przecież nie wiem nawet za co siedzę? – spytał Janusz. Porucznik ujął się pod boki i uśmiechał ironicznie. – Przesłuchamy, jak psu dupa zarośnie, a już nieduża jak dziesięć fenigów. Salwa grzecznościowego śmiechu więźniów dała satysfakcję porucznikowi. – To się dowiedziałeś! – zadrwił grubas. – Jeden taki, co się dopytywał za dużo, to go potem co noc brali na przesłuchanie, a w dzień spać nie wolno, mało nie wykitował. Jednak pewnej nocy wezwali Janusza na górę. Zerwany ze snu, znalazł się w prawie pustym pokoju, oświetlonym słabą żarówką. Za biurkiem siedział zmęczony cywil i bawił się rewolwerem. Przez dłuższy czas, zdawał się nie zauważać, że chłopak przed nim stoi. – Powiedz, do jakiej organizacji zachodniej należysz? Kto was opłaca? – powiedział spokojnym głosem i utkwił w chłopcu przekrwione oczy. – Ja, do zachodniej organizacji? – zdziwił się Janusz. – Należałem do Związku Harcerstwa Polskiego, a to nie była organizacja opłacana przez Zachód. – Nie mydlić, bo i tak o was wszystko wiemy! – To po co mnie męczycie, skoro wszystko wiecie? – Co to za organizacja „Atomy”, „Bracia atomy”? – „Atomy”? Pierwszy raz słyszę o takiej organizacji! – Do cholery odpowiadaj! Bo jak ci przypieprzę, to wszystko sobie przypomnisz! Wyskoczył zza biurka, machnął pistoletem przed nosem chłopca. Szybko się jednak opanował i usiadł. – To ja z tobą po dobremu, a ty udajesz głupka? Wiemy, że jest taka organizacja, wroga organizacja. My ją rozbijemy! A ty nie jesteś głupi, chcesz się uczyć, a to od nas zależy. Musisz nam pomóc. Masz dobrą markę u kolegów, należysz do tajnej organizacji. Przecież wiemy o tym waszym harcerstwie, tam w piwnicy, w gruzach zbieraliście się. Wywrotowe piosenki, wiersze... Ty trochę posłuchasz, popytasz i nam powiesz, co tam się dzieje, kto przewodzi? Niczego więcej nie trzeba! Przyda ci się parę złotych, a jak chcesz, dam ci taką zabawkę – wskazał na pistolet. Sięgnął do biurka i wyciągnął jakiś formularz. – Przeczytaj i podpisz – powiedział zachęcająco. Janusz popatrzył na zadrukowany arkusik: „Ja, niżej podpisany zobowiązuję się do współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa...” – Ale trafiliście, nie nadaję się na szpicla, niczego nie podpiszę. Chcę uczciwie żyć i pracować. Cywil schował formularz i wezwał wartownika. – Odprowadzić! – rozkazał. – Namyśl się jeszcze, żebyś nie żałował! – rzucił na odchodne. Gdy Janusz wrócił do celi, nie mógł już zasnąć. Różne myśli kłębiły się w głowie. Tajna organizacja powiązana z Zachodem, co to może być? Teraz przypomniał sobie, że jego starszy kolega już wcześniej był aresztowany, a do harcerstwa nie należał. Więc chyba naprawdę istnieje tajna organizacja. Janusz przypomniał sobie także, że ten właśnie kolega zapraszał go kilka razy do swego domu, gdzie potajemnie słuchali audycji radiowych z Londynu i Wolnej Europy. Rozgłośnie te były zagłuszane, ale czasem było je dobrze słychać. Mówili tam dziwne rzeczy o Związku Radzieckim i o Polsce, zupełnie inaczej niż w polskim radiu i oficjalnej prasie. Kolega ten znał ich tajną działalność harcerską. Pochwalał organizowane przez nich obchody polskich świąt państwowych, jak trzeci maja, jedenasty listopada, które przez władze były zabronione, a w ogólniaku się odbywały. Urząd Bezpieczeństwa nie wiedział jeszcze kto organizuje te manifestacje i chyba za to zdjęto ze stanowiska panią dyrektor ogólniaka, wspaniałą polską patriotkę, dr Stanisławę Osiecką. Zapewniał, że jeszcze z Januszem spotka się i zaproponuje ciekawszą działalność dla dobra Polski. Nie zdążył, zamknęli go. – Atomy, bracia atomy? – Janusz rozmyślał i zaczęło mu świtać – No tak, już wiem! Były to czasy, gdy nie ucichły jeszcze straszne wieści z Japonii. Szóstego sierpnia 1945 roku, po raz pierwszy Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę. W kilka sekund znikło z powierzchni ziemi 250-tysięczne miasto! Zginęło ponad 200 tysięcy ludzi! Ujawniono straszliwą broń masowej zagłady. Cały świat był w szoku. Ale też słyszało się, że energia atomowa może być wykorzystana dla celów pokojowych. Będzie można budować silniki, elektrownie atomowe i nie musi to być siła niszczycielska. To działało na wyobraźnię. Teraz dopiero Janusz przypomniał sobie, że gdy na jednej ze zbiórek harcerskich w ich tajnej piwnicy wybierali dla swojego zastępu nazwę i emblemat. Ktoś zaproponował „Atomy”. Wszyscy się zgodzili i nazwali się „Bracia atomy”. Jeszcze kilka razy brali Janusza na nocne przesłuchania. Pytali o te atomy, co robili, kto należał, kto kierował. Namawiali też do współpracy. Kiedy wyjaśniał im, że to tylko nazwa zastępu harcerskiego, usłyszał: – To też tajna organizacja – te piosenki o Piłsudskim, wywrotowe wierszyki, modlitwy! Koniec z takim harcerstwem! Teraz jest Polska Ludowa! To była prawda. Zastęp „Atomy” podtrzymywał polskie tradycje. Harcerze, którzy ginęli w Powstaniu Warszawskim byli dla nich wzorem patriotycznej młodzieży polskiej. Nie akceptowali narzucanej przez władze obcej ideologii jakichś „Czerwonych Pionierów”. Gdy zakazano patriotycznej działalności, przeszli do podziemia dosłownie i w przenośni. W gruzach byłego seminarium nauczycielskiego przy ulicy Stacha Konwy znaleźli nie zniszczoną piwnicę, wysprzątali i tam się spotykali. Ktoś jednak odszukał i zniszczył tą ich tajną świetlicę. Na ostatnim przesłuchaniu, gdy Janusz stanowczo odmówił współpracy, dwaj ubecy rzucili się na niego, bili kablami i kopali leżącego. – Poznaj rękę władzy, ty szczeniaku! Jeszcze sobie o nas przypomnisz. Będziesz tylko robolem! Po kilku dniach, do celi wrócił Edward. Trudno było go poznać – przeziębiony, posiniaczony, ogromny guz na czole. – Wiesz za co siedzimy? – spytał Janusz. – Wiem, wiele razy mnie przesłuchiwali. Pytali o tajną organizację „Atomy”. Bili mnie, ale nic nie powiedziałem. Straszyli, radzili skończyć z harcerstwem i wstąpić do Związku Młodzieży Polskiej. – Mnie też przesłuchiwali. Wiedzą wszystko o nas, o naszych zbiórkach, tam w piwnicy. Nie ulega wątpliwości – ktoś nas zdradził, ktoś z naszych kolegów. Upłynęło jeszcze kilka dni. Pewnego ranka wartownik wezwał Edwarda i Janusza do wyjścia. Zaprowadził ich do łazienki na górze, dał ręcznik, mydło i żyletki. – Umyć się, żebyście wyglądali, jak ludzie. Przecież źle was tu nie traktowaliśmy. To, co tu się działo jest ścisłą tajemnicą państwową. Dobrze zapamiętajcie to sobie! – ostrzegł groźnie. Nikt ich nie pilnował, okno nie było zakratowane. Szybko, z radością pozbyli się wielomiesięcznego brudu. Gdy byli umyci, wartownik zaprowadził ich do dużej sali wypełnionej ludźmi. – Januszku kochany! – zapłakała matka i wzięła go w ramiona. Ojciec stał sztywny, ze ściśniętym gardłem i też mu się oczy pociły. Rodzice Edka nie mogli go poznać. Stali, patrzyli i łzy płynęły im po policzkach. Wprowadzili Zenka. – Czołem koledzy! Czuwaj! – zawołał i podszedł do matki. Widać było wielu innych kolegów siedzących na sali. Przyszedł cywil, znany chłopcom z przesłuchań. – Jesteście wolni! – oznajmił chłopcom przyprowadzonym z aresztu. – Pamiętajcie jednak, że wróg nie śpi. I wy, i wasi rodzice macie szanować nasze prawo, prawo Polski Ludowej! Nie dać się usidlić wrogowi. Otaczamy was opieką, ale będzie i kara, gdy będzie trzeba. – Dziękujemy za waszą „opiekę”! – wyrwał się Zenek. – Tyle miesięcy męczyliście nas, nie wiadomo za co! Bez nakazu prokuratora, bez postawienia konkretnych zarzutów, bez sądu! Wasza „opieka”, to bezprawie! – Wychodzić! – wrzasnął cywil i sam wyszedł. Był koniec grudnia. Ulica zasypana śniegiem wydała się chłopcom ogromnie szeroka, jakby ją widzieli pierwszy raz. Czyste, zimne powietrze zatykało dech. Po kilku dniach, Edek i Janusz poszli do szkoły. Niektórzy koledzy z klasy omijali ich z daleka. Inni cieszyli się z ich powrotu, dopytywali co i jak? Wezwał ich dyrektor szkoły, inżynier Sosnowski. Ten wspaniały człowiek o nic nie pytał. Sekretarka przyniosła herbatę, co było wielkim zaszczytem dla uczniów. Dyrektor opowiadał, że kupili nowe maszyny do warsztatów. Widać było, ze cieszy się z ich powrotu. Mówił o potrzebie odbudowy Ojczyzny że zniszczeń wojennych, że Polska potrzebuje światłych, dobrze wyszkolonych fachowców. – Do nauki, do pracy panowie! Przed wami jeszcze cale życie! Niech będzie pracowite i godne. Z ciepłym uśmiechem uścisnął im dłonie. Janusz Chróścielewski Olsztyn, 1972 r. Janusz Chróścielewski