- Mój ojciec jest ze mnie dumny– mówi Sebastian Riedel z grupy Cree
Bluesowo-rockowa grupa Cree zagrała mocno i akustycznie w pensjonacie Retro w Łomży. Aż drżały ściany w piątkowy wieczór, 13 listopada, gdy ok. 200 osób słuchało dynamicznego koncertu zespołu, którego współzałożycielem przed piętnastoma laty był Sebastian Riedel, jedyny syn poety i barda Ryszarda Riedla z grupy Dżem. Słuchając chrapliwego i nosowego głosu 31-letniego Bastka, nie sposób było nie pomyśleć o legendarnym Ryśku (1956 - 1994).
Grupa przedstawiła głównie utwory z ostatniej płyty „Tacy sami”, ale było też kilka piosenek z wcześniejszych krążków „Cree” i „Za tych”. Właściwie w wypadku twórczości Sebastiana Riedla, tak jak zabrzmiała ona w Retro, trudno mówić o „piosenkach”, bo są to rozbudowane poematy muzyczne, w których tekst staje się właściwie pretekstem do budowania gęstej i nasyconej przestrzeni dźwięków. Oczywiście, królował blues, ale nie w swojej „piosenkowej” odmianie, tylko zaaranżowany na długie i popisowe partie każdego z muzyków. Sebastian Riedel śpiewał swoje egzystencjalne teksty, grał na gitarze solowej i harmonijce ustnej, Sylwester Kramek na gitarze akustycznej, na gitarze basowej Lucjan Gryszka, Adam Lomania na klawiszach i Tomasz Kwiatkowski na perkusji.
- Mieszkaliśmy na Śląsku w Tychach, na jednym osiedlu w tej samej piaskownicy stawialiśmy babki – wspominał w Łomży współzałożyciel Cree Sylwester Kramek. - Blisko był las, gdzie uwielbialiśmy godzinami bawić się w Indian, rozstawiać namiot, rozpalać ognisko i robić sobie łuki. Bastek wyniósł to z domu, od ojca. Życie na łonie natury fascynowało nas bardziej niż gra w piłkę na podwórku. A potem przyszła muzyka.
Nazwę Cree – od plemienia Indian w północnej Kanadzie - wymyślił jeszcze sam Ryszard Riedel, który chciał założyć oprócz Dżemu drugi zespół. Nie zdążył...
- Dla niego to była idea, a dla nas zabawa – dodaje Kramek. - Ale już wtedy przeczuwaliśmy, że ta zabawa daje nam wolność od życia w mieście, od machiny interesów i gonitwy za pieniądzem, które nas otaczały. To zapowiadało też snucie marzeń o miłości, dzieciach i spokoju.
Obu przyjaciołom udało się spełnić chłopięce marzenia. Nadal mieszkają w Tychach, mają kochające żony, spokój w swoich domach i synów: Bastek dwóch, a Sylwester jednego. I co dla ich twórczości najważniejsze – nadal się przyjaźnią, dzięki czemu koncertują i nagrywają kolejne płyty. Smaczkiem dla miłośników Cree była możliwość nabycia krążków, wśród których znalazł się też majstersztyk wykonawczy: koncert Cree i Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy AUKSO pod dyrekcją Marka Mosio w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Chociaż w Retro nie było bisów i jam session, to słuchacze mogli po występie Cree swobodnie porozmawiać z muzykami. Rzecz jasna, największe zainteresowanie budził lider Sebastian Riedel.
- Nie jestem gwiazdą, aczkolwiek ludzie chętnie tworzą sobie mój mit ze względu na legendę, otaczającą mego ojca – tłumaczy skromnie Bastek. - Ten mit tworzony jest przez słuchaczy, a nie przeze mnie, dlatego podczas koncertów staram się do pamięci o ojcu nie nawiązywać, bo i tak większość ludzi nas z sobą nierozdzielnie łączy. Jasne, że jestem dumny z ojca, ale nie podkreślam podczas występów, że jestem jego synem. Jeśli jest miłość między synem a ojcem i między ojcem a synem, jaka była między nami, to myślę, że on też jest teraz ze mnie dumny...
Natomiast na pewno dumny z twórczości Sebastiana Riedla jest Marian Macioł, realizator i reżyser dźwięku, który nagłaśniał przed laty również koncerty Ryszarda Riedla i Dżemu.
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ludzie przy Ryśku czuli się, jakby był wysłannikiem niebios, dlatego go tak kochaliśmy – uważa Marian Macioł. - Początkujące ćpuny bredzą, żeby żyć tak jak Rysiek. A on walczył z tym, nienawidził być w nałogu. Był małomówny, milczący, ale nie tylko z powodu prochów. Pięć lat trenował, żeby się mało odzywać, bo nie uznawał pustych słów. I pewnie dlatego jego utwory przetrwały do dziś...
Mirosław R. Derewońko