Ewa Uryga nie wierzy w przypadek
Zarabiała różnie, bo różnie w życiu bywało. Była kelnerką, pracowała w administracji i malowała piwnice. Trenowała koszykówkę, dostała nawet powołanie do kadry Polski, a potem pływała sportowo. Kilka długich lat czekała na wymarzone łyżwy, a gdy mając kilkanaście lat wreszcie je dostała, po pięć godzin ćwiczyła przekładanki i jaskółki na lodowisku w Bytomiu. Jak ma trudniejszy moment, czasem żałuje, że nie wybrała AWF. - Śpiewanie to kawał fizycznej roboty – mówi lekko zdyszana Ewa Uryga w garderobie Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży po dwóch koncertach dla młodzieży, a przed trzecim dla dorosłych 2 kwietnia A.D. 2009. - Jak człowiek nie ma kondycji, pada na twarz. I boli kręgosłup...
Więcej wysiłku znakomitą wokalistkę kosztują występy przed młodzieżową publicznością, która wprawdzie jest mniej dojrzała niż dorośli, ale bardziej uwrażliwiona na prawdę.
- Dlatego papież Jan Paweł II tak stawiał na młodych, bo co się w nich teraz zasieje, to my potem wszyscy będziemy zbierać – twierdzi śpiewaczka. - Jeżeli nie będą ukształtowani w prawdzie, to będą realizować swoje marzenia i plany w kłamstwie.
Niestety, papieski postulat – wyznaje artystka - nie do końca był realizowany w jej dzieciństwie („Musiałam przejść parę doświadczeń, żeby wiedzieć to, co wiem teraz, a mogłabym wiedzieć to wcześniej. Przez błędy niezamierzone osób wokół mnie...). Głęboko wierzy, chociaż dowie się tego dopiero po drugiej stronie, tam gdzie jest już Ojciec Święty, że nie ma w życiu przypadków („Moje życie miało wyraźny sens, ja to wszystko miałam przeżyć, więc to przyjmuję, nie żałując dosłownie niczego, co się stało...). Unika szczegółów osobistych, dlatego że „każdy ma swoje szczegóły i powinniśmy się karmić dobrymi, a nie złymi szczegółami. Mało mówi się o dobrych rzeczach, a więcej o złych i media na tym korzystają, dlatego nie chcę publicznie opowiadać o tym, co mnie spotkało... Jednak dzięki tym faktom doznałam wspaniałych przemian”. Przykrości i zło, które ją dotknęły, okazały się błogosławieństwem. Nauczyła się wybaczać, mimo że to trudne.
Chętnie przypomina sobie zdanie cudownego człowieka Zbigniewa Wodeckiego, z którym w pewnym sensie się zaprzyjaźniła i którego zaprosiła do projektu „Love Songs”, prezentowanego dwa lata temu także w Łomży: „Jesteś uparta i tak dobrnęłaś do tego, czego chciałaś”. Były to dla niej zaskakujące słowa, gdyż wielokrotnie jej powtarzano, że powinna nagrywać hity.
- Ale ja zawsze mówiłam, że robię to, co czuję naprawdę, bo nie potrafię okłamać publiczności i śpiewać muzykę lekką, łatwą i przyjemną, która jest na takim poziomie, że..., że nie chcę się wypowiadać – zapewnia artystka. - Uważam, że nawet „lightowa” muzyka powinna mieć jakiś poziom muzyczny i literacki.
Ewa Uryga jest przekonana, że człowiek jest stworzony do kształtowania swojej duchowości i rozwoju, a nie do cofania w tył. Niepokoi ją spadek poziomu nie tylko rozrywki, ale i poziomu życia, kiedy czasu brakuje i na kontakty z najbliższymi, i na korzystanie z dóbr duchowych („Wydaje mi się, że nie może tak być, że nie mamy czasu na kulturę i przeżywanie wspaniałych rzeczy, gdyż jesteśmy istotami duchowo-fizycznymi, a nie fizyczno-duchowymi. To jest wielki dar od Boga i to mogę przekazać mojej córce.).
Ewa Uryga ma bardzo uporządkowane poglądy na temat relacji genialnego Boga i stworzonego przezeń człowieka („Bóg powołując nas do danej funkcji, daje nam odpowiednie predyspozycje. Ja na przykład śpiewam solo, ale spotkałam ludzi, którzy śpiewają w chórze i są szczęśliwi.”). Czasami śpiewa w swoim „cały czas w budowie” kościele parafialnym w Bytomiu, gdzie się urodziła i do dziś mieszka. Do Łomży przyjechała z koncertami w czwartą rocznicę śmierci Jana Pawła II. Oczywiście, nieprzypadkowo.
- Byłam przy tworzeniu hymnu „Abba – Ojcze” na spotkanie młodzieży świata w 2000 roku w Częstochowie – wspomina niezwykle wszechstronna śpiewaczka, która moduluje głos od sopranu i koloratury poprzez gęsty, ciemny alt aż po charkotliwy lub elektryzujący tembr w klimacie jazzowym, a może jeszcze bardziej soulowym. - Śpiewałam wersję angielską, bo pierwsza oryginalna wersja była kilkujęzyczna. Pan Jacek Sokolski jest autorem muzyki i pamiętam, że weszłam do salki i w ogóle nie wiedziałam, że to jest ten hymn, a jak usłyszałam „angielska” to ja, bo kocham ten język!
Podczas tamtego spotkania z Ojcem Świętym była „daleko i blisko” w grupie chóralnej. Jeszcze bliżej była w 2004 r. podczas pielgrzymki do Rzymu. Pojechała tam z Filharmonią Śląską w Katowicach, aby przedstawić na placu św. Piotra poświęcone wydarzeniom w Oświęcimiu oratorium „Droga Nadziei”, które skomponowal Janusz Kohut. Obecny na próbie duchowny zmienił ustawienie artystów, tak aby śpiewali przed papieżem i aby po wykonaniu pieśni mogli podejść do Ojca Świętego. Ledwo wykrztusiła jedno zdanie („Tak emocje grały! Zresztą - taka świętość!”).
- Zawsze podkreślam, że papież dla mnie to równa się Pan Jezus, dlatego powstała moja płyta „Jezu, ufam Tobie!” - opowiada Ewa Uryga. - Papież przypominał mi Pana Jezusa, jakby Chrystus przeświecał przez niego. Pan Jezus chodził po ziemi i każdego kochał, nic nie mówiąc.
Mirosław Derewońko