Trzy miłości: żona, córka i... taniec!
Z Markiem Kisielem, założycielem, menedżerem, instruktorem i tancerzem Crazy Twisting Group, mistrzyni świata w breakdance 2005, rozmawia Mirosław R. Derewońko
Mirosław R. Derewońko: - Crazy Twisting Group to mistrzowie świata w breakdance, którą tworzy dziewięciu chłopców i mężczyzn. Jak samopoczucie CTG, której 5-lecie niedawno świętowaliśmy?
Marek Kisiel: - Znakomite! Wprawdzie trochę nas trapiły drobne kontuzje, ale teraz wszyscy jesteśmy zdrowi i gotowi na kolejne pięć lat! Niesamowite, jak ten czas zleciał...
MRD: - A jak się zaczął...?
MK: - Crazy Twisting Group powstała w lutym 2002 roku na skutek tego, że zostałem zatrudniony jako instruktor tańca w Miejskim Domu Kultury-Domu Środowisk Twórczych. Jakiś rok wcześniej, dzięki pomocy Adama "Jordana" Poniata, który pomógł nam załatwić salę, trenowałem w MDK-DŚT z trzema kolegami: Arielem Burchartem, Danielem Niedźwiedzkim i Mariuszem Syperkiem. Potem przestałem trenować, bo sytuacja zmusiła mnie do tego, że musiałem zacząć pracować. Pracowałem na myjni samochodowej w Łomży (Marek śmieje się – przyp. Red). Niespecjalnie mi się to podobało, ale nie miałem wyjścia. Takie życie. Byłem już żonaty.
MRD: - Twoja małżonka Beata to również tancerka...
MK: - Poznałem ją z widzenia w pociągu, jadąc z turnieju w Białymstoku na turniej tańca w Gnieźnie w 1997 roku. Wtedy tańczyłem jeszcze hip hop, a ona hip hop funky. Bliżej poznaliśmy się rok później, również na turnieju w Białymstoku. Potem zaczęliśmy do siebie pisać listy i w 2000 r. związaliśmy się ze sobą bliżej, zostaliśmy parą. Od razu mieliśmy plany na przyszłość, żeby zostać mężem i żoną. Ślub wzięliśmy we wrześniu 2001 r. Trzy miesiące później nastąpiło powołanie do życia dzidziusia. Dzięki temu w 2002 r. urodziła się nam Natalia.
MRD: - To opowiedz teraz, dzięki czemu narodziła się Crazy Twisting Group?
MK: - Kiedy przestałem trenować, do wciąż ćwiczących kolegów dochodzili nowi, ale nie potrafili się odnaleźć, nikt nie potrafił nimi pokierować. Zawsze ja byłem tą osobą, nawet jak we czwórkę ćwiczyliśmy, do której odsyłano przychodzących chętnych. Sami zrobili ze mnie swego przywódcę od razu.
MRD: - Masz cechy przywódcze?
MK: - No, nie wiem, tak widocznie jest... Jestem spod znaku Skorpiona, a podobno Skorpiony mają zdolności i manię przywódczą. Kiedy trzeba było zorganizować pokaz, chłopaki wskazywali na mnie, że to do mnie trzeba i ze mną rozmawiać na ten temat, aż w końcu dostałem propozycję pracy jako instruktor tańca. Na początku pół etatu, ale ku miłemu zaskoczeniu na pierwszy nabór przyszło chyba z 40 chłopaków. Mieli od 9 do 16 lat. Mniej z Południa, raczej z Polowej i Wojska Polskiego, z tzw. trójkąta. Przyszli ci, co nas znali. Głównie pocztą pantoflową się rozeszło, że w MDK będą zajęcia z breakdance.
MRD: - Kiedy przed laty pisałem o powstaniu grupy, krążyła już fama o Tobie, że zbierasz chłopaków ze złej dzielnicy, gdzie jest mnóstwo ludzi, którzy mieli, mają lub będą mieć konflikt z prawem.
MK: - Sam właściwie nie wiem, jak potrafiłem do siebie zbliżyć i przekonać tych młodzików. To są często chłopcy ze średniozamożnych bądź biednych rodzin, do których trzeba trochę innego podejścia. Może dlatego, że sam wychowywałem się w takiej dzielnicy, to rozumiem ich problemy i wiem, jakiego „języka” użyć, żeby przemówić i przekonać ich do siebie.
MRD: - Ale trafiłeś wielu z tych niesfornych chłopaków do rozumu, że można czas poświęcić rozwijaniu pasji tanecznej, że to lepsze niż łobuzowanie, bezcelowe łażenie po mieście czy szukanie guza...
MK: - No, tak było! Wiele osób nawet razem z nami jeździło na turnieje tańca... Chłopacy zdobywali nagrody... Niektórzy już nie tańczą, znów zeszli na złą drogę, niektórzy trzymają się z dala od złego towarzystwa. Ale z "trójkąta" chłopacy już nie tańczą, chociaż przychodzą młodsi, dzieciaczki siedem, osiem czy dziewięć lat.
MRD: - Breakdance, zwany tańcem ulicy, to dobra metoda na wychowywanie niegrzecznych chłopaków? Na wskazywanie im wartości moralnych w życiu?
MK: - Na pewno! Staram się, szczególnie na początku, wpajać im kulturę. Kiedy któryś po wejściu do Miejskiego Domu Kultury wulgarnie się odezwie, to zawsze zwracam uwagę: "Patrz, gdzie jesteś - w domu kultury, więc to wymaga kultury i zachowuj się kulturalnie". Większość od razu sobie przypomina, że jest w domu kultury właśnie. Potem pokazuję im drugą stronę ich decyzji o rozpoczęciu treningów: że pochodząc z biednej, zapuszczonej i w sumie niebezpiecznej dzielnicy, można wyjść i pokazać się, można coś osiągnąć poprzez taniec. Nie tylko chodzić pod blokami i szukać guza czy pretekstu do bójki. Można wyjechać w ciekawe miejsca, zobaczyć coś nowego i poznać fajnych ludzi. Można nie być wytykanym palcami, a podziwianym. Można potem mile wspominać młodzieńcze lata.
MRD: - To ile dzieci i młodzieńców poznało twórcę mistrzowskiej Crazy Twisting Group?
MK: - Przez te pięć lat przeszło przez moje ręce z 500 dzieciaków. Trochę ich było!
MRD: - Kto jest teraz w CTGroup?
MK: - Razem jest nas dziewięciu. Wszyscy z Łomży, z wyjątkiem Krzysztofa Dominiczaka, który przyjeżdża do nas z Katowic. To ewenement w formacjach breakdance'owych, że cały zespół pochodzi z jednego miasta. Liczące się w Polsce formacje tworzone są zazwyczaj przez wyróżniających się indywidualnie zawodników z różnych miejscowości, którzy dobierają się w grupę.
MRD: - Podczas pokazów czy turnieju Wirująca Strefa, od pięciu lat organizowanego przez Was co roku z MDK-DŚT, widzimy wspaniałych tancerzy, ale mało o nich wiemy. Czas na krótką charakterystykę.
MK: - Myślę, że jako grupa jesteśmy pracowici, zdyscyplinowani i zgrani. Łączy nas wspólna pasja i wspólny cel: żeby stanąć na podium mistrzostw świata B.O.T.Y International, jak w 2005 r. Bremie. Jesteśmy też bardzo z sobą zżyci. W końcu na treningach spotykamy się trzy razy w tygodniu po trzy godziny, a do tego dochodzą wyjazdy na pokazy, turnieje i mistrzostwa.
MRD: - A indywidualnie...?
MK: - Robert Adamczuk (lat 21) jest studentem informatyki. To moja prawa ręka. Gdyby mnie zabrakło, mógłby poprowadzić trening, a może też pokierować CTGroup. Arkadiusz Statkiewicz jest tegorocznym maturzystą w Technikum Mechanicznym - znakomicie roztańczony. Marcin Fabiszewski (lat 20) jest bardzo pomysłowy. Po maturze ma zamiar studiowć wychowanie fizyczne w PWSIiP w Łomży. Trochę się śmieję, że idzie w moje ślady. Po zdobyciu uprawnień instruktora tańca w Białymstoku sam także zacząłem te studia, zresztą razem z żoną Beatą. Artur Listowski (lat 21) jest piekarzem w Okruszku. To człowiek guma. Maciej Dąbrowski ma 16 lat i jest uczniem I LO. To indywidualista, a również mistrz beatboxu: umie naśladować dźwięki, jakie wydają różne zwierzęta. Paweł Dębiński jest z kolei uczniem II LO. Bardzo ekspresyjny powerowiec, czyli zdolny wykonywać najbardziej ekstremalne figury. Krzysztof Kowalewski chodzi do IV LO. Jest bardzo pracowity i - w zasadzie jak my wszyscy, ale bardziej - czyścioch. O Krzysztofie Dominiczaku wspomniałem, że jest z Katowic. Ma 18 lat, regularnie dojeżdża do nas na warsztaty i pokazy. To także znakomity powerowiec.
MRD: - A kim jest Marek Kisiel...?
MK: - Jestem szczęściarzem, rocznik '79. I to z kilku powodów. Szybko udało mi się skompletować grupę, w której skład weszli urodzeni tancerze. Chłopaki mają nie tylko ogromny talent do breakdance, ale przy tym ogromny zapał, upór i pracowitość. Spełniło się też moje marzenie: chciałem tańczyć w dobrej grupie i... to stało się faktem! Dlatego CTG poświęcam tyle czasu i energii. Taniec to moja miłość, jeszcze od czasów podstawówki. Chyba już w czwartej klasie stawałem przed lustrem, które wisiało na drzwiach w pokoju, i starałem się uprawiać hip hop.
MRD: - A teraz breakdance to Twoja miłość. Jedyna...?
MK: - Skądże! Mam jeszcze dwie miłości: żonę Beatę i córeczkę Natalię.
MRD: - Co robisz, gdy masz trochę wolnego czasu?
MK: - Nawet jak mam wolne, to nie mam wolnego. Wciąż myślę o tańcu.
MRD: - Dziękuję za rozmowę.