Uciekają jak z tonącego okrętu
Sześciu graczy już opuściło ŁKS Łomża, o tym samym myśli większość pozostałych. Prezes klubu wciąż tylko zapowiada spłatę długów. O problemach organizacyjnych i finansowych outsidera II ligi informujemy niemal non stop i nic się w tym temacie nie zmienia. Samych tylko pensji zawodnicy nie otrzymują już trzy miesiące. Niektórzy planują składać wnioski o rozwiązanie obowiązujących kontraktów do Polskiego Związku Piłki Nożnej, inni - by nie przedłużać sprawy - próbują dojść z klubem do porozumienia. Rezygnują z części zaległości, aby tylko dostać własną kartę zawodniczą.
Z zespołem pożegnało się już sześciu piłkarzy. Najpierw odeszli Piotr Petasz i Maciej Lesisz, którym skończył się okres wypożyczenia. Potem nie przedłużono umowy z Marcinem Grabowskim. Następnie z klubem pożegnali się Rafał Bałecki i Mariusz Marczak. Obaj trafili do Jagiellonii, ale białostocki klub zapłaci (ok. 150 tys. zł) tylko za tego drugiego. Bałecki mógł odejść za darmo, bo zrezygnował z pieniędzy, jakie powinien mu wypłacić ŁKS. Jako ostatni, zespół zdołał opuścić Paweł Głowacki.
- Rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron. Musiałem zrezygnować z pieniędzy, które klub był mi winien, ale mam przynajmniej swą kartę - tłumaczy pomocnik. - Mam propozycję z innych klubów, ale to jeszcze nic konkretnego. W Łomży umówiłem się spokojnie, że jeżeli nie znajdę sobie nowego zespołu, to w styczniu mogę wracać.
Głowacki, podobnie jak Marczak, Lesisz i Petasz (do momentu kontuzji) to podstawowi w rundzie jesiennej piłkarze beniaminka z Łomży. Co gorsza to na pewno jeszcze nie jest koniec odchodzenia kluczowych graczy. Sytuacja zaogniła się po tym, jak "Kurier Poranny" zacytował prezesa klubu Stanisława Kaseję, który miał powiedzieć, że nie zdoła spłacić Zbigniewa Kowalskiego, Jacka Dąbrowskiego i Andrzeja Rybskiego, oraz że ŁKS-u nie stać na ich utrzymanie.
- Nic takiego nie powiedziałem - zapiera się Kaseja. - Nawet przez głowę mi nie przeszło, że moglibyśmy tak postąpić. Nie wiem, może dziennikarz usłyszał to od kogoś innego i "włożył" mi w usta. Kowalskiego znam od prawie 20 lat, pracowałem z jego rodzicami i jest to dla mnie wzór piłkarza, to bardzo solidny człowiek. O ile to oczywiście będzie możliwe, chcemy zatrzymać trzon zespołu, który mieliśmy do tej pory.
Kowalski nie chce za bardzo komentować sytuacji.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale jakiś niesmak pozostał - mówi. - Dostałem zapewnienie, że nikt nie chce ze mnie rezygnować i że do nowego roku powinna zostać mi wypłacona część zaległych pieniędzy.
Mają one pochodzić z kwoty, jaką ŁKS otrzyma za sprzedaż do Jagiellonii Marczaka. Piłkarze jednak tracą cierpliwość.
- Szkoda w ogóle gadać o tym, co się dzieje. Grałem w różnych klubach, które miały problemy finansowe, ale nigdy nie było tak, żeby nawet przed świętami nie było wypłaty - podsumowuje Dąbrowski. - Poczekam jeszcze do nowego roku, a potem zdecyduję co dalej. Mam jeszcze ważną umowę przez pół roku, ale raczej ją rozwiążę i poszukam sobie klubu stabilnego finansowo.
Podobne plany ma również Rybski, który do Łomży jest wypożyczony z Widzewa Łódź do czerwca. Jednak umowy nie wypełni do końca. Kiedy tylko zdoła rozwiązać kontrakt z ŁKS-em, przeniesie się do Górnika Polkowice.
- Muszę z czegoś żyć - stwierdza krótko napastnik, który jesienią zdobył pięć bramek. - Już złożyłem pismo o rozwiązanie umowy, w którym rezygnuję z dość znacznej części zobowiązań finansowych wobec mnie.
Z kolei inny z podstawowych piłkarzy, obrońca Krzysztof Janicki, przymierza się do wyjazdu za granicę. Już był na testach w jednym z klubów norweskiej II ligi, teraz czeka na sprawdzian w II-ligowcu z Grecji.
- Mam już dość tej sytuacji, jeżeli nie dostanę swoich pieniędzy, to składam pismo o rozwiązanie kontraktu do PZPN-u - wyjaśnia. - Jeżeli działacze są niepoważni, to ja nie mam żadnych skrupułów.
źródło: Gazeta Wyborcza