Jeśli nie zapłacą, zawodnicy odejdą
Jeżeli w środę piłkarze ŁKS-u Łomża nie otrzymają chociaż części zaległych pensji, będą próbowali rozwiązać swe kontrakty z winy klubu i odejdą. Działacze outsidera II ligi od dawna obiecują, że pieniądze znajdą. Nie inaczej jest i tym razem, ale póki co trochę długów uregulowali tylko wobec lidera swojej ekipy, Mariusza Marczaka. Po prostu liczą, że w ten sposób powstrzymają jego przed rozwiązaniem umowy w Łomży i będą mogli go sprzedać.
- Już miałem przygotowane odpowiednie pismo, by rozwiązać kontrakt, ale dostałem dwie zaległe pensje - przyznaje pomocnik, który jest daleki od zadowolenia. - Teraz sam nie wiem, na czym stoję. Chciałbym odejść do Jagiellonii, ponieważ ten klub ma pierwszoligowe ambicje, a w Białymstoku jest superatmosfera na meczach. Nie wiem, niestety, czy to jest jeszcze realne.
Marczakiem interesowało się kilka klubów. Najlepszą ofertę wykupienia zawodnika ŁKS otrzymał jednak od Jagiellonii. Co z tego, skoro propozycja białostoczan i tak była daleka od spełnienia oczekiwań łomżan. Negocjacje trwają i Marczak zostanie sprzedany, jeżeli tylko działacze ŁKS-u obniżą cenę jeszcze trochę.
Z drugiej strony traktowanie z osobna poszczególnych zawodników bardzo nie podoba się piłkarzom ŁKS-u.
- To nic innego, jak rozbijanie naszej drużyny - mówi bez ogródek kapitan ekipy z Łomży, Zbigniew Kowalski.
Prezes klubu Stanisław Kaseja w rozmowie z nami zapewniał, że spłacił zaległości nie tylko wobec Marczaka, ale także i w przypadku innych graczy, jak np. Kamil Ulman.
- Na razie tylko obiecali, że zapłacą, ale pieniędzy wciąż nie ma. Wybieram się w środę do Łomży, żeby zobaczyć, o co chodzi - denerwuje się z kolei Ulman. - Jeżeli nie otrzymam znowu wypłaty, będę miał wreszcie podstawy, żeby rozwiązać kontrakt i na pewno to zrobię.
Działaczom klubowym zależy teraz tylko na tym, by zaległości wobec piłkarzy nie urosły do trzech pensji zapisanych w poszczególnych kontraktach (co stanie się dzisiaj). Inaczej bowiem Polski Związek Piłki Nożnej na wniosek zawodników unieważni umowy z winy klubu. Gracze staną się wolni i będą mogli odejść gdzie zechcą.
- Zachowanie działaczy jest niepoważne, nikt się do mnie nawet nie odezwał w sprawie uregulowania należności - denerwuje się Kowalski. - To są niekompetentni ludzie. Tyle czasu nie potrafią znaleźć sponsorów, sprawić, żeby ten klub funkcjonował w miarę normalnie. To oznacza chyba, że powinni sobie odpuścić i zająć się czymś innym. Chcę rozwiązać umowę z ŁKS-em i myślę, że znajdę sobie jeszcze jakiś klub, jak nie w drugiej, to choćby w trzeciej lidze.
Identycznie jak Kowalski wypowiadają się inni piłkarze. Czują się niepotrzebni w Łomży. Narzekają głównie na to, że nikt nawet nie próbuje z nimi rozmawiać, nawet o to muszą się dobijać.
- Najpierw mówili, że pieniądze dostaniemy do końca jednego tygodnia. Potem - że do końca drugiego. I tak w kółko - stwierdza Paweł Głowacki, pomocnik łomżan. - Nawet nie wiem, czy jest sens występował do PZPN-u o rozwiązanie umowy. Chyba w tym klubie da się porozumieć na tyle, żeby pozwolili mi odejść. Mogę nawet zrezygnować z części zobowiązań, których i tak pewnie nie zobaczę.
Podobnie postąpił już Rafał Bałecki, który jest piłkarzem białostockiej Jagiellonii.
Władze ŁKS-u na dziś zapowiadają rozmowy o zwiększeniu finansowania z głównym sponsorem klubu, Browarem Łomża. Ponadto mają rozmawiać też w tej sprawie z Zakładem Przetwórstwa Mięsnego JBB w Łysych.
- Nawet nie chcę myśleć, że nic z tych rozmów nie wyjdzie - mówi Czesław Jakołcewicz, trener ŁKS-u. - Mam nadzieję, że 8 stycznia na treningu spotkamy się prawie w komplecie.
źródło: Gazeta Wyborcza