Znowu remis ŁKS-u
W Legnicy zmierzyli się dwaj debiutanci na poziomie II ligi, którzy w tym sezonie nie zasmakowali jeszcze zwycięstwa. Piłkarze ŁKS-u Łomża i Miedzi Legnica nadal muszą czekać na wygraną, bo w środę nie potrafili strzelić gola Łomżanie zremisowali już po raz trzeci, a na boisko wybiegali dopiero cztery razy. - Wolałbym raz przegrać, by chociaż raz wygrać - żałował po spotkaniu trener Czesław Jakołcewicz.
Przed meczem nad Legnicą przeszła ulewa, deszcz przestał padać dopiero w trakcie pierwszej połowy. Zawodnicy obu drużyn mieli problem z dokładnym rozgrywaniem akcji. Przez pół godziny bardziej głowili się chyba nad tym, jak utrzymać się na nogach na mokrej i śliskiej murawie, a nie jak zagrozić bramce rywali.
Jako pierwsi sposób na grę znaleźli goście, którzy decydowali się na uderzenia z dystansu. Niestety, strzały czy to Jacka Dąbrowskiego, czy Mariusza Marczaka albo były niecelne, albo padały łupem Łukasza Mariaka. 22-letni bramkarz (trzy lata temu znajdował się w kadrze III-ligowej ekipy z Wysokiego Mazowieckiego) zagrał dość nieoczekiwanie, ponieważ kontuzji doznał Krzysztof Stodoła.
Największe zagrożenie pod bramką Miedzi stwarzał Marczak, który też był najbliższy zdobycia gola. Tuż przed przerwą mocno uderzył z rzutu wolnego, ale Mariak z największym trudem zdołał wybić piłkę zmierzającą do siatki.
Legniczanie w pierwszej części gry ani razu nie stworzyli zagrożenia pod bramką ŁKS-u. Wszystkie ich akcje kończyły się przed polem karnym łomżan, którzy zaraz po stracie piłki szybko cofali się do obrony i tworzyli zaporę nie do przejścia. W defensywie grali twardo, o czym przekonał się Jarosław Krzyżanowski. Pomocnik gospodarzy po starciu z Tomaszem Bzdęgą przez pięć minut przebywał poza boiskiem, gdzie lekarze opatrywali mu krwawiącą głowę. Doświadczony piłkarz po przerwie już się nie pojawił na boisku. O dziwo, nie spowodowało to osłabienia zespołu Miedzi, a wręcz przeciwnie.
W drugiej części gry w końcu obudzili się gospodarze, którzy w ciągu czterech minut powinni zdobyć dwa gole i byłoby po meczu. Na szczęście dla łomżan Rafał Wodniok, dwukrotnie będąc w wyśmienitej sytuacji strzeleckiej, nie zdołał pokonać Kamila Ulmana. Wraz z upływem czasu gospodarze coraz mocniej naciskali na zespół ŁKS-u, ale razili nieskutecznością. Szczególnie nie popisał się Piotr Halkowicz. Tuż przed końcem meczu po dośrodkowaniu z prawej strony boiska z piłką minął się Ulman i dopadł do niej Halkowicz. Młody napastnik Miedzi mógł z nią zrobić, co chciał, ale nie trafił do pustej bramki.
- Co stało się z nami po przerwie, tego sam nie wiem. Zagraliśmy gorzej i zanotowaliśmy kolejny remis - komentował Marczak, który w końcówce zdecydował się jeszcze na indywidualną akcję. Minął w sumie aż czterech rywali i znalazł się sam przed bramką Miedzi. Niestety, jego uderzenie okazało się minimalnie niecelne.
źródło: Gazeta Wyborcza