Jak Rodzina Janczewskich przeżyła 5 lat na Syberii
W latach międzywojennych Rodzina Janczewskich trudniła się handlem rzecznym. - Flisacy towary przewozili Narwią. Dostarczali do magazynów produkty rolne, zboże i drewno – opowiada historyk Józef Janczewski z Łomży. Do historii Polski w czasie II wojny Rosjanie wpisali dramatyczną kartę dziejów jego rodziny. W 4. wywózce na Syberię ze stacji w Czerwonym Borze odjechali bydlęcymi wagonami: babcia Stefania Janczewska z d. Borychowska (1896-1978) z synami: Mieczysławem (1927-1991), Stanisławem (1929-1995), Józefem (1935-1993). Jej mąż Stanisław (1905?-1944) ukrył się z synem Konstantym (1918-1955) przed poborem Armii Czerwonej, a syn Jan (1923-1994) wypasał konie i spał w budynku gospodarczym, kiedy świtało w nocy z 19. na 20. czerwca 1941 r.
Tamta czerwcowa noc z piątku na sobotę była straszna w rodzinie Janczewskich. Przed ich dom w Grądach zajechały 2 samochody ciężarowe. Matka Stefania, Mietek, Staszek i Józek spali. Stukania do drzwi żołnierza rosyjskiego obudziły wszystkich. Powiedział, że jest nakaz, że mają pół godziny na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i jedzenia na drogę. Nagle drugi żołnierz wprowadził do izby zaspanego Janka. Zapanowała panika, zbiegły się sąsiadki, wielki płacz, konsternacja. 18-letni Janek zdążył mamie po cichu szepnąć, że będzie uciekać i przez okno skoczył do ogrodu. Mimo że Rosjanie strzelali do niego, 18-latek zdołał uciec. Próbę ucieczki podjął 14-letni Mietek i udało mu się dobiec do budynku szkoły w Grądach, około pół kilometra, lecz schwytał go sołtys Władysław Szostakowski i z Rosjaninem przyprowadzili chłopca. Rosjanie zapakowali matkę i trzech synów: 14-latka, 11-latka i 6-latka na pakę samochodu i pojechali. Zatrzymali się za wsią, gdzie do czwórki Janczewskich dokooptowali: troje Dzierżyków (matka z córką i synem) i czworo Bagińskich (matka z trzema synami). - Kilkunastoletni sąsiad Malinowski dowiózł konno jedzenie, które w pośpiechu pakowania i wsiadania moi krewni zostawili w domu, a Rosjanie potraktowali go jako Konstantego – opowiada historyk. - Na szczęście, sąsiedzi ubłagali, że to nie jest Konstanty z listy do wywózki...
Ponad 300 tysięcy zesłańców z Polski na Sybir
Na stacji kolejowej trzymano ich 2 doby do skompletowania składu pociągu. Kiedy ruszył, słyszeli odgłosy strzelania i bombardowania z samolotów. Na krótkich postojach dowiedzieli się od ludzi z sąsiednich wagonów, że Niemcy Hitlera zaatakowali Rosję Stalina. Modlili się po drodze, nadzieją żyli, że dzięki wojnie między okupantami uda się pociąg gdzieś zatrzymać, że Rosjanie Polaków na do „celu” nie dowiozą. Nie znali celu, miejsca ani przyszłości. Machali przez okna prześcieradłami, białymi koszulami, szmatami, żeby dać znak, aby pociągu Niemcy nie bombardowali. Do Kołchozu Gigant uprowadzeni dojechali po 2 tygodniach. Posiołek Krasnogorka leżał ok. 50 km na południe od Omska. Stefania Janczewska z synami mogła nie wiedzieć, że są ofiarami 4. wywózki na Sybir. Trzy wywózki Sowieci prowadzili w 1940 r. W lutym zabrali osadników wojskowych i cywilnych, pracowników służb leśnych i rodziny – 140 tys. Polaków; w kwietniu - urzędników państwowych, policjantów, nauczycieli, działaczy politycznych i ziemian - 61 tys. ludzi; w czerwcu – bieżeńców, uciekinierów z terenu okupacji niemieckiej (dwie trzecie Żydzi), ofiarami byli także lekarze i ludzie nauki - 80 tys. wywiezionych. Liczby są przybliżone i, jak szacuje Instytut Pamięci Narodowej, to ok. 280 tysięcy wywiezionych przed rokiem. Janczewscy podczas 4. deportacji znajdą się w tłumie od 31 tysięcy do 52 tys. osób. Za co trafili na listę do wywózki? - Wywózki miały na celu oczyścić Rzeczpospolitą z Polaków, którzy mogli okupantom się przeciwstawić – wyjaśnia historyk. - Mogło chodzić o sprzeciwianie się rodziny kułackiej wobec władzy komunistów, uprawianie 10 hektarów pola i hodowlę 50 owiec, które były wypasane na wspólnych błoniach nad Narwią... Nie wiadomo.
Zakochał się w Rosjance, wdowie po zabitym na froncie...
Do jednej lepianki trafiają trzy matki z dziećmi: Janczewscy, Dzierżykowie, Bagińscy. 11 osób śpi na legowiskach z badyli na słomie przy kuchni na dwie fajerki, od której odchodził ulepiony z gliny poziomy piec. Palili wysuszonym krowim łajnem. Strasznie śmierdziało, ale dawało ciepło. Jedli co dostali, znaleźli lub ukradli z zapasów kołchozu. Głodowe racje żywnościowe chleba, ziarna, kaszy, z której Stefania gotował „klej”. Najbardziej bali się zimy: temperatury spadały do – 40, – 50 stopni C. Po wodę chodzili do studni pośrodku wsi. Mietek i Staszek z Zosią Dzierżykówną zakradali się się zimą do silosów, kradli zboże, za co groziła kara. Nawet zbieranie kłosów z pól było zabronione. Ludność miejscowa litowała się nad zesłańcami, dawała ubrania po zmarłych i zabitych na froncie. Wiosną 1942 r. chłopcy zostali zatrudnieni do wypasu bydła i owiec. Nauczyli się doić krowy. Do pojenia cieląt dostawali mleko odtłuszczone, które w ukryciu przynosili do domu. Czasami dobra Rosjanka, której rodzice byli z pochodzenia Polakami, dała trochę prawdziwego mleka. Przez okres wywózki ojciec i dwaj starsi bracia nie wiedzieli, co się stało z matką i trzema młodszymi. Pierwszy list zesłańcy wysłali jesienią 1945 r. z Omska. Pisali, że żyją. Drugi list – wiosną 1946 r, że wracają do Ojczyzny. 18-letni Mietek oznajmił matce, że nie wraca do Polski, bo zakochał się w Rosjance, wdowie po zabitym na froncie. Był obrotny: wyhodował po kryjomu cielaka i sprzedał z krową w Omsku przed wyjazdem - przekupił Rosjan pędzonym przez siebie samogonem. Kupił drelichową spódnicę matce, braciom – drelichowe spodnie, sobie – zielony mundur angielski, w którym wrócił do kraju. Jak przez 5 lat wygnania traktowali ich Rosjanie...? - Ojciec opowiadał, że traktowali ich nieufnie, początkowo jak wrogów, mówili „jebanyje Paliaki” - twierdzi historyk. - Jezioro łączyło kilka posiołków, miało słoną wodę, topiły się tam zwierzęta podczas wichury i burzy z gradem. Ale bracia z Grądów nauczyli się przewidywać pogodę i zapędzali krowy i owce, żeby się nie potopiły. Pochwalił ich za spryt kierownik kołchozu, któremu Mietek poskarżył się, że dostają mało jedzenia.
Za komuny obawiali się, że poniosą konsekwencje
Szczęśliwi wracali z Omska koleją. Po drodze przybywało wagonów z repatriantami. Podróż trwała miesiąc. Do rodzinnego domu zawitali tydzień po Wielkanocy 1946. Mietek ze stacji w Czarnowie przyszedł rano piechotą. Zdumienie i ogromna radość, choć... Od 2 lat ojciec nie żył, zastrzelony w 1944 r. na posterunku w Rutkach przez Niemców. Jako 15 - 16 latek brał udział w Bitwie Warszawskiej 1920 - co przechowała tradycja rodzinna. Bracia zaprzęgli konie do wozu, żeby przywieźć pozostałych. Z syberyjskiej ziemi zabrali ze sobą trzy worki pszenicy. Trafili na nieludzką ziemię, ale przetrwali. Powrócili razem na jednym wozie, jak 5 lat wcześniej wyjechali na jednej sowieckiej pace... Zostali rolnikami i ożenili się: Mietek miał syna, Staszek i Józef po pięcioro dzieci. Obawiali się, że poniosą konsekwencje, dlatego niechętnie opowiadali o przeżyciach lat wojny. O partyzantce AK, Katyniu, zsyłkach na Sybir nie można było głośno mówić. Sytuacja powojenna była niepewna, rozkręcało się donosicielstwo, prześladowania, stalinowski terror. Józefa chciano skaperować przy Nowogrodzkiej 5, w siedzibie UB, do służby. W archiwum rodziny mają zaświadczenie Archiwum w Przemyślu, że Stefania z synami przybyła 21. kwietnia 1946 r. z Omska w ZSRR do Przeworska.
Cudowne przetrwanie i ocalenie na nieludzkiej ziemi
- Stryj Mietek na Syberii przez pięć lat stal się dorosły. Dzięki jego odwadze i zaradności, przeżyli. Ale nikt z nich nie doczekał dodatku sybirackiego do emerytury, który był przyznawany od 1996 r. - podsumowuje wnuk Sybiraczki i syn Sybiraka. - Mnie też lat życia ubywa, dlatego chciałem, żeby tę historię cudownego przetrwania i ocalenia na nieludzkiej ziemi poznały współczesne pokolenia. Trudno nam współcześnie uwierzyć, jak ojciec i stryj chodzili boso po stepie i ogrzewali stopy tam, gdzie krowy sikały... Długa rozłąka, mróz, głód, brak kontaktu z rodziną i wieści o najbliższych, ale też brak wiadomości na temat wydarzeń w Polsce, Europie i świecie, który wojna bardzo zmieniła...
Mirosław R. Derewońko
tel. red. 696 145 146
„Dobrze wiedzieć, co się wtedy działo z Polakami...”
"Musimy pamiętać, dopóki trwamy na posterunku"
Życiowa misja Sybiraka w Łomży
Światowy Dzień Sybiraka w Szkole w Kupiskach
Wywózka na Syberię jako temat muralu w Jedwabnem
Martyna i Jan z Polakami, co przeżyli wywózki na Sybir 1940 i 1941