Dzieci mogą mieszkać nad pogorzeliskiem
Rodzina z dwójką małych dzieci, po sobotnim pożarze w kamienicy przy ul. Dwornej 56, nie może liczyć na pomoc miasta. „Nie mogą dać nam lokalu, bo nadzór budowlany wyłączył tylko mieszkanie pod naszym. Jak mam tam mieszkać z 2 i 7-letnimi dziećmi zimą, kiedy szyby zostały powybijane? - pyta ojciec dwójki małych dzieci.
- W 2021 roku złożyłem podanie o mieszkanie socjalne, ale przyszła odmowa, że nie kwalifikujemy się, bo dom nie grozi zawaleniem – mówi 47-letni Mariusz, ojciec rodziny. Być może konstrukcja domu jest solidna, jednak warunki w jakich mieszkają dzieci w centrum ponad 600-letniego grodu, muszą wołać o działanie.
- Córka do przedszkola mało chodzi bo często choruje. Szybko łapie infekcję i ma słabą odporność – tłumaczy ojciec. – Miała sepsę.
Kamienica przy ulicy Dwornej 56 nie jest kamienicą miejską. Nieruchomość wpisana jest do rejestru zabytków, a jej układ zbieżny jest z tym z jakim mamy do czynienia w remontowanej obecnie kamienicy na ulicy Polowej 65. Jest solidna klatka od ulicy i drewniana od podwórka. Mieści się tam około 10 mieszkań, choć obecnie zamieszkiwano tylko w dwóch. Nie bardzo wiadomo do kogo nieruchomość należy, ponieważ osoby którym mężczyzna płacił czynsz zmarły i od około 2 lat nie ma komu płacić pieniędzy.
Pożar pierwsza zauważyła żona i obudziła męża. Ten wyszedł na klatkę i zobaczył kłęby dymu. Cofnął się, zarzucił na głowę jakieś ubranie i ponownie wyszedł z nadzieją, że ugasi. Zszedł piętro niżej, skąd wydobywał się dym. Otworzył drzwi zawiązane sznurkiem i zobaczył „czerwień”. Wrócił i żonie kazał ubierać dzieci, a sam około godziny 6:44 zadzwonił na numer alarmowy. Jeszcze wyszedł na balkon i widział dym wydobywający się z mieszkania pod nimi. Niekompletnie ubrana rodzina wydostała się z zadymionego domu jeszcze przed przybyciem strażaków.
Zdaniem mężczyzny ktoś musiał zaprószyć ogień w tym mieszkaniu na pierwszym piętrze. Drzwi zamykane były na sznurek, a prądu tam nie było, więc trudna znaleźć inne źródło ognia. Klatka choć solidna i ze starymi płytkami, to daleko jej do ludzkich standardów. Mieszkanie, które zostało wyłączone z użytkowania, taśmą zagrodziła policja. Nie ma tam podłogi, a z piwnicy można oglądać niebo.
Rodzina mieszka na drugim piętrze, gdzie Pan Mariusz mieszka od 30 lat. Mieszkanie, na ile to możliwe, zostało odremontowane. Wymienione okna, obniżony sufit i nowe tynki. Stoi kuchenka gazowa i kaflowy piec. Woda, choć wielokrotnie zamarzała płynie, a do kąpieli podgrzewa mały bojler. Pan Mariusz nawet po nieczynnych mieszkaniach ocieplał rury, bo jak zamarzło i zalało całą piwnicę, to musiał i za wodę i za naprawę zapłacić. Mieszkańcy w pośpiechu opuścili dom, więc całość pokrywa warstwa popożarowego pyłu.
- W tej chwili mieszkamy u rodziny, ale długo tak się nie da – wyjaśnia. W ratuszu z potrzebującym spotkał się wiceprezydent Andrzej Stypułkowski, któremu zreferował swoją sytuację. Wiceprezydent stwierdził, że skoro nie wyłączono z użytkowania, to można mieszkać. Dlatego miasto nie może dać lokalu – przekazuje pogorzelec. Ma żal, że nikogo nie zainteresował los dzieci. Ludzie o lepszych warunkach mieszkaniowych jego zdaniem trafiają na listę oczekujących na mieszkania komunalne, a on dostał odmowę. Wiceprezydent obiecał jedynie sprawdzić własność nieruchomości i powiadomić zainteresowanego.
Mężczyzna pracuje w dużej łomżyńskiej firmie. Żona z uwagi na dzieci, na razie nie pracuje. To ogranicza możliwości, ale ojciec szuka jakiegoś mieszkania do wynajęcia. Tam już nie chce wracać.
Poniżej prezentujemy zdjęcia z tego domu. Czy to są odpowiednie warunki do życia dzieci? Czy tak wygląda XXI wiek w kraju ogarniętego pokojem, troską i wsparciem?
Mieszkania z 70-procentową bonifikatą
Koniec sprzedaży mieszkań komunalnych