Genialny Janerka na finał Off Road
Koncert Lecha Janerki zakończył trzydniowy festiwal kultury niepopularnej Off Road. Jeden z najwybitniejszych wizjonerów polskiego rocka zagrał w MDK-DŚT entuzjastycznie przyjęty przez liczną publiczność koncert, złożony ze starszych i nowszych utworów. Nie zabrakło klasyków zespołu Klaus Mitffoch, były też solowe przeboje artysty, łącznie aż 23 piosenki. – Październik roku 2019 i nagle okazało się, że zagrałem w Łomży! – mówi Lech Janerka. – Nie byłem tego pewny, myślałem, że może grałem tu kiedyś z Klausem, ale okazuje się, że nie, że dzisiaj debiut!
W Miejskim Domu Kultury-Domu Środowisk Twórczych odbywają się różne koncerty i każdego roku co najmniej o kilku z nich można powiedzieć, że były to wydarzenia artystyczne najwyższej jakości. Lech Janerka zakasował jednak wszystkich, potwierdzając, że nie bez powodu uważany jest za jednego z najlepszych polskich rockmanów i twórcę potęgi rodzimego rocka w bardziej alternatywnej odsłonie. Jedyny album Klausa Mitffocha, solowe longplaye „Historia podwodna”, „Piosenki”, „UR”, „Bruhaha” czy „Plagiaty” były wydarzeniami, Janerka ma też na koncie sporo przebojów, od „Jezu jak się cieszę” do „Roweru” z ostatniego albumu. Jest obecny na scenie od 40 lat i w końcu dotarł do Łomży – jak się okazało, nie tylko na koncert.
– Macie świetne miasto – mówi Lech Janerka. – Nie kokietuję: z oddali Łomża brzmi dziwnie, nie wiadomo czego się spodziewać. A tu okazuje się, że macie piękne, zadbane miasto, tę kręcącą się tak pięknie Narew. Mieszkaliśmy w Domku Pastora z widokiem na miasto i w oddali na kościół w Piątnicy. I w tenisa graliśmy, bo pogoda dopisała do południa, a potem okazało się, że i publiczność dopisała; dlatego jestem bardzo zadowolony z tego koncertu: zagraliśmy i pierwsze koty za płoty.
Słuchacze, od nastolatków do rówieśników artysty, reagowali entuzjastycznie na utwory z LP „Klaus Mitffoch”, jednej z najwybitniejszych płyt w historii polskiego rocka czy równie genialnej solowej „Historii podwodnej”, ciepło przyjmowali też nowsze czy mniej znane piosenki.
– Bardzo mi się podobało i ci ludzie mnie napędzali – mówi Lech Janerka. – Po południu byłem dzisiaj senny – niestety mam już 66 lat dobrze skończone, za chwilę wkroczę w chmurę 67 roku.
Może dlatego nie za wiele grywam, ostatnio więcej mnie w gazetach niż na koncertach. Zagraliśmy retrospektywę, utwory z prawie chyba wszystkich płyt. Nie zagraliśmy „Roweru”... Dwa dni temu graliśmy go we Wrocławiu, to dziwne, że dzisiaj umknął. Ten repertuar jest na każdym koncercie trochę inny, może się zagadałem i go pominąłem?
Zabrzmiało za to wiele innych utworów, w których śpiewający i grający na basie lider miał świetne wsparcie w osobach grającej na elektrycznej wiolonczeli żony Bożeny, gitarzysty Bartosza Straburzyńskiego i perkusisty Michała Mioduszewskiego. Nie było jednak nowości, zapowiadających kolejną płytę Lecha Janerki piosenek „Zaba wawa” i „Wanna na Wawelu”.
– Nie gram ich, bo nie umiem ich jeszcze zagrać! – nie kryje Lech Janerka. – One są już wyprodukowane, brzdąkamy je na próbach, ale najpierw chcemy skończyć nagrywać całą płytę, a w lutym siądziemy sobie na dwa tygodnie prób, żeby jakoś transponować je na koncert. Poprzednia płyta „Plagiaty” ukazała się w dzień urodzin mojej młodszej wnuczki. Ona wyjechała do Włoch i jak ją ostatnio zobaczyłem, to jest już wyższa ode mnie, a ja mam metr osiemdziesiąt (śmiech). Nawet namawiałem ją, żebyśmy coś razem zrobili, bo fajnie śpiewa i tak powoli zabrałem się za kolejną płytę, bo faktycznie, to już 14 lat minęło. Siedzę w tej chwili nad nią, pięć utworów jest już nagranych. Zostały jeszcze cztery i mam nadzieję, że na początku roku ta płyta wyjdzie. Będzie dość melancholijna, bo energii starczyło mi na dwa bardziej energetyczne utwory, które można było usłyszeć w radiu: jeden nosi tytuł „Zaba wawa”, a drugi to „Wanna na Wawelu”. Tekstowo te dwa utwory są „janerkowe”, ale już inne są trochę z innej beczki – nawet nie wiem jak je określić.
Artyście spodobało się w Łomży, fani przyjęli go po królewsku, z prezentami włącznie, więc od razu pojawiła się myśl, żeby zaprezentować im w wersji live również najnowszy materiał.
– Jeżeli mnie zaprosicie, to bardzo chętnie wrócę do Łomży z nową płytą, bo to będzie dobra okazja pochwalić się co nowego wymyśliliśmy – mówi Lech Janerka. – Ja nie mam managementu, jestem, że tak powiem, artystą niezależnym, co w praktyce oznacza, że wcale nie jestem taki pewny, że jestem artystą. Wcale też nie jestem pewny, że będę jeszcze grał jakieś koncerty, zresztą nie mam ich za dużo, około 20 rocznie. Więc jeśli ktoś mnie zaprasza, to przyjeżdżam.
Wojciech Chamryk