Męskie portrety Zbigniewa Furmana
W Galerii Pod Arkadami na Starym Rynku w piątkowy wieczór zaroiło się od znanych osób, sław z pierwszych stron gazet i wybitnych osobowości. Stało się to możliwe dzięki artystycznym fotografiom Zbigniewa Furmana, autora wystawy „Męskie rozmowy”, od lat uwieczniającego różnych ludzi – znanych i nieznanych, ale mających w sobie coś oryginalnego i niepowtarzalnego. – Kiedyś, gdy dostawałem się do ZPAF-u, to w Radzie Artystycznej była Zofia Nasierowska, autorka słynnych portretów i powiedziała, patrząc na moje prace: o, będziemy mieli portrecistę! – mówi Zbigniew Furman, nie tylko wybitny autor portretów, ale też znany fotoreporter i członek Związku Polskich Artystów Fotografików.
Zdjęcia składające się na wystawę „Męskie rozmowy” powstają od lat. Początkowo Zbigniew Furman wykorzystywał techniki analogowe, teraz pracuje aparatem cyfrowym, ale niezmienny jest kwadratowy format wszystkich prac, czerń i biel oraz wyrazistość fotografowanych postaci – bycie znanym w żadnym razie nie jest tu czynnikiem decydującym. – To nie są zdjęcia tych ludzi, ale moje o nich wyobrażenie – wyjaśnia Zbigniew Furman. – Takie zdjęcia, żeby kogoś rozpoznać, to przy całym szacunku dla moich kolegów fotografów w zakładach fotograficznych, oni robią zdjęcia legitymacyjne i nie ma na nich żadnych wątpliwości. Na moich mam nadzieję, że te wątpliwości są, bo nie są to portrety stricte. Osoby które fotografuję muszą się czymś charakteryzować – mieć osobowość niepodobną do nikogo, albo twarz, która więcej mówi niż inne twarze, bo to jest zawsze frajda dla fotografa. Często są to też ludzie z pierwszych stron gazet, dzisiaj albo wczoraj.
Dlatego wśród blisko 40 zdjęć znajdziemy tak wielu znanych przedstawicieli świata kultury, nie tylko z Polski. Są więc wybitni muzycy (Tadeusz Nalepa, Tomasz Lipiński, Wojciech Waglewski), pisarze (Amos Oz, Józef Hen), rysownicy (Henryk Sawka), malarze (Witold Popiel), fotograficy (Tadeusz Rolke, Mirosław Stępniak), satyrycy (Jacek Fedorowicz), dziennikarze (Wojciech Mann, Andrzej Bober, Piotr Najsztub). Każdy z nich ukazany jest inaczej, z wyeksponowaną charakterystyczną dla siebie cechą, błyskiem w oku czy z wykorzystaniem podkreślających zainteresowania portretowanego elementów, detali bądź odpowiedniego światła, a do tego bez setek ujęć – im ich mniej, tym lepiej. Dlatego Tomasz Lipiński, jeden z pionierów punk rocka i nowej fali w Polsce, wygląda niczym bohater gotyckich horrorów Friedricha Wilhelma Murnaua z lat 20. ubiegłego wieku, a Piotra Najsztuba praktycznie nie widać zza okładki tygodnika „Przekrój”, którego był wtedy naczelnym. – Przyszedłem do niego do gabinetu, owinąłem go w jego własną gazetę, w której wyciąłem tylko dziury na oko i na język – opowiada Zbigniew Furman. – Myślę, że Piotr wiedział, że jestem dosyć zwariowanym człowiekiem, a moje pomysły nie są standardowe, bo w czasach, kiedy z Jackiem Żakowskim prowadził znany program „Tok szok”, sfotografowałem ich w łódce, bardzo mocno wiosłujących – problem był tylko taki, że jechali po bruku.
Nie brakuje też wyrazistych portretów takich legend jak twórca największych sukcesów polskiej piłki nożnej Kazimierz Górski, są politycy jak na przykład Donald Tusk, a na jednej ze ścian galerii mamy zestawienie postaci z dwóch przeciwstawnych obozów: prymasa Polski Józefa Glempa od roku 1981oraz Jerzego Urbana, rzecznika prasowego rządu w najgorszym i przełomowym dla PRL okresie 1981-89. – To nie przypadek – mówi Zbigniew Furman. – Przy rozwieszaniu tutaj prac nie miałem żadnych sugestii, właśnie poza tą jedną, żeby Urban i Glemp byli obok siebie – bez zagłębiania się w kwestie polityczne uważam, że te zdjęcia świetnie do siebie pasują.
Nie tak wyeksponowany jak pozostałe fotografie, ale widoczny, jest również autoportret autora wystawy. – On jest dosyć zwariowany – mówi Zbigniew Furman. – Może tego po mnie nie widać, po starszym, nobliwym panu w garniturze, ale mam nadzieję, że kiedyś ktoś o mnie powie, że jestem wariatem, oczywiście w tym pozytywnym słowa znaczeniu, człowiekiem kompletnie zakręconym. Wiele lat temu w Królikarni w Warszawie była Galeria Rzeźby i na wiosnę została tam otwarta instalacja luster z folii i przez cały sezon letni one się zdegradowały. Kiedy to zobaczyłem od razu wiedziałem, że chcę tam sam sobie zrobić autoportret. I największy problem miałem ze znalezieniem odrobiny płaskiego lustra, żeby chociaż oko było widoczne i prawie normalne.
Pobocznym efektem tego projektu jest żartobliwa wystawa selfie robionych telefonem, gdzie Zbigniew Furman kpi i żartuje z siebie samego, a obecnie autor skoncentrował się na swych kolegach po fachu, chcąc w ciągu najbliższych dwóch lat sfotografować ich jak najwięcej, chociaż nie jest to zadanie łatwe. – Najtrudniej pracuje się z aktorami – podkreśla Zbigniew Furman. – To moje wieloletnie doświadczenie, zresztą miałem taką wystawę „Aktorzy”. Z fotografami też niełatwo, bo oni wiedzą lepiej, natomiast ja sobie daję z tym radę. Teraz zarzuciłem ten krzyż na plecy i obiecałem, że będę fotografował wyłącznie fotografów, będę się starał zrobić coś na kształt „Pocztu fotografów polskich”. Realizuję to w zupełnie nowej estetyce: pozostaję wierny kwadratowi, natomiast będzie trochę w tym posmaku barwnego, bo barwy będą zsaturowane, to jest wyprane z kolorów, ale nie czarno-białe.
Wojciech Chamryk