Przejdź do treści Przejdź do menu
piątek, 29 marca 2024 napisz DONOS@

Ray Wilson znowu w Łomży

Były wokalista Genesis ponownie zaśpiewał w Łomży. Nie było żadnych zaskoczeń, w programie koncertu znowu przeważały nieśmiertelne przeboje jego dawnego zespołu i solowe dokonania tworzących go muzyków oraz inne covery, dopełnione autorskimi piosenkami Wilsona. – Świetnie być znowu z wami, to już szósty raz – mówił Ray Wilson, obdarowany po koncercie przez fanów podkreślającą ten fakt koszulką. – Kiedy przyjechałem do Polski było to dla mnie dziwne, ale też dobre doświadczenie – dlatego tu zostałem!

Ray Wilson to jeden z najlepszych wokalistów rockowych ostatniego ćwierćwiecza. Zdobył popularność z grupą Stiltskin za sprawą przeboju „Inside”, po czym w roku 1996 awansował do światowej ekstraklasy rocka, zastępując w legendarnym już wtedy Genesis samego Phila Collinsa. Spędził jednak w tym zespole niespełna trzy lata, nagrywając z nim płytę „...Calling All Stations...” oraz grając jedną trasę. Zrobiła ona klapę, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, album też sprzedał się bardzo słabo, tak więc Wilson został zwolniony, a Genesis powrócił wkrótce z Collinsem w składzie. Wilson najwidoczniej nie przyjął jednak do wiadomości, że nie śpiewa już w Genesis, bo od tamtego czasu utwory tej grupy są podstawą jego koncertowego repertuaru. Można byłoby jeszcze zrozumieć gdyby sięgał po utwory powstałe w czasach jego bytności w grupie –  tak czyni choćby były wokalista Iron Maiden Blaze Bayley i wielu innych artystów – ale Szkot od lat wykonuje niemal wyłącznie piosenki Genesis z różnych lat, dopełniając je solowymi przebojami Phila Collinsa, Petera Gabriela czy Mike'a Rutherforda oraz innymi coverami, autorski materiał traktując zwykle po macoszemu. Mogliśmy się o tym przekonać również w Łomży, bowiem w niespełna 11 lat Wilson zagrał tu sześć koncertów. I tak jak  solowy „Acoustic Genesis” w grudniu roku 2008 czy „Genesis Unplugged” wiosną 2010 można było jeszcze traktować jako występy wokalisty ze światowej czołówki, do tego mieszkającego od niedawna w Polsce, to każdy kolejny stawał się już tylko potwierdzeniem faktu, że Wilson, artysta coraz bardziej niszowy i od lat nieobecny na najważniejszych rynkach muzycznych, bez utworów Genesis nie miałby w wydaniu koncertowym racji bytu.Tę strategię wokalisty potwierdził też jego piątkowy koncert. Szybko okazało się, że Wilson nie może uwolnić się od Genesis, bo wtedy pewnie tylko garstka fanów kupiłaby drogie bilety; dlatego z 20 wykonanych utworów aż 12 były to przeróbki hitów Genesis i nie tylko, powstałych bez jego udziału. „No Son Of Mine”, „Tha't All”, „Land Of Confusion” na początek, później „Home By The Sea”, „Follow You Follow Me” czy „Mama” jego dawnego zespołu, do tego sporo solowych przebojów innych muzyków Genesis, choćby „Another Cup Of Coffee” Mike & The Mechanics, „Another Day In Paradise” i „In The Air Tonight” Phila Collinsa, „In Your Eyes” czy „Solsbury Hill” Petera Gabriela zabrzmiały bardzo dobrze, a momentami wręcz porywająco. Dało się jednak zauważyć, że własne, zwykle dość mroczne i melacholijne piosenki Wilsona, jak przejmująca „Song For A Friend” czy „On The Other Side” publiczność przyjmuje już nie tak etuzjastycznie, zdecydowanie ożywiając się przy tych bardziej znanych – syndrom inżyniera Mamonia znowu dał o sobie znać. Dlatego słuchacze  reagowali nieco żywiej przy utworach Stiltskin, chociaż „Inside” tym razem zabrakło, a najbardziej szaleli przy klasykach pokroju „Knockin' On Heaven's Door” Boba Dylana czy najbardziej przebojowych numerach Genesis i solowych Collinsa. Z udanej, chociaż niedocenianej wspólnej płyty Genesis i Wilsona zabrzmiało tylko, jeszcze bardziej transowe niż w studyjnym oryginale, „Congo” – szkoda, że wokalista zrezygnował z innych utworów z „...Calling All Stations...”, ale jak widać wymogi rynku są bezlitosne, dlatego pewnie podczas niedawnych niemieckich koncertów śpiewał jeszcze więcej piosenek Dylana czy Bruce'a Springsteena. Lider miał świetne wsparcie w zespole, który tworzyli: gitarzysta i wokalista Steve Wilson, skrzypaczka Alicja Chrząszcz, multinstrumentalista Marcin Kajper (bas, saksofon, flet),  klawiszowiec Michał Łyczek i perkusista Mariusz Koszel. Szkoda jednak, że ten wyśmienity wokalista obrał taką właśnie ścieżkę kariery – ponieważ śpiewał kiedyś w Genesis trudno jego zespół określić mianem zwykłego cover bandu, ale wszystko zmierza właśnie w takim kierunku, co potwierdzają nie tylko dobór reprtuaru, ale też koncertowe plakaty, na których na samej górze i największą czcionką wydrukowano magiczne słowo Genesis... 

Wojciech Chamryk

Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk

Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
mm
so, 05 października 2019 12:35
Data ostatniej edycji: so, 05 października 2019 13:07:13

 
Zobacz także
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę