Wystawa doroczna Nurtu
Podsumowującą miniony rok twórczy wystawę Klubu Fotografii Nurt otwarto w Galerii Pod Arkadami. – 12 miesięcy przeminęło i jak się okazuje wszyscy koledzy fotografowali przez ten czas – mówi Zbigniew Ciborowski. – Te prace pokazują też zmiany, bo jak przyjrzymy się, to niektórzy zostali przy swoich tematach, szczególnie pejzażowych, a niektórzy przerzucili się na inne obszary działalności fotograficznej, co dowodzi, że dojrzewają i rozwijają się, bo jakość fotografii poprawia się w miarę rozwoju artystycznego. Niestety część zdjęć pokazanych na wystawie dowodzi czegoś zupełnie innego...
Bardzo nierówny poziom wystaw zbiorowych Klubu Fotografii Nurt to już swoista tradycja i najnowsza wystawa doroczna nie jest tu żadnym wyjątkiem. Problem zdaje się tkwić głębiej niż tylko w szwankującej selekcji materiału, skoro po roku, wytężonej ponoć, pracy część członków Klubu nie jest w stanie dostarczyć na wystawę choćby kilku udanych zdjęć, proponując za to błahe, nijakie fotki, które tysiące statystycznych Kowalskich ma w swych smartfonach i nawet przez myśl im nie przejdzie, że to jakieś artystyczne dzieła, godne prezentacji w galerii.
– W zbiorowych wystawach jest pewien element ryzyka, że zawsze wyłoni się część czołówki, ale pojawia się też część takich, którzy dopiero zaczynają, są na rozbiegu – potwierdza Zbigniew Ciborowski. – Dlatego dajemy im szansę pokazania swoich prac, żeby mogli je porównać z pracami tych, którzy w fotografii zaszli już daleko – to jest nie na zasadzie krytyki, ale dopingu, dzięki czemu ci młodsi mogą skorzystać z doświadczeń dojrzałych fotografów, korzystają z naszych rad nawet w doborze fotografii, bo to też zawsze jest problem – jeśli ktoś przynosi 10 takich sobie zdjęć, to trudno wybrać z nich dwa-trzy na wystawę.
Brak jakiegokolwiek rozwoju części członków, trzeźwego dystansu do tego co się robi, zdolności samooceny czy skostnienie w obranej przed laty konwencji nie wróżą więc Nurtowi najlepiej. Tak częste organizowanie wystaw w sytuacji, kiedy tak naprawdę nie ma to artystycznego uzasadnienia, też nie jest dobrym rozwiązaniem, bo jeszcze bardziej obniża – i tak przecież niezbyt wysoki – poziom. Nie znaczy to rzecz jasna, że na najnowszej wystawie nie ma udanych prac. Znalazły się na niej zdjęcia autorstwa: Stanisława Andruszkiewicza, Lecha Kazimierza Buczyńskiego, Zbigniewa Ciborowskiego, Adama Czarniewicza, Michała Tomasza Kaczyńskiego, Przemysława Karwowskiego, Marcina Kossakowskiego, Zbigniewa Walczuka, Przemka Wojewody i Stanisława Zeszuta. Nie zawiedli miłośnicy pejzażu i przyrody, prezentując widoki z odległych Pienin (Zbigniew Walczuk) i pobliskiego Lasu Jednaczewskiego (Przemek Wojewoda).
– Są to piękne widoki, w których światło odgrywa główną rolę, tworzy cały klimat, pora dnia jest również bardzo ważna – mówi Zbigniew Walczuk. – Nadaje go również mgła, szczególnie na tym zdjęciu, na którym widać tylko zarysy kościółka i pobliskich zabudowań – prześwitują z niej jak z dymu czy z wody.
– Jeździmy na plenery dość daleko, ale często łapię się na tym, że wokół siebie też można znaleźć coś fajnego – mówi Przemek Wojewoda. – To taki trochę powrót do korzeni, bo kiedyś, jak nie było samochodu, to plenery miało się w najbliższej okolicy. Lubię też minimalizm, ascetyczne ujęcia, stąd te zdjęcia samotnych drzew – cały czas szukam siebie w fotografii.
Zbigniew Ciborowski też wciąż poszukuje, pokazując, jak sam mówi, „elementy ekspresji lodowych na pograniczu makro”, czyli urokliwe abstrakcje tworzone przez naturę, ale najciekawsza część wystawy znajduje się w dolnym pomieszczeniu galerii – to mroczne i niepokojące prace Adama Czarniewicza, ukazujące człowieka w bardzo nieoczywistym ujęciu.
– To cykl takich surrealnych obrazów, cząstka dużego zestawu pod nazwą „Kiedy zamykam oczy, jakby znienacka czarna postać owija mnie swą chustą i śnię” – mówi Adam Czarniewicz. – Są tu ukazane różne relacje, to co czujemy wewnętrznie i przeżywamy, czego się boimy i czego się wstydzimy, a co często widzimy w snach. Bywają sny, które przerażają nas i chcemy się natychmiast obudzić i moje prace właśnie do nich nawiązują, ukazując własne ułomności i strach, będąc taką polemiką z samym sobą. Nie ukrywam, że nawiązuję w nich do znanych twórców, jak Zdzisława Beksińskiego, Jacoba Aue Sobola czy Antoine'a d' Agaty, którzy byli dla mnie inspiracją przy tworzeniu tego cyklu. Całość to ponad 140 prac i mam nadzieję, że w listopadzie będzie pokazany w Galerii Pod Arkadami większy wybór spośród nich, bo wszystkie się nie zmieszczą.
Wojciech Chamryk