Trzecioligowcy rozegrali 14. kolejkę
Wygrana ŁKS-u Łomża 2:1 nad rezerwami Legii pozwoliła podopiecznym Tadeusza Gaszyńskiego awansować na pozycję wicelidera. Punkt w Głownie zdobyła Warmia, a kolejnej porażki doznali piłkarze Mlekovity
Pojedynek ściągnął na trybuny rekordową liczbę widzów. Według organizatorów mecz obejrzało co najmniej 1500 osób.
- W końcu w Łomży rzadko można zobaczyć Legię, nawet drużynę rezerw - wyjaśnia trener ŁKS-u. - Przeciwko nam w składzie wybiegło pięciu zawodników, którzy na co dzień są w pierwszoligowej kadrze. A mimo to byliśmy zespołem lepszym, który mógł strzelić nawet siedem bramek. Dowodem pierwsza połowa, w której zdobyliśmy dwie.
Łomżanie zmarnowali kilka okazji na objęcie prowadzenia. Najpierw Sławomir Lewicki z kilku metrów posłał piłkę do bramki, ale za lekko i jeden z obrońców Legii zdołał ją wybić z linii bramkowej. Później dwukrotnie po podaniach Arkadiusza Chrobota pomylił się Rafał Boguski. Najpierw przegrał pojedynek z golkiperem Legii, a za drugim razem posłał futbolówkę nad poprzeczką. W końcu do dośrodkowania Chrobota z rzutu rożnego wyszedł Lewicki, uprzedził bramkarza i strzałem głową zdobył gola.
- Ten element mamy przećwiczony na treningach - tłumaczy trener Gaszyński. - Zresztą i drugiego gola pięć minut później zdobyliśmy ze stałego fragmentu gry. Rzut wolny w odległości 20 metrów od bramki Legii wykonywał Chrobot, który bezpośrednim strzałem posłał piłkę dokładnie za tzw. kołnierz bramkarzowi. Jeszcze przed przerwą powinno być 3:0, ale Marcin Strzeliński nie trafił do pustej bramki.
Po przerwie obraz gry się zmienił. Śmielej zaatakowała Legia, łomżanie ograniczali się do wyprowadzania kontrataków. Przewaga legionistów zakończyła się zdobyciem kontaktowej bramki przez Marcina Rosłonia, który technicznym strzałem pokonał Kamila Ulmana. Wówczas zrobiło się nerwowo na boisku, ale łomżyńska defensywa ustrzegła się kolejnych błędów. Za to napastnicy gospodarzy prześcigali się w nieskutecznych akcjach. Co najmniej trzy razy mógł bramkę strzelić Lewicki, dwukrotnie pudłował Boguski, a na sam koniec Jacek Lis miał dwie wyborne okazje na podwyższenie wyniku.
- Zagraliśmy z Legią świetny mecz - podsumowuje Tadeusz Gaszyński. - Byliśmy bardziej waleczni i zdeterminowani, a to przecież recepta na pokonanie każdej drużyny w tej lidze. Żałuję tylko indolencji strzeleckiej, jednak w przyrodzie nic nie ginie. Liczę, że skuteczność odnajdziemy w ostatnim meczu tej rundy, który rozegramy w Kozienicach.
ŁKS ŁOMŻA 2 (0)
LEGIA II WARSZAWA 1 (0)
STRZELCY BRAMEK
ŁKS: Sławomir Lewicki (25.), Arkadiusz Chrobot (30.).
Legia: Marcin Rosłoń (49.).
SKŁADY
ŁKS: Ulman - Kamiński, Kowalski, Łukaczyński, Galiński - Strzeliński (89. Nerowski), Chrobot (80. Sawko), Bortnik, Marczak (75. Maćkowski) - Lewicki (70. Lis), Boguski.
Legia: Zaremba - Starowicz (80. Moczulski), Kurialione Leo, Poledica, Rosłoń, Gnoiński, Garlej (70. Kołakowski), Fedoruk (46. Jeż), Kowalski, Dylewski (38. Babuśka), Wróblewski.
Sędziował (jako główny): Grzegorz Bartosik z Lublina. Widzów: 1500.
Zasłużony remis
Piłkarze grajewskiej Warmii, którzy dwie kolejki wcześniej zajmowali pozycję lidera, po wczorajszym wyjazdowym remisie 1:1 ze Stalą Głowno spadli aż na ósmą pozycję. Jednak nie tylko przez rezultat remisowy, ale przez weryfikację wygranego wcześniej meczu z Unią Skierniewice.
- Podstawą do ubiegania się o walkowera dla Unii było wejście na boisko na ostatnie cztery minuty Radosława Guzowskiego - wyjaśnia Janusz Szumowski, dyrektor Warmii. - Piłkarz był uprawniony do gry, ale zabrakło go w protokole przedmeczowym. To ewidentny błąd kierownika drużyny, który w pośpiechu zapomniał go dopisać. Można ukarać go finansowo za przeoczenie, ale przyznawać walkowera? To kara nieadekwatna do czynu. Takie samo zdanie na ten temat miało pięciu członków wydziału gier i ewidencji Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej, którzy głosowali za tym, aby nie karać nas w ten sposób. Niestety, siedmiu innych działaczy miało zupełnie inną opinię. Odwołaliśmy się od decyzji, czekamy, co będzie dalej.
Ale to nie jedyny problem, z jakim musiał sobie poradzić trener Warmii Piotr Zajączkowski. Po poprzednim meczu w Pruszkowie za żółte kartki ze składu wypadli obrońcy: Przemysław Kołłątaj i Marcin Kłosowski. Powstała więc dziura w bloku defensywnym. Wypełnił ją Marcin Wincel, występujący ostatnio jako defensywny pomocnik. Naprędce sklecona obrona uzupełniona trenerem Zajączkowskim i Mariuszem Soską w opinii dyrektora Szumowskiego nie popełniła większych błędów. Oprócz jednego, po którym nieporozumienie Wincla z Sylwestrem Janowskim wykorzystał Ireneusz Grącki, zdobywając wyrównującą bramkę na 1:1.
- Bramka padła w drugiej połowie, kiedy lepiej zagrała Stal - dodaje dyrektor Warmii. - Za to my dyktowaliśmy warunki w pierwszej części gry. Spośród kilkunastu okazji wykorzystaliśmy jedną. W pole karne piłkę dośrodkował Maksym Mirva, a Soska strącił ją głową do siatki. Mogliśmy prowadzić wyżej, arbiter jednak nie zauważył ręki w polu karnym, za co powinien podyktować rzut karny.
STAL GŁOWNO 1 (0)
WARMIA GRAJEWO 1 (1)
STRZELCY BRAMEK
Stal: Ireneusz Grącki (54.).
Warmia: Mariusz Soska (32.)
SKŁADY
Stal: Rossowski - Łakomy, Brodecki (33. Grącki), Szcześniak, Gajewski, Łochowski, Uzoma, Jóźwik, Kazimierowicz (72. Kaleta), Rączka, Komorowski (75. Krenc).
Warmia: Janowski - Soska, Wincel, Zajączkowski - Pacholczyk, Jurok Ż, Giermasiński, Strózik, Paczkowski - Figurski (82. Guzowski), Mirva.
Sędziował (jako główny): Marcin Patyński z Kielc. Widzów: 500.
Wina trenera
Już trzeciej porażki z kolei doznali za to piłkarze Mlekovity Wysokie Mazowieckie, którzy tym razem w Warszawie ulegli 0:2 Okęciu - outsiderowi rozgrywek.
- Winę za stratę punktów biorę na własne barki - mówi Zbigniew Mandziejewicz, trener Mlekovity. Według niego drużyna Okęcia rozegrała bardzo dobre spotkanie, podczas gdy jego piłkarze wręcz przeciwnie.
- Z mojego punktu widzenia był to trudny mecz - wyjaśnia trener Mandziejewicz. - Odmłodzony skład Okęcia w tabeli zajmuje ostatnie miejsce, ale postawił nam twarde warunki. Młodzież z Warszawy grała tak ambitnie, jakby walczyła o życie. Mój zespół nie potrafił im nawet przeszkadzać w grze. Wcale nie wychodziły nam szybkie kontrataki, które są najsilniejszą bronią w spotkaniach wyjazdowych. A tym razem nie przeprowadziliśmy nawet jednej groźnej kontry, co nie znaczy, że nie mieliśmy dogodnych sytuacji do zdobycia bramki.
W pierwszej części meczu najwięcej krwi podlaskim piłkarzom napsuł bramkarz Okęcia - Maciej Sikorski. To on wybronił strzały z dystansu Przemysława Papiernika, Piotra Orlińskiego czy Ryszarda Tomczaka. Indolencję strzelecką Mlekovity wykorzystała młodzież Okęcia, która przed przerwą po strzale Karola Jankowskiego objęła prowadzenie. Po zmianie stron znowu świetnie bronił golkiper gospodarzy, tym razem nie zaskoczyły go strzały Tomczaka oraz Tomasza Chrupałły.
- Co z tego, że mieliśmy przewagę na boisku, kiedy to Okęcie przed końcem spotkania zaaplikowało nam drugą bramkę - dodaje trener Mandziejewicz. - Smutne jest zwłaszcza to, że ta młodzież prezentowała się lepiej od moich piłkarzy, nawet tych mających aspiracje gry na wyższym poziomie.
OKĘCIE WARSZAWA 2 (1)
MLEKOVITA WYSOKIE M. 0
STRZELCY BRAMEK
Karol Jankowski (40.), Bartłomiej Koczur (89.).
SKŁADY
Okęcie: Sikorski - Dworski, Grzelak Ż, Rembisz, Redźwoń, Hubert Lewandowski, Kowalski, Marek Lewandowski, Karol Jankowski (70. Bartłomiej Koczur Ż - CZ), Mazurkiewicz (46. Kijewski), Goryszewski
Mlekovita: Dziuba - Chrupałła, Reyer, Kocur Ż, Pracz - Kapelewski (78. Staniórski), Papiernik, Orliński, Wilczewski (46. Popławski) - Tomczak (70. Świątek), Jakuszewski.
Sędziował (jako główny): Wojciech Krzysztoń z Olsztyna. Widzów: 50.