ŁKS rozbił Stal w II lidze
Po raz pierwszy w historii swych występów w II lidze piłkarze ŁKS-u Łomża zdobyli pięć goli w jednym meczu. W sobotę rozbili 5:1 Stal Stalową Wolę, czym sprawili miły prezent trenerowi Grzegorzowi Lewandowskiemu, który tego dnia obchodził 38. urodziny
Łomżanie do meczu przystępowali z pewnymi obawami. W środę bowiem w koszmarnym stylu odpadli z Pucharu Polski, po porażce z IV-ligowym Jeziorakiem Iława. Ponadto ciążyła na nich presja, że na własnym stadionie z nie najsilniejszą Stalą muszą zdobyć trzy punkty. Ich obawy okazały się niepotrzebne. Zawodnicy ze Stalowej Woli nie zrobili praktycznie nic, aby utrudnić grę gospodarzom. Wystarczy wspomnieć, że w pierwsze połowie nie oddali żadnego strzału na bramkę rywali, co więcej nie było nawet próby uderzenia.
- Przespaliśmy pierwszą połowę - przyznaje obrońca Stali Krystian Lebioda. - Niestety tracimy bramki po frajerskich błędach, dajemy się ogrywać jak juniorzy i przegrywamy z kretesem. Po prostu wstyd.
Natomiast miejscowi od początku meczu ruszyli do ataków. Co prawda pierwsze ich strzały znakomicie bronił Tomasz Wietecha, ale przed przerwą dwukrotnie musiał wyciągać piłkę z siatki. Najpierw po uderzeniu z rzutu wolnego Piotra Petasza, a na minutę przed końcem pierwszej połowy ponownie po stałym fragmencie gry i strzale Łukasza Adamskiego.
- Rzuty wolne wykonuje już od dłuższego czasu, a więc w końcu musiało coś wpaść - żartował po spotkaniu Petasz.
Z kolei Albin Mikulski, szkoleniowiec Stali, denerwował się na swych obrońców.
- Przy drugiej bramce piłka leciała na wysokości głów moich zawodników i ktoś musiał ją wybić - mówił.
Powodów do zadowolenia trener ekipy ze Stalowej Woli nie miał też po przerwie. Chociaż jego podopieczni zaczęli dość obiecująco. Szczególnie aktywny był Aldin Hadzić, który pojawił się na boisku w drugiej połowie. Australijczyk od maja trenował wraz ze Stalą, ale wcześniej działacze mieli problem z potwierdzeniem go do gry i dopiero w sobotę zaliczył debiut. To właśnie po podaniu Hadzicia goście zdobyli kontaktową bramkę, ale to było wszystko, na co było ich stać w tym meczu. Potem do głosu ponownie doszli miejscowi i upokorzyli rywali. Przodował w tym zwłaszcza Maxwell Kalu. Napastnik z Nigerii zdobył dwa gole, a przy pierwszym wręcz ośmieszył Marka Drozda, którego ograł w polu karnym jak juniora.
- Tak nie może grać obrońca, Drozd dał się ograć jak w przedszkolu - oceniał Mikulski.
A Kalu, który swego ostatniego gola w barwach ŁKS-u strzelił na początku marca, po meczu był w wyśmienitym humorze.
- Nie było łatwo, ale w końcu udało się przełamać. Ale spokojnie, pomału, najlepszy mecz w Łomży jeszcze przede mną - śmiał się.
W zdecydowanie gorszych nastrojach byli piłkarze gości, którzy ostatnie 18 minut meczu grali w dziesiątkę, gdyż drugą czerwoną kartkę ujrzał Janusz Iwanicki. Z boiska ze łzami w oczach schodził bramkarz Stali.
- Nieprzyjemnie jest wyciągać tyle piłek z siatki, tym bardziej że również pięć bramek straciliśmy wcześniej z Pelikanem Łowicz - przypomina Wietecha. - Musimy teraz obejrzeć spokojnie to spotkanie i porozmawiać. Nie może tak być, że biją nas wszyscy, praktycznie kto chce, może z nami wygrać.
Łomżanie zwycięstwem byli niezwykle podbudowani, a z ich szatni po meczu dobiegał gromkie "Sto lat", które piłkarze odśpiewali dla obchodzącego 38. urodziny trenera.
- Po takim wyniku rywale w końcu zaczną nas doceniać i szanować - podsumował swój występ i kolegów Petasz.
źródło: Gazeta Wyborcza Białystok