Transformacja agentury według Cenckiewicza
– Człowiek z Matką Boską w klapie, człowiek, który tysiąc razy ściskał się z Janem Pawłem II, człowiek, który dostał nagrodę Nobla, jest symbolem antykomunizmu na całym świecie, jako człowiek okazuje się agentem, jako prezydent promuje postkomunizm w Polsce – mówił podczas piątkowego spotkania w Hali Kultury dr hab. Sławomir Cenckiewicz. Popularny historyk i publicysta, dyrektor Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego, promował w Łomży dwie najnowsze książki, „Agentura” oraz „Transformacja”, zapowiadając rychłe wydanie kolejnej części cyklu o służbach i agentach, zatytułowanej „Historia”.
Po bardzo dużym zainteresowaniu ubiegłotygodniowym spotkaniem z Piotrem Zychowiczem i Jaceiem Bartosiakiem to z kolejnym historykiem Sławomirem Cenckiewiczem cieszyło się znacznie mniejszym powodzeniem, mając bardzo kameralny charakter. Rozmowę Tomasza Łysiaka i bohatera wieczoru zdominował temat agentury – nie tylko w czasach PRL-u, ale też w okresie transformacji. Dużo miejsca poświęcono Lechowi Wałęsie, który według Sławomira Cenckiewicza nie był w stanie poradzić sobie z kłamstwami w swoim życiu i wypiera agenturalną przeszłość. Więcej, po wybuchu afery lustracyjnej w czerwcu 1992 roku starał się dotrzeć do wszystkich kompromitujących go materiałów, z których niektóre wtedy zaginęły. Do tego agenturalna przeszłość współzałożyciela i pierwszego przewodniczącego NSZZ „Solidarność” miała według historyka wielki wpływ nie tylko na jego działania w latach 80., kiedy ważyły się losy demokratycznej Polski, ale również w kolejnej dekadzie. Sławomir Cenckiewicz odniósł się tu do spotkania 31 sierpnia 1988 roku w willi MSW na Zawracie, w którym uczestniczyli gen. Czesław Kiszczak, Wałęsa, Stanisław Ciosek i biskup Jerzy Dąbrowski, a więc wtedy jeden z najpotężniejszych ludzi w kraju, były szef Wojskowej Służby Wewnętrznej i minister spraw wewnętrznych oraz trzech agentów i współpracowników Służby Bezpieczeństwa.
Bezpośrednim efektem tych rozmów było zakończenie strajków, na czym stronie rządowej zależało najbardziej, a pośrednim rozpoczęcie negocjacji na linii władze-opozycja, które zakończyły się rozmowami w Magdalence, porozumieniem Okrągłego Stołu i częściowo wolnymi wyborami parlamentarnymi roku 1989. Sławomir Cenckiewicz podkreślał jednak, że reprezentujący wtedy Polskę i wolnych Polaków Lech Wałęsa chodził pod rękę z gen. Kiszczakiem, a w Polsce trwały wtedy strajki, gdzie niektóre były pacyfikowane przez służby, a po podjęciu decyzji o ich zakończeniu bał się ogłosić to stoczniowcom, wyręczając się Lechem Kaczyńskim. Zabrakło tu jednak rozwiania wątpliwości co do tego, czy w latach 80. Lech Wałęsa wciąż był agentem PRL-owskich służb, czy tylko wykorzystywały one w jakiejś formie fakt podpisania przez niego zobowiązania o współpracy w grudniu 1970 roku, co po wydarzeniach na Wybrzeżu nie było niczym wyjątkowym. Zastanawia też, jaki cel miały komunistyczne władze w doprowadzeniu do pokojowego oddania kraju stronie opozycyjnej, skoro była ona tak skutecznie inwigilowana na najwyższym szczeblu przez tajne służby, tak więc łatwo można było nią sterować. Tworzenie przez służby z agentów i ludzi skompromitowanych alternatywnych władz „Solidarności”, nawet jeśli były takie plany, również wydaje się teorią dość naciąganą, którą trudno uzasadniać tym, że wysoko postawione osoby sukcesywnie z niej odchodziły, szczególnie po roku 1989 – wtedy bowiem wspólny cel, pokonanie komuny, był już osiągnięty, a różnice pomiędzy poszczególnymi działaczami i frakcjami oraz ich odmienne dążenia stawały się coraz bardziej widoczne.
Nie zabrakło też opowieści o konsekwencjach dawnych agenturalnych powiązań i postkomunistycznych naleciałościach w obecnych służbach i nie tylko, choćby w dyplomacji. Tu według Tomasza Łysiaka i Sławomira Cenckiewicza jedynym sposobem na stopniową poprawę jest naturalne oczyszczanie kadr po stopniowym odchodzeniu dawnych funkcjonariuszy na emeryturę, co w sumie powinno nastąpić już dawno– chyba, że mamy do czynienia z sytuacją, że fachowcy, niezależnie od opcji politycznej i stopnia skompromitowania, są w służbach potrzebni przez cały czas. Jeśli tak, to nie jest to w żadnym razie sytuacja nowa, bo choćby te amerykańskie po II wojnie światowej chętnie werbowały niemieckich nazistów-niedawnych wrogów, specjalistów od kwestii wschodniej.
W pytaniach od słuchaczy pojawiły się choćby kwestie listy nazwisk współpracowników SB z Łomży czy dzieci komuchów na stanowiskach i problemem związanym z tym, że wciąż je zajmują – pytający najwidoczniej nie wiedział, że Mieczysław Cenckiewicz, dziadek Sławomira Cenckiewicza, był po wojnie funkcjonariuszem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz Służby Bezpieczeństwa, ale historyk wyjaśniał, że dziadka właściwie nie znał, nawet ojca widział w życiu może 10 razy, tłumacząc, że problem przeszłości przodków nie jest tylko jego problemem, ale generalnie narodowym czy społecznym. Inny pytający słusznie zauważał, przywołując przykłady nie tylko Władmira Putina, ale też prezydenta Stanów Zjednoczonych George'a H.W. Busha, kiedyś dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, że władza na najwyższym nierzadko szczeblu często wiąże się ze służbami i w żadnym razie nie jest to tylko polski problem. Jednak w naszych realiach jest on znacznie bardziej dostrzegalny, szczególnie, że trwa od lat, a o zachodnich standardach, zwłaszcza w polityce, wciąż możemy tylko pomarzyć.
Spotkanie zorganizował Piotr Chmielewski, nauczyciel Wety i MANS.
Wojciech Chamryk