Mieczysław Bruszewski nie żyje
W wielkanocny poniedziałek w wieku 97 lat zmarł major Mieczysław Bruszewski. Ostatni pochodzący z Łomży żyjący uczestnik Powstania Warszawskiego, żołnierz Armii Krajowej pseudonim „Pudel” i powojennego podziemia, więzień polityczny w latach 1949-57. Jeszcze w roku 1944 odznaczony Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i Honorowy Obywatel Miasta Łomży. Przez 50 lat prowadził w niej zakład introligatorski. Nie doczekał 98. urodzin, które obchodziłby 14. czerwca. – To dla nas ogromny cios, chociaż wiedzieliśmy, że tata z racji sędziwego wieku jest coraz słabszy – mówi zięć Jacek Wesołowski. – Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi na myśl jest takie, że wpoił nam poczucie przywoitości, że całe życie trzeba być przyzwoitym człowiekiem i takim Go zapamiętamy.
Mieczysław Bruszewski urodził się w Łomży w roku 1923, gdzie ukończył gimnazjum. Z powodu grożącego aresztowaniem przez Niemców donosu musiał w roku 1942 uciec do Warszawy, gdzie dzięki pochodzącemu z Łomży koledze, Zbigniewowi Ochyńskiemu, który zginął w powstaniu 23. sierpnia 1944 roku, szybko nawiązał kontakt z Narodową Organizacją Wojskową. Pracował w tajnej drukarni w piwnicy Domu Fukiera, gdzie drukowano „Walkę”.
– Drukarnię mieliśmy dobrą, bo był linotyp, dwa ręczne składy – mówił nam Mieczysław Bruszewski w roku 2016. – Sześciu nas tam pracowało, ja z drugim kolegą Zbyszkiem, który już nie żyje. I tam zastało nas powstanie. Byliśmy w drukarni i usłyszeliśmy strzały. Przyłączyliśmy się do kogoś, ale potem powróciliśmy do swojego oddziału.
Mieczysław Bruszewski walczył najpierw w batalionie „Antoni” Armii Krajowej, po czym powrócił do NOW-AK, gdzie w oddziale specjalnym „Juliusz” batalionu „Gustaw”, tzw. „Tygrysach Woli” przeszedł szlak bojowy Wola, Stare Miasto, Śródmieście, broniąc ostatniego, umożliwiającego ewakuację, zejścia do kanału i dokonując wielu innych bohaterskich czynów, za co jeszcze w 1944 roku z rozkazu generała Antoniego Chruściela pseudonim „Monter” został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy.
– Miałem parę dobrych akcji – wspominał powstaniec, opowiadając, jak kilkakrotnie udało mu się namierzyć i zlikwidować tzw. „gołębiarza”–snajpera. Pamiętał też spalenie butelkami z benzyną czołgu, albo kiedy odkrył kryjówkę Niemców nieopodal powstańczych stanowisk i z dwoma kolegami obrzucili ich granatami. Raniony odłamkami we wrześniu 1944 roku, mimo utraty kilku palców u ręki i nogi oraz innych obrażeń, zdołał przeżyć, jednak bohaterska przeszłość nie uchroniła go od prześladowań po wojnie. Za udział w antykomunistycznym podziemiu został skazany na karę śmierci, co zamieniono na wyrok 15 lat więzienia. Ostatecznie w Warszawie i w Rawiczu spędził aż osiem lat, na wolność wyszedł w 1957 roku.
– Za nic przesiedziałem prawie 10 lat! – mówi Mieczysław Bruszewski. – Więzienie jak więzienie: kiepska zupa, cela 9 metrów, a nas 10-11. Nie wszyscy byli tam też oprawcami, na przykład jeden z pracujących tam ludzi potajemnie podkładał mi jedzenie. Ale tam nauczyłem się introligatorskiego fachu, dzięki czemu mogłem potem otworzyć zakład w Łomży.
Najpierw funkcjonował on przy ulicy Dwornej, a od lat 70. przy ulicy Krótkiej 10 C, od 9. października 1968 roku prowadzony już przez mistrza introligatorstwa, po otrzymaniu przez Mieczysława Bruszewskiego dyplomu mistrzowskiego.
– Ten zakład to było całe moje życie, 50 lat go prowadziłem – wspominał Mieczysław Bruszewski w roku 2018, przed ostatecznym odejściem na emeryturę. – Był czas, że nie wyrabialiśmy się z robotą, było iluś pracowników, ale teraz nie ma już za bardzo co oprawiać, dlatego muszę zamknąć zakład, chociaż siły by jeszcze były, żeby tu przychodzić codziennie, tak jak do tej pory.
Pozbawiony codziennych obowiązków pozostał aktywny. Dopóki pozwalało mu na to zdrowie regularnie chodził na spacery, choćby na Groblę Jednaczewską, lubił też karmić gołębie przy swoim bloku przy ulicy Pięknej. Często uczestniczył też w różnych uroczystościach związanych z kolejnymi rocznicami wybuchu Powstania Warszawskiego czy w spotkaniach z młodzieżą, choćby w Centrum Katolickim im. Jana Pawła II w roku 2016. Z radością przyjmował też dowody pamięci, na przykład kartki otrzymywane rokrocznie w ramach akcji „BohaterOn” czy laurki wykonywane przez dzieci podczas bibliotecznych zajęć. Dumą napawał go też fakt, że oprawiane przez niego w latach 60., 70. i 80. książki wciąż trzymają się solidnie i zdobią biblioteczki wielu mieszkańców Łomży.
– Coś po sobie zostawiłem, nie zmarnowałem życia, chociaż lekko mi nie było – mówił w roku 2018 podczas naszego ostatniego spotkania w Jego domu, podkreślając, że niezależnie od sytuacji zawsze trzeba być człowiekiem i starać się postępować jak najlepiej.
Mieczysław Bruszewski całym swym życiem, nie tylko bohaterską postawą w czasie II wojny światowej i w latach powojennych represji, potwierdzał prawdziwość i zasadność tych słów, będąc przy tym człowiekiem nad wyraz skromnym. – Jaki tam ze mnie bohater, wtedy wszyscy walczyli, bo to był nasz obowiązek – powtarzał często. Wraz z Jego śmiercią skończyła się w Łomży pewna epoka...
Wojciech Chamryk