Kampania wrześniowa na Ziemi Łomżyńskiej
– Kampania wrześniowa skończyła się tutaj bardzo źle. Według różnych źródeł zginęło około 80 % stanu osobowego oficerów i około 50 % niższych szarż jednostek walczących w okolicach Łomży, co daje blisko 20 tysięcy ludzi - mówi historyk Michał Kaczyński. Pracownik łomżyńskiego oddziału Archiwum Państwowego w Białymstoku i ogromny pasjonat historii wyjaśnił uczestnikom spotkań „Lubimy poniedziałki” w Filii nr 2 Miejskiej Biblioteki Publicznej przybliżył wydarzenia związane m.in. obroną Piątnicy, Nowogrodu i Wizny. - Nikomu nie chce się zajrzeć głębiej niż ponad to, co znajdziemy w Wikipedii, anonsie prasowym czy starych książkach, które powielają pewne stereotypy. A docieranie do materiałów archiwalnych, które nie są tak łatwo dostępne, powoduje, że nagle okazuje się, że nasza historia jest troszeczkę inna, a dzisiejsze społeczeństwo niezbyt przyswaja, że nie jest ona wyłącznie biała, ale również szara – mówił Kaczyński.
Obiegowe opinie, że Polska w roku 1939 była nieźle przygotowana do obrony, a zabrakło tylko czasu na dozbrojenie jednostek, przeprowadzenie ich pełnej mobilizacji czy wprowadzenie do seryjnej produkcji prototypów bardzo udanych samolotów i czołgów, są mocno przesadzone.
– Zdecydowanie za późno, bo dopiero w maju, rozpoczęto przygotowania obronne. Tylko między Łomżą a Nowogrodem miało być 100 schronów, ukończono osiem – opowiadła Michał Kaczyński.
Doszły do tego problemy z niewłaściwym wykonaniem oraz niedoposażeniem schronów i z łącznością, kiedy wojska polskie musiały bronić bardzo rozległego terenu oraz nierzadko nieudolność wyższych oficerów. Do tego samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” nigdy nie osiągęła zakładanego stanu osobowego, tylko teoretycznie składając się z dwóch dywizji piechoty oraz dwóch brygad kawalerii, a jej dowódca, gen. Czesław Młot-Fijałkowski według przytaczanych przez Michała Kaczyńskiego relacji i wspomnień, kompletnie nie nadawał się na takie stanowisko.
– Walki w naszych okolicach zaczęły się dopiero 7. września, bo 19. Korpus Pancerny gen. Guderiana przebijał się najpierw przez tzw. Korytarz pomorski – mówi Michał Kaczyński. – Trwało to trzy dni, Niemcy dotarli do Grudziądza, koleją do Orzysza i 6. września ruszyli na Brześć. Wcześniejsze walki tutaj to cztery nieudane wypady kawalerii do Prus Wschodnich między 1. a 4. września oraz naloty na Łomżę: zbombardowanie koszar pierwszego dnia wojny oraz typowo nalot terrorystyczny z 7. września, który spowodował duże straty i zniszczenia.
Pod Wizną, Nowogrodem i Piątnicą
W dniach 7-10 września toczyły się walki o Nowogród, Niemcy zaatakowali też Piątnicę, ale szybko przekonali się, że tamtejsze forty nie zostaną szybko zdobyte. Dlatego część niemieckich sił otrzymała zadanie zdobycia schronów w Nowogrodzie, co udało się po czterech dniach walk, część pozorowała ataki na piątnickie forty, aby uniemożliwić ich obrońcom przyjście z odsieczą innym polskim jednostkom, zaś cała reszta wojsk niemieckich została rzucona na Wiznę, to jest w kierunku, którego polskie dowództwo nie brało pod uwagę jako głównej linii obrony. Było tam tylko sześć schronów, w dodatku oddalonych od rzeki aż o siedem kilometrów. Polacy zdołali co prawda zniszczyć most, ale Niemcy szybko zaczęli budować most pontonowy. Zabrakło im jednak dosłownie dwóch przęseł, co spowodowało dwudniową zwłokę, gdyż droga dojazdowa była kompletnie zakorkowana niemieckimi czołgami i samochodami, ale w końcu je dowieziono i most ukończono. Wtedy zaczęły się właściwe walki.
– Obrona Wizny, a tak naprawdę tylko dwóch spośród sześciu schronów, na wzgórzu 126 i w Kurpikach, polegała na tym, że Niemcy w końcu bez problemu przedostali się przez Narew, a kiedy dotarli do Strękowej Góry, nasi żołnierze nie mogli nic niemieckim czołgom zrobić, bo ich sześć armat zostało zniszczonych w nalocie – mówi Michał Kaczyński. – Dlatego cała jednostka niemiecka została rzucona dalej, a oba schrony otoczyły grupy szturmowe: nasi walczyli o przeżycie, oni o zdobycie schronów.
Tu pojawiają się rozbieżności, bo pewne jest tylko to, że 10. września padł schron dowodzenia, a kpt. Raginis zginął. Według jednych źródeł Polacy walczyli do końca z przeważającymi siłami wroga, ponosząc ogromne straty, według innych historyków masowo dezerterowali, stąd relatywnie niewielka liczba zabitych, rannych i jeńców po ich stronie.
– Jeszcze we wrześniu 1939 roku w miejscowości Mężenin odbył się sąd polowy, który stu obrońców Wizny skazał na karę śmierci za dezercję – podaje Michał Kaczyński. – To mało znany fakt, ale tej kary śmierci nie wykonano, bo dostali szansę jej anulowania w wypadku wykazania się na polu walki i większość z nich zginęła pod Żółtkami przy obronie mostu. Jest też legenda mówiąca o tym, że Raginis wypuścił 16-17 żołnierzy, którzy wyszli z białą flagą, o czym jest mowa w książce Kiemlicza, a potem zastrzelił się lub rozerwał granatem. Wystarczy jednak zajść do pierwszej chałupy w Górze Strękowej i tam powiedzą, że było inaczej: sami żołnierze mieli zabić Raginisa, po czym podłożyli pod jego ciało granat. - Bo oni wiedzieli, że dalsza walka nie ma sensu, a kapitan Raginis i por. Brykalski przed walką złożyli przysięgę, że żywi pozycji nie porzucą – mówił Kaczyński wskazując, że schron był tak naprawdę zbudowany tylko do połowy, nie miał nawet kopuły bojowej, tylko obserwacyjną, co uniemożliwało prowadzenia ognia maszynowego. - Żołnierze widzieli co się działo w Kurpikach, bo Niemcy przy zdobyciu tego schronu używali miotaczy ognia i nie chcieli tak zginąć. Jest to jednak wersja niepotwierdzona, bo tych 16-17 ludzi nigdy nie powiedziało tego do protokołu, ale nieoficjalnie te informacje zaczęły wypływać.
Walki o Zambrów i bitwa pod Andrzejewem
– 10. września Niemcy wzięli Wiznę i ruszyli na Zambrów. Miasto nie było bronione, była w nim tylko kompania wartownicza, więc zajęli je bardzo szybko. Ale 18. Dywizja Piechoty zaczęła wycofywać się na Brześć i zamiast ominąć zajęty już Zambrów postanowiła go odbić – opowiadał Michał Kaczyński. - W czasie dwudniowych walk poniosła ogromne straty, miasto też bardzo ucierpiało. Kiedy w końcu Polacy ruszyli na Andrzejewo, Niemcy zastawili tam na nich pułapkę i niedobitki 18. dywizji weszły w kocioł.
Walki były krwawe, Polacy próbowali trzy razy przebić się przez Andrzejewo, ale w walce z przeważającymi i co istotne wypoczętymi siłami wroga, nie mieli szans.
– 14. września resztki 18. dywizji poddały się. Ocalało sześć tysięcy ludzi, z czego pięć tysięcy było rannych. Z okrążenia wyrwało się tylko 60 naszych żołnierzy, a Niemców zginęło tam tylko 20, co dokumentują zdjęcia – podaje Michał Kaczyński.
W czasie tych walk dochodziło też do bratobójczych walk między Polakami, jak choćby podczas całonocnej bitwy o las Długobórz, w których zginęło 100 żołnierzy czy podejmowano sprzeczne i bezsensowne decyzje, np. Polacy trzykrotnie wycofywali się z Nowogrodu, po czym po całonocnych, forsownych marszach wracali na stanowiska, gdy niemiecka piechota była zmotoryzowana, a więc bardziej mobilna i mająca więcej sił do walki. Doszła do tego miażdżąca przewaga Niemców w powietrzu i Polacy nie mieli najmniejszych szans na skuteczną obronę – może właśnie dlatego w latach 50. i 60. narodziły się romantyczne legendy o bohaterskiej obronie, gdy fakty były zapewnie znacznie bardziej prozaiczne.
– Problemem jest to, że nikomu nie chce się zajrzeć głębiej niż ponad to, co znajdziemy w Wikipedii, anonsie prasowym czy starych książkach, które powielają pewne stereotypy – podsumowuje Michał Kaczyński. – A docieranie do materiałów archiwalnych, które nie są tak łatwo dostępne, powoduje, że nagle okazuje się, że nasza historia jest troszeczkę inna, a dzisiejsze społeczeństwo niezbyt przyswaja, że nie jest ona wyłącznie biała, ale również szara.
Wojciech Chamryk