Ponad 60 tysięcy złotych na oszpecenie Giełczyńskiej
Brzydota, koszmar, ohydztwo, zardzewiałe kolubryny i oszpecona cała ulica – oto najdelikatniejsze określenia, jakie ok. 20 łomżynianek i łomżyniaków od lat 16 po lat 80 wypowiadało z pretensjami pod adresem inicjatorów likwidacji pięciu długich rabat kwiatowych wzdłuż ulicy Giełczyńskiej od Dwornej do placu Niepodległości. Zamiast barwnych kobierców z kwiatów, między asfaltem jezdni a polbrukiem chodnika usypano wiosną szare pasy z grysu i ustawiono 9 „zardzewiałych kolubryn”, długich na 2 metry i wysokich na metr gazonów. - Jak rosły tu kwiaty, to było od wiosny po jesień ładnie, kolorowo i przyjemnie w samym centrum miasta... – ocenia 80-letni Wacław Niziński, który ulicą Giełczyńską porusza się od 56 lat, odkąd przyjechał do Łomży. - Komu zależało to zniszczyć?
Przemieszczający się ulicą Giełczyńską mieszkańcy Łomży początkowo traktowali ten szary żwirek – kruszywo grysowe, używane do budowy dróg – jako fazę tymczasową, przejściową, zanim służby zieleni miejskiej nie wymienią ziemi po zimie i nie zaczną nasadzeń. Jakież było więc zdumienie, gdy wiosna przeminęła i zaczęło się lato, a po wielobarwnych kwiatach, zdobiących ruchliwą ulicę w starym centrum Łomży pomiędzy teatrem a Katedrą, nadal nie było ani śladu. Na miejscu pięciu długich rabat, stanęło 9 gazonów, przypominających wieże strzelnicze w bunkrach. Militarnej grozy przydaje kolor rdzawobrunatny, masywne i obłe na zakończeniach kształty. Dopiero w owe donice wsadzono rozmaite, jakby zakurzone rośliny, wyglądem jak najodleglejsze od soczystych kolorów kwiatów z rabat sprzed roku i lat. - Tu się urodziłam i tu wychowałam od dziecka – Teresa Pisańska (lat 62) wskazuje z rogu ul. Giełczyńskiej na budynek przy Dwornej, w kierunku klasztoru Panien Benedyktynek. - Co roku było na Giełczyńskiej tak ładnie i kolorowo, czego nie spotka się na ulicy w każdym mieście... – spogląda smutno spod pomnika Chrystusa w czarno-szarą perspektywę ulicy, odartej na lato 2019 nawet z oryginalnych kwietników. - Teraz zrobiło się tak... Byle jak, obcesowo.
Kamienie i żelastwo zamiast żywych kwiatów
Oprócz kwestii ozdobniczo-estetycznnych jest i kwestia finansowa. Na środowej sesji Rady Miasta wicedyrektor Mariusz Zapert z MPGKiM podał informację, że stalowe donice kosztowały budżet miejskiej firmy, której podlega także utrzymanie zieleni w parkach, na placach i ulicach Łomży, 50 tysięcy złotych... W czwartek poprosiliśmy wicedyrektora MPGKiM o szczegóły na temat zakupu. Mariusz Zapert nie odniósł się do wyglądu, wielkości, wysokości i koloru donic, kwitując to krótko: „Rzecz gustu”. Uściślił, że donice są z nowoczesnej stali corten, niskostopowej. Łącznie ma ich być od 20 do 24, są wykonywane na zamówienie i łączny koszt wyniesie 50 tys. zł netto. - My jesteśmy wykonawcą – odpowiada wicedyrektor na pytanie o sens zastąpienia grysem i żelastwem żywych kwiatów. Tłumaczy, że w sprawach wyglądu Łomży odbywają się spotkania z urzędnikami miasta i mieszkańcami, rozmowy, często w dyskusji zrodzi się pomysł, co do którego trudno określić autora.
Zamiast kwietnika - parking zardzewiałych donic
Jednak wicedyrektor nie podał prostej informacji, kto podjął decyzję o likwidacji rabat z kwiatami i zasypaniu kamieniem. - Lecą na łatwiznę, nie muszą pleć chwastów – komentuje Czytelnik portalu 4lomza.pl. - Tną koszty, nie chcą na sadzonki wydać, na wodę i utrzymanie – dodaje Czytelniczka.
Czytelnik „Gazety Bezcennej” krytykuje, że zamiast kwietnika zrobiono przy wąskiej ulicy parking zbyt wysokich donic. - Ktoś powinien to opisać... 16-letni Adrian Yogendran pamięta, że „rok temu było więcej zieleni”. - Było przyjemnie dla oka, naturalnie, a teraz jest sztucznie – ocenia chłopiec.
Po dwie dużo mniejsze donice ze stali corten – jak kręgi studni – stanęły na Długiej przy Krótkiej i Farnej, pojedyncze na krańcach Farnej. Nie przytłaczają jak sarkofagi z Giełczyńskiej. - Ohydztwa, okropne – mówi Małgorzata Baranowska, prowadząca kiosk. - Stały tu wysokie, ładne i atrakcyjne kwietniki wielopoziomowe, na wszystkie strony zwisały girlandy surfinii. Ładne kwiaty, to zabrali.
Wicedyrektor odesłał nas po szczegóły do pracownicy ZDiZ, która... zabroniła publikacji artykułu.
Przestrzeń miejska zdegradowana i uwznioślona
Określenie „obcesowy” - przykry, prostacki, bez ogłady - w nieoczekiwany sposób koresponduje z wyglądem Giełczyńskiej. Spójrzmy od placu Niepodległości: po lewej stronie od parterowego ciągu sklepów w hali biskupiej biegnie nieprzerwanie dość zadbany mur Muzeum Diecezjalnego i Domu Księży Emerytów oraz ogrodzenie działki wokół Katedry. Jednocześnie ścianę zieleni tworzą stare i wysokie drzewa aż do rogu z Dworną, gdzie tylko półkolista rabatka przed pomnikiem Chrystusa cieszy oko soczystą barwą kwiatów. Giełczyńska po prawej stronie nie jest uporządkowana, traci w ogóle charakter zabudowy miejskiej: parterowe pawilony, zaniedbane ogrodzenia, od lat straszący oczodołami okien 2-piętrowy budynek z czerwonej cegły, parking z chaszczowiskiem na zapleczu i wyniosły, ponad 100-letni gmach Muzeum Północno-Mazowieckiego (po SP 6). Tej zdegradowanej przez wojnę i lata komuny, nigdy z sensem niedoprojetowanej i niezabudowanej przestrzeni miasta towarzyszy przy jednej ulicy duch wzniosłych dziejów ponad 600-letnich, czas świetności lat epoki książęco-królewskiej XV i XVI w., sąsiedztwo średniowiecznego układu ulic wokół Starego Rynku. Z braku zabytków i wielkich atrakcji, wąski pasek kwiatków wzdłuż ulicy był czymś, czego zwykle nie mają tysiące miasteczek, miast i stolic w świecie, gdy tak żarłoczna jest infrastruktura drogowa.
Mirosław R. Derewońko