Przejdź do treści Przejdź do menu
piątek, 22 listopada 2024 napisz DONOS@
Władysław Świderski

To był mój ojciec

Urodziłem się w Łomży, tu wychowałem i mieszkałem do dnia 2 września 1939 roku. Jestem najmłodszym synem byłego Prezydenta Miasta, Władysława Świderskiego, jestem spadkobiercą jego nie tylko nazwiska, ale również imienia.

Od okresu kiedy Ojciec mój urzędował w budynku przy Starym Rynku 14, minęło dużo czasu, gdyż obecnie rodzi się już czwarte pokolenie łomżyniaków. Jako mały chłopiec biegałem, zbijając kolana na łomżyńskim bruku (słynnych „kocich łbach”) oraz schodach magistrackich, odwiedzając Ojca w czasie urzędowania. Często, chodząc z Ojcem na spacer, uczyłem się patriotyzmu na Szosie Zambrowskiej, przy miejscu straceń powstańców z 1863 roku. Duże wrażenie robiła na mnie również na cmentarzu mogiła dwóch braci o dziwnym nazwisku Laskarys (prawdopodobnie pochodzili z Wileńszczyzny). Padli oni na polu chwały, broniąc Łomży w 1920 roku przed nawałą bolszewicką. Dziwnym zbiegiem okoliczności obaj zginęli na różnych odcinkach łomżyńskiego frontu nad Narwią, w tym samym dniu. Jakże mądre są słowa popularnego krakowiaczka: „Dzieje swoich Ojców na grobowcach czytaj”. Jestem dumny z tego, że w czasach szkolnych miałem trzech przyjaciół: Leona Sykuta, zwanego przez rodzinę i przyjaciół „Cipkiem”, Jurka Ćmielewskiego i Stacha Kozłowskiego. Nie jest dziełem przypadku, że zarówno oni trzej, jak i ja byliśmy żołnierzami Armii Krajowej. „Cipek” poległ w walce z Niemcami w Czerwonym Borze. Jurek i Stach przebyli gehennę więzienia we Wronkach. Postawy nasze, morale naszego pokolenia kształtowała nie tylko patriotyczna atmosfera rodzinnych domów, ale również atmosfera naszego miasta. Jesteśmy pokoleniem, które nie miało młodości. Z wieku prawie dziecięcego przeszliśmy od razu w życie dorosłe. Nie znane są nam radości obecnej młodzieży, czego zawsze żałujemy. Każda łomżyńska rodzina złożyła daninę krwi i cierpień na ołtarzu Ojczyzny. Ojciec mój pozostał na zawsze w bezimiennej, zrównanej z ziemią mogile na „nieludzkiej ziemi”, w stepach Kazachstanu. Najstarszy mój brat Ziemowit, w 1939 roku w stopniu porucznika, jako inżynier saper walczył w Samodzielnej Grupie Operacyjnej „Narew”, a następnie w grupie generała Kleeberga. Drugi brat Mirosław, również w stopniu porucznika walczył z Niemcami w obronie Lwowa. Ranny dostał się do niewoli sowieckiej, był jeńcem obozu w Starobielsku i wiosną 1940 roku został zamordowany przez NKWD w Charkowie. Ja byłem żołnierzem w zwiadzie konnym I batalionu 35 pp 9 Dywizji Armii Krajowej. Brałem udział w akcji „Burza” na Lubelszczyźnie. Siostra moja Irena, jako pielęgniarka ratowała naszych rannych żołnierzy w szpitalach łódzkich. Siostra Halina, po aresztowaniu Ojca ukrywała się w rejonie Zambrowa. Matka nasza, w wyniku ciężkich warunków, zmarła w 1941 roku w Ostrowi Mazowieckiej. Byliśmy przeciętną polską rodziną, żyjącą w Łomży. Pamiętam znane mi przed wojną postaci łomżyniaków – rodziców pani Hanki Bielickiej; ojciec jej Romuald był dyrektorem Komunalnej Kasy Oszczędności. Znałem oboje rodziców Janusza Dziarskiego. Jego ojciec Bolesław był najbliższym współpracownikiem mojego ojca. Piastował stanowisko kierownika Wydziału Finansowego w magistracie. Utkwiły mi też w pamięci inne osoby: pp. Antosiewicz, Wiśniewski, Hryniewicz, Epsztejn, dr Peltyn i inni. Pan Kordaszewski opiekujący się magistrackimi końmi nauczył mnie kochać konie, a przykład miejskiego lekarza weterynarii doktora Aleksandra Kusio ukierunkował mnie i jestem również lekarzem weterynarii. Gdy Niemcy odepchnęli Armię Czerwoną w 1941 roku, przekradłem się przez granicę w pobliżu Ostrowi Mazowieckiej i przyszedłem pieszo do Łomży dowiedzieć się o losie mojej siostry Haliny, ukrywającej się przed Sowietami. Z nią razem rozmawialiśmy przez druty getta z pracownikiem magistratu Cymermanem. Już wówczas nie miał on żadnych złudzeń – wiedział co ich czeka. Ludność żydowska w Łomży stanowiła znaczny procent mieszkańców miasta. Byli wśród nich również ludzie życzliwi nam. Muszę tutaj wspomnieć mojego szkolnego kolegę, Julka Pecynera. Ludność żydowska nadawała pewien folklor naszemu miastu. Historia naszego gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki jest jednocześnie wycinkiem historii Łomży. Jego wychowankowie walczyli w 1920 roku z nawałą bolszewicką, o czym mówi tablica w holu gimnazjum. Z dumą wspominamy swoich profesorów; wymienię chociażby tylko dwóch: Aleksander Lubowidzki – znany niepodległościowiec, który razem z moją matką oraz innymi walczył o szkołę polską w 1905 r. w Łomży. Był on polonistą, który nauczył nas rozumieć piękno naszego języka i posługiwać się nim. Szanowaliśmy go i między sobą nazywali pieszczotliwie „Olesiem”. Został zamordowany wraz z rodziną przez Niemców. Profesor Stefan Woyczyński, nazywany żartobliwie „Śliwą” – komendant Hufca Przysposobienia Wojskowego, był potem więźniem Ostaszkowa i zginął na „nieludzkiej ziemi”” Czarną owcą na tle tych patriotów był matematyk Gotlieb Boether. Był on raczej wilkiem w owczej skórze, ponieważ okazał się rezydentem wywiadu niemieckiego w Łomży. Ten człowiek, o zgrozo, był przez trzy lata wychowawcą mojej klasy w gimnazjum. Prawdopodobnie on sam, lub też przy jego udziale, wywiad niemiecki przygotował listy proskrypcyjne mieszkańców miasta i okolic, przewidzianych do rozstrzelania po wkroczeniu wojsk niemieckich. Przypadek sprawił, że w październiku 1939 roku spotkałem Boethera w Łodzi. Był po cywilnemu, z hitlerowską swastyką w klapie. Powiedział mi, że uratował się z pasa nadgranicznego tylko dzięki uprzejmości ówczesnego dyrektora szpitala w Łomży, doktora Wyszomirskiego, który odesłał go samochodem sanitarnym wraz z ciężarną żoną do Warszawy. Ironia losu! Wątpię, czy Boether uratował potem Wyszomirskiego od getta. Przy naszym spotkaniu Boether niby troskliwie wypytywał mnie o rodzinę. Widziałem błysk w jego oczach, gdy dowiedział się że Ojciec mój jest aresztowany przez NKWD. Podobno Boethera widziano później w mundurze gestapowca i podobno zginął z wyroku Polski Podziemnej. Kilka lat temu odwiedziłem Łomżę. Wjeżdżając do miasta od strony Zambrowa, poszedłem najpierw na grób powstańców z 1863 roku, a potem na grób „Cipka”, na cmentarzu. Korzystając z uprzejmości pracowników Urzędu Miejskiego, wszedłem do pokoju, który kiedyś był gabinetem mojego Ojca. Stanąłem przy oknie i ze wzruszeniem, przypominając sobie szczęśliwe dzieciństwo, popatrzyłem na Stary Rynek. Ze wspomnień wizualnych pozostała jedynie hala targowa wybudowana w czasie kadencji mojego Ojca. Reszta tego widoku, jak i całe miasto, zmieniło się bardzo korzystnie dzięki wysiłkom władz miejskich, wojewódzkich i mieszkańców miasta. Na Ratuszu pojawiła się tablica upamiętniająca pracę mojego Ojca. Dziękuję najserdeczniej wszystkim osobom, władzom i stowarzyszeniom, które przyczyniły się do jej umieszczenia. Pragnąłbym, aby mieszkańcy Łomży, czytając suche fakty wyryte na niej, widzieli również sylwetkę człowieka, który 70 lat temu urzędował w tym Ratuszu, kochał Łomżę i starał się dla niej pracować w miarę swoich sił, możliwości i umiejętności. Mogę z dumą powiedzieć: TO BYŁ MÓJ OJCIEC.

Władysław Świderski


 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę