Proces w imię „źle urodzonej„
Czy można żądać odszkodowania za zmuszenie do urodzenia ciężko chorego dziecka? Taką precedensową sprawę rozpozna Sąd Najwyższy. Rodzicom dwójki chorych dzieci (z Łomży - dop. red.) o odszkodowanie pomaga walczyć Helsińska Fundacja Praw Człowieka Monika ma dziś pięć lat i jest nieuleczalnie chora z powodu ciężkiej wady genetycznej. Podobnie jak jej starszy o dwa lata brat Mateusz. Gdyby lekarze umożliwili jej mamie podjęcie decyzji - prawdopodobnie by się nie urodziła.
W Polsce proces o odszkodowanie, jaki wytoczyli Wojnarowscy, to precedens, ale na Zachodzie sądy rozpoznają takie sprawy od lat. I nieodmiennie budzą one kontrowersje prawne, etyczne i religijne.
Jeśli sąd przyzna odszkodowanie rodzicom - przyjęło się je nazywać odszkodowaniem za "złe urodzenie" - uznaje tym samym, że dziecko samo w sobie jest wyrządzoną im "szkodą". Ale czy czyjekolwiek życie może być "szkodą"?
Jeśli sąd przyzna odszkodowanie dziecku (za "złe życie"), to uzna, że jego życie jest tak złe, że wymaga odszkodowania. A więc dopuszcza, że życie różnych ludzi może mieć różną wartość. Według niektórych stąd już tylko krok do eliminowania osób uznanych za niepełnowartościowe.
Jeśli natomiast sąd odmówi odszkodowania - uznając, że nie można żądać odszkodowania za życie - to pozbawi tym samym dziecko (jeśli nie ma ono zamożnych rodziców) szansy pomocy i godnego życia.
Dzieci państwa Wojnarowskich cierpią na nieuleczalną i postępującą chorobę genetyczną - dysplazję kręgosłupowo-przynasadową - która wiąże się ze stałym bólem. Objawia się m.in. odkształcaniem się kości, stawów i kręgosłupa i niedorozwojem wzrostu.
Sam hormon wzrostu dla jednego dziecka kosztuje rocznie 60 tys. zł. Kolejne 10 tys. kosztują leki na kości i stawy. Oba nierefundowane. Nie refunduje się też koniecznych co jakiś czas operacji wydłużania kości i specjalistycznej rehabilitacji.
Tymczasem państwo Wojnarowscy mają - z zasiłkami na dzieci - ok. 2 tys. zł miesięcznie, gnieżdżą się w małym mieszkaniu, po którym syn nie może poruszać się na wózku, a ich życie polega na ciągłej walce o zdobycie środków na pomoc dzieciom.
Trzy lata temu wnieśli do sądu sprawę przeciw lekarzom i szpitalowi, który odmówił właściwych badań prenatalnych, na podstawie których pani Wojnarowska mogłaby żądać aborcji ze względu na zagrożenie płodu ciężką wadą genetyczną. Według specjalistów to zagrożenie wynosiło do 50 proc.
Wojnarowscy domagali się przyznania im renty na leczenie Moniki - 1,5 mln zł wypłacanych w miesięcznych ratach. Poza tym w sumie 3 mln zł odszkodowania i zadośćuczynienia: za naruszenie praw pani Barbary jako pacjentki, pogorszenie się jej stanu zdrowia, poniesione wydatki i utracone zarobki.
- Zarzucono nam, że posługujemy się dziećmi, żeby się wzbogacić - mówi Wojnarowska. Może dlatego władze miejskie odmawiają im większego mieszkania. Podobno pierwszeństwo mają rodziny wielodzietne.
W sądzie wywalczyli tylko 60 tys. zł zadośćuczynienia. Sędziowie uwierzyli lekarzom, że nie było wskazań do aborcji, bo wady płodu nie można było zdiagnozować, zanim był tak duży, że aborcja była prawnie niedopuszczalna.
- Ta sprawa jest jedną z wielu podobnych. Lekarze z przyczyn ideologicznych uniemożliwiają kobiecie skorzystanie z prawa do badań prenatalnych i podjęcie decyzji o ewentualnej aborcji - mówi Wanda Nowicka z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
Komitet Praw Człowieka ONZ wytknął polskiemu rządowi w zeszłym roku dopuszczanie do takich właśnie niezgodnych z prawem praktyk.
Sprawą postanowiła się zająć Fundacja Helsińska. - Dla nas to kwestia odpowiedzialności państwa za krzywdę wyrządzoną przez ludzi działających w jego imieniu. Niezależnie od poglądów na aborcję takim dzieciom i ich rodzicom należą się pieniądze na leczenie i opiekę. Państwo powinno pomyśleć o systemowym rozwiązaniu tego problemu - mówi Adam Bodnar z Fundacji.
Prawnicy współpracujący z Fundacją napisali państwu Wojnarowskim kasację do Sądu Najwyższego.
Ich zdaniem sądy popełniły nadużycie, nadinterpretowując i wybiórczo posługując się opiniami biegłych. A opinie te były niejednoznaczne i w części niezgodne z najnowszą wiedzą dotyczącą diagnostyki prenatalnej.
Fundacja ma ekspertyzę prof. Marii Respondek-Liberskiej, kierowniczki Zakładu Diagnostyki i Profilaktyki Wad Wrodzonych w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Uważa ona, że z wykorzystaniem nowoczesnej aparatury USG można było zdiagnozować płód, zanim stał się zdolny do samodzielnego życia. A więc - w razie wykrycia uszkodzenia - można było dokonać aborcji.
Adam Bodnar: - Nie może być tak, że cały ciężar bezprawia, jakim było nieprzeprowadzenie właściwych badań, ponoszą jego ofiary. A uwolnienie lekarzy od odpowiedzialności za zaniedbanie czy też celowe działanie jest demoralizujące.