„Straszna bieda, głód i strach, czy człowiek przeżyje...” - pamięć o 1. września 1939 roku
Kazik miał 22 lata, Zosia - lat 19, Donatka - 13, a Tadzio – dziewięć, kiedy 1. września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Każdy z wówczas młodych łomżyniaków inaczej przeżywał tamten słoneczny piątek, gdy Polskie Radio już od szóstej rano nadawało straszny komunikat, że Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę. Opowiedzą, jak bolesne wspomnienie przetrwało w pamięci na całe życie... W 73. rocznicę wydarzenia, które pochłonęło miliony ofiar i wstrząsnęło światem, w Łomżyńskiej Dolinie Pamięci obok Sanktuarium Miłosierdzia Bożego kilka delegacji władz i środowisk złożyło wieńce z biało-czerwonych kwiatów i zapaliło znicze pod tablicą memoratywną w hołdzie żołnierzom, poległym w obronie naszej Ojczyzny.
W samo południe, również po latach ciepłe i słoneczne, zawyły syreny alarmowe i rozległo się jękliwe bicie dzwonów. Czasem ktoś się zatrzymał w zadumie, czasem zadziwił, czemu przeciągłe wycie wstrząsa miastem. W tym czasie kilkadziesiąt osób odmawiało Anioł Pański z ks. proboszczem Jerzym Abramowiczem. W milczeniu wartę honorową pełnili dwaj młodzi żołnierze, starsi szeregowi Paweł Ścięgosz i Artur Jankowski. O czym myśleli z karabinami na piersi? Co czuli w chwili składania kwiatów i zapalania zniczy...?
Kapitan Kazimierz Bazydło (+ 95) zmarł w tym roku
22-letni Kazik po skończeniu Szkoły Podchorążych w Zambrowie trafił do 33. Pułku Piechoty. Wspominał, że pamiętny 1. września zastał go okopach za Kolnem, jakieś dwa km od ówczesnej granicy z Niemcami. Mówił: „Nad ranem, może po piątej, jest jeszcze ciemno, nadlatują dwa myśliwce zwiadowcze. Strasznie zaczyna jazgotać artyleria, jeden udaje się strącić. Drugi ucieka. Niebawem w ciągu dnia nadlatuje klucz 17 kolejnych z czarnymi krzyżami na skrzydłach – kierują się na Warszawę... Niedługo potem zaczyna się piekielny chaos: oddziały ruszają kilometr w lewo, kilometr w prawo, tu się cofają, tam idą naprzód, artyleria bije nieprzytomnie, wszędzie plącze się dużo cywilów, konie, krowy i świnie, huk jak sto gromów, padają bomby po 500 kilo, wszyscy przerażeni, pytają, gdzie uciekać, a my sami nie wiedzieliśmy gdzie, bo to był front ruchomy... - wspominał żołnierz kombatant.
Zofia Kalska (lat 92) i Donata Godlewska (lat 86) żyją do dziś
19-letnią Zosię wybuch wojny zastał w gospodarstwie u rodziny w Kobylinie, w połowie drogi między Łomżą a Stawiskami. Staruszeczka z tamtego dnia niewiele szczegółów pamięta, dlatego opowiada wrażeniami: - Jak wojna wybuchała, to się straszny ruch zrobił przez nią. Samoloty latały we wszystkie strony, na drogach wojsko zaczęło iść, ale tak nerwowo, bez ładu i składu...Oj, nie było słodko, nie... Straszna bieda, głód i strach, czy człowiek przeżyje... A zaraz po wojnie moi dwaj synowie zginęli od wybuchu granatu za stodołą.
13-letnia Donatka, która po latach została archiwistką i autorką monografii Łomży, zachowała w pamięci o wiele więcej: - O wojnie mówiło się w Łomży od czerwca 1939 r. W Gimnazjum Żeńskim im. Marii Konopnickiej (obecnie II LO) przygotowywali nas do zachowania w razie nalotu czy użycia gazu, jak pod Verdun we Francji. Sprowadzali nas do suteren i dawali pouczenia.
- 1. września rano moja mama z 10-letnim bratem poszła zrobić zakupy na targu na Starym Rynku – wspomina Donata Godlewska. - Jak wracali, był nalot, bo Niemcy chcieli bombardować koszary, i mama tylko krzyknęła: „Kładźmy się na ziemię!”. Brat spojrzał w niebo i mówi: „Mamo, garnki jakieś oderwały się od samolotów”, ale bomby nie trafiły w budynki wojskowe koszar. Ja wtedy leżałam sobie na tapczanie i myślałam: „Zaraz ze mną będzie koniec...”. Kilka dni później dopiero w nasz dom trafiła bomba, jedna trzecia może się ostała...
Biskup Tadeusz Zawistowski (lat 82) wstydził się płakać
Za rok ks. Tadeusz Zawistowski, biskup pomocniczy Diecezji Łomżyńskiej, będzie obchodził 40-lecie posługi duszpasterskiej w Łomży. Jako 9-letni chłopak nie poszedł 24. sierpnia 1939 r. żegnać tatusia i trzech wujków przed kościołem w Sztabinie k. Augustowa, którzy pojechali pociągami do polskich oddziałów wojskowych w Grodnie, Augustowie i Suwałkach. Wstydził się, że się przy wszystkich rozpłacze.
- Budzę się rano 1. września w domu dziadków ze strony matki, a na ulicy brukowanej kocimi łbami słychać straszliwy szum – opowiada biskup, odznaczony medalem IPN „Świadek historii”. - Wyglądam przez okno i widzę grupkę sąsiadów, a wśród nich jedna młoda kobieta, co kilka miesięcy wcześniej wyszła za mąż. Jej mąż tydzień wcześniej jak mój ojciec zmobilizowany, a ona taka rozemocjonowana, rozegzaltowana pokazuje na niebo i krzyczy: „Patrzcie, to nasze lecą, nasze kochane samolociki!”. Wiele lat później zrozumiałem, badając historię działań wojennych, że to nie były „nasze kochane samolociki”, ale siejące grozę i zniszczenia niemieckie...
Beniamin Dobosz: „Pamiętamy i nie zapomnimy”
Wiceprezydent Łomży Beniamin Dobosz podziękował delegacjom, które złożyły hołd bohaterskim obrońcom Łomży i Ziemi Łomżyńskiej oraz ofiarom napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę we wrześniu 1939 r. Wśród składających hołd byli, m.in., poseł Lecha Antoni Kołakowski, starosta łomżyński Lech Marek Szabłowski i dowódca I Łomżyńskiego Batalionu Remontowego major Krzysztof Rabek, W imieniu władz miasta i mieszkańców wiceprezydent Łomży zapewnił, że symboliczny znak pamięci będziemy ponawiać co roku: „Pamiętamy i nie zapomnimy”.
Mirosław R. Derewońko