środa 8.03.2006
Kurier Poranny - Złe urodzenie, czyli proces od nowa Kurier Poranny - Limit jak spirala Gazeta Wyborcza - Nowy wicewojewoda podlaski Gazeta Wyborcza - Wódka legalna i czysta jak łza
Już cztery lata i dwa dni Barbara i Sławomir Wojnarowscy walczą ze szpitalem wojewódzkim w Łomży. Chcą renty i zadośćuczynienia, bo ich dziecko urodziło się niepełnosprawne. Szpital odmawia. Sprawa dotarła aż do Sądu Najwyższego, który zwrócił ją białostockiej apelacji.
Ta zdecydowała wczoraj, że proces zacznie się od nowa, w sądzie okręgowym w Łomży.
– Sąd pierwszej instancji nie ocenił merytorycznie roszczeń powodów i nie ustalił kwestii winy lekarza, co w przypadku roszczeń odszkodowawczych jest istotne – uzasadniła wczoraj sędzia Elżbieta Borowska.
– Takie przeciąganie procesu jest dla kogoś, kto jest zdrowy, a nie chory. Za kolejnych pięć lat może okazać się, że na niektóre zabiegi jest za późno – komentowała wyrok Barbara Wojnarowska.
Głośna sprawa
Ta sprawa od początku budziła emocje – Barbara Wojnarowska, która miała już niepełnosprawne dziecko, przy kolejnej ciąży nie dostała od lekarza skierowania na badania genetyczne. Jej zdaniem, została też wprowadzona w błąd, bo lekarz po badaniu usg stwierdził, że wszystko jest w porządku. Dziecko urodziło się z tą samą chorobą genetyczną, co poprzednie – z hipochondroplazją.
Do tej pory wywalczyła jedynie 60 tys. zł odszkodowania.
Kwestie pozostałych roszczeń – renty w kwocie 3,5 tysiąca złotych na okres życia dziecka (zamiast 1,2 miliona złotych jednorazowego odszkodowania) oraz 18 400 złotych z tytułu szkody majątkowej i 190 tys. za krzywdę moralną, ma od początku rozpatrywać sąd okręgowy w Łomży.
– Skoro Sąd Najwyższy jednoznacznie ustalił, że należy się odszkodowanie, że jest wina, to nie sądzę, aby dla ustalenia kwestii wysokości roszczenia potrzebne było kierowanie sprawy do ponownego rozpatrzenia przez sąd w Łomży – komentuje Barbara Wojnarowska.
więcej: Kurier Poranny - Złe urodzenie, czyli proces od nowa
Kurier Poranny - Limit jak spirala
Ponad 56 miliona złotych – tyle w ubiegłym roku kosztowało leczenie Podlasian poza granicami województwa. To o 16 milionów złotych mniej, niż leczenie pacjentów z innych regionów u nas. Te wyliczenia NFZ mogą być powodem zmniejszonej puli pieniędzy na opiekę zdrowotną na Podlasiu.
Dziś leczenie w innym regionie kraju nie stwarza problemów. Promesy zniknęły wraz z kasami chorych. Wystarczy zwykłe skierowanie. Potrafimy to wykorzystać. W ubiegłym roku leczenie mieszkańców Podlasia poza województwem kosztowało 56,7 mln zł, o 10 mln zł więcej niż wcześniej.
– Najczęściej wyjeżdżamy do Warszawy, ale także na Śląsk i do Lublina – przyznaje Grażyna Pawelec, rzeczniczka podlaskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
Będzie mniej pieniędzy
Za to znacznie rzadziej na leczenie do nas przyjeżdżają pacjenci z innych województw.
– Bilans migracji pacjentów wychodzi na naszą niekorzyść. Różnica za ubiegły rok to 16, 7 milionów złotych, o 6,5 miliona złotych więcej niż wcześniej – wyjaśnia Grażyna Pawelec.
A to zostanie wzięte pod uwagę przy dzieleniu pieniędzy między województwa na przyszły rok. – Możemy na tym stracić – przyznaje rzeczniczka podlaskiego NFZ.
więcej: Kurier Poranny - Limit jak spirala
Gazeta Wyborcza - Nowy wicewojewoda podlaski
Jarosław Schabieński odebrał wczoraj w kancelarii premiera swoją nominację na stanowisko wicewojewody podlaskiego. W ten sposób, prawie pół roku po wyborach parlamentarnych, wojewodzie przybył pomocnik.
O jego nominację wystąpił do premiera ponad dwa tygodnie temu wojewoda Jan Dobrzyński. Wcześniej Schabieński uzyskał pozytywną rekomendację niezależnej komisji zajmującej się oceną kandydatów na wojewodów i ich zastępców, działającej przy MSWiA. Razem z nim oceniany był inny przedstawiony przez podlaskie władze PiS kandydat na to stanowisko - były białostocki lekarz miejski Kazimierz Romanowski. On również został oceniony pozytywnie, jednak wynik Schabieńskiego był lepszy.
więcej: Gazeta Wyborcza - Nowy wicewojewoda podlaski
Gazeta Wyborcza - Wódka legalna i czysta jak łza
Minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel chce zalegalizować słynną śliwowicę łącką. Podlascy producenci się cieszą, bo liczą na to, że za jednym zamachem legalnymi staną się też regionalne trunki na bazie spirytusu
Na Podlasiu wśród producentów bimbru, wójtów i burmistrzów toczą się już kuluarowe rozmowy. Prowadzi je m.in. Mirosław Lech, wójt gminy Korycin, a zarazem przewodniczący Związku Gmin Wiejskich Województwa Podlaskiego. Wszyscy oczywiście chcą, by bimber został zalegalizowany. Bo to i dobra promocja regionu, i zarobek dla producentów.
- W wielu krajach Europy, choćby w Austrii, normalnie handluje się regionalnym alkoholem. Dlaczego nie miałoby być tak i w Polsce? Nasze rolnictwo potrzebuje teraz pomocy z różnych źródeł, także i z takiego - dowodzi Lech.
Co oczywiste zależy mu zwłaszcza na bimbrze z okolic Korycina. Wódka miałaby się nazywać "Łza Korycińska". Dlaczego łza?
- Bo jest czysta jak łza. Po pierwszym kieliszku każdy roni łzę, a jak się kończy butelka, to też łza się kręci w oku. Z żalu - żartuje wójt. A poważnie dodaje, że sam z żadnym wnioskiem o zalegalizowanie wódki nie zamierza występować.
- Bo to jest sprawa ogólnopolska i powinny się nią zająć odpowiednie komórki w Ministerstwie Rolnictwa. Zmianę statusu regionalnych alkoholi mogłyby zmienić tylko odpowiednie ustawy.
Śliwowica łącka priorytetem
Minister Jurgiel, człowiek z Podlasia, zwanego "zagłębiem bimbrowników", rozumie rozterki rolników. W ubiegłym tygodniu w sprawie bimbru o nazwie "Śliwowica Łącka" spotkał się z Franciszkiem Młynarczykiem, wójtem gminy Łącko.
Potem powołano specjalny międzyresortowy zespół, który w ciągu trzech miesięcy ma przedstawić propozycje zmian w ustawach.
więcej: Gazeta Wyborcza - Wódka legalna i czysta jak łza