Oszust z czujnikami grasuje w Łomży
Na terenie Łomży pojawił się kolejny naciągacz. Wcześniej działał jako pracownik PGNIG, zaś w miniony piątek uaktywnił się jako przedstawiciel spółdzielni. Odwiedzał samotnych i wiekowych emerytów, oferując montaż czujnika gazu w „promocyjnej” cenie 300 złotych. Niestety 5-6 kolejnych osób dało się nabrać, dopiero po fakcie sprawdzając wiarygodność rzekomego instalatora. Policja informuje, że do tej pory trzy z oszukanych wcześniej osób zgłosiły ten fakt, apelując o ostrożność w tego typu sytuacjach, bo każda ze spółdzielni mieszkaniowych zawsze wcześniej informuje o przeglądach instalacji.
Na początku ubiegłego tygodnia oszust występował jako pracownik PGNIG, w piątek podawał się już za przedstawiciela spółdzielni, sprawdzającego szczelność instalacji gazowych.
– To było około godziny 13 – mówi starsza mieszkanka Łomży. – Usłyszałam dzwonek, patrzę, że stoi pan z tym długim, metalowym urządzeniem, takim jak przy sprawdzaniu wywietrzników, pod pachą ma dość duży skoroszyt i jeszcze pojemnik wielkości akumulatora z napisami gaz i coś jeszcze Otwieram drzwi i mówię: chyba niedawno żeście panowie sprawdzali? A on na to: nie czytała pani ogłoszenia na dole, że dzisiaj? Przyznałam, że nie, dopiero później przypomniałam sobie, że żadnego takiego ogłoszenia nie było, ale nikt codziennie nie zwraca na to uwagi, więc coś mogło mi umknąć. Inna oszukana kobieta podawała, że gdy zwróciła uwagę, że takiego ogłoszenia nie było, usłyszała od oszusta, że widocznie ktoś je zerwał.
Poszkodowani opowiadają, że oszust, kulturalnie wyglądający mężczyzna w wieku 30-40 lat, zachwuje się bardzo pewnie i swobodnie, ma też odpowiedni sprzęt, co również wzbudza zaufanie. Jest spokojny, zrównoważony i kontaktowy: zagaduje od progu, wciąga w rozmowę, ale nie ma identyfikatora ani nie legitymuje się. W piątek opowiadał, że jest dużo wypadków z gazem, ale spółdzielnia zakupiła na każdy budynek specjalne urządzenia. Dlatego kontroli instalacji w dotychczasowej formie już nie będzie, bo zainstalowane czujniki będą łączyć się z nimi, kiedy tylko w mieszkaniu zacznie ulatniać się gaz.
– Mówił – wie pani, to jest trochę drogie urządzenie, bo w cenie 500 złotych od mieszkania, ale emeryci mają zniżkę do 300 złotych, jest też możliwość rozłożenia płatności na raty – kontynuuje opowieść poszkodowana kobieta. – Przy tym cały czas sprawdzał tym czujnikiem, nawet zapytał czy może na chwilę wyłączyć kuchenkę, bo coś się gotowało, sprawdził też butlę pod zlewem – tu pisnął, tu pisnął i to urządzenie działało, bo wydawało różne dźwięki. Orzekł, że wszystko jest szczelne i przy butli pod zlewem zamontował ten okrągły czujnik. Po tym przyłożył do niego ten swój czujnik i to urządzenie zaczęło wydawać dość głośny dźwięk. Widzi pani – powiedział, że wszystko jest w porządku i nawet gdyby pani zasnęła, a czegoś nie wyłączyła, to ten czujnik działa mocno i głośno, na pewno by się pani obudziła.
Skołowanej przez oszusta kobiecie nie przeszło przez myśl, że to naciągacz; ta myśl przyszła dopiero po jakimś czasie, niestety już za późno.
– Wypisał potwierdzenie wpłaty w książeczce z kwitami, poprosił o parafkę na liście, zapłaciłam i poszedł. Dopiero po godzinie, bo byłam dość zajęta i jeszcze umówiona na wyjście, zaczęłam się zastanawiać, że nie ma tu żadnej pieczątki, że jakieś to dziwne. Coś mnie tknęło, zadzwoniłam do spółdzielni i usłyszałam od tamtej pani, że padłam ofiarą oszustwa, że mieli już takie sygnały.
Potem byłam na siebie wściekła, że tak się dałam podejść, ale z drugiej strony dobrze, że to tylko 300 złotych, bo w sumie mogło skończyć się to dla mnie gorzej – mogłam dostać po głowie i mógł mnie obrabować... – podsumowuje ofiara oszusta.
Wojciech Chamryk