Zdobywca korony Himalajów i Karakorum w Łomży
- Nikt nie idzie w góry umierać, każdy wierzy, że wróci. Nie można mieć lęku, który paraliżuje, ale strach tak, bo jest kreatywny - mówi Krzysztof Wielicki, który w Hali Kultury w Łomży opowiadał o wyprawach zimowych w najwyższe góry świata. 71-letni himalaista, alpinista i taternik zdobył w karierze 14 najwyższych, ponad 8 tys. metrów, szczytów Ziemi: 10 w Himalajach i 4 w Karakorum.
Krzysztofa Wielickiego przyszło spotkać do Hali Kultury ponad 100 kilkadziesiąt osób. Himalaista od razu zapowiedział, że opowie o pasji, o wyborze drogi życia. Pasji - bo hobby można zmieniać, a pasji się nie da. W opowieści mnożyły się nazwy szczytów w Polsce i na świecie, lata wspinaczek od pierwszych z początku lat 70. do połowy lat 90., gdy finalizował zdobywanie korony Himalajów i Karakorum, imiona i nazwiska odważnych ludzi gór, z którymi wyruszał na wyprawy, np. do Chin czy Nepalu, lub je przygotowywał. W opowieści Pana Wielickiego powracały, przez ponad godzinę, zwłaszcza 4 postacie. Najsłynniejsza jest jego pierwsza instruktorka wspinaczki Wanda Rutkiewicz (1943-1992), później pierwsza kobieta z Europy na najwyższej górze świata Mount Everest 8 848 m, pierwsza kobieta na szczycie K2 - 8 611 m, drugiej co do wysokości na Ziemi. Do historii weszli jego partnerzy z wypraw: Andrzej Zawada (1928-2000) i i Leszek Cichy (ur. 1951), z którymi jako pierwszy w świecie zdobywał zimą w lutym 1980 r. Mount Everest. Pan Wielicki swobodnie wracał wspomnieniami do zimowych sukcesów Polaków i swoich: na Kanczendzongi - trzeci wierzchołek Ziemi, 8 586 m - oraz Lhotse w Nepalu, 8 516 m, gdzie zginął Jerzy Kukuczka (1948-1989). Pan Wielicki szczyci się tym, że na Lhotse wspiął się samotnie w Sylwestra, a do tego w gorsecie, jaki musiał nosić po wypadku w górach, gdy naruszył sobie kręgosłup. Historie o zdobywaniu szczytów ilustrował zdjęciami i filmikami z miejsc wydarzeń na dużym ekranie, co dało przedsmak przygody w Hali Kultury.
Łomżyniacy w różnym wieku oglądali skaliste łańcuchy górskie, ośnieżone granie i szczyty, przełęcze i przepaście, pionowe ściany z kamienia i oblodzone stoki. Mogli zobaczyć, jak w porywach wichru himalaiści rozstawiają namioty, jedzą z jednej menażki, składają w szczelinie skalnej na wieczność kolegę, wspinają się po drabinach i linach. W sali pełnej widzów było ciepło i bezpiecznie, a w górach mróz odmrażał palce i zatykał dech. Było oczywiste, że na Panu Wielickim wyprawy wcześniej w Tatry, Dolomity, Alpy czy Andy nie zrobiły takiego wrażenia, jak pokonanie korony Himalajów i Karakorum. Żartował serio, że wystarczyły do tego kurtki ortalionowe przeciw jet stream o prędkości 200 km/h, okulary spawalnicze przeciw odbiciom słońca na śnieżnobiałych i poszarpanych połaciach górskich. - Nie sprzęt, a człowiek się wspina - skomentował sympatyczny autor książki, sprzedawanej na dworze przed wejściem do Hali Kultury (absurd formalno-prawny).
Dwa czekany, raki i adrenalina
- Myśmy uciekali w góry, chcieliśmy mieć sukces światowy, zapisać się w historii... Najdłuższa z jego wypraw przedłużyła się aż na 4 miesiące, ponieważ pojawiały się problemy organizacyjne i z pogodą. Choć nieraz długo przebywał poza domem, to każde wejście na szczyt - z około 40 wypraw - świętowali z żoną jako wspólny sukces. Wspomnienia Pana Wielickiego pełne były spadających z wysoka i z impetem odłamków skalnych (jeden nawet rozbił mu kask, na szczęście nie głowę) oraz przypomnień zaginionych w górach i zmarłych śmiałków, zdobywców niebotycznych przestrzeni.
Zawsze w góry wyjeżdżał w zespole, bo zdobywanie szczytu to etapy, zakładanie coraz wyżej baz, ale w rywalizacji z masywem skalnym i przestrzenią nieba, czasami pionową ścianą, zawsze jest się samemu: ma się dwa czekany w rękach, raki na butach i adrenalinę - emocje niepowtarzalne nigdzie indziej. Na równinach i wyżynach można mówić, że jak trwoga, to do Boga, lecz w Himalajach jak trwoga, to do partnera. - Porażką jest jedynie śmierć - polemizował z opinią kolegi, że niezdobycie upragnionego szczytu i zejście bez sukcesu to porażka. - Wszystko inne to nowe doświadczenie. Góry się nie przewracają. Góry poczekają... Na swój 14-sty 8-tysięcznik Nanga Parbat wszedł sam w 1996 r. Organizował wyprawy wysokogórskie i nimi kierował. W Łomży zbierał szczere oklaski.
Mirosław R. Derewońko
tel. red. 696 145 146