Przejdź do treści Przejdź do menu
piątek, 08 listopada 2024 napisz DONOS@

Ekshumacja pod Jedwabnem odsłoniła brutalność

Szczątki czterech osób - dwóch małżeństw, ekshumowali w sobotę, w lesie między Jedwabnem a Przestrzelami, członkowie Stowarzyszenia Wizna 1939.
- Zostali zamordowani. To była egzekucja, kara za współpracę z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego - wyjaśnia Dariusz Szymanowski, prezes Stowarzyszenia. To Ci wolontariusze odnaleźli m.in szczątki. kpt. Władysława Raginisa oraz jego zastępcy, por. Stanisława Brykalskiego.

Od sobotniego ranka na plastikowych krzesełkach w środku zagajnika, siedzą trzy starsze panie wpatrzone w pracujące łopaty wolontariuszy. To córki pomordowanych przez niemiecką żandarmerię Anny i Józefa Bronakowskich oraz Władysławy i Franciszka Mościckich. 93-letnia dziś Sabina jako 15-letnia dziewczyna widziała jak zabierali jej ojca i jak biegła przez pola do Jedwabnego, aby ostrzec przed aresztowaniem mamę Władysławę Mościcką. Nie zdążyła. Dziś po 78 latach widzi szczątki mamy i taty w leśnej ziemi, gdzie ich zamordowano i wrzucono do dołu.

- Muszę być mocna, bo jakbym puściła łzy, to później ciężko by mi było zatamować – wyznaje. - Tak się staram, żeby być spokojna... Co dzień to w głowie siedzi. To jest rana nie do zagojenia – dodaje rwącym głosem.

- Mój tatuś był młody jak poszedł na wojnę (z bolszewikami – 1920 roku dop.red.). Nie wiem czy miał 18 lat, dwa lata tam był. Miał towarzystwo porządne. Przychodzili poradzić się, drzwi były dla każdego otwarte – wspomina 93-latka. - Czy był biedny czy bogaty, każdemu współczuł. Nawet jak skubnęli coś z pola to mówił, głodny człowiek musi jeść. Ma grandę dzieci, a jak trochę wziął. Nie był zadziorny, mamusia też. 

Rodzina Bronakowskich mieszkała w Borawskich koło Przytuł. W 1943 roku Niemcy wezwali Józefa Bronakowskiego do żandarmerii do Jedwabnego, bo rzekomo zabił cielaka lub świniaka. Od tego momentu postanowił ukryć się u kuzyna Franciszka Mościckiego w Kuczach Małych. Żandarmi nachodzili jego żonę Annę i pytali „gdzie twój chłop”. Za każdy taki przyjazd musiała płacić. Wzięła więc trójkę dzieci i dołączyła do męża. Mogli w miarę spokojnie trwać u kuzynów, bo Mościccy mieszkali na kolonii, ale jak łączy rodzina pomordowanych, po wyroku wykonanym przez partyzantów na jednym z kolaborantów we wsi, jego żona doniosła do żandarmerii w Jedwabnem. 

- Rodziców aresztowano nad ranem, jeszcze słońce nie wzeszło, w poniedziałek, a w piątek nad ranem rozstrzelali – wspomina 15-letnia wówczas Sabina z domu Mościcka. - Kazali im siadać na wóz, który stał przed domem. Mamusia przyszła do mnie i mówiła, żeby wziąć te małe, bo siostra miała 3 lata, żeby pożegnać się z tatusiem. Była w koszulce, ja ją otuliłam taką różową chustką i pożegnaliśmy się z tatusiem – wspomina ze łzami staruszka. - Konie stały już w stronę do wyjazdu. Wiem, że tatuś by związany z Bronakowskim, a tą jedną rękę mi podał, nachylił się i się pocałowaliśmy. Pamiętam ich wzrok, że wszyscy patrzyli w stronę tego lasku...

Te trzy osoby czyli Annę i Józefa Bronakowskich oraz Franciszka Mościckiego do aresztu zawiózł wozem Aleksander Mościcki, brat Franciszka, który już także nie wrócił do domu. Trafił na Majdanek i tam zginął. Wg relacji rodziny uwięzionych bito i torturowano. Żona Franciszka nie traciła nadziei. Wśród żandarmów był Karol Bardon (ń), który w 1933 roku przybył do Jedwabnego ze Śląska. Taka złota rącza, biedny, mówili, że zawsze szukał pracy. Udała się do niego mama dzisiejszej 93-latki.

- Był taki żandarm Bardon, myśmy go bardzo dobrze znali, to biedny człowiek był, miał sporo dzieciaków i zasugerował, żeby sypnąć czymś to będzie wszystko w porządku – wspomina Sabina z domu Mościcka. - Mamusia wzięła oszczędności, jakie tylko były i dała mu we środę. W środę ja byłam w domu, bo była msza święta w kościele w Jedwabnem, byliśmy na tej mszy świętej. Mamusia wtedy poprosiła księdza, aby przyszedł z Panem Jezusem do aresztu. Wszystko miało być w porządku, że wypuszczą. Na drugi dzień, we czwartek, prosiłam mamusię, żeby nie szła, że nie jest dobrze. Wtedy powiedziała mi o tym Bartonie, że zapłaciła, że będzie wszystko dobrze, a ja zaczęłam płakać i żeby uciekać stąd. Mamusia mnie trochę strofowała, jak możesz – mówiła. - opisuje tamten czas 93-letni świadek. - Kazała mi przygotować jedzenie dla tatusia i poszła. Kazała ugotować jeść, dwa naczynia kartofle i kapusta. Ustawiłam to na ziemi jeszcze gorące, kładę w te naczynia jedzenie, psy szczekają i zajeżdżają żandarmi. Zauważyłam pierwsze swoje konie. Mówię sobie tatusia puścili. Patrzę, a tu czterech żandarmów na bryczce. Przyszli do kuchni i pytali się gdzie mamusia. Powiedziałam, że poszła do Jedwabnego. Sprawdzili pod pierzyną, pod łóżkiem pokręcili się i pojechali. 

_MG_0428.jpg
93-letnia Sabina z domu Mościcka i Krystyna z domu Bronakowska

93-latka cały czas siedzi obok kopiących wolontariuszy Stowarzyszenia Wizna 1939. Co chwilę zerka w pogłębiający się dół, razem z córkami państwa Bronakowskich: Krystyną i Eugenią. 

- Ze stryjenką poszliśmy do Jedwabnego – ciągnie dalej opowieść pani Sabina. - Jechali od Grądów żandarmi i nas zobaczyli i zatrzymali się. Zaczęli robić nam miejsce, aby nas aresztować. Jeden był Niemiec, ciemny kolor munduru, innych żandarmów znałam z widzenia bo to Jedwabieńscy byli. Porozmawiali między sobą - tak myślę - że to nie mamusia i zostawili. Dalej poszliśmy z tym jedzeniem ze stryjenką już pod Jedwabnem, tam gdzie glinę brali na piece, tak jakby mi nogi poucinało nie mogłam się ruszyć. Poprosiłam stryjenkę, aby wzięła to jedzenie i zaniosła. Wróciłam do domu szybko, a tu sołtys nasz Maryjak, siedzi i małą (siostrę -dop.red) trzyma, a ona do niego tatusiu, bo też miał wąsy i był do tatusia podobny. On płakał i ta mała płakała. Mówił że niedobrze, bo żandarmi byli u nas i powiedzieli, że ja mam się opiekować tymi małymi. Moim bratem 5 lat, Krysią Bronakowianką 5 lat i 3 lata miałam siostrę w sumie czworo dzieci. I mówił, żeby jakoś matkę można było ostrzec, a ja jak stałam zakręciłam się i szybko przez pola, żeby te mamusie ostrzec, żeby ona nie wpadła w ich ręce. Doszłam tylko do tych glinianek akurat idzie stryjenka z naczyniami i mówi, że już matkę mają.

15-letnia Sabina wracała z płaczem i przy bajorze spotkała kuzyna Chojnowskiego. Siedział i mówi, że niedobrze będzie bo tu, obok drogi, po której chodzili w lasku jest dół wykopany.

- Chciał mnie zaprowadzić, ale ja mówię: wujku nie pójdę. On mnie wtedy zabrał do siebie i musiałam się ukrywać po tygodniu, po dwa u rodziny i obcych. Nocami chodziłam, ukrywałam się. Sąsiad sąsiada się bał. To było coś strasznego. Cienia się bałam - wspomina ten ekstremalny czas ze łzami w oczach.

_MG_0401.jpg
Prace ekshumacyjne w lesie

 

Władysławę i Franciszka Mościckich oraz  Annę i Józefa Bronakowskich zamordowano w piątek 11. sierpnia 1943 roku rankiem.

- Zrobiono z tego pokazówkę, ponieważ przyprowadzono ich tu pieszo, przez środek miasteczka, aby wszyscy widzieli – wyjaśnia Irena Anna Zajer z rodziny pomordowanych.

O śmierci rodziców 15-letnia Sabina dowiedziała się po kilku dniach. Ci co zakopywali opowiedzieli i o dobijaniu rodziców także. Sabina raz w dziesiątku zboża znalazła jak to mówiła „reflektory”, co było prawdopodobnie radiostacją. Rodzinie wspominała o przychodzących partyzantach, którzy dostawali jedzenie. Pewnego razu syn sąsiadów pod kamieniem znalazł broń i pokazał dzieciom. Ona opowiedziała o tym ojcu, a ten szybko poszedł do sąsiadów o tym porozmawiać. We wspomnieniach pojawiają się też goście z Warszawy, którzy przywozili „kamienie do robienia mydła”. Sabina nosiła im także słoninę i jedzenie. Wspominała wspólne wyjazdy z jedzeniem dla żydów w Łomży. 

- Jeździłam razem z tatusiem przez most. Jak się jechało w Łomży po uszy stali uzbrojeni Niemcy, robili rewizje, ale na szczęście nic się nie stało. Trzeba było wozić, a młode żydówki, dziewczyny, które w klapach miały oznaczenie jako żyd, i ten prowiant brali i szli do getta. Nie wolno im było chodzić chodnikiem tylko ulicą – zauważa.

Po chwili ciszy dopowiada o swoich rodzicach.. - Myślę, że robili co powinni robić.

Później 15-letnia Sabina ukrywała się u rodziny i obcych. - Tułałam się to tu, to tam – mówi. - Ciocia w Sokołach oderwała w podłodze dwie duże deski i zrobili tam trochę jamki i ja na siedząco tam tak do trzech miesięcy żyłam. Z ciocią tylko wychodziłam nocami na powietrze, aż wypatrzył sąsiad i musiałam się wyprowadzić.

_MG_0531.jpg
Dariusz Szymanowski, prezes Stowarzyszenia Wizna 1939 

 

Prezes Stowarzyszenia Wizna 1939 Dariusz Szymanowski, który ostrożnie kopie w miejscu uświęconym śmiercią cywili wyznaje: - Kiedy poznałem tę historię, nie miałem wątpliwości, że trzeba się tą sprawą zająć. Przygotowania trwały w sumie krótko. Cała sprawa zaczęła się trzy tygodnie temu, bo mamy na uwadze, że żyją wciąż dzieci zamordowanych tutaj osób.

Prace rozpoczęto w sobotni wczesny poranek. Najpierw zbadano teren przy pomocy georadaru, aby potwierdzić pochówki. 

- Urządzenie pokazywało, że jest ślad pochówku na głębokości gdzieś 1,5m, ale kiedy zaczęliśmy kopać, nie było śladów na początku. Ogarnęło nas wszystkich takie zniechęcenie, zawiedzenie aż w pewnym momencie, jak głębiej kopnęliśmy pojawił się pierwszy but skórzany. Niepokój nadal pozostał, bo miało być 4 osoby, a jest jeden but i jeden szkielet. But, który przypomina but żołnierza więc niepokój był - dzieli się emocjami Szymanowski. - Ciągle jeszcze trwają prace, ale wygląda na to, że zostali do tego dołu wrzuceni. 

Obecny na miejscu antropolog Wiesław Więckowski z Uniwersytetu Warszawskiego, który ogląda na gorąco odsłaniane kości stwierdza, że „w całym tym układzie widać brutalność”.

- Wszystkie cztery ciała są zdeponowane w stosunkowo małej jamie, mniej więcej 1,5 x 1,5m i wyraźnie są zrzucone do jamy, chyba już raczej jako martwe ciała, bo położenie pokazuje, że gdyby miały się osunąć do głębokiej jamy, bo mamy ponad 1,4m do początku zalegania kości, to by to troszeczkę inaczej wyglądało – analizuje. - Nie wykluczam dobicia – dodaje.

- Są zidentyfikowane szczątki 4 osób w bardzo dziwnym układzie tzn. mamy uchwyconą jej prawą nogę, druga osoba zrzucona to prawdopodobnie mężczyzna, mamy uchwycone jego buty, nogi i głowę i następnie mamy szczątki prawdopodobnie kobiety, która jest, jak widać zrzucona twarzą w dół, ale ciało w trakcie usuwania się na krawędzi jamy, twarz jest skierowała się ku górze. Tkwi tak w skręconej pozycji.

_MG_0444.jpg
Odsłonięty but

 

Na miejscu znaleziono łuski i naboje, które tkwiły w ciałach pomordowanych. Nie ma wątpliwości w jaki sposób ci ludzie stracili życie 11. sierpnia 1943 roku. Na czaszce prawdopodobnie Franciszka Mościckiego pozostał ślad po ostrym narzędziu. Niektóre szkielety miały połamane kości rąk, nóg. Może to potwierdzać torturowanie przed rozstrzelaniem. 

- Chcemy wspólnie tę zbrodnię wyjaśnić, a przede wszystkim upamiętnić bohaterów, bo dla nas są to bohaterowie. To byli ludzie, którzy pomagali podziemiu niepodległościowemu – dodaje kpt. Marcin Sochoń z Centrum Szkolenia Łaczności i Informatyki w Zegrzu, wiceprezes i rzecznik Stowarzyszenia.

Oficerowie z Laboratorium Kryminalistycznego Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej najpierw skanowali poziom pomnika, później poziom gdzie są szczątki. 

- Chcemy mieć tę sprawę udokumentowaną jak dokumentuje się miejsca zbrodni. Będziemy odwzorowywać w 3D, będzie można do tego wrócić – dodaje kapitan.

Poza wolontariuszami Stowarzyszenia Wizna 1939 w ekshumacji uczestniczyli żołnierze z 5 Mazowieckiej Brygady OT, oraz z żandarmerii wojskowej.

- Powinien być uroczysty pogrzeb w uświęconej ziemi, nie gdzieś w lesie, gdzie śmieci się wyrzuca niedaleko. Chodzi o to, aby byli pochowani w uświęconej ziemi i wymienieni z imienia i nazwiska, żeby można było pójść zapalić świeczkę. Jeden człowiek z tej rodziny został zamordowany na terenie obozu na Majdanku. Więc też będziemy chcieli stamtąd przywieść ziemię, żeby do mogiły dochować, żeby zakończyć tę sprawę. Pani czekała na to 78 lat, żeby swoich rodziców pochować – podsumowuje kpt. Marcin Sochoń.

Obraz egzekucji, jak ona mogła wyglądać, w ciszy rysuje Piotr Karsznia, rysownik i dokumentalista Stowarzyszenia. 

- Jak jestem tutaj, jak patrzę na to miejsce, obok nas jest kolejna mogiła. Jestem przekonany, że to jest las, który kryje jeszcze wiele takich tajemnic. Wiele zbrodni zostało tutaj popełnionych – dodaje Dariusz Szymanowski, prezes Stowarzyszenia Wizna 1939.

- Po zakończeniu wszystkich prac odbędzie się pochówek o charakterze państwowym. Jest oczywiste, że zostali zamordowani, to była egzekucja, kara za współpracę z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego – kończy Szymanowski.

 

Szymanowski: Znaleźliśmy szczątki kap. Raginisa

„Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo...”

Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:
Foto:

 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę