Port Łomża nad Narwią: rejs w przyszłość albo... opuszczenie
- Cieszymy się, że po ponad pół wieku jest wreszcie w Łomży takie wspaniałe miejsce, na które z utęsknieniem czekaliśmy nie tylko my, ale i nasi ojcowie, i dziadkowie... – mówi Bernard Jakubowski (lat 63), który 40 lat pływał jachtami żaglowymi po jeziorze Ontario i rzece Hudson w Kanadzie, a teraz ma w Porcie Łomża przy bulwarze nad Narwią okazały i smukły jacht motorowy Prima Bella. - Niestety, w miejscu, na które czekaliśmy tak długo w historii Łomży, rzeka Narew stwarza nam wielki problem. I to do tego stopnia, że niejeden z nas myśli, aby opuścić Port Łomża i znaleźć gdzie indziej dogodniejsze miejsce cumowania. Żeglarstwo to za drogi biznes, abyśmy mogli pływać w sezonie tylko między starym a nowym mostem. I z obawą, że rzeka śrubę urwie...
Port z 500-metrowym bulwarem, kapitanatem, placem zabaw, siłownią na świeżym powietrzu i polem namiotowym nad kapryśną rzeką Narew zbudowano kosztem około 16 milionów złotych i oddano do użytku 18. maja 2013 r.
- Pierwsi goście pojawiali się na bulwarze i w porcie nad Narwią już od 1 maja, kiedy trwał długi weekend z imprezami, zorganizowanymi przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji, który zarządza obiektami i bulwarem nad Narwią – opowiada Ryszard Nawrocki (lat 54, major rezerwy Wojska Polskiego; żeglarz od 39 lat) pierwszy kapitan Portu Łomża. - A właściwie to pierwsi turyści przypłynęli pod koniec kwietnia. Przez 123 dni do końca sierpnia z pola namiotowego skorzystało niemal 190 osób, acz tylko 16 z nich to turyści z Polski. Na nocleg zatrzymywali się goście, m.in., z Finlandii, Holandii, Francji, Niemiec, Szwajcarii, Irlandii, Litwy, Estonii, Słowacji, Czech, Austrii, Włoch, Norwegii, Hiszpanii, a nawet z Korei Południowej.
Przez cztery miesiące z wypożyczalni kajaków skorzystało 575 osób. W porcie cumowało średnio każdego dnia ok. 20 jednostek pływających. - Ale przypływało znacznie więcej turystów, bo każdy mógł cumować nieodpłatnie w czasie do dwóch godzin – zaznacza Ryszard Nawrocki. - Były to nieduże, kilkuosobowe spływy kajakowe z góry rzeki, od strony Biebrzy. Łącznie około 200 osób.
Jak na historyczny początek i ponowny debiut po kilku dekadach Łomży jako miasta portowego, te liczby cieszą kapitana.
Kapryśna Narew ma rafy, mielizny i płycizny
Poprosiliśmy przedstawicieli społecznej Łomżyńskiej Grupy Motorowodnej o spotkanie, aby bardzo doświadczeni oraz początkujący żeglarze podsumowali pierwszy sezon żeglarski w historii Portu Łomża. Zgodnie mówią, że też cieszą się z Portu, ale narzekają na warunki, w jakich przyszło im z niego i uroków Narwi korzystać: „cały sezon czekania, trzy godziny pływania, z widokiem na jacht w porcie”.
- Musimy szybko się zorganizować, żeby udało się coś z tym fantem zrobić do następnego sezonu – mówi Zdzisław Kopańczyk (lat 57, szef ośrodka nauki jazdy), który w Porcie Łomża zwodował swój pierwszy jacht Esperanza (przód: 70 cm zanurzenia, tył – 90 cm). - Ten port to brama na świat.
„Brama na świat” jest przy niskim stanie Narwi akurat w sezonie letnim zamknięta na cztery spusty. Newralgiczne dla jachtów, kosztujących po kilkadziesiąt czy grubo ponad 100 000 zł, są zwłaszcza dwa miejsca. Jedno to płycizna w Czarnocinie za oczyszczalnią ścieków OSM Piątnica. Przez rzekę kilka dekad temu planowano budować przeprawę czołgową, więc w kilku punktach po obu stronach nawieziono mnóstwo gruzu, krawężników i betonowych kręgów - przeszkoda nie do pokonania dla żeglarzy z Warszawy, stacjonujących w klubach nad Zalewem Zegrzyńskim, którzy w Nowogrodzie tradycyjnie z Narwi wpływają na Pisę, aby dotrzeć na jeziora mazurskie. Z tej samej przyczyny nie mogą do Nowogrodu i na Mazury dopłynąć łomżyńscy żeglarze. W pierwszym sezonie doliczyli się już sześciu urwanych śrub.
- Ja mam urwany jeden płat, w śrubie jest ich od czterech do sześciu – martwi się Bernard Jakubowski. - Jeden płat kosztuje 200 zł, zaś nowa śruba z tysiąc lub więcej. A kto będzie ryzykował rejs po rafie?
Owszem, są tacy śmiałkowie, jak mechanik kierowca Bogusław Choromański (lat 62; 30-sty sezon na rzekach i jeziorach; posiadał pięć jachtów żaglowych; szósty motorowodny Lady Kate ma pół metra zanurzenia).
- Drugie „miejsce” newralgiczne na Narwi to praktycznie cała seria kamiennych raf i płycizn, jakie czyhają tuż za nowym mostem w Łomży na wysokości stacji pomp i miewają po sto metrów długości, tak że można tylko „przecisnąć się” przy lewym czy prawym brzegu – opisuje wyprawy w górę rzeki. - I tak z przerwami od Góry Królowej Bony do Wizny: okolice Siemienia, Rakowa, Niewodowa, Krzewa, Niwkowa... I dwa zaniedbane jazy, w których śmieci są bombami ekologicznymi koło Strękowej Góry i Tykocina. Sami oznaczamy butelkami z plastiku te płycizny.
Lista życzeń i zażaleń do Regionalnego Zarządu Dróg Wodnych w Warszawie i władz Łomży jest długa. Przede wszystkim: udrożnić rzekę w Czarnocinie, by jachty i statek Bona mogły dopłynąć do Nowogrodu; poprawić zejście do portu schodami, by bezpiecznie znosić długie łodzie i kajaki; wymienić dźwig na wyższy i o większym zasięgu, bo wodowanie czy wyjęcie jachtu wymaga zamawiani dźwigu z zewnątrz; postawić hangar na zimowanie łodzi; stworzyć warsztat do drobnych napraw i konserwacji... Marzy im się świetlica, gdzie mogliby spotykać się, rozmawiać i wymieniać doświadczenia... Ale to wszystko na nic, jeśli Narew nie będzie drożna. - Ze Szczecina przypłynąłem szlakami aż do Warszawy – dodaje szkolący kierowców Zbigniew Szlichta (lat 57; pierwszy w życiu sezon na jachcie Kaprys., 60 cm zanurzenia). - Potem jacht na lawetę i do Łomży.
- Pogłębiarka czerpakowa z ramieniem 30 czy 40 metrów rozwiązałaby problem Portu Łomża w kilka godzin – podsumowuje redaktor Marek Halter (lat 77), współpracujący od ponad pół wieku z miesięcznikiem „Żagle”. To właśnie ten miesięcznik kilka dni temu przyznał Portowi Łomża certyfikat jakości z czterema, na pięć możliwych, gwiazdkami.
Mirosław R. Derewońko